__________________________________________________________________________________
Dodatek piątkowy z kart dawnej prasy socjalistycznej
__________________________________________________________________________________
Dodatek ukazuje się w każdy piątek z Naprzodem.
__________________________________________________________________________________
Napisz do Naprzodu naprzod.info@wp.pl
Zapraszamy do nadsyłania uwag, opinii, informacji i artykułów.
__________________________________________________________________________________
Program wykładów nowej etyki [1897/98]
Bojkot państwa: a) nie posługiwanie się instytucjami sądowniczymi i policyjnymi w żadnych sprawach, załatwianie sporów osobistych przez polubowne sądy towarzyszy; b) bojkot inspektoratu fabrycznego; samodzielne załatwianie wszelkich spraw fabrycznych przez zbiorowy nacisk, wywierany na fabrykanta bojkotem lub strajkiem; c) odmawianie wszelkiej pomocy policji i sądom w sprawach kradzieży w ściganiu przestępców, w świadczeniu przed sądem i urzędami; d) nie zanoszenie żadnych skarg przed urzędy policyjne lub sądowe. Ogólne wytworzenie opinii klasowej, że między państwem a robotnikami nie powinno być nic wspólnego.
I. SOLIDARNOŚĆ.
Zadanie etyczne polega tutaj na rozbudzenia potrzeby wspólności życiowej i na zwalczaniu wrogich jej czynników moralnych – egoizmu osobistego i rodzinnego. Zadanie to osiąga się za pomocą rozbudzania uczuć braterstwa i drogą umysłowego kojarzenia „wspólności” z dobrobytem i szczęściem robotnika, oraz odwrotnie, egoistycznego trybu życia z jego nędzą i uciskiem doznawanym.
1. Fakty pokazujące, co robotnik zyskuje przez solidarność, jak podnosi się jego dobrobyt życiowy przez solidarność w walce z wyzyskiem i odwrotnie, jak wiele traci z powodu braku tej solidarności. Tu należą strajki zwyczajne, kiedy każdy ze strajkujących ma także swój osobisty interes na widoku.
2. Fakty pokazujące, co zyskuje robotnik, gdy ma za sobą bezinteresowną pomoc towarzyszy. Strajki i bojkoty bezinteresowne, upominające się tylko o naprawienie krzywdy jednego z towarzyszy, lub biorące w obronę robotników pokrzywdzonych w innym przedsiębiorstwie (jak np. strajk całego okręgu węglowego we Francji półn. 1894 r. z powodu wydalenia z kopalni kilkuset górników starych, jako niezdatnych do pracy), lub wspomagające strajk innego fachu (jak dokowy londyński, ostatni przy budowie wystawy paryskiej, jak bojkot piwny 1895 r.), a nawet innego kraju.
3. Co zyskuje robotnik przez pomoc wzajemną poza obrębem strajków; przedstawić wypadki z życia, w których komunizm robotniczy może mieć zastosowanie, jak wspólna opieka nad dziećmi pozostawionymi w domu, gdy rodzice wychodzą do pracy; wspólna opieka nad chorymi, nad wdowami i dziećmi osieroconymi, pomoc towarzyszy w razie utraty zarobku lub niezdolności do pracy, pomoc uwięzionym i ich rodzinom. Opowiadanie o robotniczych instytucjach wspólności, jakie wytworzyły się w zagranicznym ruchu socjalistycznym (gł. w Belgii i Holandii); należą tu wszelkie próby zrzeszenia gospodarstw rodzinnych w gospodarstwa wspólne stowarzyszonych itp. z wyłączeniem spółek wytwórczych, jako przeistaczających [się] zwykle w przedsiębiorstwa wyzysku niezrzeszonych przez zrzeszonych.
4. Zestawienie filantropii i wspólności; pokazać, jak pierwsza upokarza i psuje człowieka (domy podrzutków, ochrony, przytułki, jałmużna), jak druga natomiast podnosi i daje szczęście. Praktyczny wynik. Rozszerzenie się solidarności robotniczej nie tylko na wypadek strajków, lecz na całość życia, jako zwyczaj obowiązujący jednostkę pod naciskiem opinii klasowej, oraz bojkot filantropii prywatnej i państwowej; zastępowanie jej w życiu przez komunizm robotniczy.
II. WŁASNOŚĆ.
Zadanie etyczne polega na zwalczaniu w ludziach instynktów własności i wyzysku. Chodzi o wytworzenie silnego skojarzenia pomiędzy „własnością” a nieszczęściem ludzkim.
1. Opowiedzieć za pomocą przykładów i faktów z życia, jak majątek powstaje zawsze drogą krzywdy ludzkiej; jak utrzymanie się w prawach właściciela i zapobiegliwość geszefciarska wymaga zawsze samolubstwa i krzywdy innych; jak bogacić się można tylko gubiąc duszę swoją.
2. Czy jest coś takiego na świecie, co by człowiek mógł nazwać wytworem wyłącznie swojej pracy? Objaśnić na przykładach, jak według sprawiedliwości nie ma nic „mego”, a wszystko „nasze”. Przywłaszczenie darów natury i narzędzi wytwarzania jako złodziejstwo.
3. Jak własność, będąc grabieżą, wymaga do wprowadzenia do stosunków ludzkich czynnika państwowego. (Gdzie jest własność, tam jest zawsze ucisk polityczny).
4. Jak własność tworzy nędzę i zbrodnie. Objaśnić na przykładach, dlaczego przy własności osobistej, chociażby najsprawiedliwiej podzielonej, nigdy wszyscy ludzie nie mogliby być posiadaczami; dlaczego zawsze muszą być wydziedziczeni i wyzyskiwani. Własność jako źródło wszelkiego zła na świecie: kradzieży, zabójstw, wojen itd.
5. Jakby wyglądał świat bez własności? Komunizm, który by każdemu człowiekowi przyznawał jego naturalne prawo do życia, tj. do swobodnego korzystania ze wszystkiego.
6. Praktyczny wynik. Bojkot własności, jako obowiązek robotników: a) nie pożyczanie na procent, b) nie upominanie się sądowe o długi; c) nie procesowanie się o spadek majątkowy; d) nie przyjmowanie roli pośrednika najmu; e) zaniechanie wszelkiego geszefciarstwa, udziału w spółkach wytwórczych itp.; f) zaniechanie wszelkiego wyzysku domowego, jak korzystanie z pracy żony, dzieci itd.
III. PAŃSTWO.
Zadanie etyczne: wyrugowanie tych wszystkich pojęć i czynników moralnych, potrzeb, które sprawiają, że państwo jest dla ludzi czymś potrzebnym i użytecznym prywatnie. Doprowadzenie do moralnej negacji państwa, jako państwa w ogóle. Rozbudzenie rewolucyjne potrzeby bezpaństwowości we wszystkich stosunkach życia.
1. Państwo jako obrońca wyzysku. Polityka rządów względem robotników i kapitalistów w prawodawstwie, strajkach itp.
2. Państwo jako pośrednik w stosunkach prywatnych między ludźmi. Fakty mówiące, czym jest sprawiedliwość rządowa i jak wiele ludzie tracą, gdy używają pośrednictwa instytucji państwowych w swoich sporach prywatnych. Np. wyroki sądowe względem dzieci za kradzież popełnioną itp.
3. Państwo jako wykonawca użytecznych reform społecznych. Pokazać na przykładach takich, jak uwłaszczenie włościan, prawodawstwo fabryczne, kuratoria trzeźwości, jak sama reforma, w zasadzie dobra, psuje się i wypacza wskutek tego, że ją przeprowadza państwo.
4. Bezpaństwowe załatwienie spraw użyteczności publicznej przez inicjatywę prywatną i stowarzyszenia swobodne. Odpowiednie fakty z życia społeczeństw Anglii, Ameryki, Szwecji – swobodne szkoły i uniwersytety, stowarzyszenia higieniczne, walka z pijaństwem itp. Wykazać, jak doskonale życie ludzkie może obejść się bez państwa i co zyskuje na tym.
5. Wojsko potrzebne tylko klasom wyzyskującym. Wojsko jako narzędzie ucisku. Utożsamić czyny wojenne ze zwykłym zabójstwem. Opowiedzieć o takich faktach, jak np. zachowanie się Duchoborców, którzy rzucają broń podczas wojny.
6. Przysięga państwowa w wojsku, sądach itp. Dlaczego nie może zobowiązywać człowieka i nie powinna. Opowiedzieć fakty, które pokazują, jak zacofanie przysięgi rządowej może doprowadzić ludzi do popełnienia zbrodni – żołnierz np., który musi strzelać do swoich braci, krewnych, przyjaciół, lub złożenie przysięgi stać się może zgubą dla jakiego człowieka, być przyczyną wyroku, zawsze niesprawiedliwego.
7. Małżeństwo jako pożycie dwojga ludzi psuje się przez to, że jest instytucją państwową. Zależność prawna żony od męża i dzieci od rodziców, wynikające stąd niesprawiedliwości i ucisk domowy. Tylko rodzinna swoboda, tj. nie uwzględniająca przywilejów i zależności w swoim łonie, może zapewnić człowiekowi szczęście. Prawa, które upośledzają kobietę i dzieci w rodzinie.
8. Wynik praktyczny. Bojkot państwa: a) nie posługiwanie się instytucjami sądowniczymi i policyjnymi w żadnych sprawach, załatwianie sporów osobistych przez polubowne sądy towarzyszy; b) bojkot inspektoratu fabrycznego; samodzielne załatwianie wszelkich spraw fabrycznych przez zbiorowy nacisk, wywierany na fabrykanta bojkotem lub strajkiem; c) odmawianie wszelkiej pomocy policji i sądom w sprawach kradzieży w ściganiu przestępców, w świadczeniu przed sądem i urzędami; d) nie zanoszenie żadnych skarg przed urzędy policyjne lub sądowe. Ogólne wytworzenie opinii klasowej, że między państwem a robotnikami nie powinno być nic wspólnego.
IV. ZBRODNIA I KARA.
Zadanie etyczne łączy się tutaj z poprzednim, ponieważ moralna siła państwa zasadza się tutaj w znacznej części na tym, że ludzie cenią je i potrzebują go, jako wykonawcy sprawiedliwości wobec przestępców, i uważają jego system karny za środek skuteczny w zwalczaniu złego. Dojść zatem trzeba do antytezy: że żaden przymus społeczno-państwowy nie może ludzi uszlachetnić, ani też zła tamować, i że tak zwany wymiar sprawiedliwości jest zwyczajnym gwałtem nad jednostką ludzką.
1. Czy jest winny w znaczeniu prawnym i teologicznym? Objaśnić przykładami, jak przestępstwo wynika niezbędnie z warunków życia, wychowania, z ustroju społecznego, wreszcie z chorobliwego stanu duszy człowieka. Odpowiedzialności zatem być nie może.
2. Opowiedzieć, jak sądy oceniają przestępstwa, jaki jest wpływ kar i więzień na moralną stronę człowieka (więzienia jako szkoła występków).
3. Opowiedzieć fakty, w których przejawia się ludzka natura przestępców, zatem pokazać ich jako zdolnych do wyzwolenia się od zbrodni na innej drodze niż system karny.
4. Próby traktowania zbrodniarzy jako chorych (w Ameryce).
5. Czym zbrodnia zwalczy się? Jej zależność od ustroju społecznego i zanik w komunizmie.
V. GRZECH I CNOTA.
Zadanie etyczne: zwalczanie wszelkich pojęć dogmatycznych, katechizmowych o złym i dobrym, moralnym i niemoralnym. Postawienie natomiast, że jedyną cnotą i obowiązkiem jest braterstwo ludzi, jedynym grzechem krzywda ludzka, wszystko wolno robić, gdzie krzywdy nie ma; wszystko jest dobrem, gdzie jest wspólna przyjemność. Wyjaśnienie tej zasady na poszczególnych faktach, jak: a) miłość, zwalczanie katechizmowej moralności o miłości grzesznej; każda miłość szczera powinna jednakowy wzbudzać szacunek, zarówno ślubna, jak nieślubna; zło w miłości zjawia się tylko wtedy, gdy jest krzywda czyjaś; przy uwodzeniu kobiety zhańbiona jest nie kobieta, lecz uwodziciel; b) kłamstwo, kiedy bywa dobrem, a kiedy złem; fakty, kiedy mówienie prawdy jest złem, gdy pociąga za sobą krzywdę ludzką. (Mówienie prawdy przy śledztwach policyjnych, przed majstrami itp.); obowiązek zatajenia prawdy lub skłamania, gdy ocala się człowieka; c) zwalczanie etyki honoru, opowiedzieć postępowanie Ateńczyków, u których za zhańbionego uważany był ten, kto wyrządzał obelgę, nie zaś kto ją otrzymał. Głupota pojedynków. Etyka honoru wymaga najczęściej krzywdy ludzkiej, np. honor męża lub ojca, który mu nakazuje mścić na córce lub żonie; d) prostytucja, złem w prostytucji jest tylko ucisk i krzywda moralna kobiety, nic więcej. Opowiedzieć sprawę abolicjonizmu (agitacja za zniesieniem przymusowego zamykania prostytutek w domach rozpusty i opieki policyjnej nad nimi); zachowanie się socjalistów, którzy domagali się zniesienia domów rozpusty i zupełnej swobody dla prostytutek, zachowanie się partii burżuazyjnych i klerykalnych, które żądały zniesienia swobody prostytutek i obowiązkowego zamykania w domach dla przyzwoitości ulicy. Opowiedzieć fakty ucisku, który znosi ta kategoria kobiet. Skąd ona powstaje. Traktowanie prostytutki jako człowieka pokrzywdzonego; branie jej strony przeciw policji.
VI. SWOBODA ŻYCIA. PRACA.
Zadanie etyczne: obudzić w człowieku potrzebę życiowej swobody, swobody od pracy; wykorzenić nałóg pracy i utylitaryzmu geszefciarskiego oraz pojęcia pracy jako obowiązku i celu życia; życie powinno być pojmowane jako zagadnienie szczęścia, praca zaś jako zła konieczność, od której ludzie powinni stopniowo wyswobadzać się.
1. Zwalczanie katechizmowego pojęcia o pracy jako obowiązku, o pracy jako takiej, która uszlachetnia człowieka. Biblijne kłamstwo, że praca zjawia się od początku, jako rozkaz Boga. Pierwotni ludzie mniej pracowali, niż dzisiaj, gdy żyli w komunach.
2. Jak praca wyniszcza człowieka umysłowo, fizycznie, moralnie. Wpływ pracy na dzieci. Przez nadmiar pracy ludzie tępieją i ogłupiają się, a z tego wynika ucisk, jaki dziś panuje. Dlaczego bogatym i rządzącym tak zależy na tym, aby ludzie pracowali jak najwięcej? Nad zapracowanymi ludźmi łatwo panować.
3. Kiedy człowiek oswobodzi się od jarzma pracy? Opowiedzieć w jaki sposób czyni to komunizm.
4. Co daje człowiekowi swoboda życia?
Wynik praktyczny. Wywalczanie godzin swobodnych jako najważniejszy interes; rozszerzanie życia w kierunku różnych potrzeb i przyjemności, poszukiwanie zabaw, natury, piękna, zajęć umysłowych.
VII. SZOWINIZM.
Zadanie etyczne: wykorzenienie instynktów nienawiści plemiennej lub religijnej; w każdym robotniku bez względu na religię i narodowość widzieć towarzysza.
1. Opowiedzieć, kto rozbudza takie nienawiści; jest to interes rządów i kapitalistów. Urządzanie przez rząd judenhec.
2. Międzynarodowa solidarność robotników. Opowiedzieć, że ona jedna tylko może zbawić świat.
Edward Abramowski
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w formie anonimowej i niezatytułowanej broszury, odbity w drukarni PPS w Londynie. Program ten zwany popularnie „Katechizmem”, zanim został sprowadzony do kraju, krążył w odpisach i na odbitce zrobionej na powielaczu i używany był jako program wykładów, głównie w środowisku tzw. kół etycznych, powstających z inicjatywy lub inspiracji Abramowskiego. Data napisania przypada prawdopodobnie na rok 1897/8. Tytuł „Program wykładów nowej etyki” został nadany przez Abramowskiego dopiero w 1917 roku. Po latach tekst wznowiono w: Edward Abramowski, „Pisma”, t. 1, Warszawa 1924 (drugie wydanie „Pism” w roku 1938). Przedruk za tym ostatnim źródłem, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł. Na potrzeby Lewicowo.pl tekst przygotował Wojciech Goslar.
Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl
__________________________________________________________________________________
Bunt łódzki w roku 1892*
Śmierć towarzyszy tylko podniecała pozostałych. Ze szczególną zaciętością odbijano jeńców. Jeńcy ci, zanim zostali wzięci, bronili się wściekle, raniąc i zabijając żołnierzy; sami też szli potem pokrwawieni, poranieni, ale z dumnym wejrzeniem. Gdy spotkanym towarzyszom udawało się ich odbić, to duch jeszcze wzrastał. Jedną partię jeńców udało się jednak silnemu oddziałowi wprowadzić do więzienia i tam natychmiast zaczęto ich katować na dziedzińcu, za zamkniętymi bramami. Krzyk katowanych tak podziałał na tłum, który się zebrał przed wejściem, że pomimo ognia, dawanego przez żołnierzy, rzucił się do szturmu z niewypowiedzianą zaciekłością. Bramy zostały i tu wyłamane; więzienie – zdobyte.
Dnia 1 maja 1892 r. było w Łodzi, jak wiadomo, trochę proklamacji, ale 1 maja przeszedł całkiem cicho, tak samo dnie następne. Policja pilnowała z początku skrzętnie; ale w ogóle trzeba tu przypomnieć, że policja i żandarmeria w Łodzi zostały porządnie zorganizowane dopiero po zaburzeniach w r. 1892, a przedtem były byle jakie. Dopiero dnia 5 maja wybuchły zaburzenia. Stanęła najpierw jedna niewielka fabryka w północno-zachodniej dzielnicy. Po krótkim zatargu między tymi, co chcieli strajkować, a tymi, co chcieli pracować, zwyciężyli pierwsi – i wszyscy wyszli na ulicę ze śpiewem, aby skłaniać i zmuszać i inne fabryki do pójścia za ich przykładem. Fabrykanci natychmiast dali znać do policji i do wojska. Było to około 11 rano. Tłum strajkujących wzrastał. W fabryce Szmita zastali oni bramy zamknięte i strażników przed i poza bramami. Pomimo to brama została wyłamaną i robotnicy z wewnątrz przyłączyli się do strajkujących. Tu jednak nadeszły oddziały wojska i policji i zaczęły chwytać pierwszych jeńców oraz prowadzić ich przez ulicę Piotrkowską, Nowy Rynek, Konstantynowską ku więzieniu.
Pierwszy taki oddział wojska z jeńcami spotkali na ulicy Konstantynowskiej robotnicy z położonej tam w pobliżu fabryki Poznańskiego. Jeńcy stawiali poprzednio opór; niektórzy byli pobici i pokrwawieni. Robotnicy od Poznańskiego zastąpili wojsku drogę (był to oddział piechoty) z postanowieniem odbicia jeńców. Z robotnikami połączył się ciągle rosnący tłum, w którym było też dużo kobiet. Niedaleko leżały kupy kamieni, przygotowanych do brukowania ulicy; ludzie zaczęli się w nie zbroić.
Tymczasem oficer prowadzący oddział oddalił się, został przy komendzie podoficer, który nie wiedział, co począć, nie śmiał wydać rozkazu strzelania. Kiedy jednak kamienie poczęły się sypać na wojsko, nie wiadomo, czy podoficer wydał komendę, czy żołnierze strzelili sami – padły strzały, były to pierwsze strzały w tym dniu. Zabiły one na miejscu pięć osób z tłumu, w tej liczbie jednego ucznia 5 klasy szkoły realnej, Żydka, i jedną babę, która miała fartuch pełny kamieni. Tłum jednak nie dał się odstraszyć, przeciwnie, rozwścieczony, zaczął coraz potężniej bombardować wojsko brukowcami; inne baby oddarły zabitej jej zapaskę z kamieniami i rzuciły się też na żołnierzy. Ci bronili się bagnetami, strzelali jeszcze, lecz napór licznego tłumu był tak straszny, że po chwili oddział, pozostawiając jeńców w rękach towarzyszy, zaczął uciekać w rozsypce ku Nowemu Rynkowi z powrotem. Na rogu jednej z ulic podoficer spotkał przechodzącego innego oficera i podbiegł do niego, prosząc, aby objął komendę i doprowadził żołnierzy do porządku, ale oficer ów poszedł dalej.
Było około 2 popołudniu, kiedy padły pierwsze strzały. Tymczasem przyszła od Hurki, zapytanego, depesza: striełat’, patronow nie żaliet’ [strzelać, nabojów nie żałować], i zaczęła się strzelanina w różnych punktach miasta. Wojsko jednak działało pojedynczymi oddziałami, a tłumy zbuntowanych robotników ciągle wzrastały i bynajmniej nie cofały się przed walką z wojskiem. Śmierć towarzyszy tylko podniecała pozostałych. Ze szczególną zaciętością odbijano jeńców. Jeńcy ci, zanim zostali wzięci, bronili się wściekle, raniąc i zabijając żołnierzy; sami też szli potem pokrwawieni, poranieni, ale z dumnym wejrzeniem. Gdy spotkanym towarzyszom udawało się ich odbić, to duch jeszcze wzrastał. Jedną partię jeńców udało się jednak silnemu oddziałowi wprowadzić do więzienia i tam natychmiast zaczęto ich katować na dziedzińcu, za zamkniętymi bramami. Krzyk katowanych tak podziałał na tłum, który się zebrał przed wejściem, że pomimo ognia, dawanego przez żołnierzy, rzucił się do szturmu z niewypowiedzianą zaciekłością. Bramy zostały i tu wyłamane; więzienie – zdobyte. Tłum rzucił się w dalszym ciągu ku koszarom – tam już zastał bardzo niewiele wojska, i to się, strzelając, wycofało; i koszary wpadły w ręce powstańców, którzy jednak broni, ani amunicji tam nie znaleźli.
Czym sobie wytłumaczyć to powodzenie powstańców? Wojska było wprawdzie w Łodzi w owej chwili tylko 4000, ale przecież sądzić należy, że gdyby było chciało, mogłoby się było bezwarunkowo w więzieniu i w koszarach obronić. Możliwe więc jest i prawdopodobne, że wycofanie się wojska z Łodzi ku Konstantynowu było celowe, odpowiadało planowi stłumienia buntu. Zaznaczamy jeszcze, że napór ludzi był tak wściekły, że w wielu miejscach żołnierze sami stawiali barykady z dorożek itp., aby zza nich dopiero móc strzelać do ludu; w dwóch miejscach zaś, jak opowiadano, żołnierze nie wykonali rozkazów strzelania do robotników. Jedna z tych rot miała być złożoną z małorusinów, druga – mieszana; później opowiadano sobie, że żołnierzy bez robienia skandalu porozdzielano między inne roty. Dość, że wojsko całe wycofało się około 4 popołudniu z miasta. Z wojskiem, ma się rozumieć, uciekły też wszystkie władze, burmistrz Pieńkowski, policmajster Danilczuk, najgorsi złodzieje, i część fabrykantów. Ci, co nie zdążyli, drżeli ze strachu, siedzieli pozamykani w domach, za zamkniętymi okiennicami nawet; słyszałem o jednym, który ofiarowywał 40 000 rubli komuś, żeby go wyprowadził za miasto. Ale w samej Łodzi panował porządek; nie rabowano, nie zabijano. Tylko nastrój mas robotniczych był nadzwyczaj dumny, tryumfujący. Nastrój ten udzielał się części inteligencji. Nawet panny mówiły o tym, żeby iść razem z robotnikami. Jednak większość inteligencji siedziała cicho po domach; wiem tylko o niektórych wypadkach, że młodsi chwytali za rewolwer, biegli na ulicę, mieszali się z tłumem, chodzili z nim wszędzie, strzelali do wojska. Słyszałem też, że robotnicy niektórzy sarkali między sobą na socjalistów, że proklamacje rozrzucają, a później w ruchu ich nie ma.
Inaczej działo się tymczasem na Bałutach. Tam pobytowi złodzieje zaraz skorzystali ze sposobności i zaczęli rozbijać. Żyd rzeźnik, broniąc swej własności, trzasnął jednego z napastników toporem po głowie i zabił na miejscu. Czy to podziałało, czy też rzeczywiście, jak przypuszczano, policja, która w Łodzi, jak wszędzie, była w najlepszym porozumieniu ze złodziejami, wycofując się, dała im wskazówkę, aby bili Żydów, w celu zamącenia i sparaliżowania ruchu, dość że zaczął się na Bałutach straszliwy pogrom Żydów, rabowanie, pustoszenie mieszkań, mordowanie, szczególnie małych dzieci. Chociaż masa robotników łódzkich nie brała w tym udziału, jednak zajścia te zachwiały mocno ich nastrój, wzbudziły wahanie się i niepewność.
Nie objawiło się to natychmiast. Po wyjściu wojska robotnicy czuli się panami Łodzi i myśleli nawet o jej obronie. Broni wprawdzie nie mieli, bo obydwa sklepy z bronią zostały całkowicie przez wojsko przed wyjściem opróżnione i broń zabrana. Wojsko zostawiło tylko w pośpiechu dwie armaty przed cerkwią, którą poprzednio kazano przede wszystkim zabezpieczyć. Armaty te stały przed cerkwią i nie przeszkodziły ludowi powybijać w cerkwi wszystkich szyb kamieniami. Że jednak część przynajmniej robotników myślała o obronie miasta, świadczy ten fakt, że grupy wychodziły na plant kolei i psuły relsy. Plant był już strzeżony przez wojsko, które koncentrowało się na stacji Andrzejów; robotnicy jednak przepędzili pierwszą, nieliczną straż i dopiero przez nadbiegające posiłki zostali wyparci, i plant doprowadzony do porządku.
Około 4 i pół popołudniu tłumy robotników zapełniły wielki rynek. Przyniesiono tam trupy poległych; był między nimi i ów zabity przez rzeźnika. Wystąpiło paru mówców i zaczęli dowodzić, że trzeba teraz wybrać wodza – „króla polskiego”. I wybrano tego „króla polskiego”: został nim niejaki W., krawiec-łatacz z zawodu, którego i przedtem znałem i spotykałem. Zobaczyłem go też, jak wszedł na stół i zaczął mowę, której jednak z powodu odległości słyszeć nie mogłem. Gdy tak mówił, nagle od strony przeciwnej ulicy Konstantynowskiej wpadł silny oddział kozaków konnych. Chociaż bowiem wojsko było wyszło z miasta i zaczęło je otaczać z różnych stron, podjazdy takie wpadały od czasu do czasu, przelatywały co koń wyskoczy po ulicach, na których nie było ani placówek robotniczych, ani żadnych środków obronnych. Kozacy, tratując i rozpędzając tłum, rzucili się ku W…., pochwycili go i popędzili ulicą Konstantynowską. Posypały się za nimi kamienie; część tłumu rzuciła się w pogoń z krzykiem: „Króla zabrali!” – ale go nie odbito.
Później widziałem byłego „króla” na ulicach Łodzi; był znów krawcem-łataczem. Podobno zsieczono go okrutnie, potrzymano krótki czas i wypuszczono.
Ogromna masa robotników nad wieczorem zebrała się na Księżym Młynie i odbyła tam naradę, której rezultatem było gromadne wyjście do lasu Konstantynowskiego. Przez dobre dwie godziny przeciągał tłum w porządku pryncypalną ulicą miasta, Piotrkowską, ku Nowemu Rynkowi i ulicy Konstantynowskiej butnie, śpiewając i bijąc laskami po zamkniętych okiennicach burżujów, niosąc zapasy jedzenia. W lesie rozłożono się obozowiskiem.
Tymczasem ściągano wojsko ze wszystkich stron. Z Kalisza dragoni, z Wielunia kozacy przybyli forsownym marszem na rano. Przyszło też wojsko z Częstochowy, z Piotrkowa, później i z Warszawy. Po paru dniach było w Łodzi wojska 40 000. Ale już nazajutrz rano, po wyjściu robotników do lasu, zaczęło ono z powrotem z różnych stron wchodzić do miasta. Najpierw o świcie wpadały całym pędem silne patrole konne; wydawano rozkazy, aby wszędzie okiennice i drzwi były pozamykane, aby nikt nie śmiał wychodzić na ulicę pod niebezpieczeństwem śmierci. Pomimo to, gdy wchodził pierwszy oddział piechoty od strony Księżego Młyna, z najwyższego piętra jednego domu gruchnęły do niego dwa strzały, co miało ten skutek, że żołnierze poszli w rozsypkę i zaczęli uciekać. Strzelano też do żołnierzy z budującego się domu przy ulicy Konstantynowskiej; żołnierze wpadli tam, ale nikogo nie schwytali. Później jeszcze przez szereg dni ginęli szczególniej kozacy, jeżdżący małymi grupkami na patrole; znajdowano ich pod mostem na rzeczce Łódce, w sąsiedztwie Bałut.
Z robotnikami, obozującymi w lesie, rząd zaczął pertraktacje. Miller, gubernator piotrkowski, który zaraz przyjechał, żądał wybrania delegatów. Robotnicy odmówili i zażądali, aby Miller do nich przyjechał. Podczas swej bytności dostał kamieniem. Robotnicy stopniowo wrócili do miasta i poszli do roboty. Fabrykanci, przerażeni, byliby im porobili na razie jak największe ustępstwa; ale Miller najsurowiej tego zakazał.
Robotników zabitych, tych tylko, których pogrzebano po wejściu wojska do miasta, było 108. Żołnierzy zabitych i ciężko rannych podawano na 51. I jedna, i druga liczba są prawdopodobnie niższe, niż w rzeczywistości.
Robotników obojga płci, którzy brali udział w rozruchach, było najmniej 100 000. Do łódzkich przyłączyli się zgierscy i pabianiccy, którzy nadciągnęli zaraz w kilka godzin po początku rozruchów. Ruszyli się też i chłopi okoliczni, którzy mają w Łodzi krewnych i znajomych. Słysząc, że „nasi biją”, a to znów że „naszych biją moskale”, a to, że Żydzi, a to że burzą moskale kościoły, gromada za gromadą szła z widłami, cepami, z czym kto mógł. Ale już ich wojsko nie przepuściło. Brano tylko grzecznie po kilkunastu, wprowadzano do miasta i pokazywano, że kościoły stoją nienaruszone, o czym oni świadczyli pozostałym; uspokojone gromady wracały do domów.
Długo jeszcze trwało wrzenie w Łodzi; lecz później masy opanowało długotrwałe zniechęcenie.
Ł.
* Historia wielkiego ruchu robotniczego w Łodzi dotychczas nie jest prawie znaną. Był to ruch żywiołowy, nieprzygotowany, niekierowany i niespodziewany, a rząd, przerażony rozmiarami ruchu, robił wszystko, co mógł, aby się wieści o nim nie rozeszły i aby o tym zapomniano. Drukując wspomnienie jednego z naocznych świadków, nie możemy brać na siebie odpowiedzialności za ścisłość jego przedstawienia rzeczy; dlatego wzywamy i innych świadków, którzy niniejsze opowiadanie sprostować lub dopełnić by mogli, aby się do nas zwracali ze swymi wspomnieniami. W ten sposób uda nam się może zbudować całkowitą historię tego ruchu i pozwoli na wyprowadzenie z niej wniosków. Wydawcy.
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w pracy „Z pola walki. Zbiór materiałów tyczących się polskiego ruchu socjalistycznego”, wydanego nakładem Polskiej Partii Socjalistycznej, w drukarni partyjnej, Londyn 1904. Wydawnictwo to nawiązywało tytułem do publikacji z roku 1886, wydanej w Genewie w wydawnictwie „Walki Klas”, opisującej proces działaczy I Proletariatu. Wydawnictwo londyńskie uznaje się za jeden z pierwszych przejawów rodzenia się w ruchu socjalistycznym poczucia konieczności dokumentowania dziejów tego ruchu. Autorem powyższego tekstu, skrytym za literą Ł., był Stanisław Wrzosek, a jego relację w Wiedniu w 1901 r. spisał Kazimierz Kelles-Krauz. Sam tekst i powyższe informacje podajemy za reprintem „Z pola walki”, opublikowanym przez Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1986, z posłowiem Feliksa Tycha. Poprawiono pisownię wedle obecnych reguł. Na potrzeby Lewicowo.pl tekst przygotował Piotr Kuligowski.
Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl
Deklaracja programowa Polskiej Młodzieży Społeczno-Demokratycznej [1937]
Polska jest dobrem wspólnym, przeto rozwijająca się w ramach sprawiedliwości społecznej Jej polityczna, gospodarcza i kulturalna potęga jest celem zasadniczym, nad spełnieniem którego winno pracować całe społeczeństwo. Pragniemy stać się organizacją całej ideałem patriotyzmu, demokracji i postępu przejętej młodej inteligencji, gdyż wychodzimy z założenia, że właśnie inteligencja pracująca stać się winna pomostem łączącym element chłopski i robotniczy w jedną wielką Polskę Pracy.
Obecny stan polityczny, gospodarczy i kulturalny Polski ulec musi zasadniczej przebudowie. Przemiany te wprowadzić należy w oparciu o a) postęp, b) demokrację, c) patriotyzm.
a) Postęp
Musimy stać się społeczeństwem na wszystkich polach prącym naprzód i tworzącym nowe wartości tak gospodarcze, jak i kulturalne, społeczeństwem, które nie zawaha się nigdy przed naginaniem swej struktury do potrzeb życia. Ten stały dynamizm stać się winien treścią naszych dążeń, a realizacja jego możliwa jest tylko w oparciu o wolnych i wartościowych ludzi. Wartość człowieka mierzymy jego przydatnością dla ogółu, użyteczność ta zaś jest funkcją moralności, talentu, wykształcenia, a przede wszystkim pracy człowieka.
Uznając poza tym istnienie pewnych emocjonalnych czynników, życiem ludzkim rządzących (np. patriotyzm, wiara), odrzucamy pojęcie materializmu dziejowego jako jedyne wytłumaczenie poczynań społecznych.
b) Demokracja
Państwo nie może być, jak stało się to w państwach totalnych, oderwanym od życia absolutem, lecz istnieje ono dla dobra ogółu obywateli, będąc zaś wyrazem woli zbiorowej, zapewnić ma każdemu wolność osobistą, wypływającą z podstawowych praw człowieczeństwa i równość startu dla każdego. Dążeniem naszym jest społeczeństwo bezklasowe, chociaż w chwili obecnej uznajemy, że istnieją tak klasy, jak i walka między nimi.
c) Patriotyzm
Polska jest dobrem wspólnym, przeto rozwijająca się w ramach sprawiedliwości społecznej Jej polityczna, gospodarcza i kulturalna potęga jest celem zasadniczym, nad spełnieniem którego winno pracować całe społeczeństwo.
Pragniemy stać się organizacją całej ideałem patriotyzmu, demokracji i postępu przejętej młodej inteligencji, gdyż wychodzimy z założenia, że właśnie inteligencja pracująca stać się winna pomostem łączącym element chłopski i robotniczy w jedną wielką Polskę Pracy.
Jesteśmy organizacją całkowicie niezależną i samodzielną i nie znajdujemy odpowiednika w żadnej organizacji politycznej starszego społeczeństwa.
Wierzymy głęboko, że w oparciu o uczciwe i słuszne zasady staniemy się przez uczciwe postępowanie wykonawcami naszych założeń, wypracowanych w dużej mierze przez naszych ideowych poprzedników z doby powstań, organizacji niepodległościowo-rewolucyjnych i walk o niepodległość, przez wielkich myślicieli i pisarzy, którzy stali się twórcami polskiej demokratycznej tradycji.
Stwierdzamy, że zawsze dążyć będziemy do współpracy i konsolidacji wszystkich demokratycznych żywiołów, stojących na stanowisku państwowości polskiej, natomiast walkę bezwzględną wypowiadamy wszelkim przejawom faszyzmu i reakcji, komunizmowi i innym na szkodę Polski działającym prądom.
I. Ustrój
W celu zrealizowania sprawiedliwości społecznej domagamy się silnego państwa, opartego na ustroju demokratycznym, który ma za zadanie pogodzić wolność jednostki z dobrem i zabezpieczeniem siły politycznej i gospodarczej ogółu społeczeństwa. Przez takie państwo rozumiemy republikę mającą:
1. wybrany przez ogół, będący wyrazem woli społeczeństwa organ ustawodawczy;
2. a) posiadający oparcie w społeczeństwie rząd, odpowiedzialny przed parlamentem, ale nie będący przedmiotem rozgrywek partii i grup, b) szeroko rozbudowany samorząd terytorialny i gospodarczy, który jest najlepszą szkołą wyrobienia obywatelskiego i realną formą uspołecznienia i demokratyzacji władzy;
3. niezależne, o przewidzianym trybie sądy. Domagając się takiego ustroju, przeciwstawiamy się wyraźnie komunizmowi i faszyzmowi w jakichkolwiek formach, gdyż ustroje te są zaprzeczeniem demokracji i negacją praw człowieka.
Zwalczamy przeto wszelkie próby wprowadzenia i propagandę obcych haseł i niezgodnych z naszym duchem i naszą kulturą prądów ustrojowych.
II. Przebudowa społeczno-gospodarcza
W ramach dzisiejszego ustroju wolno-kapitalistycznego jest niemożliwe usunięcie wyzysku, realizowanie sprawiedliwości społecznej, a przede wszystkim zapewnienie każdemu dostatecznych warunków bytu.
Dążyć będziemy do ustroju, w którym usunięta zostanie krzywda i wyzysk, w którym podział dochodu społecznego rozłożony zostanie sprawiedliwie na ogół obywateli, a regulowany będzie w zależności od pracy, wykształcenia i zdolności jednostki.
Środkiem do osiągnięcia tego jest gospodarka planowa, koordynowana przez fachowy organ gospodarczy, a zapewniająca każdemu minimalny poziom stopy życiowej, który by dawał możność zaspokojenia potrzeb cywilizowanego człowieka.
Uznając własność prywatną jako jedną z podstaw życia społecznego, dążyć będziemy do jej ograniczenia tylko w tych wypadkach, w których wymaga tego interes społeczeństw.
Powyższy dokument powstał prawdopodobnie 30 listopada 1937 r. na zebraniu założycielskim Polskiej Młodzieży Społeczno-Demokratycznej. Drukiem ukazał się w piśmie „Orka na Ugorze” nr 4(30) z dn. 11. II. 1938 r. Po latach zamieszczono go w książce „Materiały do historii Klubów Demokratycznych i Stronnictwa Demokratycznego w latach 1937-1939”, wstęp i opracowanie Leona Chajna, część 2, Warszawa 1964. Przedrukowujemy go za tym ostatnim źródłem. Na potrzeby Lewicowo.pl tekst przygotował Piotr Grudka.
Polska Młodzież Społeczno-Demokratyczna była organizacją utworzoną we Lwowie, w środowisku tamtejszej postępowej inteligencji, współpracowała z lokalnym Klubem Demokratycznym, a następnie z lwowskim oddziałem Stronnictwa Demokratycznego – ugrupowania zrzeszającego lewicowo-postępową inteligencję i ludzi wolnych zawodów. PMS-D sympatyzowała z syndykalizmem, część jej członków działała w Związku Związków Zawodowych po jego silnym zwrocie w lewo w II połowie lat 30. Była też bardzo aktywna w przeciwdziałaniu antysemickim ekscesom endeckim na uczelniach. Prezesem Rady Naczelnej PSM-D był m.in. Jerzy Lerski, słynny w czasie II wojny światowej „Jur”, emisariusz Komendy Głównej AK i kurier rządu RP na uchodźstwie.
Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl
__________________________________________________________________________________
Kautsky vs. Trocki [1922]
Komuna Paryska zniosła wojsko stałe; usunęła policję polityczną; oparła swój ustrój na głosowaniu powszechnym itd., podczas gdy bolszewizm stworzył potęgę armii, zaprowadził samodzierżawie policyjnej czerezwyczajki i zamiast powszechnego głosowania przeprowadził rządy kliki. Przez pewien czas te rządy kliki były usprawiedliwiane tym, że Rosja znajduje się w stadium „przejściowym” do socjalizmu; skoro jednak z bezpośredniego przejścia do socjalizmu zrezygnowano i wprowadzono „nowy kurs” – jakież więc mają usprawiedliwienie te rządy oligarchów i terror. Przestają więc być zjawiskiem „przejściowym” i stają się zwykłym despotyzmem.
Mamy przed sobą już czwartą pracę Kautsky’ego o bolszewizmie.
Kautsky, jak wiadomo, jest powszechnie uznanym teoretycznym wodzem marksizmu. Nic dziwnego, że jego prace o bolszewizmie wywołały gwałtowne repliki ze strony wodzów bolszewizmu rosyjskiego. Lenin poświęcił Kautsky’emu całą broszurę, przedstawiając go jako „renegata”. Trocki w odpowiedzi na przedostatnią pracę Kautsky’ego pod tytułem „Terroryzm i komunizm” napisał obszerną książkę, którą również nazwał „Terroryzm i komunizm. Anty- Kautsky”.
Otóż czwarta praca Kautsky’ego, która leży przed nami, jest odpowiedzią na tę właśnie wspomnianą książkę Trockiego. Książka Trockiego ukazała się w lecie roku 1920, czyli jeszcze przed rozpoczęciem tzw. nowego kursu bolszewickiego. Książka Trockiego była nie tylko przeniknięta całkowicie wiarą w zbawczą potęgę „jedynego planu” i terroru, ale była po prostu peanem na cześć starej bolszewickiej idei urzeczywistnienia bezpośredniego socjalizmu w Rosji przy pomocy (jak się wyrażał Trocki) „żelaza i krwi”. Praca Trockiego była jednak tylko łabędzią pieśnią starego kursu. Niebawem twarda rzeczywistość gospodarcza i polityczna zmusiła rządy bolszewickie kurs radykalny zmienić i zamiast wprowadzania socjalizmu przy pomocy gwałtu, nastąpiła era protegowania kapitalizmu. Tak bankrutowała teoria i praktyka bolszewicka. Całą tę niezmiernie ciekawą ewolucję praktyki i teorii bolszewickiej starałem się przedstawić i zanalizować w książce pt. „Bankructwo bolszewizmu” (Warszawa 1922, nakładem Księgarni Robotniczej). Odsyłam czytelnika do tej książki, w której niezawodnie znajdzie cały szereg faktów, cyfr i cytat, nieznanych, albo niezużytkowanych przez Kautsky’ego. Otóż ta ewolucja bolszewizmu stała się najlepszą krytyką bolszewickiej polityki.
Książka Kautsky’ego wyciąga z tego faktycznego bankructwa ciekawe wnioski teoretyczne i przypomina nam, którzy w powodzi demagogii komunistycznej zapomnieli nieraz o podstawach socjalizmu, kardynalne cechy socjalistycznego światopoglądu. Z czterech prac Kautsky’ego o bolszewizmie uważam tę ostatnią pracę, znajdującą się przed czytelnikiem, za najlepszą.
Jak widzimy, książka Kautsky’ego jest pracą polemiczną. Posiada więc wprawdzie wszystkie zalety, ale też i wady książki polemicznej: nie stawia sobie za zadanie odpowiedzieć na wszystkie kwestie związane z bolszewizmem, lecz tylko na niektóre. Stąd wypływa fakt, że niektóre zasadnicze kwestie nie zostały w książce Kautsky’ego oświetlone należycie. Spróbujemy w krótkich słowach zwrócić uwagę czytelnika na te braki książki Kautsky’ego.
Trzy główne kwestie rozpatruje Kautsky. Przede wszystkim kwestię demokracji. I oczywiście przychodzi do wniosku, że wszelka próba organizowania robotników, przygotowywania ich do zwycięstwa i nawet utworzenia rządów robotniczych bez gwarancji demokratycznej – jest nonsensem Zwłaszcza na zachodzie, powiada Kautsky, gdzie stronnictwa nierobotnicze są uświadomione i silnie zorganizowane, niepodobna zrozumieć, dlaczego robotnicy łatwiej mają zwyciężyć burżuazję w otwartym boju, niż w akcji legalnej, demokratycznej, przez uzyskanie stopniowe większości. Jest to rzeczywiście stanowisko zasadniczo zupełnie słuszne. Jednakowoż słowa Kautsky’ego (str. 36 niemieckiego wydania) wymagają uzupełnienia. Po pierwsze Kautsky, analizując bezpodstawność wiary w łatwe zwycięstwo socjalistyczne mniejszości na zachodzie, niedostatecznie uwydatnia specyficzne przyczyny rosyjskie, które pozwoliły jednak w Rosji drobnej mniejszości zdobyć rządy w kraju. Po drugie, Kautsky w danym wypadku nie zastanawia się nad kwestią, czy można aż tak bezwzględnie przeciwstawić hasło legalnej akcji demokratycznej metodom mniejszości, metodom zbrojnym.
Co do pierwszego punktu, a więc co do przyczyn łatwego zwycięstwa w Rosji, zaś wielkich trudności dla proletariatu na zachodzie, należy zastanowić się nad istotą bolszewizmu, nad jego społecznymi źródłami. Czyni to znakomicie austriacki marksista Otto Bauer w książce o bolszewizmie („Bolszewizm czy socjalna demokracja”), która została wydana w języku polskim i którą gorąco polecamy czytelnikowi, jako uzupełnienie wywodów Kautsky’ego. Bauer widzi główne źródła zwycięstwa bolszewików w rewolucyjności chłopa rosyjskiego, dla którego rewolucja bolszewicka była sposobnością do podziału dóbr ziemskich i do likwidacji feudalizmu. Ten rewolucyjny chłop rosyjski, likwidujący feudalizm, był i jest podstawą rosyjskiego bolszewizmu. Innymi słowy, rosyjska rewolucja bolszewicka mimo całkowicie odmiennej swojej frazeologii, przypomina w istocie swojej wielką francuską rewolucję z 1789 r. Tu i tam – piękne słowa, ale treścią likwidacja feudalizmu i przejście do burżuazyjnego ustroju. Na zachodzie jednakowoż chłop nie jest rewolucyjny, gdyż tam feudalizm dawno jest zlikwidowany: i chłop francuski stał się podporą reakcyjnego bloku narodowego, chłop austriacki – klerykalnej partii chrześcijańsko-socjalnej, chłop bawarski poparł katolickich centrowców i monarchistów itd. Tu tkwi jedna z najpoważniejszych różnic pomiędzy Rosją a Zachodem. Sam Lenin akcentował tę zasadniczą różnicę w jednej ze swych broszur, stwierdzając, że trzy właściwie warunki pomogły zwycięstwu rosyjskiego proletariatu: 1) rewolucyjność chłopa; 2) to, że wielkie państwa reakcyjne były zajęte wojną; 3) to, że olbrzymie przestrzenie Rosji dały możność zwycięstwa nad denikinami i kołczakami. Łatwo zrozumieć, że wobec tej analizy socjalnej stosowanie metody rosyjskiej do stosunków zachodnioeuropejskich nie ma żadnej racji bytu. Natomiast łatwiej możemy zrozumieć, dlaczego w Rosji mimo słabość proletariatu zwycięstwo bolszewików stało się faktem. Należy przy tym jednak przypomnieć, że i metoda demokratyczna dała w Rosji zwycięstwo wprawdzie nie bolszewikom, ale w każdym razie socjalistom. Według analizy samego Lenina, skład rosyjskiej konstytuanty, rozpędzonej przez bolszewików, przedstawiał się jak następuje:
Bolszewicy – 9 000 000 głosów – 25%
Mienszewicy i socjaliści rewolucjoniści – 22 000 000 głosów – 62%
Partie burżuazyjne itp. – 4 000 000 głosów – 13%.
Czyli, że już wybory do konstytuanty (metoda demokratyczna) pokazały, że w Rosji wprawdzie nie ma większości dla bolszewików, ale jest większość za socjalistami, czyli że w danym wypadku większość kraju wypowie się za poparciem bolszewików, którzy przeprowadzą podział gruntów. Wiadomą bowiem jest rzeczą, że obiektywny sens zwycięstwa bolszewików nad denikinami, judeniczami, kołczakami i wranglami był ten, iż chłopi poparli bolszewików, widząc w owych carskich generałach reakcję zamierzającą z powrotem odebrać zdobyte przez chłopów grunta.
Te rozważania pomogą nam zrozumieć ową łatwość, z jaką zastosowano antydemokratyczną metodę w Rosji. Teraz druga kwestia, związana z demokracją. Kautsky stawia w swej książce metodę demokratyczną, metodę zdobywania większości, jako metodę niemal absolutną. To znaczy, jak gdyby nie uznaje możliwości stosowania innej metody na zachodzie w żadnych warunkach. Wspomina jednak na stronie 36 niemieckiego wydania, że metoda demokratyczna może być stosowana tylko „w normalnych warunkach”. To słuszne. Nie mówi jednak, jakie stosunki są nienormalne, wskazuje tylko na Rosję. Ale to nie wystarczy. Tu zachodzi cały szereg kwestii bardzo poważnych, których rozstrzygać na marginesie książki Kautsky’ego nie będziemy, ale na które pragniemy zwrócić uwagę czytelnika. Zachodzi mianowicie pytanie, czy np. warunki pewne nie zmuszą proletariatu chwycić za broń w razie zamachu stanu ze strony burżuazji. Co prawda, można powiedzieć na to, że w tym wypadku będzie chodziło robotnikom nie o naruszenie zasady demokratycznej, lecz raczej o obronę takowej. Ale skoro się mówi o zdobywaniu większości z jednej strony, zaś o akcji zbrojnej z drugiej, a więc o przeciwstawieniu tych dwóch metod, należy mieć na uwadze także i tę ewentualność, walki zbrojnej – w ogóle rewolucyjnej. Przypominamy czytelnikom, że tzw. tezy czwartej (wiedeńskiej) międzynarodówki właśnie bynajmniej nie wykluczają metody rewolucyjnej, zwłaszcza w krajach, gdzie reakcja przeciwstawia robotnikom silny aparat ucisku. Tak samo program PPS, jak wiadomo, bynajmniej nie wyrzeka się akcji rewolucyjnej w pewnych warunkach.
Może jednak jest niesłusznie przeciwstawiać akcję rewolucyjną demokracji. Przypuśćmy. Zachodzi jednak druga, już mniej bezsporna kwestia: czy zawsze i na każdym miejscu (niezależnie od momentów rewolucyjnych) metoda zdobywania rządów musi być metodą stopniowego uzyskiwania większości. Oczywiście pod tym względem nie zachodzi np. zasadnicza trudność w takiej Anglii, gdzie proletariat ma większość w kraju; tak samo nie ma większych trudności zasadniczych w uprzemysłowionych Niemczech, które przytacza Kautsky jako przykład. Jeśli weźmiemy kraje zacofane pod względem struktury gospodarczej, jak np. Jugosławię, albo chociażby np. Francję, to zobaczymy, że nasza kwestia nie będzie taka prosta. Jeśli np. rewolucja socjalna w tej lub innej formie (przypuśćmy nawet w formie zdobycia legalnej większości w parlamentach) rozgorzeje w Niemczech, Anglii, Czechosłowacji, Austrii itd. – czy może wówczas proletariat francuski niewzruszenie, spokojnie czekać, aż ewolucja gospodarcza i propaganda socjalizmu doprowadzą do zdobycia większości w kraju. Zresztą czy wówczas z żywiołową siłą nie nastąpi wybuch proletariacki?
Widzimy, że zagadnienie to nie jest takie łatwe. Oczywista, bankructwo bolszewizmu i straszliwe następstwa rządów kliki w Rosji powodują Kautsky’ego słusznie do przeciwstawienia fantastycznej teorii mniejszości – poglądów demokratycznych. Jednakowoż, jak widzimy, zachodzi tu szereg zagadnień teoretycznych, przez Kautsky’ego niedostatecznie oświetlonych.
Tyle co do pierwszej części pracy Kautsky’ego. Druga jest poświęcona zagadnieniom dyktatury. Doskonałe tu są analizy Komuny Paryskiej i psychologii bolszewizmu. Kautsky powołuje się na słowa Engelsa z roku 1891, że Komuna Paryska była właśnie dyktaturą proletariatu i dobitnie wykazuje, że rządy bolszewickie nic nie mają wspólnego z metodą Komuny Paryskiej, a więc nie mają nic wspólnego z istotną dyktaturą proletariacką. Komuna Paryska zniosła wojsko stałe; usunęła policję polityczną; oparła swój ustrój na głosowaniu powszechnym itd., podczas gdy bolszewizm stworzył potęgę armii, zaprowadził samodzierżawie policyjnej czerezwyczajki i zamiast powszechnego głosowania przeprowadził rządy kliki. Przez pewien czas te rządy kliki były usprawiedliwiane tym, że Rosja znajduje się w stadium „przejściowym” do socjalizmu; skoro jednak z bezpośredniego przejścia do socjalizmu zrezygnowano i wprowadzono „nowy kurs” – jakież więc mają usprawiedliwienie te rządy oligarchów i terror. Przestają więc być zjawiskiem „przejściowym” i stają się zwykłym despotyzmem.
Zwracamy dalej uwagę czytelników na ciekawą analizę społeczno-psychologiczną podstaw bolszewizmu w Rosji. Tak samo, jak niegdyś anarchista Bakunin wierzył w bezpośrednie przejście do ustroju przyszłości i w cudotwórczą potęgę Centralnego Komitetu, tak samo czynili to bolszewicy. I tak samo, jak Bakunin rozbił I międzynarodówkę, tak samo Lenin rozbił II; obaj myśleli, że ich czyn jest rewolucyjny, dokonany w imieniu najbardziej rewolucyjnej, najbardziej postępowej części proletariatu. Nie rozumieli tego, że są właśnie w Rosji reprezentantami nie najbardziej postępowej, lecz najbardziej zacofanej części proletariatu, i swego dzieła rozbijania jedności proletariatu dokonują jako reprezentanci specyficznych, zacofanych warunków rosyjskich. Tak samo i wiara w „plan”, cechująca centralistów leninowskiego typu, jest specyficznie rosyjskim zjawiskiem; nigdzie na zachodzie niepodobna sobie wyobrazić takiej niewiary w jednostkę, takiego braku indywidualności, takiej wiary w posłuszeństwo ślepe mas! To są pierwiastki czysto azjatyckie, to jest spadek po rosyjskim samodzierżawiu.
Ten centralizm, ta wiara we wszechmoc państwa nie doprowadziły do niczego, i Kautsky słusznie konstatuje, że rządy bolszewickie zniszczyły w Rosji nawet te słabe przesłanki socjalizmu, jakie tam istniały w postaci wielkiego przemysłu, i cofnęły Rosję do XVIII wieku. W ten sposób bolszewizm działa reakcyjnie i zmusza Rosję do szukania pomocy u kapitalistów zachodnioeuropejskich. Rządy rosyjskie doprowadziły do tego, że Rosja staje się stopniowo kolonią zachodnioeuropejskiego kapitalizmu, zaś bolszewicy faktycznymi sojusznikami zachodnioeuropejskiego kapitału – przeciwko własnemu proletariatowi.
Kautsky nie przytacza żadnych cyfr. Wobec braku miejsca i my nie możemy tu przytoczyć wielu danych faktycznych. Zwrócimy jednak uwagę czytelnika, jako na rzecz niezmiernej wagi, że książka Kautsky’ego została napisana w początkach nowego kursu rosyjskiego i dlatego całe faktyczne bankructwo starego bolszewickiego systemu jeszcze się nie ujawniło. Może czytelnik zechce przejrzeć ciekawą książkę S. Zagórskiego, profesora piotrogrodzkiego „Współczesna ewolucja bolszewizmu rosyjskiego” z przedmową Vanderveldego (tylko po francusku: „L’évolution actuelle du bolchevisme russe, Paris, Povolotzky Editeur)”. Ciekawy bilans starego kursu gospodarki bolszewickiej przedstawia nam w swej rosyjskiej broszurze R. Rakietow: „Szkic gospodarczej i finansowej sytuacji Rosji współczesnej”. Na podstawie oficjalnych danych bolszewickich Rakietow konstatuje nie tylko straszliwą ruinę całego przemysłu rosyjskiego, ale i miasta w ogóle. To miasto, jako centrum kultury i socjalizmu ginie pod bolszewickimi rządami, gdyż robotnik opuszcza miasto, gdzie nie może znaleźć utrzymania. Taki ubytek ludności wynosi np.
w Piotrogrodzie 51%
w Moskwie 44%
w Jarosławiu 43%
itd.
Szczególnie uderza ten fakt dezurbanizacji Rosji (dezurbanizacja tzn. niszczenie środowisk miejskich), gdy przyglądamy się ubytkowi ludności w środowiskach czysto przemysłowych, jak np.
Orechowo-Zujewo 52%
Kołomna 51%
Bogorodsk 50%
itd.
Jednocześnie wzmaga się procent śmiertelności w miastach, np. w Piotrogrodzie w r. 1912 – 22 na tysiąc; 1919 – 43; 1920 – 90. Ten ubytek ludności możemy skonstatować tak samo w absolutnych cyfrach ludności robotniczej, np. w Moskwie i Piotrogrodzie: w Moskwie w 1912 r. 360 tysięcy robotników; w 1920 – 89 tysięcy; w Piotrogrodzie w 1912 – 200 tysięcy; w 1920 – 100 tysięcy. Czyli, że w Moskwie liczba robotników zmniejszyła się o 75%, zaś w Piotrogrodzie o 50% w porównaniu z okresem przedwojennym. Ładna to jest „dyktatura proletariatu”, która doprowadza do zupełnego zniknięcia proletariatu. Na zjeździe Politproswietów w Moskwie 17 października 1921 r., Lenin wygłosił całkowity akt skruchy, przyznając się, że jego teoria była „mylną”, a praktyka błędem i powiada „o ile wielki przemysł kapitalistyczny został zrujnowany, o ile fabryki i warsztaty stanęły, proletariat znikł”. Cóż to za rządy proletariatu, które doprowadziły do zniknięcia tego proletariatu?
Przechodzimy do trzeciej części książki Kautsky’ego. Poświęcona jest tzw. przymusowi pracy, zaprowadzanemu niegdyś przez bolszewików (zgodnie z teorią „planu” i terroru), a obecnie stopniowo znoszonemu. Kautsky tu wypowiada kilka bardzo ciekawych poglądów może niezbyt nowych, ale niestety w dobie powojennej nieraz przez socjalistów zapominanych. Chodzi mianowicie o jednostkę, o indywidualność ludzką, którą bolszewicy pomiatali w tak niesłychany sposób. Trocki stworzył nawet całą teorię, według której człowiek jest w ogóle „zwierzęciem leniwym” (Faultier), które można do lepszego ustroju prowadzić tylko w drodze przymusu. Ze słusznym oburzeniem piętnuje Kautsky te wywody Trockiego, pojmującego socjalizm jako koszary. Jednostka jako taka, dla Trockiego nie ma żadnego znaczenia. Zdaniem Kautsky’ego, ustrój socjalistyczny nie może być pomniejszeniem wolności jednostek, lecz powinien być jej powiększeniem. Przeciwstawienie socjalizmu i indywidualizmu nie ma żadnej racji bytu: jeśli robotnik odrzuca „wolność” burżuazyjną, to nie dlatego, że on jej nie chce, lecz dlatego, że jest mu jej za mało. Jakżeż teraz nazwać tę teorię bolszewicką, w której „żelazo i krew” Trockiego mają przez długi czas być środkiem do uzyskania ustroju przyszłości? „To dla wielkiego celu” – polemizuje z Kautskym Trocki. – „Ale w takim razie – odpowiada Kautsky – można usprawiedliwić wszystko”. Wszak zdobywcy Ameryki południowej dokonywali swych rzezi w imię Boga.
Te wywody Kautsky’ego polecamy szczególnej uwadze, zapewne jednak sam czytelnik zauważy, że i tu (tak, jak to było z demokracją) Kautsky prowadzi polemikę w formułach prawie absolutnych. Oczywistą jest rzeczą, iż na ogół cała słuszność jest po jego stronie, a nie po stronie bezdusznych, mechanicznych formuł Trockiego, które sprowadzają socjalizm do kwestii „żelaza i krwi”. Całkowicie rozumiemy i uznajemy słowa Jauresa, który zawsze stał na stanowisku, że socjalizm nowoczesny winien być uzupełnieniem wielkiego dzieła francuskiej rewolucji, która oswobodziła jednostkę tylko częściowo (pod względem, formalnym, prawnym), zaś socjalizm ma oswobodzić jednostkę całkowicie (pod względem materialnym i kulturalnym). Albo gdy kierunek neokantowski w socjalizmie niemieckim uważa za główną zasadę etyki socjalistycznej hasło Kanta, głoszące, że indywidualność ludzka nigdy nie może być środkiem dla drugiego człowieka, lecz zawsze celem w sobie (Selbstzweck), rozumiemy doskonale żywą treść tych poglądów, akcentujących wielkie, prawie bezwzględne pierwiastkowe prawa indywidualności ludzkiej. Wszak forma społeczna dla człowieka, a nie człowiek dla formy.
Ale… zachodzi tu znowu pewna trudność. Mianowicie trudność absolutnego zharmonizowania jednostki i formy społecznej. Jeden z wybitnych rosyjskich filozofów prawa, Nowgorodcew, w swej głośnej pracy „O ideale społecznym” („Ob obszczestwiennom idieale”) stara się nawet „obalić” cały marksizm, cały socjalizm za pomocą wywodów o niemożności ścisłego zharmonizowania społeczeństwa i jednostki, gdyż jednostki są zbyt różnorakie, a poza tym pragnienia i dążenia ich są nieskończone; jakżeż tedy zamknąć te rozbieżne jednostki w skorupie ściśle zharmonizowanej (chociażby najidealniejszej) formy społecznej? To naturalnie sofizmat ze strony prof. Nowgorodcewa, albowiem socjalizm wcale nie dąży do absolutnej harmonizacji, do całokształtu raz na zawsze zamkniętego. Wystarczy przede wszystkim, jeśli da możność wszystkim ludziom jednakowego rozwoju i usunie straszliwe skutki nierówności materialnej.
Jednakowoż prawdą jest, że jakkolwiek pożądaną jest największa swoboda i nietykalność jednostki i jakkolwiek do tego powinniśmy dążyć, to jednakowoż w absolutnej terminologii tu mówić nie możemy. O absolutnej wolności może mówić chyba Stirner, niemiecki anarchista, indywidualista, który gotów nawet jest w pewnych momentach swej książki („Der Einzige und sein Eigentum”) uznać wojnę wszystkich przeciwko wszystkim za normalny stan społeczeństwa. Ale już Kropotkin (także anarchista, ale komunista) wprawdzie chce największej wolności dla jednostki i wierzy w solidarność i harmonię jednostek, ale żąda już (patrz jego książkę „Zdobycie Chleba”) od jednostek pewnego obowiązkowego minimum świadczeń na rzecz społeczeństwa, grożąc w przeciwnym wypadku nieposłusznej jednostce bardzo niemiłymi konsekwencjami…
Stąd jest jasne, że wprawdzie zasada „wolnej jednostki” (Freie Persönlichkeit) u Kautskiego jest zasadą bezwzględnie słuszną i etycznie bezwarunkowo cenną dla światopoglądu socjalistycznego w przeciwstawieniu do bolszewickiego. Prawdą więc jest, jak powiada Kautsky, że indywidualizm i socjalizm nie są pojęciami się wykluczającymi, lecz właśnie uzupełniającymi się.
Niemniej jednak warunki pracy polemicznej nie pozwoliły widocznie Kautsky’emu rozwinąć należycie tej ważnej myśli i pogłębić kwestii granic możności uzyskania dobrowolnej harmonizacji, solidarności jednostek ludzkich w ruchu proletariackim i socjalizmie.
Konkluzja Kautsky’ego: bolszewizm jest zjawiskiem reakcyjnym, skoro niszczy przemysł rosyjski i spycha Rosję do XVIII, wieku; skoro rozbija jedność akcji proletariatu w imię najbardziej zacofanej jego części; skoro dławi rozwój jednostki ludzkiej przy pomocy „krwi i żelaza”. Kautsky pisze na ostatniej stronie swej książki: „bolszewizm pozostanie ciemną plamą w historii socjalizmu”…
Dodajemy do tego, że stał się potężnym ciosem wymierzonym przeciwko ruchowi robotniczemu, jak słusznie stwierdził Bauer na ostatnim zjeździe austriackiej socjalnej demokracji w Grazu, jak słusznie stwierdzili mówcy na ostatnim zjeździe niemieckich „niezależnych” w Lipsku – proletariat rozbity na frakcje, osłabiony, znajduje się prawie wszędzie w defensywie, w pozycji ochronnej, zaś wzmocniony kapitalizm atakuje i nawet takie skromne zdobycze, jak 8-godzinny dzień pracy, prawie wszędzie są zakwestionowane. Po niewczasie nagle rozległo się hasło ze strony bolszewików o konieczności „jedynego” frontu proletariackiego (patrz „Rote Fahne”, odezwa trzeciej międzynarodówki). Ale walka bratobójcza trwała już zbyt długo, ażeby można było ją ułagodzić… Zresztą nietrudno zrozumieć, w jakich intencjach moskiewska międzynarodówka te nowe dyrektywy wydała.
Niezawodnie ma rację Bauer, gdy w swych artykułach o nowym kursie sowieckim wywodzi, że krańcowości bolszewizmu pomogły rosyjskiej rewolucji dobić feudalizm (tak samo, jak to było w rewolucji XVII wieku w Anglii i XVIII wieku we Francji), jak wiadomo, Engels ustanawiał nawet pewne prawo historyczne wychodzenia każdej rewolucji poza swój właściwy cel, tak, ażeby cel ścisły został tym skuteczniej osiągnięty: tak np. angielscy rewolucjoniści XVII stulecia chcieli wytworzyć Anglię „Chrystusową” – tego oczywiście nie przeprowadzili, ale ustrój burżuazyjny wprowadzili, zaś feudalizmowi cios zadali. Tak samo i w Rosji krańcowości bolszewizmu nadały rewolucji rozmachu i pomogły dobić pierwiastki feudalne. Innymi słowy, Rosja przeżyła swój wiek XVII (Anglia) i XVIII (Francja). Skromna treść likwidacji feudalizmu ubrała się w szaty czerwone bolszewizmu. W ten sposób w historii Rosji rewolucja bolszewicka ma swoją, że tak powiemy, logiczną rolę, jakkolwiek z urzeczywistnieniem socjalizmu nie ma nic wspólnego.
Ale gdy z punktu widzenia ruchu socjalistycznego spoglądamy na bolszewizm, druzgoczący jedność proletariatu i odgrywający mimowolnie jak gdyby rolę prowokatora kapitalistycznego; gdy spoglądamy na to, jak bolszewizm zaczął od myśli bezpośredniego urzeczywistnienia socjalizmu, zaś kończy na sojuszu ze Stinnesem, Lloyd Georgem i innymi wodzami zachodnioeuropejskiego kapitału; gdy widzimy tę dziwną formację społeczną, która nazywa siebie „dyktaturą proletariatu”, zaś jest sojuszem z kapitałem zachodnioeuropejskim przeciwko własnemu proletariatowi i oddaniem własnego kraju na łup burżuazji obcej, wówczas zrozumiemy, dlaczego z takim strasznym oburzeniem piszą o bolszewizmie tacy starzy, zasłużeni, osiwiali wodzowie proletariatu, jak Kautsky…
Kazimierz Czapiński
Powyższy tekst Kazimierza Czapińskiego to przedmowa do polskiego wydania książki Karola Kautsky’ego „Od demokracji do niewolnictwa państwowego. Odprawa Trockiemu”, Nakładem Ludowego Spółdzielczego Towarzystwa Wydawniczego, Lwów 1922. Od tamtej pory nie był wznawiany, ze zbiorów Remigiusza Okraski. Poprawiono pisownię wedle obecnych reguł, tytuł pochodzi od redakcji Lewicowo.pl.
Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl
__________________________________________________________________________________
Spółdzielczy samorząd pracy [1943]
Już od połowy ubiegłego stulecia pod wzmagającym się naciskiem nieodpartych obiektywnych konieczności, dyktowanych przez rosnące w miarę postępu wiedzy przyrodniczej i technicznej możliwości produkcyjne, zarysowuje się coraz wyraźniej i występuje coraz ostrzej niezbędność zasadniczej przebudowy dotychczasowego ustroju gospodarczo-społecznego. W dziedzinie gospodarczej konieczność tej przebudowy idzie w kierunku zastąpienia systemu gospodarki towarowej (kapitalizm prywatny jest jego obecnym, a sądzimy – że może już ostatnim etapem), opartego na sprzeczności interesów i aktywizowanego dążeniem do zysków, osiąganych w warunkach niewspółmierności podaży do popytu, przez system uspołecznionej gospodarki planowej, opartej na powszechnej solidarności i aktywizowanej dążeniami do pełnego i możliwie najdoskonalszego zaspokojenia potrzeb zbiorowości ludzkiej.
Przesłanki i założenia
1. Już od połowy ubiegłego stulecia pod wzmagającym się naciskiem nieodpartych obiektywnych konieczności, dyktowanych przez rosnące w miarę postępu wiedzy przyrodniczej i technicznej możliwości produkcyjne, zarysowuje się coraz wyraźniej i występuje coraz ostrzej niezbędność zasadniczej przebudowy dotychczasowego ustroju gospodarczo-społecznego.
2. W dziedzinie gospodarczej konieczność tej przebudowy idzie w kierunku zastąpienia systemu gospodarki towarowej (kapitalizm prywatny jest jego obecnym, a sądzimy – że może już ostatnim etapem), opartego na sprzeczności interesów i aktywizowanego dążeniem do zysków, osiąganych w warunkach niewspółmierności podaży do popytu, przez system uspołecznionej gospodarki planowej, opartej na powszechnej solidarności i aktywizowanej dążeniami do pełnego i możliwie najdoskonalszego zaspokojenia potrzeb zbiorowości ludzkiej.
3. W dziedzinie społecznej konieczność przebudowy idzie w kierunku zastąpienia antagonistycznego społeczeństwa klasowego przez solidarystyczne społeczeństwo bezklasowe.
4. Na drodze tych koniecznych przeobrażeń występują liczne przeszkody, które płyną z następujących trzech źródeł:
a) z oporu czynników społecznych, zainteresowanych w zachowaniu dotychczasowego ustroju;
b) z tradycyjnego nastawienia psychicznego, mentalności i postawy życiowej szerokich mas społecznych, jakkolwiek zainteresowanych w omawianej tu przebudowie, lecz tkwiących jeszcze głęboko w świecie uczuć, pojęć i stosunków właściwych ustrojowi dotychczasowemu;
c) z nieprzystosowania dotychczasowych ram ustroju publiczno-prawnego do potrzeb i wymagań procesów przebudowy.
5. Nieprzystosowane do obiektywnych konieczności dzisiejszej epoki tradycyjne ramy ustroju publiczno-prawnego ułatwiają dalsze trwanie wymienionym wyżej przeszkodom rodzaju pierwszego i drugiego.
Natomiast właściwe zmiany ustroju politycznego mogłyby stworzyć warunki usuwające, a przynajmniej osłabiające przeszkody pochodzące z obu pierwszych źródeł i nawet przyśpieszyć ostateczne wyschnięcie tych źródeł.
6. Zarówno doświadczenia – zwłaszcza ostatnich dziesięcioleci – jak i analiza teoretyczna wykazują, że tradycyjny ustrój demokracji politycznej nie jest zdolny zapewnić koniecznej przebudowie ustroju gospodarczo-społecznego niezbędnych do jej realizacji warunków. Stąd coraz silniej odczuwana jest konieczność zmiany dotychczasowego ustroju publiczno-prawnego.
7. Zmiana dotychczasowego ustroju publiczno-prawnego powinna pójść w kierunku stopniowego pogłębienia i udoskonalenia dotychczasowej demokracji politycznej przez wprowadzenie do niej nowych – dotąd na jej terenie jeszcze nie występujących – czynników aktywności społecznej, zainteresowanych w omawianej tu przebudowie i przejawiających pozytywną i żywotną zaradność na polu społecznym. Mam tu na myśli ruchy spółdzielcze i ruch zawodowy pracujących.
8. W związku z podwójną rolą jednostki w społeczeństwie (korzysta z usług społeczeństwa jako użytkownik i wyświadcza usługi społeczeństwu jako pracujący) występują dwa zasadnicze kierunki zaradności spółdzielczej: różne rodzaje spółdzielczości użytkowników oraz spółdzielczość pracy.
9. Brak jest dotychczas powiązania między spółdzielczością użytkowniczą a spółdzielczością pracy. Każdy z tych prądów występuje osobno ze swoimi odrębnymi inicjatywami, tworząc własne odrębne przedsiębiorstwa. Brak był również powiązań aktywności spółdzielczej w ogóle z aktywnością czynnika publicznego.
10. Inicjatywa każdego z wymienionych tu czynników powinna interesować czynniki pozostałe, zwłaszcza że żaden z nich bez właściwego współdziałania z pozostałymi nie jest zdolny sam jeden do bezbłędnego wywiązania się z podejmowanych przez siebie w pojedynkę zadań. I tak izolowana inicjatywa czynnika publicznego – jeśli się bardziej rozszerza – cierpi nieuniknienie z natury rzeczy na przerosty biurokracji. Izolowana inicjatywa czynnika użytkowniczego nie jest zdolna z natury rzeczy do rozwiązywania w sposób właściwy w swoich przedsiębiorstwach zagadnień pracy fachowej i fachowego kierownictwa. A izolowana inicjatywa czynnika pracy nie jest zdolna z natury rzeczy do podejmowania o własnych wyłącznie siłach i w oparciu o własne tylko środki finansowe większych zadań gospodarczych oraz do właściwego przestrzegania w swych przedsiębiorstwach interesów powszechności.
Toteż ścisłe i uzupełniające się wzajemnie współdziałanie wszystkich tych czynników na terenie każdego bez wyjątku przedsiębiorstwa, działającego nie dla zysków, lecz dla zaspokojenia potrzeb zbiorowości, leży w partykularnym interesie każdego z nich z osobna oraz we wspólnym nadrzędnym interesie powszechnym.
11. W warunkach dotychczasowego ustroju gospodarczo-społecznego spółdzielczość pracy miała ograniczone możliwości zastosowania i łatwo ulegała zwyrodnieniu w niesprzyjającym dla siebie klimacie gospodarki towarowej. Silniej natomiast i zdrowiej mógł się rozwijać w ustroju prywatno-kapitalistycznym ruch zawodowy, mający w tym ustroju przede wszystkim charakter bojowy.
Oba te ruchy emancypacyjne najmitów (spółdzielczość pracy i ruch zawodowy), zrzeszające tych samych ludzi w tym samym charakterze społecznym, i stanowiące – właściwie – dwa łożyska tego samego ruchu, powinny wejść i wejdą w warunkach omawianej gospodarki planowej w najściślejsze ze sobą porozumienie.
12. Reorganizując dotychczasowy ustrój publiczno-prawny zgodnie z potrzebami i warunkami gospodarki planowej powinniśmy do niego wprowadzić w charakterze dwóch nowych zasadniczych jego członów dwa powszechne samorządy – pracy i użytkowników. Pierwszy z nich należy oprzeć na dotychczasowych doświadczeniach, oraz w myśl ideologii ruchu zawodowego i spółdzielczości pracy, drugi zaś – na dotychczasowych doświadczeniach i w myśl ideologii spółdzielczości użytkowników w ogóle, a kooperacji spożywców w szczególności.
13. Ponieważ czynniki pracowniczy i użytkowniczy są ze swej istoty wyrazicielami całokształtu realnych interesów powszechności, a życiowe ich tendencje idą w kierunku omówionych tu przemian gospodarczo-społecznych, przeto odpowiednie ich zorganizowanie, skoordynowanie ze sobą i wmontowanie do ustroju publiczno-prawnego przekaże w kompetentne i niezawodne ręce sprawę tej przebudowy.
14. Mając charakter powszechny samorządy pracowników i użytkowników przy właściwym ich zorganizowaniu powinny objąć swą organizacją wszystkie bez wyjątku jednostki zdolne do aktywności w życiu zbiorowym w wyraźnym charakterze pracujących lub użytkowników, nie tworząc (nawet na okres przejściowy) kategorii „liszeńców” (osób poza prawem lub z ograniczonym prawem obywatelskim).
15. Postawa społeczna jednostki ludzkiej, występującej w ściśle określonym charakterze pracującego lub użytkownika jest z istoty swej (a po wprowadzeniu w życie projektowanych samorządów stanie się tym bardziej) solidarystyczna. Będzie to skutecznie wpływało na przeobrażenie mentalności, psychiki i postawy życiowej szerokich mas narodu w duchu odpowiadającym charakterowi przyszłego społeczeństwa bezklasowego.
16. Mówiąc o solidaryzmie, mamy na myśli solidaryzm istotny, właściwy i – jeśli chodzi o jego pełne zrealizowanie – możliwy tylko w warunkach społeczeństwa bezklasowego i gospodarki uspołecznionej. Jest on zgoła czymś innym niż nieszczery i płytki solidaryzm mieszczański, głoszony przez obrońców dotychczasowego – opartego na antagonizmach – ustroju.
17. Oba czynniki aktywności społecznej (pracowniczy i użytkowniczy), odpowiednio zorganizowane i wmontowane do ustroju publiczno-prawnego jako zasadnicze jego zręby, powinny być rozbudowane w skali ogólnopaństwowej jako dwa powszechne samorządy, wyposażone w szeroki zakres kompetencji.
18. Ruchy spółdzielcze oraz ruch zawodowy należy traktować jako zalążki nie tylko nowych form ustroju społeczno-gospodarczego, ale również i nowych form ustroju publiczno-prawnego. Wejdą one do odnośnych powszechnych samorządów jako ich składniki wyjściowe, najbardziej świadome, twórcze i kompetentne, które dadzą samorządom już od początku właściwy charakter, a działalności samorządów – już od początku właściwe kierunki.
19. Przechodząc od skromnej roli ruchów emancypacyjnych, działających w obcym, a po części i wrogim sobie otoczeniu, do roli zasadniczych składników ustroju publiczno-prawnego i systemu gospodarczo-społecznego, spółdzielczość pracy, ruch zawodowy i spółdzielczość użytkowników będą musiały ulec odpowiednim przeobrażeniom pod względem dotychczasowego charakteru i dotychczasowej organizacji, nie zmieniając się jednak zasadniczo, nie rezygnując z dotychczasowych celów, lecz mając możność skuteczniej celom tym służyć.
20. Omawianym tu obu powszechnym samorządom od początku powinny być zapewnione niezbędne warunki prawne do pogłębiania i rozszerzania ich aktywności. Aktywność ta bowiem, wychodząc ze stanu rzeczy zastanego, powinna zmierzać (i mieć po temu możliwości) do stopniowego wypierania, a zarazem i zastępowania w życiu publicznym, społecznym i gospodarczym (łącznie i równocześnie), przestarzałych form i stosunków, właściwych dotychczasowemu ustrojowi klasowo-antagonistycznemu, przez właściwe sobie formy i stosunki solidarystyczne, nadające w ten sposób życiu zbiorowemu nowy charakter, zgodny z wymaganiami obiektywnych konieczności nowej epoki oraz z postulatami sformułowanymi na początku naszych rozważań.
21. Powszechny samorząd pracy oraz powszechny samorząd użytkowników – oba wychodzące z idei i doświadczeń wolnych ruchów emancypacyjnych – powinny zgodnie z ideologią i doświadczeniami tych ruchów zorganizować się na czterech kardynalnych zasadach:
a) dobrowolność doboru osobowego, powstawania i rozwiązywania się wszystkich komórek organizacyjnych systemu;
b) zapewnienie jak najszerszych kompetencji każdemu ze szczebli organizacyjnych systemu z prawem definitywnego decydowania i załatwiania wszystkich spraw, zamykających się w granicach zainteresowań danego ogniwa;
c) wielostopniowy federalizm z nielicznymi we wszystkich ogniwach organizacyjnych zespołami osób obradujących i wspólnie podejmujących decyzje;
d) kompetencje pełnomocników na wszystkich szczeblach organizacji ograniczone ścisłymi instrukcjami oraz bezpośrednia odpowiedzialność pełnomocników przed swoimi mocodawcami.
Powszechny samorząd pracy
22. Celem powszechnego samorządu pracy powinno być stworzenie społeczeństwu i państwu kompetentnego, twórczego, pozytywnego, zgodnego z interesami powszechności i odpowiedzialnego udziału czynnika pracy w życiu gospodarczym, społecznym i publicznym, w szczególności zaś w procesach planowania, organizacji, wykonawstwa i kontroli spełnianych przez pracujących zadań i czynności oraz zabezpieczenie pracy przed jej wyzyskiem, poniżeniem i znieprawieniem.
23. Powszechny samorząd pracy powinien być częścią składową ustroju publiczno-prawnego, zagwarantowaną przez konstytucję państwa.
24. Powszechnym samorządem pracy powinny być objęte wszystkie bez wyjątku osoby zatrudnione, względnie zakwalifikowane i uprawnione do zatrudnienia w zakresie szerszym niż nieodpłatne zaspokojenie osobistych potrzeb własnych, najbliższej rodziny i domowników.
25. Osoby pracujące samodzielnie (drobni rolnicy, samodzielni rzemieślnicy, drobni kupcy, wolne zawody itd.) powinny należeć do powszechnego samorządu pracy włącznie i jedynie jako pracownicy na równych warunkach z pracownikami najemnymi.
Jako ewentualnym zarobkodawcom i przedsiębiorcom, względnie jako właścicielom zakładów pracy oraz środków i narzędzi produkcji, nie powinny im przysługiwać w ramach powszechnego samorządu pracy żadne dodatkowe uprawnienia ani też nie powinni oni podlegać z tego tytułu żadnym ograniczeniom.
26. Powszechny samorząd pracy powinien być zorganizowany w samorządach zawodowym i zakładowym, obu rozbudowanych w skali państwowej, uzupełniających się wzajemnie i kolaborujących ze sobą w ramach izb pracy (powiatowych, wojewódzkich i centralnej).
Zawodowy samorząd pracy
27. Zawodowy samorząd pracy powinien być rozbudowany w myśl założeń ideowych i na podstawie organizacyjnej wolnego ruchu zawodowego pracujących.
28. Do kompetencji zawodowego samorządu pracy powinno należeć:
a) ustalenie kryteriów kwalifikacyjnych dla wszystkich kategorii pracy zawodowej;
b) kwalifikacja i dyskwalifikacja zawodowa poszczególnych pracowników;
c) ewidencja i statystyka pracujących;
d) ustawodawstwo pracy;
e) udział w planowaniu wespół ze wszystkimi zainteresowanymi czynnikami społecznymi i publicznymi wszelkich procesów zorganizowanej pracy, mających na celu zaspokajanie potrzeb zbiorowości;
f) pośrednictwo (rozprowadzenie) pracy;
g) rejestracja umów o pracę oraz regulaminów i statutów w zakresie organizacji, zatrudnienia i administracji pracy (regulaminy rad zakładowych i wszelkich w ogóle samorządów pracowniczych w instytucjach zarobkodawczych, statuty spółdzielczych zespołów pracy, spółdzielni pracy, ich związków itp.);
h) inspekcja pracy;
i) sądownictwo pracy;
j) ustalenie wespół z innymi zainteresowanymi czynnikami zasad obliczania kosztów robocizny;
k) planowanie, opracowywanie programów i kontrola nauczania zawodowego w zakładach pracy, na kursach i w uczelniach;
l) reprezentacja w sprawach zasadniczych kompetencji zawodowych i interesów zawodowych czynnika pracy wobec wszelkich innych czynników na wszystkich szczeblach życia gospodarczo-społeczno-politycznego.
29. Te z wyliczonych wyżej zadań zawodowego samorządu pracy, które już są spełniane przez pracownicze związki zawodowe lub przez inne organizacje pracownicze, powinny wejść do zawodowego samorządu pracy, w którego ramach odnośne dotychczasowe komórki organizacyjne zostaną odpowiednio zreorganizowane i rozbudowane, a o ile okażą się nieprzydatne – ulegną likwidacji.
30. Te z wyliczonych wyżej zadań zawodowego samorządu pracy, które dotąd należą do kompetencji czynników publiczno-prawnych, powinny być przejęte przez zawodowy samorząd pracy, odnośne zaś urzędy powinny w ramach tego samorządu ulec odpowiedniej reorganizacji, względnie – o ile okażą się nieprzydatne – likwidacji.
Zakładowy samorząd pracy
31. Zakładowy samorząd pracy powinien być rozbudowany w myśl założeń ideowych i doświadczeń organizacyjnych spółdzielczości pracy na podstawie organizacyjnej rad zakładowych lub innych samorządów pracowniczych w zakładach zarobkodawczych, przede wszystkim zaś na podstawie spółdzielni pracy jako najpełniejszego dotąd urzeczywistnienia samorządu pracy.
32. Do kompetencji zakładowego samorządu pracy powinny należeć:
a) organizacja, administracja i kontrola pracy w poszczególnych załogach i zakładach pracy;
b) reprezentacja kompetencji i interesów pracowniczych na placówkach zatrudniających pracę;
c) szkolenie i instruowanie zawodowe w zakładach pracy, na specjalnych kursach i uczelniach wszystkich stopni;
d) zbiorowe prowadzenie badań i studiów w zakresie poszczególnych zawodów i specjalności.
33. Te z wyliczonych wyżej zadań zakładowego samorządu pracy, które dotychczas są spełniane przez czynniki pozapracownicze (publiczne, społeczne, prywatne), powinny być przejęte przez zakładowy samorząd pracy, w którego ramach odnośne komórki ulegną odpowiedniej reorganizacji, względnie – o ile okażą się nieprzydatne – likwidacji.
34. Te z wyliczonych wyżej zadań zakładowego samorządu pracy, które dotychczas są faktycznie spełniane w poszczególnych załogach instytucji zarobkodawczych przez różnego rodzaju samorządy pracownicze względnie przez spółdzielnie pracy – powinny być wcielone do ogólnego systemu zakładowego samorządu pracy, odnośne zaś komórki ulegną w ramach tego samorządu odpowiedniej reorganizacji, o ile zaś okażą się zbędne lub nie nadające się do przekształcenia, zostaną zlikwidowane.
Powszechny samorząd użytkowników
35. Celem powszechnego samorządu użytkowników powinno być zapewnienie czynnikowi użytkowniczemu współdecydującego wpływu na wszystkie procesy dotyczące zaspokajania potrzeb zbiorowości.
36. Powszechny samorząd użytkowników powinien się rozwinąć z idei i doświadczeń organizacyjnych spółdzielczości użytkowniczej.
37. Powszechny samorząd użytkowników powinien być częścią składową ustroju publiczno-prawnego, zagwarantowaną przez konstytucję państwa.
38. Powszechny samorząd użytkowników powinien przejawiać swoją aktywność i posiadać uprawnienia w następujących dziedzinach:
a) inicjatywa i interpelacje,
b) planowanie,
c) kalkulacja i budżetowanie,
d) kontrola.
39. Powszechnym samorządem użytkowników powinny być objęte wszystkie osoby fizyczne i prawne, zainteresowane w charakterze użytkowników w funkcjonowaniu zaspokajających ich potrzeby instytucji. Powinien on mieć zastosowanie na wszystkich placówkach, których działalność służy zaspokajaniu potrzeb zbiorowości, nawet jeśli placówkami tymi będą przedsiębiorstwa prywatne.
40. Powszechny samorząd użytkowniczy powinien się rozbudowywać przede wszystkim w następujących dziedzinach:
a) potrzeby zaopatrzenia (żywność, odzież itd.);
b) potrzeby mieszkaniowe;
c) potrzeby zdrowia;
d) potrzeby zdobywania systematycznej wiedzy i umiejętności (nauczanie);
e) potrzeby kulturalne (prasa, biblioteki, teatr, muzea, koncerty, wczasy itp.);
f) potrzeby komunikacyjne;
g) potrzeby bezpieczeństwa.
41. Powszechny samorząd użytkowników powinien być wprowadzony wszędzie od razu, a pogłębiany stopniowo.
Wytyczne do podziału kompetencji pomiędzy obu powszechnymi samorządami.
42. W omawianym tu systemie stosunki wzajemne między czynnikiem pracy a czynnikiem użytkowniczym powinny być regulowane na płaszczyźnie wspólnego interesu obu stron.
43. Powszechny samorząd pracy powinien na wszystkich szczeblach i placówkach swojego zastosowania kolaborować z powszechnym samorządem użytkowników.
44. Przy podziale zadań i kompetencji pomiędzy obu kolaborującymi z sobą samorządami należy wychodzić z istniejącego stanu rzeczy, stwarzając warunki sprzyjające stopniowemu wchodzeniu w życie, pogłębianiu się i utrwalaniu następujących zasad:
a) w zakresie inicjatywy oba samorządy są równouprawnione;
b) w zakresie planowania czynności techniczno-przygotowawcze należą w zasadzie do zadań samorządu pracy, natomiast zatwierdzenie planów wymaga porozumienia obu samorządów;
c) budżety, zasady kalkulacji (w szczególności zasady obliczania kosztów robocizny) opracowuje samorząd pracy, natomiast odnośne decyzje wymagają porozumienia obu samorządów;
d) wykonawstwo, jego organizacja i kierownictwo należą do wyłącznych kompetencji samorządu pracy;
e) czynności kontrolne powierzone są komisjom powoływanym wspólnie przez obie strony spośród fachowo kompetentnych osób. Do zadań wspólnych kontroli nie należy kontrolowanie wewnętrznych stosunków pracowniczych i organizacji pracy fachowej, w tych sprawach kontrola należy do organów własnych samorządu pracy;
f) na umotywowane żądanie samorządu użytkowników samorząd pracy obowiązany jest wycofać z odnośnego stanowiska pracownika, mającego w swych służbowych czynnościach kontakty bezpośrednie z czynnikiem użytkowniczym.
45. W wypadku niemożności dojścia do porozumienia między kolaborującymi ze sobą samorządami sprawę rozstrzyga powołany ad hoc arbitraż.
Proces przebudowy ustroju
46. Wraz z rozwojem obu omawianych tu samorządów, w miarę wypierania i zastępowania przez nie przestarzałych form dotychczasowego antagonistycznego ustroju, gospodarka narodowa będzie zmierzać do celu, jakim jest wielka (na skalę państwową) wspólnota gospodarcza wolnych i solidarnych obywateli, w której wszystkie przedsiębiorstwa względnie zakłady pracujące dla zaspokajania potrzeb zbiorowości, będą stanowić własność publiczną, pozostającą w użytkowaniu i administracji zainteresowanych i kompetentnych czynników społecznych zorganizowanych w obu tych samorządach.
47. W związku z działalnością tych samorządów, dotychczasowe czynniki aktywności, mianowicie:
a) inicjatywa prywatna,
b) inicjatywa państwowa,
c) inicjatywa samorządów,
d) inicjatywa różnorodnych spółdzielni użytkowników,
e) inicjatywa różnorodnych spółdzielni pracy
zacznie ulegać gruntownym przeobrażeniom wewnętrznym, zmieniać swój dotychczasowy charakter, zmienić, rozszerzać, zwężać czy nawet całkowicie zatracać swój udział i swoje znaczenie w życiu gospodarczym i społecznym.
48. Zasięg aktywności inicjatywy prywatnej, o ile nastąpi wywłaszczenie na rzecz powszechności obiektów gospodarczych, stanowiących dla swych właścicieli źródła zysków, a nie warsztaty wyłącznie ich osobistej pracy, ulegnie bardzo poważnemu zwężeniu.
Pozostałe przy życiu po tych wywłaszczeniach drobne przedsiębiorstwa prywatne przez fakt włączenia ich do ogólnego systemu gospodarki planowej w obrębie sieci obu powszechnych samorządów zaczną ulegać ewolucji w kierunku omówionym wyżej.
49. Samorząd użytkowników obejmie gęstą siecią swoich oddolnych komórek całą ludność państwa, aktywizując ją w zakresie dbałości o właściwe i zgodne z życzeniami samych zainteresowanych zaspokajanie wszelkiego rodzaju tak materialnych, jak i kulturalnych potrzeb zbiorowości.
50. Przedsiębiorstwa stanowiące w dotychczasowych warunkach ustrojowych odrębną własność różnorodnych spółdzielni użytkowniczych względnie ich związków będą musiały wejść na drogi zmiany swojego obecnego charakteru organizacyjnego.
Przez wprowadzenie w życie na ich terenie kolaboracji użytkowników z samorządem pracy oraz wskutek powiązań z całokształtem gospodarki planowej placówki te przeistoczą się, jeśli nie od razu to stopniowo, w przedsiębiorstwa upublicznione pod względem tytułu ich własności, a prowadzone przez samorząd pracy, działający w porozumieniu i pod kontrolą samorządu użytkowniczego.
51. Samorząd pracy zacznie obejmować również i instytucje prowadzone dotąd wyłącznie przez czynniki publiczne, dążąc do objęcia wszystkich dziedzin i wszystkich placówek pracy, wykonywanej dla zaspokajania potrzeb powszechności, szerszych niż wyłącznie własne potrzeby pracującego, jego najbliższej rodziny i domowników.
52. W tym samym kierunku pójdą i przedsiębiorstwa, stanowiące dotąd własność spółdzielni pracy. Pod wpływem kolaboracji z samorządem użytkowniczym oraz w warunkach ścisłego powiązania z całokształtem gospodarki planowej w państwie przekształcą się one w przedsiębiorstwa upublicznione pod względem tytułu ich własności, a spółdzielnie pracy przeistoczą się w spółdzielcze samorządy pracy na terenie tych przedsiębiorstw.
Zmiana charakteru państwa
53. Przez wmontowanie do ustroju publiczno-prawnego powszechnych spółdzielczych samorządów pracy i użytkowników, w miarę przekształcania, względnie w miarę wypierania przez te samorządy przestarzałych i nieżyciowych form i komórek dotychczasowego ustroju publicznego, będzie się dokonywała od podstaw gruntowna zmiana dotychczasowego charakteru państwa.
54. Państwo przestanie – jak to się dzieje dotychczas – być czymś przeciwstawnym oddolnej samorządnej twórczości wolnych ludzi jako czynnik od tej twórczości odrębny i nad nią górujący, a w każdym razie roszczący pretensje i przejawiający tendencje do górowania.
Państwo będzie stawało się emanacją i ukoronowaniem samorządu, wyrastającego z wolnej oddolnej aktywności obywateli na najwyższych szczeblach koordynacji, planowania, dyspozycji, egzekutywy i kontroli.
55. Państwo przestanie być oderwanym od żywych ludzi celem samym w sobie, górującym nad ich realnymi potrzebami i życzeniami, gwałcącym ich wolność i czyniącym z nich bezbronne ofiary rozgrywek politycznych, samowoli i arbitralnych eksperymentów w ręku każdorazowych dzierżycieli władzy państwowej.
Państwo stanie się natomiast związkiem wolnych obywateli, istniejącym nie po to, by ich krępować i niewolić, lecz po to, by rozszerzać zakres ich wolności, by zapewniać im korzyści, wynikające z powszechnej solidarności i planowej uspołecznionej gospodarki w ramach wielkiej wspólnoty, obejmującej ludność całego państwa i utrzymującej wszechstronną solidarną łączność z całym światem.
Jan Wolski
Powyższy tekst, pierwotnie pt. „Program upowszechnienia spółdzielczości i uspółdzielczenia ustroju publicznego”, napisany został w 1943 r. dla działających konspiracyjnie w Warszawie Międzyzwiązkowego Komitetu Spółdzielczego oraz Socjalistycznej Komisji Planowania. Po latach został opublikowany w miesięczniku „Więź” nr 2/1972. Przedrukowujemy go za tym ostatnim źródłem. Na potrzeby Lewicowo.pl udostępnił i opracował Piotr Grudka.
Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl
__________________________________________________________________________________
Działalność Rady Krajowej Klasowych Związków Zawodowych (żydowskich) [1929]
Toteż związki żydowskie są stałym terenem najdzikszych wybryków „opozycji” komunistycznej. W najcięższych chwilach dla ruchu zawodowego, w latach 1924, 1925 i 1926, kiedy trzeba było wytężyć wszystkie siły, by uchronić organizacje przed upadkiem, komuniści systematycznie usiłowali związki rozsadzić, wysuwając na ich miejsce jakieś „komitety akcji”, „komitety strajkowe”, „komitety jedności”, „komitety bezrobotnych” itp. Gdy to nie pomogło, gdzie tylko mogli, rozbijali związki i organizowali własne oraz zaczęli łamać w zorganizowany sposób strajki, prowadzone przez związki klasowe itp. Tak np. w sierpniu 1928 r. podczas strajku jednej sekcji krawców w Warszawie, po trzech tygodniach strajku, gdy strajkujący w związku uchwalili dalej trwać w walce o wystosowane żądania (20% podwyżki), grupa komunistów, poza plecami związku i strajkujących, zawarła umowę z grupą pracodawców, godząc się na podwyżkę 15% i przyrzekając „dostarczyć” nazajutrz robotników do pracy…
a) Sytuacja ogólna.
W kwietniu r. 1925 odbył się III Zjazd delegatów zawodowo zorganizowanych robotników żydowskich, który stwierdził ich katastrofalne położenie gospodarcze. Lata następne sytuację znacznie pogorszyły. Ogólne przesilenie gospodarcze w latach 1925-6, które wtrąciło olbrzymią część klasy robotniczej w otchłań nędzy i bezrobocia, odbiło się szczególnie dotkliwie na robotnikach drobnego przemysłu, a zatem na wszystkich prawie robotnikach żydowskich. W okresach, gdy ogólne bezrobocie stanowiło 20-30% w stosunku do zatrudnionych, wynosiło ono wśród robotników żydowskich 70-80%. Ogromna część zakładów drobnego przemysłu znikła całkowicie z powierzchni życia gospodarczego, skutkiem czego zatrudnieni w nich poprzednio robotnicy zostali bez pracy, nawet po zażegnaniu kryzysu. Do tego należy dodać politykę systematycznego bojkotowania robotników żydowskich w przedsiębiorstwach państwowych, komunalnych, jak i we wszystkich prawie prywatnych przedsiębiorstwach wielkiego i średniego przemysłu. Wreszcie – wyłączenie z ustawy o zabezpieczeniu na wypadek bezrobocia robotników mniejszych zakładów i pozbawienie ich prawa korzystania z zapomóg funduszu bezrobocia – postawiło wszystkich prawie bezrobotnych robotników żydowskich w sytuacji prawie beznadziejnej.
W tych warunkach, cały szereg związków i oddziałów żydowskich nie mógł oczywiście prowadzić normalnej działalności. Robota organizacyjna była ogromnie utrudniona. Potrzeba było ogromnego zasobu energii i pracy, by utrzymać organizację i aby robotnicy nie stracili wiary i przywiązania do niej. Tej właśnie pracy Rada Krajowa poświęciła dużo energii. W całym szeregu specjalnych okólników do związków, oddziałów i miejscowych rad związków żydowskich, Rada Krajowa wzywała do specjalnie wzmożonej agitacji. Członkowie i przedstawiciele Rady Krajowej organizowali i występowali na setkach zebrań członków związków w całym kraju, nawołując ich do wytrwania w szeregach związkowych.
Obok pracy organizacyjno-agitacyjnej, Rada Krajowa uważała za konieczne zorganizowanie szerokich akcji masowych, tak o charakterze polityczno-gospodarczym, celem zwalczania krzywd, godzących w robotników żydowskich, jak i specjalną akcję niesienia doraźnej konkretnej pomocy bezrobotnym.
Przez cały 1925 i 1926 rok masowe zebrania i wiece robotników uchwalały rezolucje domagające się od Rządu i Sejmu zmiany ustawy, w kierunku uprawnienia wszystkich robotników bezrobotnych do korzystania z zapomóg Funduszu Bezrobocia. Za tym żądaniem Rada Krajowa wystąpiła kilkakrotnie, za pośrednictwem Komisji Centralnej – do Rządu, przedkładając Ministrowi Pracy i Opieki Społecznej memoriały o katastrofalnym położeniu robotników żydowskich. Poza tym, w myśl instrukcji Rady Krajowej, Związki i Rady Związków żydowskich we wszystkich miastach urządziły specjalną akcję w magistratach i gminach żydowskich, celem uzyskania doraźnej pomocy dla bezrobotnych nie korzystających z zapomóg ustawowych. Akcję tę Związki prowadziły z powodzeniem, przy pomocy socjalistycznych klubów radnych w Warszawie, Lublinie, Łodzi, Piotrkowie, Krakowie, Tarnowie, Kaliszu, Białymstoku, Wilnie i w innych miastach.
b) Akcja zapomogowa Rady Krajowej.
Kampania agitacyjno-uświadamiająca, jak i akcja o równe prawo do pracy (o czym niżej), przyniosły swoje plony: Związkom udało się utrzymać stan organizacyjny, ilość członków prawie nie zmalała, pomimo demoralizacji, jaką długotrwałe bezrobocie wywołuje i pomimo szalonej akcji destrukcyjnej, prowadzonej przez tzw. „opozycję związkową” [mowa o tzw. lewicy związkowej, czyli środowisku związanym z komunistami – przyp. redakcji Lewicowo.pl], która usiłowała demoralizację pogłębić, wykorzystać i wciągnąć robotników w swoją sieć demagogiczną.
Związki nie mogły się zadowolić akcjami ogólnymi. Należało przyjść bezrobotnym z konkretną pomocą, a pomoc uzyskana od instytucji komunalnych była przypadkową i znikomą w porównaniu z wciąż wzmagającą się nędzą. Konieczność szerokiej i planowej akcji zapomogowej stawała się coraz bardziej palącą. Związki własnych funduszów na taką akcję oczywiście nie posiadały. Rada Krajowa postanowiła tedy postarać się o fundusze w celu zorganizowania takiej akcji.
Przede wszystkim zawarła umowę z Powszechną Spółdzielnią Robotniczą, która w połowie roku 1925 zaczęła wydawać bezrobotnym w Warszawie 200 obiadów dziennie w cenie ulgowej (40 gr). W październiku 1925 r. po długim domaganiu się Rada Krajowa uzyskała od Warszawskiej Gminy Żydowskiej subsydium na ten cel w wysokości 5000 zł. Rozszerzono więc akcję dożywiania bezrobotnych: w dwóch kuchniach robotniczych w Warszawie wydawano bezrobotnym do 800 bezpłatnych obiadów dziennie. Akcja objęła też i Łódź, gdzie Powszechna Spółdzielnia Robotnicza wydała w kuchni swojej obiady bezrobotnym członkom związków, bądź po cenach ulgowych, bądź też bezpłatnie. Oprócz obiadów otrzymywali bezrobotni obarczeni rodzinami produkty.
Lecz i ta akcja nie stała w żadnym prawie stosunku do szalejącej nędzy. Rada Krajowa zwróciła się więc w specjalnym memoriale (dn. 5.1.1926) do Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej, w którym wskazała na konieczność wydawania we wszystkich miastach, w których znajdują się większe ilości bezrobotnych robotników żydowskich – bezpłatnych obiadów w łącznej ilości 5000. Przedkładając budżet tej akcji, Rada Krajowa domagała się od Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej subsydiowania jej. Jednocześnie wysłała memoriał do bratnich związków zawodowych robotników żydowskich w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej i do ich organów zapomogowych (People’s Relief Committe), prosząc ich o poparcie, Dzięki tym staraniom Rada Krajowa uzyskała od robotników amerykańskich subsydia na akcję zapomogową. Otrzymała również na ten cel 5000 zł. od departamentu Opieki Społecznej Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej (w marcu 1925 r.). Uzyskane fundusze umożliwiły Radzie Krajowej rozwinięcie szerokiej akcji, która trwała prawie dwa lata, i objęła blisko 70 miast i około 30 000 osób (wraz z członkami rodzin), którzy bądź raz, bądź też wielokrotnie korzystali z obiadów i racji produktów. Dla prowadzenia tej akcji Rada Krajowa utworzyła specjalną centralną komisję rozdzielczą i komisje rozdzielcze składające się z przedstawicieli wszystkich związków w każdym mieście objętym akcją.
Obok tej akcji dożywiania Rada Krajowa współdziałała przy założeniu nowych warsztatów pracy dla bezrobotnych. Poparła mianowicie inicjatywę Powszechnej Spółdzielni Robotniczej, stworzenia robotniczych spółdzielni wytwórczych i zgodziła się, aby z funduszów zapomogowych umożliwiono bezrobotnym wpłacenie rat na udziały w tych spółdzielniach, ale jedynie pod warunkiem, że spółdzielnie te zostaną stworzone przy współpracy i pod ścisłą kontrolą odnośnych związków zawodowych.
Spółdzielnie takie powstały i dały pracę kilkuset bezrobotnym w Warszawie („Metalowiec”, „Introligator”, „Wałkarz” i Spółdzielnia Szewska), w Międzyrzecu (szczeciniarzy), w Kozienicach (szewców), w Krynkach (garbarzy), w Radomiu (szewców), w Świsłoczy i Sokółce (garbarzy). Utrzymały się do dziś dnia i rozwijają się przy współpracy i kontroli związków spółdzielnie: „Metalowiec”, ,,Introligator” i „Wałkarz” w Warszawie, spółdzielnia szewska w Radomiu, jak i spółdzielnia garbarzy w Świsłoczy, Sokółce i inne.
Strona finansowa całej akcji zapomogowej, w szczególności sposób wydatkowania funduszów, otrzymanych na ten cel, stały pod ścisłą kontrolą – obok normalnych organów kontrolujących Rady Krajowej – specjalnych do tego upoważnionych organów wspomnianych organizacji amerykańskich (Joint Distribution Commitee).
c) Walka o równe prawo do pracy.
Wspomniany wyżej fakt istnienia bojkotu pracy robotników i pracowników żydowskich, zmusił zorganizowany klasowo proletariat do podjęcia usilnej walki przeciw temu krzywdzącemu systemowi. III kongres klasowych związków zawodowych, odbyty w Warszawie w dniu 14-16 czerwca 1925 r. po wysłuchaniu referatu przedstawiciela Rady Krajowej, tow. Henryka Erlicha, przyjął specjalną w tej mierze rezolucję.
W lipcu 1925 r. Rada Krajowa utworzyła Wydział Pracy dla kierowania walką robotników żydowskich o ich faktyczne równouprawnienia w pracy. Działalność Wydziału przyczyniła się do ujawnienia licznych jaskrawych faktów stosowania przez rząd, samorządy oraz przez wielu przedsiębiorców prywatnych, bojkotu pracy robotników żydowskich. Wszystkie bez wyjątku przedsiębiorstwa i urzędy państwowe stosują bojkot. Nawet w tych gałęziach, które zostały zmonopolizowane, robotnicy żydowscy poprzednio tam zatrudnieni, zostają systematycznie stamtąd rugowani (monopol tytoniowy, spirytusowy).
Wydział publikował w prasie te fakty, występował wielokrotnie bądź sam, bądź za pośrednictwem Komisji Centralnej Związków Zawodowych wobec odnośnych władz z żądaniem zaprzestania dotychczasowej polityki, domagał się przyjmowania na wszelkie wolne miejsca pracy również robotników i pracowników żydowskich.
Ważne bardzo miejsce w działalności Wydziału Pracy zajmuje działalność propagandowa w słowie i piśmie, wśród społeczeństwa żydowskiego, jak i polskiego. W okresie sprawozdawczym Wydział opublikował w robotniczej prasie żydowskiej i polskiej (,,Robotnik”, „Robotniczy Przegląd Gospodarczy”, „Unzer Folkscajtung”, „Arbeiter Fragen” i in.) 924 artykuły, komunikaty i notatki w sprawie położenia robotników żydowskich i walki o prawo do pracy.
Przedstawiciele Wydziału wystąpili na 308 zgromadzeniach robotniczych, zarówno polskich, jak i żydowskich (wiecach, odczytach, zebraniach, zjazdach zawodowych itp.), propagując ideę równego prawa do pracy robotników żydowskich i przedkładając odnośne rezolucje.
Wydział prowadził oprócz tego własną działalność wydawniczą. I tak wydał: 1) w czerwcu 1926 r. odezwę w języku polskim i żydowskim (20 000 egz.), 2) w kwietniu 1926 r. plakat agitacyjny (2000 egz. w języku polskim i żydowskim), 3) we wrześniu 1926 r. broszurę w języku żydowskim (10 000 egz.) „Recht of arbet”. W roku 1928-29 Wydział wzmógł działalność propagandową w języku polskim, wydając: 1) w czerwcu 1928 r. jednodniówkę pt. „Prawo do Pracy” (3000 egz.), 2) w listopadzie 1928 r. nr 1 Biuletynu „Prawo do Pracy” (1000 egz.), 3) w grudniu 1928r. nr 2 tegoż biuletynu (1300 egz.), 4) w styczniu 1929 r. nr 3 (1300 egz.) oraz w marcu rb. nr 4 (1500 egz.).
Jak wielką jest krzywda godząca w robotników żydowskich z powodu stosowanego wobec nich bojkotu, jak konieczną jest walka i jak szerokim i żywym echem odbiła się rozpoczęta przez Radę Krajową akcja – to zademonstrował potężny Kongres robotników żydowskich, poświęcony specjalnie walce o prawo do pracy i zwołany przez Wydział Pracy Rady Krajowej w dniu 1 kwietnia 1926 r. Brało w nim udział 604 delegatów robotników żydowskich z 94 miast oraz przedstawiciele PPS (tow. Szczerkowski), Niemieckiej Socjalistycznej Partii (t. Zeribe), Komisji Centralnej, „Bundu” i in. Kongres ten uchwalił następującą rezolucję, przedłożoną przez tow. H. Erlicha:
<font color=”#0000ff”>„Ustrój kapitalistyczny, oparty na wyzysku pracy robotników najemnych przez posiadaczy kapitału, nie jest w stanie zabezpieczyć szerokim rzeszom ludności pracującej nawet prawa do stałej pracy. Największa plaga klasy robotniczej – bezrobocie jest w obecnym ustroju zjawiskiem normalnym i raz po raz przyjmuje postać katastrofy, zwalającej się na setki tysięcy, a nawet miliony proletariatu i ich rodziny.</font>
<font color=”#0000ff”>Robotnik żydowski cierpi od tej klęski społecznej na równi z robotnikami innych narodowości. Lecz dzięki panującym dziś u nas stosunkom politycznym i społecznym, pracownik żydowski wystawiony jest na specjalne jeszcze cierpienia. Polityka antysemicka klas panujących, przyjmująca często formy brutalnej polityki eksterminacyjnej względem ludności żydowskiej, spadła swym brzmieniem przede wszystkim na żydowskie warstwy pracujące. Instytucje rządowe i samorządowe stosują bez litości bojkot wobec robotnika-Żyda, który nie ma dostępu do żadnego przedsiębiorstwa państwowego ani komunalnego i jest systematycznie rugowany z przedsiębiorstw upaństwowionych. Dla żydowskiej młodzieży robotniczej zamknięta jest droga do wykształcenia zawodowego, które by mogło ułatwić jej warunki bytowania. Zaś antysemityzm społeczny czyni niedostępną dla robotnika żydowskiego pracę w olbrzymiej większości wielkich fabryk.</font>
<font color=”#0000ff”>Nawet w obecnym niesłychanie ciężkim czasie wyjątkowego kryzysu gospodarczego i bezrobocia, które szczególnie boleśnie dotknęło proletariuszy żydowskich, jako zatrudnionych przeważnie w drobnych i średnich zakładach przemysłowych – nie ustaje polityka tępienia robotników żydowskich. Nie dość tego, że bezrobotny robotnik żydowski nie może prawie wcale korzystać z ustawy o ubezpieczeniu od bezrobocia, zostają jeszcze robotnicy w minimalnym tylko stopniu dopuszczeni do robót publicznych, są bezustannie szykanowani przy udzielaniu zapomóg przez samorządy.</font>
<font color=”#0000ff”>Kongres podnosi jak najenergiczniejszy protest przeciwko tej polityce, która grozi robotnikowi żydowskiemu fizyczną zagładą. Kongres protestuje przeciwko gettu, w którym reakcja chce zdusić proletariat żydowski i proklamuje wobec całego kraju i wobec całego świata żądanie równego prawa do pracy robotnika-Żyda. Kongres oświadcza, że żydowska klasa robotnicza walczyć będzie o to swoje elementarne prawo do pracy wszystkimi siłami i z jak największą energią na wszystkich placówkach.</font>
<font color=”#0000ff”>Kongres stwierdza, że ta polityka względem robotników żydowskich zostaje, niestety, w znacznym stopniu ułatwioną dzięki nastrojom i przesądom panującym obecnie wśród zacofanych warstw ludności polskiej. Kongres nawołuje wszystkie socjalistyczne partie proletariatu polskiego do zwalczania tych nastrojów i przesądów z należytą energią. Kongres zdaje sobie sprawę z tego, że w swojej walce o równe prawo do pracy, robotnik żydowski nie może liczyć na poparcie ze strony burżuazji żydowskiej, która prowadzi politykę szacherek z reakcją polską i dla której ucisk narodowościowy jest pretekstem do wzmacniania wśród ludności żydowskiej wpływów kleru i reakcyjnych mrzonek syjonistycznych.</font>
<font color=”#0000ff”>Kongres stwierdza, że walka o prawo do pracy jest częścią ogólnej walki proletariatu przeciwko nacjonalistycznej i kapitalistycznej reakcji, że walkę tę robotnik żydowski prowadzić winien ręka w rękę z socjalistycznym proletariatem innych mniejszości narodowościowych i z uświadomionym proletariatem polskim, który na równi z robotnikiem żydowskim zainteresowany jest w tym, by położyć kres panowaniu reakcji.</font>
<font color=”#0000ff”>Aby jednak ta pomoc proletariatu innych narodowości była istotna, proletariat żydowski musi sam wykazać w tej walce maksimum stanowczości.</font>
<font color=”#0000ff”>Kongres wzywa szerokie rzesze żydowskiej ludności pracującej w kraju, bez różnicy poglądów politycznych, do prowadzenia z jak największą energią i ofiarnością walki o swe elementarne ludzie prawa: prawo do pracy i prawo do życia”.</font>
Skutkiem trzy i pół letniej pracy wspomnianego Wydziału jest to, że sprawa równouprawnienia gospodarczego robotników żydowskich została uznaną jako aktualne zagadnienie polityki proletariackiej i stoi na porządku dziennym w kraju. To umożliwiło związkom zawodowym, jak i socjalistycznym klubom radnych ruszenie sprawy tej z miejsca w całym szeregu magistratów, gdzie zaczęto zatrudniać robotników żydowskich, wprawdzie na razie głównie przy robotach publicznych, a w bardzo małym stopniu przy pracy stałej. Oczywista, iż rezultaty są większe w tych miastach, gdzie socjaliści stanowią większość w magistratach.
Walka jednak o równe prawo do pracy jest zaledwie zapoczątkowaną i wymaga wytężonych wysiłków całej klasy robotniczej Polski.
d) Praca dla emigrantów-robotników.
Od r. 1924 istnieje przy Radzie Krajowej Robotnicze Biuro Emigracyjne jako filia II Wydziału Emigracyjnego Komisji Centralnej Związków Zawodowych.
O ogólnej polityce emigracyjnej Rady Krajowej i Komisji Centralnej oraz o działalności Biura Emigracyjnego Rady Krajowej piszemy obszerniej w innym miejscu. W tym miejscu podamy tylko kilka cyfr:
Liczba interesantów w Biurze Emigracyjnym wykazuje stały i równomierny wzrost. W 1928 r. liczba załatwionych przez Biuro interesantów przekroczyła 5000. Z tej cyfry wyemigrowało przeszło 1200 emigrantów do krajów kontynentalnych i zamorskich, którym R.B.E. ułatwiło wyjazd.
Dla spraw emigracyjnych wyłonioną została przez Radę Krajową Komisja, w skład której wchodzą towarzysze ławnik Wiktor Alter, radni G. Zybert i Sz. Zygielbojm oraz tow. H. Piżyc. W rękach tej Komisji spoczywa również ogólny nadzór nad działalnością Robotniczego Biura Emigracyjnego.
e) Praca agitacyjno-oświatowa.
Rada Krajowa starała się rozwinąć szeroką działalność kulturalno-oświatową, opartą i dostosowaną do codziennej pracy Związków. W tym celu Rada Krajowa i jej oddziały miejscowe (Kultur-amty) wyświetlały na każdym prawie zebraniu związków ogólne sprawy proletariackie, biorąc udział w okresie sprawozdawczym – w 1302 zebraniach agitacyjnych. Oprócz tego Rada Krajowa i jej miejscowe oddziały zorganizowały w tym czasie 306 odczytów z różnych dziedzin. W początku okresu sprawozdawczego (1925) Rada Krajowa prowadziła specjalne stałe instytucje dla prowadzenia pracy kulturalno-oświatowej, jak: Uniwersytet Ludowy w Warszawie, „Ruchomy Uniwersytet Ludowy” dla całego kraju itp.
„Ruchomy Uniwersytet Ludowy” prowadził jednak swoją działalność tylko do początku r. 1926. Trudności finansowe, powstałe z powodu panującego przesilenia, przerwały pracę Ruchomego Uniw. Ludowego. Przetrwał kryzys Uniwersytet Ludowy w Warszawie i do tego stopnia rozwinął swą działalność, że musiano go przeobrazić w samodzielną instytucję kulturalną. Warszawski Uniw. Ludowy stał się też założycielem ogólnokrajowej instytucji kulturalno-oświatowej pod nazwą „Kultur Liga”, która obecnie posiada już sto kilkadziesiąt oddziałów w kraju. Rada Krajowa ściśle współpracuje z Zarządem „Kultur Ligi”, a oddziały miejscowe ostatniej „działają w kontakcie ze związkami zawodowymi, pomagając im w pracy oświatowej”.
Szczególnie szeroką działalność oświatową prowadzą sekcje młodocianych przy oddziałach związków zawodowych pod kierownictwem Centralnego Wydziału Młodzieży. Sekcje te urządzają systematycznie odczyty, wycieczki i wieczorki literacko-dramatyczne. W styczniu 1926 r. Centralny Wydział Młodzieży wspólnie z socjalistyczną organizacją młodzieży „Przyszłość”, urządził w Warszawie kurs dla działaczy wśród młodzieży (z internatem dla słuchaczy z prowincji). Kurs ten trwał 14 dni, brało w nim udział 10 słuchaczy z Warszawy i 40 z prowincji.
W roku bieżącym Rada Krajowa urządziła kurs dla działaczy zawodowych, który trwał 12 tygodni (od 20.I. do 20.IV). Brało w nim udział 32 słuchaczy z Warszawy i 74 z prowincji (ostatni w drodze korespondencyjnej). Kurs zawierał wykłady o następujących przedmiotach: 1) Ogólna historia ruchu zawodowego, 2) Historia ruchu zawodowego w Polsce, 3) Ruch zawodowy robotników żydowskich, 4) Głównie zasady nauki ekonomicznej Karola Marksa, 5) Budowa, działalność i zadania związków zawodowych (z seminarium), 6) Ekonomiczna struktura Polski, 7) Ekonomiczna struktura Żydów w Polsce, 8) Budowa i technika przemówień.
Rada Krajowa zamierza kurs taki odbywać co roku.
Oceniając działalność Centralnego Wydziału Młodzieży przy Radzie Krajowej należy podkreślić specjalną pracę jego w kierunku zwalczania analfabetyzmu wśród młodocianych robotników. W początku okresu sprawozdawczego, sekcje młodocianych w różnych miastach prowadziły pod kierownictwem C.W.M. 25 szkół wieczorowych. Ubiegłe lata kryzysu i bezrobocia utrudniły tę pracę, wymagającą pokaźnych funduszów. Akcja zwalczania analfabetyzmu nieraz skutkiem tego osłabła. W roku 1926 Centralny Wydział Młodzieży, jak i miejscowe Wydziały Młodzieży, zawarły umowę ze stowarzyszeniem kulturalnym młodzieży robotniczej żydowskiej „Weker”, w myśl której administrowanie i kierowanie szkołami przechodzi do wspomnianego stowarzyszenia. Od tego czasu towarzystwo „Weker” kieruje większą częścią szkół wieczorowych, przy ścisłej współpracy finansowej i moralnej Związków Zawodowych. W chwili obecnej istnieje 20 szkół wieczorowych w różnych miastach kraju, bądź pod kierownictwem „Wekeru”, bądź związków, bądź też obu organizacji razem.
Poza tym Centralny Wydział Młodzieży urządził kolonie letnie dla młodzieży robotniczej: W roku 1927 w Kozienicach, w roku 1928 – w Kazimierzu nad Wisłą. Kolonie te były subsydiowane przez poszczególne związki zawodowe i dały możność setkom młodocianych robotników większych miast spędzić urlop na świeżym powietrzu, za minimalną opłatą.
Prasa
Żydowscy członkowie związków zawodowych zawsze odczuwali potrzebę systematycznej prasy zawodowej w języku żydowskim. Życie gospodarcze kraju wysuwało coraz to nowe problemy przed klasą robotniczą i jej organizacjami zawodowymi. Sytuacja klasy robotniczej stawia ponadto rozmaite zagadnienia natury organizacyjnej. Wszystkie te sprawy należy systematycznie omawiać i wyświetlać wobec mas robotniczych. Systematyczna prasa zawodowa pomaga przy wychowaniu członków w karności organizacyjnej, a wiążąc grupę z grupą – staje się ważnym łącznikiem między rozsypanymi po całym kraju członkami Związków. Moment ten ma szczególne znaczenie dla robotników drobnego przemysłu, którzy bardziej niż proletariusze wielkich fabryk są rozproszkowani po setkach drobnych warsztatów. Organy związkowe, wydawane w języku polskim, są ze względów językowych niedostępne dla 90% członków żydowskich. Poszczególne zaś związki nie były w stanie wydawać specjalnych organów związkowych w języku żydowskim. Próby, jakie czyniły w tym kierunku związki Odzieżowy i Skórzany w latach 1926 i 1927, jak i w latach poprzednich, zostały tylko próbami. Zakończyły się wydaniem jednego czy dwóch numerów na rok. Związki posiadające mniejsze odsetki członków żydowskich od wspomnianych wyżej, nawet i tych prób nie czyniły.
Rada Krajowa niejednokrotnie zastanawiała się, bądź sama, bądź wspólnie z Komisją Centralną Związków Zawodowych, nad sposobem stworzenia stałej prasy zawodowej dla robotników żydowskich.
We wrześniu 1926 r., z okazji 25-lecia Międzynarodówki Zawodowej, Rada Krajowa wydała zeszyt poświęcony zagadnieniom ruchu zawodowego, pod nazwą „Arbeter-Fragen”.
W końcu r. 1927 Rada Krajowa w porozumieniu z kilkoma centralami związków, podjęła wydawanie miesięcznika zawodowego dla członków wszystkich związków, doszedłszy do przekonania, że tylko wspólny wysiłek wszystkich związków umożliwi stworzenie stałej prasy zawodowej. Komisja Centralna uważała stanowisko to za słuszne i w r. 1928 uchwaliła wezwać wszystkie związki do prenumerowania dla swoich członków-Żydów organu Rady Krajowej, jako swego organu związkowego.
W ten sposób Rada Krajowa przez cały rok 1928 systematycznie wydawała „Arbeter-Fragen” z przeciętnym nakładem miesięcznym 8000 egz. Organ ten prenumerowały dla swych członków żydowskie związki zawodowe: Odzieżowy, Skórzany, Włókienniczy, Spożywczy, Transportowców, Drzewny, Metalowców (żyd.) i Handlowców.
W początku rb. nakład ,,Arbeter-Fragen” nieco się zmniejszył z powodu przesilenia gospodarczego i bezrobocia panującego wśród robotników żydowskich, szczególnie wśród odzieżowców i skórzanych.
„Arbeter-Fragen”, od czasu do czasu, w miarę potrzeby, wydaje specjalne dodatki, poświęcone sprawom poszczególnych związków. Tak w r. 1928 wydano dwa razy dodatek ,,Der Metal-Arbeter”, poświęcony sprawom związku zawodowego robotników metalowców pod nazwą „Metalowiec” (żyd.). Związek Pracowników Handlowych i Biurowych rozsyła swoim członkom obok ,,Arbeter-Fragen” również swój organ „Der Angesztelter”, poświęcony specjalnie sprawom pracowniczym. Poza tym względnie systematycznie wychodzi „Der Druker-Arbeter” – organ Związku Zawodowego Robotników Drukarskich (żyd.).
Prócz prasy systematycznej, Rada Krajowa i jej oddziały wydały szereg odezw, ulotek i broszur. Tak np. oprócz specjalnych wydawnictw, poświęconych sprawie walki o prawo do pracy, o których pisaliśmy wyżej, w lipcu 1925 r. Rada Krajowa wydała odezwę do robotników żydowskich w 10 000 egz. w sprawie karności, jedności i solidarności związkowej; we wrześniu r. 1926 z okazji 25-lecia Międzynarodówki Zawodowej, Rada Krajowa wydała zeszyt w 2000 egz., poświęcony zagadnieniom ruchu zawodowego. W początku 1929 r. warszawski oddział Rady Krajowej wydał odezwę w 10 000 egz. przeciwko BBS-owskiej [BBS-em nazywali socjaliści rozłamową, prosanacyjną PPS dawna Frakcja Rewolucyjna, złośliwie akcentując jej związki z prorządowym BBWR-em – przyp. redakcji Lewicowo.pl] i komunistycznej akcji rozłamowej na terenie ruchu zawodowego itp.
Praca organizacyjna
Uchwała II Kongresu Związków Zawodowych nałożyła na Radę Krajową obowiązek obsłużenia oddziałów żydowskich wszystkich związków zawodowych pracą organizacyjno-agitacyjną. Swoistość warunków gospodarczych, w jakich żyją żydowscy robotnicy, rozszerzyła jednak znacznie w rzeczywistości te zadania tak, że Rada Krajowa musiała w zastępstwie i zgodnie z taktyką organizacyjną Komisji Centralnej Związków Zawodowych całkowicie kierować ruchem zawodowym robotników żydowskich i zajmować się wszelkimi sprawami dotyczącymi tego ruchu.
Oprócz obowiązku obsłużenia oddziałów Związków, należących bezpośrednio do Komisji Centralnej, Rada Krajowa kieruje kilkoma związkami jeszcze nie scentralizowanymi z odnośnymi związkami robotników polskich. Do tych związków należą w tej chwili: Zw. Drukarzy, Metalowców, Roznosicieli Gazet, Artystów Scen Żydowskich i kilka związków lokalnych w Wilnie, Łodzi i innych miastach.
W okresie sprawozdawczym udało się Radzie Krajowej zorganizować Związek Transportowców. Była to organizacyjnie ogromnie ciężka praca, gdyż chodziło o zorganizowanie tragarzy ulicznych, proletariuszy, którzy nie mają stałego pracodawcy, co utrudnia organizowanie i prowadzenie związku. Wspomniany Związek istniał odrębnie tylko dwa lata (1926-7), w kwietniu 1928 roku Komisja Centralna i Rada Krajowa doprowadziły do scentralizowania wszystkich robotników zatrudnionych przy transporcie w Związku Transportowców należącym bezpośrednio do Komisji Centralnej.
W okresie sprawozdawczym udało się też Radzie Krajowej zorganizować Związek Skórzany, który w 1926 r., wskutek inicjatywy Komisji Centralnej połączył się ze Związkiem Garbarzy i Związkiem Skórzanym, należącym wówczas do Komisji Centralnej. Istniejący od tego czasu scentralizowany Związek Skórzany pracuje pod ścisłym kierownictwem Rady Krajowej i doskonale się rozwija.
Poza tym Rada Krajowa w myśl polecenia Komisji Centralnej współpracowała przy reorganizacji Związku Pracowników Handlowych i Biurowych. Ponadto Rada Krajowa systematycznie współpracuje ze związkami centralnymi, jak Włókienniczym, Odzieżowym, Spożywczym, Drzewnym, Chemicznym, Budowlanym, Użyteczności Publicznej, Szczeciniarzy i in., pomagając im przy organizowaniu robotników żydowskich, pośrednicząc między nimi, łagodząc zatargi i nieporozumienia.
Dla łatwiejszego wykonania swych zadań, Rada Krajowa zakłada w poszczególnych miastach swoje oddziały (miejscowe Rady Związków Żydowskich), do których należą oddziały żydowskie i grupy członków żydowskich z oddziałów mieszanych. W chwili obecnej Rada Krajowa ma miejscowe oddziały w Warszawie, Łodzi, Lublinie, Wilnie, Tarnowie, Piotrkowie, Międzyrzecu, Łomży, Białymstoku, Nowymdworze, Sosnowcu, Makowie nad Orzycem, Krakowie, Słonimie, Częstochowie, Kutnie i Kałuszynie.
W kilku miejscowościach powstały nieporozumienia między radami związków żydowskich a ogólnymi radami związków zawodowych na tle kompetencji. Po wyjaśnieniach jednak Komisji Centralnej i Rady Krajowej nieporozumienia te zostały zażegnane w ten sposób, że ustalono stosunek rad żydowskich do rad ogólnych, jak Rady Krajowej do Komisji Centralnej. Bardzo słusznie rozgraniczyły swoje funkcje obie rady w Częstochowie, gdzie wszystkie oddziały żydowskie należą również do rady ogólnej, a rada związków żydowskich stanowi wydział żydowskiej Rady Ogólnej i pracuje w ścisłym porozumieniu z ostatnią. Tam też rada żydowska pełnił właściwe funkcje „Kultur-Amtu”. Do częściowego porozumienia doprowadzono między obiema radami w Warszawie. We wszystkich innych miastach istnieje przyjazny kontakt między nimi.
Ogromnie dużo uwagi i czasu Rada Krajowa poświęciła akcjom zarobkowym Związków. Pomimo lat całkowitego prawie bezrobocia, Związki nieustannie prowadziły walki w obronie zarobków i zdobyczy socjalnych. Nieraz akcje te pociągnęły za sobą zacięte i długotrwałe strajki, jak np. strajki, krawców w latach 1926-8 w Warszawie, Wilnie, Krakowie, Lwowie, Lublinie, Tarnowie, Włocławku, Sokalu i inne, gdzie strajki trwały od 10 dni do 14 tygodni (w Sokalu w 1928 r. o 8-godzinny dzień pracy). Podobnie w przemyśle skórzanym i w innych. We wszystkich tych akcjach Rada Krajowa brała czynny udział, obejmując nawet kierownictwo bezpośrednie niektórych walk i organizując prawie we wszystkich wypadkach akcję bratniej pomocy dla strajkujących wśród wszystkich innych robotników. Należy przy tym podkreślić, iż walki ekonomiczne robotników żydowskich są niesłychanie utrudnione i wymagają ogromnej energii Związków, ze względu na charakter drobnego przemysłu, w którym największa część tych robotników jest zatrudniona. O umowach zbiorowych dla wszystkich robotników pewnego przemysłu, czy nawet gałęzi, tutaj mowy być nie może. Wskutek tego wypada walczyć i zawierać umowy prawie z każdym pracodawcą oddzielnie. Przy tym wszystkie prawie zawody są sezonowe i Związki są zmuszone z początkiem każdego sezonu wszczynać akcje w obronie warunków pracy, które pracodawcy starają się pogorszyć. W tych warunkach związki muszą być w stałym pogotowiu wojennym.
Jeżeli chodzi o walki o utrzymanie stanu organizacyjnego Związków, to należy podkreślić niesłychane trudności, napotykane ze strony tzw. Opozycji Związkowej” Starała się ona wykorzystać dla swej destrukcyjnej roboty bezrobocie i specyficzne warunki panujące w drobnym przemyśle. Toteż związki żydowskie są stałym terenem najdzikszych wybryków „opozycji” komunistycznej. W najcięższych chwilach dla ruchu zawodowego, w latach 1924, 1925 i 1926, kiedy trzeba było wytężyć wszystkie siły, by uchronić organizacje przed upadkiem, komuniści systematycznie usiłowali związki rozsadzić, wysuwając na ich miejsce jakieś „komitety akcji”, „komitety strajkowe”, „komitety jedności”, „komitety bezrobotnych” itp. Gdy to nie pomogło, gdzie tylko mogli, rozbijali związki i organizowali własne (Związek odzieżowy w r. 1924) oraz zaczęli łamać w zorganizowany sposób strajki, prowadzone przez związki klasowe itp. Tak np. w sierpniu 1928 r. podczas strajku jednej sekcji krawców w Warszawie, po trzech tygodniach strajku, gdy strajkujący w związku uchwalili dalej trwać w walce o wystosowane żądania (20% podwyżki), grupa komunistów, poza plecami związku i strajkujących, zawarła umowę z grupą pracodawców, godząc się na podwyżkę 15% i przyrzekając „dostarczyć” nazajutrz robotników do pracy… To był „rewolucyjny” sposób „opanowania” sekcji, w myśl recepty „profinternu” [międzynarodówka związków zawodowych opanowanych przez komunistów – przyp. redakcji Lewicowo.pl], który nakazał obrócić każdy strajk w „arenę walki między komunistami i socjalistami o kierownictwo”. Z tą oto taktyką „opozycji” Związki zmuszone były ustawicznie walczyć. W początku roku bieżącego, w okresie usilnej akcji rozłamowej BBS-owców, która dotknęła tylko kilka mniej znacznych związków w Warszawie, komuniści przystąpili do masowego rozbijania Związków za pomocą dzikiego terroru i krwawej zemsty nad robotnikami, którzy pozostali wierni swym organizacjom klasowym (np. w Warszawie w marcu 1929).
Wszystkie te czyny „opozycji” oczywiście nie pomogły. Raczej przeciwnie: Wpływy ich jeszcze zmalały. Wspominamy te fakty ilustrujące trudności, jakie Rada Krajowa i związki żydowskie musiały i muszą w dalszym ciągu pokonywać, by stać na wysokości swych zadań organizacyjnych.
Nie da się też pominąć, że i w tym okresie sprawozdawczym Związku robotników żydowskich napotkały na cały szereg represji i szykan administracyjnych, w sprawie których Rada Krajowa bądź sama, bądź też za pośrednictwem Komisji Centralnej musiała ustawicznie interweniować u władz.
Dodamy jeszcze, że w okresie sprawozdawczym do 1.IV.1929 r. Rada Krajowa odbyła 138 posiedzeń własnych, 83 konferencji okręgowych i 1302 zgromadzeń organizacyjnych. Sekretariat Rady Krajowej wysłał 2772 pism i 40 okólników, a otrzymał 2257 pism.
Akcje ogólne
Dla dopełnienia tego sprawozdania dodamy, że Rada Krajowa ustawicznie pracuje w kierunku wychowania robotników żydowskich w duchu solidarności proletariackiej i usiłuje ich zainteresować walkami prowadzonymi przez nieżydowskich robotników w kraju i zagranicą. Tak np. jesienią 1926 r., podczas strajku górników w Anglii, Rada Krajowa rozwinęła szeroką akcję solidarności wśród robotników żydowskich i zebrała wśród nich na rzecz strajkujących 4000 zł, które przekazała strajkującym za pomocą Komisji Centralnej.
Podczas strajku robotników włókienniczych w Łodzi jesienią 1928 r., Rada Krajowa zebrała 5000 zł, które przekazała Zarządowi Związku Włókienniczego. Poza tym, pomijając akcje masowe, w Związku z przesileniami i bezrobociem Rada Krajowa przeprowadziła, w myśl polecenia Komisji Centralnej, cały szereg różnych akcji, jak przeciwko odkładaniu wykonania ustawy o ochronie kobiet i młodocianych (VIII 1926), dzień propagandy związkowej w związku z 25-leciem międzynarodówki zawodowej (X 1926), przeciw pracy nocnej w piekarniach (1926), przeciwko ograniczeniom wolności zebrań politycznych; akcja podczas bojkotu firmy „Fuchs” przez Związek Spożywczy (1928), kilkakrotne akcje na rzecz szkolnictwa robotniczego robotników żydowskich i cały szereg innych.
Na tydzień przed ogólnym Kongresem Związków Zawodowych odbędzie się IV Kongres Związków Żydowskich. Rada Krajowa przychodzi na ten kongres z całym ogromem różnorodnych prac dokonanych.
Mamy nadzieję, że Kongresy słusznie ocenią działalność Rady Krajowej i pragniemy, by uchwalone przezeń wytyczne odpowiadały obecnej sytuacji oraz potrzebom masowego ruchu zawodowego, stając się dlań punktem wyjścia dalszego pomyślnego rozwoju.
Powyższe sprawozdanie przedrukowujemy za „Sprawozdaniem Komisji Centralnej Związków Zawodowych z działalności i stanu związków zawodowych w Polsce w latach 1925, 1926, 1927 i 1928”, Nakładem KCZZ, Warszawa 1929, od tamtej pory nie było wznawiane, ze zbiorów Remigiusza Okraski. Poprawiono pisownię wedle obecnych reguł.
Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl
__________________________________________________________________________________
Międzynarodowe zjazdy kobiet [1904]
We wszystkich krajach prawa i zwyczaje skazujące kobietę na stanowisko zależne, ograniczające jej wykształcenie, tamujące rozwój jej uzdolnień i indywidualności, oparte były na przypuszczeniach fałszywych i wytworzyły między obu płciami stosunek sztuczny i niesprawiedliwy. Podległość kobiet, czyniąca z nich zależnych członków społeczeństwa bez prawa rozporządzania sobą, jest niesprawiedliwością społeczną i ekonomiczną, która pogarsza ogólne położenie ekonomiczne. Rząd odmawiający kobietom praw obywatelskich, które przyznał mężczyznom, czyni z władzy użytek, który się nie zgadza ze sprawiedliwością.
I
Szereg międzynarodowych zjazdów kobiecych, które mają się odbyć w Berlinie w czerwcu, rozpoczęła w d. 3 i 4 konferencja międzynarodowa w sprawie wyborczych praw kobiety, druga z kolei. Pierwsza obradowała przed dwoma laty w Waszyngtonie. Na niej uchwalono zwołać następną w Berlinie w roku bieżącym, aby utworzyć wszechświatowy związek stowarzyszeń broniących praw wyborczych kobiety. Wybrano także komitet przygotowawczy, któremu powierzono urzeczywistnienie tej uchwały. Działalność przedstawicielek innych krajów, które w skład komitetu weszły, była tylko pomocniczą – organizacyjną pracą kierowały głównie Amerykanki i ponosiły dotąd wszystkie jej koszta. Drugi to już wielki międzynarodowy związek kobiecy, któremu inicjatywę daje Ameryka. Jest to zresztą rzeczą naturalną i należną jej przodującemu stanowisku w ruchu emancypacji kobiety.
Istniał nawet projekt zwołania kongresu w sprawie praw kobiety wyborczych zamiast konferencji, ale porzucono go ostatecznie. Konferencja nawet nie była publiczną, przez wzgląd na to, że rozdwojenie uwagi publiczności berlińskiej, nie przyzwyczajonej do zjazdów podobnych, zaszkodzić może powodzeniu kongresu kobiecego. Ta obawa stała się przedmiotem wielu sporów i rokowań, a nawet polemiki w organie partii postępowej, tzw. lewego skrzydła.
Konferencja odbyła się w sali balowej hotelu księcia Albrechta, całej zawieszonej zwierciadłami. Sala zapewne po raz pierwszy oglądała podobne zgromadzenie. Stół, w olbrzymią podkowę ustawiony, zajmował większą część sali i zaledwie pomieścić zdołał delegatki, przybyłe z Ameryki, Anglii, Nowej Zelandii, Szwecji, Norwegii, Danii, Holandii, Austrii i Węgier.
Przy stole dla przedstawicieli prasy przeważały dziennikarki, jedne już siwowłose, inne bardzo młodo wyglądające. Ta sama różnorodność wieku rzucała się w oczy wśród delegatek oraz „przyjaciółek sprawy”, które zajęły krzesła licznie ustawione w głębi sali. „Przyjaciele” stawili się w bardzo nieznacznej liczbie. Spośród mozaiki typów i wieku, jedna cecha domaga się wzmianki – oto nie było wcale „wątłych i chudych kobiet”, nawet najmłodsze i najdrobniejsze na pozór odznaczały się dobrym rozwojem i siłą. Przyczyniała się do tego wrażenia zapewne okoliczność, że blisko jedna trzecia obecnych kobiet nosiła strój reformowany, luźny, a jednak estetyczny wielce; inne miały przejściowe formy, a więc luźne żakiety, bluzki. W tej gromadzie dziwnie odbijały jakby zabłąkane przypadkiem strojne toalety. Może to pochodziło z właściwości rasy anglosaksońskiej i germańskiej. Przewaga pierwszej zaznaczała się na każdym kroku. Obradowano niemal wyłącznie po angielsku, na język niemiecki tłumacząc treść mów wypowiadanych; po niemiecku było zaledwie kilka dłuższych przemówień.
Zgromadzeniu przewodniczyła 83-letnia kobieta – bo staruszką nazwać jej nie można – miss Zuzanna Antony, jedna z pierwszych kobiet w Ameryce i w ogóle w świecie całym, która nad sprawą emancypacji pracować zaczęła. Należy do założycielek pierwszego towarzystwa w Ameryce tzw. Cór Wstrzemięźliwości, utworzonego przez kobiety, gdy mężczyźni dopuścić ich nie chcieli do głosu i publicznych wystąpień przeciwko alkoholizmowi. W tym stowarzyszeniu w 1849 roku wypowiedziała Zuzanna Antony pierwszą mowę publiczną, wskazując kobietom ich zadania w zakresie reform społecznych. Nauczycielka z zawodu, przyjaciółka z lat dziecinnych lady Stanton, od samego początku żywo popierała emancypacyjne dążenia kobiet. Należąc do kwakrów, usunąć się pragnęła od wszelkiej działalności politycznej, wkrótce jednak doświadczenie ją przekonało, iż w Ameryce, rządzonej przez większość, prawo wyborcze jest niezbędnym środkiem na drodze do równouprawnienia. Odtąd stała się niezmordowaną pracownicą w tym kierunku.
Działalności tej oddała życie, szukała środków i sposobów przełamywania trudności przeróżnych i w potrzebie prowadziła propagandę za fundusze z własnego zarobku. W 1853 r. zwołała pierwsze zgromadzenie w sprawie praw wyborczych kobiety, więc upłynęło lat 51 pracy, gdy z rąk obecnej swej współpracowniczki, miss Chapman-Catt, wzięła dzwonek i młotek, godło przewodnictwa w Ameryce, aby otworzyć konferencję, która zespoliła w Związku Wszechświatowym usiłowania kobiet o pozyskanie praw obywatelskich.
Wprawdzie rozporządzała miss Antony dzielną pomocą na zebraniu, ale głos tej 83-letniej kobiety nie był bynajmniej najsłabszym i w zgromadzeniu. Przemawiała, i to stojąc, często dobitnie, czasem żartem zażegnywała ostrzejsze starcie zdań, a czasem gorącym słowem podniety pobudzała salę do oklasku.
Przy boku jej spokojna, niezmiernie cierpliwa miss Chapmann-Catt, rzeczniczka praw wyborczych, która we wschodnich Stanach zawiązała wiele stowarzyszeń praw wyborczych kobiety, kierowała obradami. Gdy zaś należało energicznie wystąpić, silnie odeprzeć zarzuty, odzywała się dr Anita Augsburg, przewodnicząca stow. niemieckiego praw kobiety wyborczych, której głęboki, dźwięczny, wyjątkowo silny głos, stworzony istotnie do trybuny lub sceny, pożywał i ujarzmiał słuchaczki.
Niezmordowaną tłumaczką przemówień angielskich na język niemiecki i odwrotnie, była dr Kathe Schirmacher, która niesłychanie bystro chwytała jądro rzeczy i niezmiernie umiejętnie oddawała nieraz z subtelną ironią właściwą treść czyjegoś przemówienia. Niekiedy spieszyła jej z pomocą p. Minna Cauer, redaktorka „Ruchu kobiecego” i przewodnicząca związku postępowych stowarzyszeń kobiecych. Odzywała się ona zawsze, gdy chodziło o wyjaśnienie, albo złagodzenie sprzecznych lub ostrzejszych zdań. Czarna jej postać przesuwała się cicho po sali, opiekuńczo krążąc dla zażegnywania wszelkich niebezpiecznych zawikłań.
W ogóle obrady należały do najruchliwszych, jakie kiedykolwiek widziałam. Sprzyjało temu urządzenie sali, porozumiewanie się delegacji przy głosowaniach, zgrupowanie według poglądów, krajów itp. Pracowano istotnie, szczegółowo, zbyt drobiazgowo nawet, roztrząsając program zasad przyszłego związku i jego ustawę, ułożone przez Komitet organizacyjny według nadesłanych poprzednio wniosków z różnych krajów.
Wpływ Ameryki i tu się zaznaczył silnie, bo początek programu brzmi tak samo jak pierwszy amerykański program kobiet z r. 1848, tylko w zmienionej odpowiednio formie, a mianowicie:
1) Mężczyźni i kobiety są sobie równi i swobodni jako samodzielni członkowie społeczeństwa. Obdarzeni jednakim rozumem i zdolnościami, jednako są zdolni do korzystania ze swobód obywatelskich.
Następne zaś paragrafy orzekają:
2) Naturalny stosunek między obu płciami polega na zależności wzajemnej i wspólności dążeń. Ucisk praw jednej płci przez drugą niesie nieuniknione szkody tej płci drugiej, a więc i ludzkości całej.
3) We wszystkich krajach prawa i zwyczaje skazujące kobietę na stanowisko zależne, ograniczające jej wykształcenie, tamujące rozwój jej uzdolnień i indywidualności, oparte były na przypuszczeniach fałszywych i wytworzyły między obu płciami stosunek sztuczny i niesprawiedliwy.
4) Swoboda rozporządzania sobą w domu i w państwie jest niezaprzeczalnym prawem każdego normalnego dorosłego człowieka.
5) Podległość kobiet, czyniąca z nich zależnych członków społeczeństwa bez prawa rozporządzania sobą, jest niesprawiedliwością społeczną i ekonomiczną, która pogarsza ogólne położenie ekonomiczne.
6) Rząd odmawiający kobietom praw obywatelskich, które przyznał mężczyznom, czyni z władzy użytek, który się nie zgadza ze sprawiedliwością.
7) Prawa wyborcze są jedynym sposobem zabezpieczenia praw osobistych, jak je konstytucja amerykańska określa a wszystkie ustawy nowoczesne uznają. Dlatego w krajach konstytucyjnych wszystkie prawa i przywileje wyborcze powinny być kobietom przyznane.
8) Postęp wykształcenia kobiet, ich wzrastająca zamożność i znaczenie w zakresie ekonomicznym z powodu zmian w sposobach produkcji, a także coraz donioślejszy ich udział w usiłowaniach pomocy wzajemnej oraz działalności społecznej i politycznej, domagają się sumiennego rozważenia żądań politycznego równouprawnienia kobiet.
Wszechświatowy związek stowarzyszeń walczących o prawa wyborcze kobiety, dąży do połączenia usiłowań, które we wszystkich krajach podjęto dla pozyskania politycznego równouprawnienia kobiet.
Do związku przyjmowane są nie tylko grupy narodowe, ale w krajach, gdzie jeszcze nie zdołały się one zorganizować, i pojedyncze stowarzyszenia, a nawet osoby, które dla tego ruchu pracują; te ostatnie naturalnie bez wpływu na sprawy administracyjne związku.
Kwestia ustosunkowania praw różnych delegacji i opłat, jakie do kasy wnosić mają, wywołała długą dyskusję, w ogóle prowadzoną bardzo szczerze i śmiało, widocznie przez kobiety nawykłe do życia zrzeszonego.
Delegatki z Danii, Norwegii, Holandii nie wahały się uznać opłaty 10 dolarów za zbyt wysoką, obniżono ją więc do 5 dolarów dla tych związków, które liczą mniej niż 2500 członków.
Opozycją ustawiczną odznaczała się dr Alleta Jacobs z Amsterdamu, nie zrażona nawet brakiem poparcia, które nie zawsze znajdowała wśród dwu swoich współdelegatek z Holandii (np. gdy zażądała usunięcia prasy z sali!).
Jednak gdy po przyjęciu ustawy zaczęto zapisywać się do nowo utworzonego związku, Holandia jedna z pierwszych znalazła się na liście obejmującej kraje ze zorganizowanym ruchem wyborczym: Anglię, Niemcy, Holandię, Wiktorię w Australii, Szwecję i Stany Zjednoczone. Szwajcaria zaś oraz Dania i Norwegia przystąpiły w osobach delegatek, które przyobiecały pracować nad stworzeniem organizacji w swoim kraju. Zapisał się do związku, jako uczestnik, znany zwolennik ruchu kobiecego, literat niemiecki Leopold Katscher.
Wreszcie związek wszechświatowy stał się faktem! W tej uroczystej chwili, pastorka Anna Shaw podała wniosek mianowania miss Zuzanny Antony członkiem honorowym związku, co przyjęto długo nie milknącymi oklaskami. Dziękując ze wzruszeniem za ten objaw uznania, miss Antony prosiła o rozciągnięcie zaszczytu i na jej siostrę, która ją zastępowała na pierwszym zebraniu kobiet amerykańskich w 1848 r. w Senece, podpisując ów pierwszy program, czego miss Zuzanna jako nauczycielka, uczynić nie mogła. Naturalnie życzenie to zostało równie serdecznie przyjęte.
Wybory powołały znowu miss Antony na honorową przewodniczącą związku, na czynną zaś miss Chapman-Catt – czyn zgoła sprawiedliwy, związek powstał bowiem dzięki inicjatywie obu tych kobiet. Może same nie umiałyby zdać sobie sprawy, czy idea doświadczonej pionierki, poparta pełnią sił młodszej współpracowniczki, czy śmiały poryw energii młodej, którą wsparło starsze doświadczenie i ogólne poszanowanie, jakie kobiety wszystkich krajów żywią dla miss Antony, pchnęły rzecz na tory dzisiejsze.
Tak często trzeba, niestety, wspominać o rozterkach i polemikach wśród kobiet, że musimy jeszcze raz podkreślić fakt solidarnego współżycia i jedności wśród przodowniczek ruchu amerykańskiego – jedności, która niewątpliwie była ważną dźwignią dokonanych przez nie postępów.
Na wiceprzewodniczącą wybrano dr Anitę Augsburg i przewodniczkę ruchu wyborczego kobiecego w Anglii, mrs. Fawcett, na sekretarki: Amerykankę miss Forster-Averg, Niemkę dr Schirmacher Kathe, Holenderkę Joannę Nabel, a na skarbniczkę Angielkę, miss Rogers Canliffe.
O konferencji wyraziła się miss Antony, iż „przeszła jej oczekiwania”, a „za rezultat jej najważniejszy poczytuję to, że młode burzące się siły nauczyły się umiarkowania gdyż umiarkowaniem tylko osiąga się cel”. Należy jednak pamiętać, iż poglądami swymi miss Antony przewyższa wiele rzekomych radykalistów, jak siłami –własny wiek. Nie tylko przewodniczyła zebraniom od 9 do 12 i od 3 do 6, ale wieczór spędziła na swobodnej pogawędce z delegatkami w klubie kobiecym, opowiadając o różnych rzeczach i czyniąc różne pytania. Pytała np. między innymi, czy żyje jeszcze w Warszawie brat Ernestyny Rose, która należała do jej pierwszych współtowarzyszek w pracy nad sprawą kobiecą i była wyborną mówczynią i dzielną pionierką.
Znamiennym dowodem postępów, jakich dokonał ruch kobiecy w Niemczech, jest poważne traktowanie konferencji przez prasę berlińską.
II
Berlin obecnie opanowały Amerykanki, które z całą swobodą, jak gdyby to była rzecz najnaturalniejsza, narzuciły stolicy nad Szprewą swój język, poglądy i zwyczaje.
Nie tylko na konferencji praw wyborczych kobiety obradowano przeważnie po angielsku, ale na publicznym zgromadzeniu, którym konferencję tę zakończono w d. 6 bieżącego miesiąca wygłoszono aż pięć przemówień w tym języku.
Wstęp był wolny, a zaciekawienie w mieście tak znaczne, że przed oznaczoną godziną sala była już zapełniona; zaledwie dało się zabezpieczyć siedzenia dla delegatek, a wiele osób odejść musiało z braku miejsca.
W zgromadzeniu uczestniczyło sporo mężczyzn, przeważnie młodych. Kierowała obradami p. Minna Cauer, przewodnicząca związku postępowych stowarzyszeń kobiecych i redaktorka czasopisma „Ruch kobiecy”.
Obecną była Jadwiga Dohm, powieściopisarka i autorka wielu ciętych rozpraw polemicznych w sprawie kobiecej, z których przetłumaczono na język nasz: „Kobieta i wiedza” oraz „Z dziejów ruchu kobiecego”. Dohm pierwsza w Niemczech odważyła się wystąpić z żądaniem praw wyborczych dla kobiet przed laty 30.
Miss Chapman-Catt, która z takim spokojem przewodniczyła obradom konferencji, z wielką swobodą, ogniem i żywą gestykulacją rozwijała poglądy swoje na kulturalne znaczenie wyborczych praw kobiety, i oświadczyła, że w Ameryce przebywa tylu Niemców, iż Amerykanie czują się w Niemczech jak u siebie w domu… Jeszcze dobitniej uwydatniała mowę swoją ruchliwymi gestami delegatka Australii, p. Wecland-Franke, przedstawiona zgromadzeniu jako osoba, która występowała już w charakterze wyborczym, co wywołało oklaski. Najwyższe jednak uznanie pozyskała delegatka holenderska, która nie rozporządzając, jak Angielki, Szwedki i Amerykanki argumentem pozyskanych już przywilejów wyborczych, wygłosiła dłuższą polemiczną i dowcipną mowę po niemiecku, uzasadniając, dlaczego kobietom potrzebne są prawa wyborcze. Nie wszystkie bowiem stadła małżeńskie są szczęśliwe, a upośledzenie prawne doprowadza niekiedy kobiety do dzieciobójstwa, w samym Berlinie zaś tysiące kobiet napiętnowano znamieniem hańby. Aby wytworzyć warunki szczęścia w pożyciu małżeńskim, zapobiec mordom nad niemowlętami, podnieść siostry nasze z otchłani pohańbienia, na to trzeba kobietom praw wyborczych.
Współczucie i uznanie dla tak poważnie prowadzonych prac konferencji w imieniu liberalnej partii wyraził dr Breitscheid, przyrzekając przodowniczkom ruchu poparcie w walkach, które je w pracy dalszej niewątpliwie czekają.
Ostatnia przemawiała pastorka Anna Shaw, która rozpatrując reformy społeczne, nie wahała się zachęcać do wstrzemięźliwości – wniosek niezmiernie właściwy w mieście, gdzie w restauracjach wodę podają tylko na żądanie specjalne, a istnieje przymus użycia wina lub piwa pod karą dopłaty 15, 30 lub 50 fen. do obiadu! Słuchacze tak byli zainteresowani i sympatycznie usposobieni, iż nawet i tę przymówkę dobrze przyjęli.
Podziwiać należy spokój zachowywany podczas mów w języku zrozumiałym tylko dla bardzo nieznacznej części obecnych – na zgromadzeniu liczącym blisko półtora tysiąca osób.
Największą jednak niespodzianką dla Berlina było nabożeństwo odprawione w d. 5 b. m. w kościele amerykańskim przez kobiety. W zapełnionej szczelnie świątyni, za marmurową balustradą, oddzielającą kościół od ołtarza z krucyfiksem, siedziały trzy czarno ubrane kobiety. Po prześpiewaniu chóru, pastorka Anna Shaw, kobieta około pięćdziesięciu lat, o żywych ciemnych oczach, odczytała tekst pierwszego rozdziału Jozuego „Sługa mój Mojżesz zmarł”, a potem wygłosiła następującą mowę:
„Dzięki Ci, Wszechmocny Boże, żeś nas prowadził i dałeś siły do walki z niesprawiedliwością i uciskiem, żeś płeć naszą z podległości podniósł do światła wolności. Dziękujemy Ci sercem całym, żeś nam dał wielką przewodniczkę, która w 84. roku życia przemawiać do nas może i służyć za wzór. Prosimy Cię, zachowaj ją jak najdłużej i zsyłaj nam nowe bojowniczki, aby kobiety w całym świecie osiągnęły prawa człowiecze”.
Następnie miss Zuzanna Antony mówiła o pierwszych początkach zdobycia przez kobiety niezależności, walkach jakie prowadziła, zwycięstwach, które dane jej było współosiągać i do nich prowadzić. Kazanie swe zakończyła miss Zuzanna powołując do słowa tę, która jej miejsce ma zająć, jej pracę dalej snuć, miss Chapman-Catt. Nowa mówczyni dała obraz szybkich postępów, których ruch kobiecy dokonał w ostatnich latach. „Ale – zakończyła – nie zdołałybyśmy tych dróg udostępnić, chociaż je torowałyśmy, gdyby nie przewrót techniki, który ekonomiczne warunki bytu przekształcił, zmieniając położenie kobiet. Te, wchodząc w wir życia społecznego, rozbudziły w sobie szersze zainteresowanie się sprawą i poczucie odpowiedzialności. Żądanie równouprawnienia politycznego jest naturalnym i logicznym wynikiem tego. Minęły czasy, gdy chrystianizm polegał na modlitwie i wierze, dzisiaj ten tylko ma prawo do miana chrześcijanina, który w duchu Chrystusowym działa i dopomaga do przyjścia Królestwa bożego na ziemi. Tak samo minęły czasy, kiedy sławą i cnotą kobiety była pokora, podległość i nieświadomość. Dziś pracować ona musi, więc pragnie współdziałać w układaniu praw, do których ma się stosować, pracować chce, zatem domaga się praw obywatelskich, aby móc to uczynić.
Dążenie kobiet do praw politycznych jest więc doniosłą potrzebą kulturalną, lista wyborcza będzie orężem, którym płeć żeńska nie dla siebie, ale dla ludzkości świat zdobędzie i nada mu nowe kształty, w którym nie będzie ciemnych, ani nędzy, i wypełni słowa apostoła, który powiada: »Nie będzie ani pana, ani sługi, ani mężczyzny, ani kobiety, gdyż wszyscy są jednacy w królestwie bożym«”.
Istotnie więc, jak twierdziła miss Chapman-Catt, Amerykanki czują się w Niemczech jak u siebie. Ta ich siła nieulegania wpływom nowego otoczenia, lecz naginanie stosunków do siebie – świadczy o wyrobionej indywidualności tych kobiet, które to otoczenie jakby hipnotyzują.
Niewątpliwie ten pobyt kilkutygodniowy samowolnych Amerykanek wywrze na ruch kobiecy Berlina wpływ bardzo dodatni.
III
Wszechświatowa Rada Kobiet!.. W jakim celu? Na to pytanie odpowiedziała założycielka jej i przewodnicząca w ostatnim pięcioleciu, Miss May Wright Sewall, w mowie powitalnej, którą wygłosiła na pierwszym zebraniu publicznym tejże Rady d. 8 czerwca w wielkiej sali Beethovena wobec 3000 osób.
„Kobieta wszędzie czuje się powołaną do zadań obszerniejszych, zdaje sobie sprawę ze swej odpowiedzialności oraz potrzeby przygotowania do obowiązków społecznych przez wyższy stopień wykształcenia. Wykształcenie jest czynnikiem powszechnym, wszędzie przystosowywać się musi do ducha narodowego. Ponieważ jednak cele są wszędzie te same, więc mimo różnic wszelkich, zawsze znajdzie się grunt i podstawa wspólna, która kobietom całego świata dozwoli dojrzeć w sobie siostry.
Dla osiągnięcia donioślejszych rezultatów w pracy musimy starannie pielęgnować w sercu naszym dwa przewodnie uczucia. Pierwsze to umiłowanie ideału, dla którego brak nam jeszcze dokładnego określenia, więc nazwijmy go jednością ludzkości. Drugim jest poczucie demokratyczne. W naszym związku naród każdy ma te sama prawa i wpływy, nie ma wśród nas silnych, nie ma wśród nas słabych, wszystkie, bez względu na stan, jesteśmy równe, najbardziej pożądaną będzie nam zawsze ta, która da najlepszy przykład prawdy, sumienności, sprawiedliwości i umiłowania bliźniego”.
Mowa ta streściła zasady przewodnie związku, który przede wszystkim jest szkołą solidarności kobiety, solidarności ludzkiej. Organizacja jego zaś polega na połączeniu stowarzyszeń, mających na celu poprawę doli kobiecej, w związki narodowe, które wchodzą w skład Wszechświatowej Rady. Każdy związek narodowy posiada 3 głosy na ogólnych zebraniach delegowanych, odbywanych co pięć lat, na których wybierany jest komitet złożony z 5 osób, który już co roku zbiera się w różnych stolicach, a przewodniczące związków narodowych, stanowią dla niego rodzaj ciała doradczego.
Na następnym zebraniu publicznym dowiedzieliśmy się, że Wszechświatowa Rada kobiet obejmuje obecnie przedstawicielki 19 krajów, a mianowicie (w porządku przystąpienia do Rady): Stanów Zjednoczonych, Kanady, Niemiec, Szwecji, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Danii, Nowej Walii Południowej, Holandii, Nowej Zelandii, Tasmanii, Szwecji, Włoch, Francji, Argentyny, Austrii, Wiktorii, Południowej Australii, Norwegii i Węgier. Reprezentują one tysiące stowarzyszeń. Związek narodowy niemiecki np. łączy ich 174, Stanów Zjednoczonych 10 000 towarzystw o 2 milionach członków, w tej liczbie 20 000 mężczyzn pracujących dla postępu sprawy kobiecej. Holandia, Austria, liczą po 30 kilka stowarzyszeń, Węgry 19. Ogółem powszechna rada kobiet reprezentuje 7 000 000 kobiet stowarzyszonych.
Przewodnicząca Rady napisała w ciągu urzędowania 50 000 listów.
Związkom narodowym pozostawiona jest zupełna swoboda wewnętrznego działania, toteż przy wielkich podobieństwach zasadniczych sprawozdania przedstawiały znaczne różnice.
Delegowana angielska, Miss Clifford, zdając sprawę ze sposobów, za pomocą których rada angielska usiłuje popierać rozwój ruchu kobiecego, kładła nacisk na pożytek, jaki przynosi Instytut kobiet w Londynie (Womens Institute) nie tylko Angielkom, ale i tym radom narodowym, które nie wytworzyły jeszcze własnego biura informacyjnego. Biura takie istnieją obecnie w Kanadzie, w Niemczech, Szwecji, Danii oraz Holandii.
Czynności związków narodowych dzielą się ogólnie na sekcje. W Niemczech jest ich 5: prawna, robotnic, opieki nad dziećmi, obyczajowa i antyalkoholowa.
Francja, posiadająca radę od lat 3 dopiero, pracowała nad rozszerzeniem udziału kobiet w urzędach gminnych i przygotowała projekt prawa o poszukiwaniu ojcostwa. Delegacja jej na radę otrzymała urzędową misję swego rządu, co stanowi pierwszy przykład uznania oficjalnie powagi Rady Kobiet.
Węgry od kilku miesięcy zorganizowane, zdołały już jednak rozpocząć pracę w trzech kierunkach: dostarczania pomocy lekarskiej w odległych miejscowościach, ochrony dzieci i robotnic.
Rada w ostatnim pięcioleciu miała dochodu 22 349 marek, wydatków marek 16 906 zamyka więc rachunki remanentem 5443 m.
Po raz pierwszy w tej kadencji próbowano wytworzyć komisje łączne dla prasy, stanowiska prawnego kobiety i szerzenia pokoju. Były to lata próby, nauki, jak funkcjonować mają ciała złożone z osób rozproszonych po świecie. Zadaniem ich było wiadomości zbierać i rozpowszechniać. Obecnie komisja prasy powzięła śmiały zamiar wydawania kwartalnika.
Sprawozdawczynie zaznaczały wielokrotnie, iż rady narodowe pojmują swoje zadanie jako „zespół stowarzyszeń ku wzajemnej pomocy”, oraz jako zbieranie, organizowanie, systematyzowanie pracy, a pionierstwo pozostawiają pojedynczym stowarzyszeniom. Jako charakterystyka dążeń uogólnionych, stają się donioślejsze dwie uchwały, które zarazem rozszerzają obowiązkową działalność Rady Kobiet.
Pierwsza, powzięta z inicjatywy związku norweskiego, stanowi, iż Rada Kobiet zwalczać będzie handel dziewczętami, a wszystkie rady narodowe działać mają w tym celu za pomocą wszelkich środków.
Na wniosek rady francuskiej, wniesiony przez p. Avril de Sainte-Croix, dodano jeszcze uzupełnienie, iż „wszędzie, gdzie istnieje system reglamentacji prostytucji, również usilnie starać się należy o jego zniesienie, gdyż skutecznie przeciw handlowi żywym towarem działać niepodobna, dopóki panuje zasada podwójnej moralności”.
Drugi wniosek komitetu uchwalił: staranie się rady o przyznanie kobietom, przy każdej formie rządu, tych praw i przywilejów, z jakich korzystają mężczyźni, a dodatek rady angielskiej dodał, iż wszędzie, gdzie istnieje rząd reprezentacyjny, Rada pracować będzie nad pozyskaniem praw wyborczych dla kobiet.
Uchwały te były niejako dalszym logicznym rozwojem prac, gdyż tzw. reformy obyczajowe, a także i starania o prawa wyborcze wchodziły w zakres wielu rad narodowych. Uogólnienie to świadczy o powadze Powszechnej Rady kobiet jako regulatora, który ujednostajnia program ruchu kobiecego, gdy ten dochodzi już do pewnego stadium przygotowania wśród ogółu działających.
Postępowe stowarzyszenia, należąc do rad narodowych, przynaglają te do rozszerzania programu swoich czynności, a rady narodowe o takim rozszerzonym programie pociągają z kolei całość związku do coraz radykalniejszego działania.
Wybory wprowadziły znaczne zmiany osobiste w Komitecie wykonawczym. Do zarządu weszły: Lady Aberdeen (Angielka), Maria Stritt (Niemka), p. Hierla Rezius (Szwedka), p. Simon (Francuzka) i (Amerykanka) miss Gordon. Szereg zebrań publicznych Rady zamknęło zgromadzenie w sprawie pokoju. Oprócz krótkich sprawozdań, jakie delegatki zdawały z tego, co w ich kraju dla szerzenia tej idei uczynionym zostało, przemawiały: Lady Aberdeen, p. Bogelot, baronowa Suttner.
Głębokie wrażenie sprawiła mowa tej ostatniej, wypowiedziana z siłą i w artystycznej formie.
IV
Tegoroczny międzynarodowy kongres kobiecy zasadniczo różnił się od poprzednich w 1894 i 1899 r. Pozostawał on pod protektoratem Powszechnej Rady Kobiet, lecz zwołany był wyłącznie staraniem rady narodowej niemieckiej na jej własną odpowiedzialność.
Okoliczność ta wpłynęła nie tylko na układ programu, ale i na całe urządzenie kongresu.
Obradował on jednocześnie w czterech salach Filharmonii, której gmach różni dostawcy, przeważnie strojów damskich, przybrali w zieleń i kwiaty, zamieniając korytarze w wykwintne pokoje do czytania pism, prasowe, sanitarne i salony, gdzie rozwieszone zostały wizerunki i fotografie, a nawet popiersia rzeźbione pionierek ruchu kobiecego z różnych krajów.
Wezwanie deputacji do cesarzowej i przyjęcie u kanclerzyny oraz w ratuszu nadały kongresowi sankcję urzędową. Złośliwy traf sprawił jednak, iż przyjęcia te nastąpiły jednocześnie z ostrym wystąpieniem w parlamencie min. Posadowskiego przeciw przyznaniu praw wyborczych pracownicom handlowym do projektowanych sądów handlowych.
Wywołało to nie tylko protest Związku 89 stowarzyszeń pracownic handlowych, ale i protest parotysięcznego zgromadzenia, które zwołały przewodniczki radykalnego stronnictwa w ruchu kobiecym niemieckim właśnie w dniu przyjęcia u kanclerzyny.
Posiedzeń w ogóle odbyto 30 i na nich przedstawiono 240 referatów; cyfry te ujawniają niemożność dania choćby przybliżonego wyobrażenia o poszczególnych pracach w korespondencji, która ma mniej więcej tyleż wierszy zawierać. Ograniczyć się więc muszę do bardzo ogólnikowego zarysu. Prace kongresowe, podzielone na 4 sekcje: wykształcenia, pracy zawodowej, usiłowań i urządzeń społecznych oraz prawnego stanowiska kobiety, nie miały dążyć do uchwalania wniosków i rezolucji, lecz do przedstawienia rozwoju omawianych spraw czy instytucji w różnych krajach, wzajemnie dostarczając sobie wskazówek i doświadczeń pożytecznych dalszej pracy.
W sekcji spraw wykształcenia powtórzono raz jeszcze szereg postulatów: 1) Wspólne kształcenie młodzieży w szkołach średnich, seminariach nauczycielskich i uniwersytetach. 2) Immatrykulacja studentek mających świadectwo dojrzałości. 3) Wspólna praca profesorów i profesorek w gimnazjach. 4) Ustanowienie szkół uzupełniających (Fortbildungsschule) dla dziewcząt. 5) Dopuszczenie kobiet do egzaminów prawnych.
Wygłoszono także kilka referatów o przygotowaniu kobiet do zadania matki wychowawczyni, a wysoko podnosząc to zadanie, p. Adela Gerhardt wystąpiła surowo przeciwko tym, które już dziś przysłowiowym „krzykiem o dziecko” przynoszą ujmę powadze macierzyństwa.
Macierzyństwem zajmowały się także inne sekcje, rozpatrywano prawne stanowisko matki ślubnej i niezamężnej, warunki ich bytu w pracy zawodowej oraz instytucje pomocy dla nich.
Do najciekawszych należały referaty o organizacjach zawodowych w różnych gałęziach pracy oraz o działalności towarzystw „pomocy społecznej” osad społecznych (settlements), lig konsumentek, klubów, schronisk itp.
W każdym kraju, przy wielkich podobieństwach, noszą one cechy odmienne i powstają typy inne; tak np. biura ochrony prawnej kobiet stanowią własność Niemiec, która silnie zainteresowała przedstawicielki krajów, nie posiadających ich jeszcze.
Wieczorne i poobiednie posiedzenia kongresu były dostępne dla publiczności, która z dniem każdym tłumniej się zgromadzała. Przedmiotem referatów był rozwój ruchu kobiecego, płace kobiece, prawa wyborcze, stosunek ruchu do stronnictw wyznaniowych i politycznych, wreszcie zasady i cele ruchu kobiecego.
Głębsze wrażenie wywołała odezwa mrs. Chapman-Catt, która opowiadała o dodatnich wpływach wyborczych w stanach Woyming i Colorado, gdzie wybierają one posłów wyższej wartości moralnej i posługują się prawem wyborczym jako środkiem popierania rozwoju dobra społecznego i obrony wyzyskiwanych.
Podobnie brzmiało sprawozdanie mrs. Napier z Nowej Zelandji, gdzie od lat 10 wykonywane przez kobiety prawa wyborcze pobudziły również wyborców do gorliwszego współudziału i wysunęły na pierwszy plan reformy społeczne. Opieka nad dziećmi, reforma więzień oraz ochrona pracy – wiele im mają do zawdzięczenia.
Niezwykłą też była, z afrykańskim temperamentem wygłoszona po niemiecku mowa „kobiety kolorowej”, jak się nazwała, Mrs. Mary Church Terrel, przewodniczącej Stowarzyszenia Mulatek w Ameryce. Naszkicowała w niej ona zarys odrębnego położenia tych kobiet oraz usiłowań, jakie podejmują, aby, poprawiając swój los, złożyć także dowód, iż rasa ich zdolna jest do cywilizacji.
Drugą egzotyczną mówczynią była amerykanka Mrs Musaus Higgins, która głęboko wzruszyła zgromadzenie opowieścią trzynastoletnich dziejów szkoły, jaką założyła dla Syngalezek na Cejlonie.
Żywe zainteresowanie wywołały także referaty p. Marii Lang z Wiednia, redaktorki czasopisma „Frauenzeit” (Czas kobiecy) „o bezpłatnej pracy gospodyń”, Amerykanki, autorki znanego dzieła pt. „Women and Economics”, p. Stettson-Gilman, o prawie do pracy indywidualności każdej, która „ma obowiązek złożyć społeczeństwu w daninie to, co najlepiej wykonać potrafi” – wreszcie sprawozdanie lady Aberdeen z ankiety o płacy kobiet przeprowadzonej przez Radę przemysłową kobiet w Londynie, której lady Aberdeen przewodniczy.
W sprawie „stosunku ruchu kobiecego do stronnictw politycznych i wyznaniowych” Mrs. Wrigth Sewall wskazywała kobietom obowiązek dążenia przede wszystkim do nierozerwalnej ze sobą łączności, dlatego nie powinny one wchodzić w związki ze stronnictwami, które by je między sobą różnić mogły.
Charakterystyczną nowością tego kongresu było publiczne zebranie dla dorastających dziewcząt, które stawiły się tak licznie na wezwanie, iż trzeba było referaty powtarzać w dwu natłoczonych salach. Gertruda Baumer mówiła im o obradach kongresu i o „nowych drogach rozwoju umysłowego”, których utorowanie młode pokolenie zawdzięcza pionierkom ruchu kobiecego, co z kolei nakłada na nie obowiązek odwzajemnienia się dalszą pracą na rzecz pokoleń następnych. P. Lily Droescher przedstawiła podniośle znaczenie i konieczność zawodu i określonego celu w życiu. P. Pappenheim wskazywała potrzebę udziału młodzieży w „pomocy społecznej”, jako szkoły poznania życia i wyłamania się z ciasnych karbów samolubnych zadowoleń. Nestorka reform wykształcenia dziewcząt w Niemczech, Helena Lange, jako hasło życia zaleca zebranej młodzieży słowa Eckermanna: „trzeba mieć odwagę być sobą”, tj. żyć własną indywidualnością.
Helenie Lange i p. Perkins-Gilman przypadło w udziale mówić o zasadach i celach ruchu kobiecego, a określenia ich dopełniały się wzajemnie.
P. Perkins-Gilman jako cel ruchu stawiała zapewnienie kobiecie i mężczyźnie stanowisk równych i wykształcenie kobiety na dobrą matkę. Dlatego kobieta musi wyzwolić się z podległości, żyć niezależnie, być swobodną w wyborze męża, co osiągnąć może tylko na podstawie niezależności ekonomicznej.
Helena Lange znowu za ostateczny cel ruchu poczytywała zdobycie możności wszechstronnego wyrobienia uzdolnień kobiecych i męskich, aby dalszym rozwojem ludzkości nie kierowała płeć jedna, lecz wszelkie indywidualności do tego zdolne.
Kongres przyniesie niewątpliwie poważny pożytek ruchowi kobiecemu, pogłębiając i rozszerzając jego tory. Ujawnił on wiele szerokich poglądów, opartych na podstawach naukowych, znajomości życia i umiłowaniu powszechnego dobra. Zestawił wyniki, środki i sposoby działania dla jednego celu w nader odmiennych środowiskach, zapoznał i zbliżył osobiście wiele przewodniczek ruchu.
W obradach brały udział setki, słuchały ich tysiące, od 5000 do 6000 osób dziennie, więc przede wszystkim na twardy „nieprzepuszczalny” grunt niemiecki padło ziarno dobre i promienne światła.
Paulina Kuczalska-Reinschmit
Powyższe sprawozdanie Pauliny Kuczalskiej-Reinschmit ukazało się w czterech częściach w lewicującym tygodniku „Ogniwo” z roku 1904, w numerach 24, 25, 26 i 28. Od tamtej pory nie były wznawiane, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł.
Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl
__________________________________________________________________________________
Po październiku – listopad [1957]
Prawda, że nie brakło i takich Polaków na Zachodzie, co od samego początku nie dowierzali Gomułce i mówili: „To jest zaciekły komunista; przez przydanie komunizmowi w Polsce charakteru narodowego, chce go tym więcej umocnić”. Ale i taka ocena nie wydaje się słuszna. Pewnie, że Gomułka jest zaciekłym komunistą od kilku dziesiątków lat i nie ma podstaw do przypuszczania, żeby się zmienił. Ale sedno rzeczy leży przecie w tym, że przewrót warszawski nie wyrwał Polski spod panowania Moskwy i że wcale do tego nie zmierzał. Dlatego tylko się powiódł. Ten podstawowy fakt ma swoje oczywiste następstwa. Dyktatura partii komunistycznej pozostała nienaruszona nie dlatego, że tak chce Gomułka, bo nikt by go w Polsce nie posłuchał, ale dlatego, że tak chce Moskwa i że Moskwa ma dosyć środków wymuszenia sobie posłuchu.
Po październiku 1956 – listopad 1957. Rok niewiele znaczy w dziejach narodu i świata, zmiany dziejące się w tym czasie nie muszą mieć znaczenia trwałego, bo przecie przyjdą jeszcze lata następne, w których dziać się będzie, być może, coś całkiem innego. Ale dziś, na zakręcie dziejów, wystarczy i tak krótki okres dla oceny tego co się stało w Polsce w październiku ub.r. i zapowiada się na niedaleką przyszłość.
W niniejszej rubryce [„Puszka Pandory” – przyp. redakcji Lewicowo.pl] poświęcono wiele uwagi przewrotowi warszawskiemu i jego perspektywom; poglądy, jakie wypowiedziano nazajutrz po wydarzeniach warszawskich, znalazły potwierdzenie w rozwoju wypadków. Nie pomniejszano znaczenia tego, co się stało. Nie twierdzono że przewrót październikowy był komedią, ułożoną między moskiewskim przywództwem zbiorowym a jego warszawskimi namiestnikami. Nie przeczono także temu, że przy Gomułce stanęła w październiku ogromna większość narodu. Wyrażono nawet pogląd, że ten właśnie fakt umożliwił Gomułce stawienie czoła Moskwie, wypędzenie Rokossowskiego i usunięcie głównych oprawców warszawskiej NKWD. Ale Pandora stwierdziła także, że przewrót warszawski rozegrał się w nader wąskich granicach, które sam sobie wyznaczył, i że wynikiem jego nie jest i wcale nie może być przywrócenie suwerenności państwa polskiego, ale jedynie uzyskanie, za zgodą Moskwy, pewnego stopnia autonomii wewnętrznej. Jednocześnie Pandora zwróciła uwagę na uzależnienie gospodarcze Polski od Sowietów, tak w zakresie surowców, jak polityki wywozowej, i wskazała że już to samo spaja Polskę z Sowietami w sposób wyłączający swobodę ruchów.
Trudno dziwić się, że wśród tych, co byli w Polsce pionierami prądów, które ostatecznie znalazły wyraz w przewrocie warszawskim, znaczenie przewrotu przeceniono. Że pojmowano go jako punkt wyjścia dalszych zdarzeń, które w wyniku przyniosą krajowi i ludziom w nim żyjącym wolność i chleb; że uznano wreszcie zdobycze polskiego Października za nieodwracalne. Złudzenia co do zasięgu własnych dokonań, zwłaszcza rozwijających się w warunkach dramatycznych, są zrozumiałe. Rzecz o wiele dziwniejsza, że także wśród Polaków w wolnym świecie złudzenia były, a po części są i teraz jeszcze, nie mniejsze. Gomułka wyrósł w wyobraźni tych, co chcieli się łudzić, na miarę już nie Kościuszki pod Racławicami, ale zgoła św. Jerzego, który pokonał smoka Chruszczowa i rzucił go pod kopyta swojego rumaka.
A przecie w wolnym świecie istnieje nie tylko dystans i perspektywa, pozwalające lepiej oceniać prawdziwą istotę zdarzeń nad Wisłą; istnieje także swoboda korzystania z materiałów informacyjnych, ukazujących jak wygląda i jak z dnia na dzień rozwija się panowanie sowieckie nad całym podbitym obszarem europejskim. Prawda, że nie brakło i takich Polaków na Zachodzie, co od samego początku nie dowierzali Gomułce i mówili: „To jest zaciekły komunista; przez przydanie komunizmowi w Polsce charakteru narodowego, chce go tym więcej umocnić”. Ale i taka ocena nie wydaje się słuszna. Pewnie, że Gomułka jest zaciekłym komunistą od kilku dziesiątków lat i nie ma podstaw do przypuszczania, żeby się zmienił. Ale sedno rzeczy leży przecie w tym, że przewrót warszawski nie wyrwał Polski spod panowania Moskwy i że wcale do tego nie zmierzał. Dlatego tylko się powiódł. Ten podstawowy fakt ma swoje oczywiste następstwa. Dyktatura partii komunistycznej pozostała nienaruszona nie dlatego, że tak chce Gomułka, bo nikt by go w Polsce nie posłuchał, ale dlatego, że tak chce Moskwa i że Moskwa ma dosyć środków wymuszenia sobie posłuchu.
Z tego jednego faktu wynikają już wszystkie inne. W polityce zagranicznej Polska w ogóle nie istnieje, stwierdzając przez to zarazem, że nie istnieje jako państwo suwerenne. W polityce wewnętrznej Sowiety pozwoliły Polsce na przywrócenie pewnych swobód Kościołowi, na niejaką swobodę słowa, na zelżenie nacisku na wieś, na ulgi dla rzemiosła i drobnego handlu, wreszcie na złagodzenie ucisku policyjnego. Nie wymagało to żadnych zmian ustrojowych, toteż zmiany takie nie nastąpiły. Z początku przywiązywano wiele nadziei do rad robotniczych w zakładach przemysłowych i chciano nawet widzieć w nich nowe organy demokracji gospodarczej. Te złudzenia rychło prysły. Chciano też widzieć surogaty organów demokracji politycznej w sejmie i w radach samorządu terytorialnego, opartych na nowej ordynacji wyborczej. Przyniosło to zawód całkowity, bo oczywiście przy założeniu utrzymania dyktatury partii komunistycznej, wszelka ordynacja wyborcza, dawna czy nowa, może, tak jak w Sowietach, dopuszczać poddanych jedynie tylko do głosowania, ale nie – do wybierania.
W miodowych miesiącach władzy Gomułki wydawało się, że jest on głównie zagrożony przez „stalinowców”, czyli przez tzw. grupę natolińską pragnącą powrotu do władzy. (Rzecz szczególna, ci warszawscy stalinowcy są popierani przez moskiewskich antystalinowców). Prędko wszakże okazało się, że nie z tej strony grożą mu prawdziwe trudności. Położenie gospodarcze jest rozpaczliwe; bez wielkiego zastrzyku pomocy z zewnątrz jego naprawa nie jest możliwa. Pomoc amerykańska okazała się, jak dotąd, niedostateczna, pomoc sowiecka, gdyby była nawet dość obfita, nie może żadną miarą przyczynić się do koniecznej przebudowy gospodarstwa polskiego, bo nie leży to w interesie Sowietów. Stąd Gomułka zetknął się od razu z rozczarowaniem mas robotniczych, które chciały wierzyć, że przewrót warszawski przyniesie im ulgę w nędznym istnieniu. Nie jest to wszakże możliwe, póki Polska jest przykuta do imperium sowieckiego, a temu Gomułka nie może zaradzić, gdyby nawet chciał. Po prostu, dochód narodowy został przez gospodarkę moskiewską uprzednich jedenastu lat tak dalece obniżony, że przestał wystarczać na utrzymanie ludności na znośnym poziomie. A ciążąca nad krajem groza srogiej represji sowieckiej sprawia, że gdy część robotników porywa się do strajku, choćby najczyściej ekonomicznego, jak w Łodzi wśród tramwajarzy, ogół robotników w tej walce ich nie podtrzymuje, świadomy że walka o szerszym zasięgu musi z natury rzeczy przybrać charakter polityczny i może przerodzić się w powszechną pożogę. Jest nieuniknione, że takie zdarzenie, jak przegrany strajk łódzki, odsłania przed masami robotniczymi w całym kraju jałowość zdobyczy październikowych, błahość ich nieodwracalności i bezradność Gomułki wobec rzeczywistości. Odziera to oczywiście Gomułkę z nimbu męża opatrznościowego i powołanego wyraziciela potrzeb ludności.
Zawiodła się na nim także inicjatywa prywatna. W pierwszych miesiącach popaździernikowych przywrócono w pewnym zakresie możność pracy rzemieślników i drobnych kupców. Dało to wyniki nieoczekiwane. Wobec niedołęstwa partyjnej i biurokratycznej maszyny, tak w zakresie wytwarzania, jak i rozpowszechniania towarów, wystarczyła drobna szczelina wyłapana w monolicie gospodarki socjalistycznej, by sprawić cud wcale wydatnego zaopatrywania ludności w potrzebne towary, wytwarzane przez biedaków bez kapitału, bez surowców i bez maszyn. Przeraziło to budowniczych polskiej drogi do socjalizmu tak bardzo widmem odbudowy kapitalizmu, że pośpiesznie przydusili inicjatywę prywatną podatkami i zakazami nabywania surowców, aż znowu odcinek gospodarki uspołecznionej panuje dziś niemal bez reszty na wygłodzonym rynku.
Jak dotąd, nieodwracalne okazały się tylko ulgi dla wsi. Nie zdecydowano się jeszcze na przymusowe przywracanie kołchozów, i temu trzeba zawdzięczać, że odłogi zagospodarowano, wytwórczość rolna wzrosła i w kraju nie ma głodu.
W zakresie ideologicznym kryzys zaufania przybrał charakter jeszcze bardziej wyrazisty. Ci, co torowali Gomułce drogę do władzy, wierzyli nie tylko w nieodwracalność zdobyczy październikowych, ale także w ich dynamiczny rozwój ku demokracji i niepodległości. Nie upierali się, by zdobyć je od razu, bo ciążyła na nich pamięć powstania warszawskiego i świeże gruzy Budapesztu. Ale wierzyli, że uczynili pierwszy krok i że gotują się do dalszych, choćby powolnych. Gomułka zawiódł te ich oczekiwania. Mogą się teraz o to spierać, czy zawiódł dlatego, że chciał, czy dlatego, że musiał, ale tak czy owak, przyniósł im rozczarowanie. Nie oparł się, jak się wielu spodziewało, w swej walce ze stalinowcami, na rewizjonistach, ale stanął niejako pośrodku, prowadząc w partii walkę naraz na dwa fronty: przeciw Natolinowi, który chce go wypędzić i zająć jego miejsce, i przeciw rewizjonistom, którzy chcą go zaprowadzić dalej niż sam chce iść.
Ale taki taniec na linie w praktyce długo nie jest możliwy. Więc Gomułka w rzeczywistości obrócił się przeciw tym, którzy od początku byli jego główną podporą. Jego walka ze stalinowcami jest oględna. Nie zmierza do ich unicestwienia, ale tylko do takiego osłabienia, które by pozwoliło mu na pozostanie przy władzy. Jego walka z rewizjonistami zmierza do ich zupełnego sparaliżowania. Największe wrażenie na Zachodzie zrobiło chyba zamknięcie w listopadzie pisma „Po Prostu”, które wypracowało i rzuciło w masy ideologię polskiego Października, oraz ugruntowało kredyt moralny Gomułki. Ale chyba jeszcze bardziej znamienny jest fakt, że gdy w obronie zamkniętego pisma odbyła się masowa demonstracja studentów, przy czym nie brakło rozlewu krwi i licznych aresztów, masy robotnicze Warszawy nie stanęły przy młodzieży, nie podtrzymały jej walki. Jak to trzeba rozumieć? Tak samo jak to, że Łódź nie podtrzymała strajku tramwajarzy. Naród najoczywiściej doszedł do przekonania, że nie może sobie teraz pozwolić na masową walkę o wolność, bo dostrzegł, że ostrze tej walki nie zwraca się wcale przeciw Gomułce, ale przeciw potędze Moskwy. To rozpoznanie chyba najlepiej odsłania prawdziwe znaczenie przewrotu październikowego.
Na kim więc opiera się Gomułka, jeżeli zerwała się jego łączność z robotnikami i z młodzieżą? Przezornie nie zadarł ponownie z Kościołem, więc w tym względzie nie naruszył uczuć narodu. Jeszcze przezorniej znalazł powrotną drogę do Moskwy. Gdy z początku nie pozwalał się wciągnąć w popieranie tezy moskiewskiej o „kontrrewolucji na Węgrzech”, teraz wymienia komplementy z Kadarem. Tito powołał się na bóle poniżej grzbietu i uchylił się od pielgrzymki do Moskwy na uroczystości 40-lecia rewolucji, a jego wysłannicy nie podpisali deklaracji podyktowanej przez Chruszczowa. Gomułki zdrowie nie zawiodło i deklarację podpisał. W Moskwie Chruszczow nie wymyśla mu już, jak kiedyś na lotnisku warszawskim, ale fetuje go niemal na równi z dyktatorem Chin. Wreszcie ostatnie przedsięwzięcie Gomułki, listopadowa czystka w partii komunistycznej, mająca na celu wypędzenie około jednej trzeciej jej członków, będzie z pewnością przeprowadzona w taki sposób, aby pozbyć się nie tyle opryszków i filutów, którzy rozsiadają się w niej od pierwszego dnia okupacji sowieckiej, ile raczej rewizjonistów, „wściekłych”, malkontentów, czyli tych, co umożliwili przewrót październikowy.
Więc można dziś mówić poniekąd o konsolidacji władzy Gomułki w Polsce. Nie takiej wszelako jaka zaczęła się w październiku 1956, ale jaka zarysowała się w rok później. Moskwa doszła widać do przekonania, że utrzymanie Polski w obrębie imperium komunistycznego jest mniej kłopotliwe przy użyciu Gomułki, niż Ochaba i Rokossowskiego.
Adam Pragier
Powyższy tekst pochodzi z książki Adama Pragiera „Puszka Pandory”, wydanej przez Polską Fundację Kulturalną w Londynie w roku 1969. Książka zawiera zbiór artykułów autora z londyńskich „Wiadomości Polskich” i „Wiadomości”, jednak nie podano w niej szczegółów dotyczących pierwodruku zebranych tekstów. Od tamtej pory artykuł nie był wznawiany.
Publikowaliśmy już trzy inne teksty Adama Pragiera: Od prawej strony, Marks o Polsce i Polska a ZSRR.
Warto przeczytać także oświadczenie emigracyjnych socjalistów polskich o wydarzeniach Października ’56.
Adam Pragier (1886-1976) – działacz socjalistyczny od roku 1904, najpierw w PPS, później w PPS – Lewica, żołnierz Legionów, od 1910 r. doktor prawa Uniwersytetu w Zurychu, w niepodległej Polsce uzyskał habilitację jako specjalista od kwestii budżetowych samorządu terytorialnego. W II RP członek najwyższych władz PPS: członek Rady Naczelnej (1921-37) i Centralnego Komitetu Wykonawczego (1924-25), poseł na Sejm w latach 1922-30. Więzień twierdzy brzeskiej, następnie skazany na 3 lata więzienia, uciekł do Francji, jednak wrócił w 1935 r. i odbył karę. Po wybuchu wojny na emigracji we Francji i Anglii. W latach 1941-47 członek Komitetu Zagranicznego PPS, w latach 1942-44 członek Rady Narodowej (emigracyjny parlament). W latach 1944-49 minister informacji i dokumentacji w rządach Tomasza Arciszewskiego i Tadeusza Komorowskiego. Niezłomny socjalista i demokrata, nigdy nie uznał legalności władz PRL-u.
Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl
__________________________________________________________________________________
O pomocy Żydom
Motywy, które skłoniły mnie do tej działalności? Decydujący wpływ miała zapewne atmosfera mojego domu rodzinnego. Mój ojciec uważał się za jednego z pierwszych polskich socjalistów. Był lekarzem. Mieszkaliśmy w Otwocku. Jego pacjentami była przeważnie żydowska biedota. Wyrosłam wśród tych ludzi. Nie były mi obce ani zwyczaje, ani nędza żydowskich domów. Kiedy Niemcy zajęli Warszawę w 1939 r., miałam szeroki krąg przyjaciół i znajomych Żydów, którzy znaleźli się w okropnej sytuacji, bez środków do życia.
Motywy, które skłoniły mnie do tej działalności? Decydujący wpływ miała zapewne atmosfera mojego domu rodzinnego. Mój ojciec uważał się za jednego z pierwszych polskich socjalistów. Był lekarzem. Mieszkaliśmy w Otwocku. Jego pacjentami była przeważnie żydowska biedota. Wyrosłam wśród tych ludzi. Nie były mi obce ani zwyczaje, ani nędza żydowskich domów.
Kiedy Niemcy zajęli Warszawę w 1939 r., miałam szeroki krąg przyjaciół i znajomych Żydów, którzy znaleźli się w okropnej sytuacji, bez środków do życia. Ja zaś pracowałam w Wydziale Opieki Społecznej Zarządu m. Warszawy. Mieliśmy kuchnie, które wydawały obiady sierotom, starcom i biedocie. Udzielano pomocy finansowej i rzeczowej.
Postanowiłam wykorzystać moje stanowisko dla niesienia pomocy Żydom. Wydział Opieki Społecznej Zarządu Miejskiego miał wtedy szeroką sieć swoich punktów w różnych dzielnicach. W 10 punktach udało się zwerbować do współpracy chociaż przynajmniej jedną zaufaną osobę. Byliśmy zmuszeni wystawiać setki fałszywych dokumentów, podrabiać podpisy. Nazwiska żydowskie nie mogły figurować wśród ludzi korzystających z tej pomocy. Niemniej, kiedy utworzono getto, mieliśmy już ok. 3000 podopiecznych, z których 90% znalazło się od pierwszego dnia za murami getta. Wraz z utworzeniem getta zniszczony został cały system pomocy, który budowaliśmy z tak wielkim wysiłkiem. Jeszcze bardziej sytuacja się skomplikowała, kiedy bramy getta zostały zamknięte. Powstał problem, jak uzyskać legalne przejście do getta.
W Warszawie działała wtedy specjalna ekipa sanitarna dla zwalczania chorób zakaźnych. Na czele tej ekipy, która była czymś w rodzaju stacji sanitarno-epidemiologicznej, stali dr Mikołaj Łącki i dr Juliusz Majkowski. Spróbowałam szczęścia. Poprosiłam ich o legitymacje służbowe tej instytucji dla mnie i mojej najbliższej współpracowniczki, Ireny Schultz. Taka legitymacja dawała możliwość legalnego poruszania się po terenie getta. Warunki konspiracyjne wymagały ostrożności, dlatego nie wyjawiłyśmy całej prawdy. Naszą prośbę motywowałyśmy chęcią odwiedzania przyjaciół. Później jednak przekonałyśmy się, że oni się orientowali, o co chodzi, i może właśnie dlatego zgodzili się.
Nawiązałyśmy kontakt z naszą przyjaciółką, Ewą Rechtman, która zorganizowała konspiracyjną komórkę składającą się z kobiet zatrudnionych w charytatywnej organizacji żydowskiej Centos, działającej na terenie getta.
Poprzez tę komórkę odnowiłyśmy stare i nawiązałyśmy nowe kontakty, celem niesienia pomocy, która z każdym dniem stawała się coraz bardziej potrzebna, a jednocześnie coraz trudniejsza.
Razem z Ireną Schultz nosiłyśmy do getta żywność, odzież, lekarstwa i pieniądze. Wszystko to oczywiście wydostawałyśmy z Wydziału Opieki Społecznej na podstawie fałszywych dokumentów. Z czasem jednak powstawały nowe trudności. Niemcy zorganizowali własny aparat kontrolny. Trzeba było i temu zaradzić. Udało nam się uzyskać współpracę kilku administratorów i dozorców domów, którzy w razie potrzeby „meldowali” na krótki okres, oczywiście tylko fałszywe nazwiska, które figurowały w spisach podopiecznych. Poza tym, przy sporządzaniu wywiadów środowiskowych, które były niezbędne dla udzielania pomocy, staraliśmy się przedstawić wstrząsające obrazy gruźlicy i innych chorób zakaźnych panujących w tych domach. To dawało nadzieję, że niemieccy kontrolerzy ominą te adresy.
W 1942 r., kiedy zaczęły się masowe wysiedlenia, kiedy stało się jasne, że wszyscy mieszkańcy getta są skazani na zagładę, wyłoniły się nowe zadania – wyprowadzić jak najwięcej Żydów, a przede wszystkim dzieci żydowskie, poza mury getta. Nasze możliwości finansowe coraz bardziej się kurczyły i zapewne nie bylibyśmy w stanie kontynuować tej działalności gdyby nie fakt, że w owym czasie powstała Rada Pomocy Żydom.
Różne i czasem bardzo dziwne powiązania i kontakty konspiracyjne pozwoliły mi w jakieś listopadowe popołudnie 1942 r. zapukać do pewnego mieszkania przy ul. Żurawiej 24. Na umówione uprzednio hasło drzwi się otworzyły. Stała w nich kobieta o dobrym ciepłym spojrzeniu; zaprowadziła mnie do pokoju swego męża. Był to Julian Grobelny („Trojan”) – człowiek o wielkim sercu, które bez reszty oddał dla ratowania tych, na których z każdego rogu czyhała śmierć. Na tej dość oryginalnej konferencji, na której miałam zaszczyt reprezentować grono pracowników Wydziału Opieki Społecznej m. st. Warszawy, zostały ustalone formy podporządkowania naszej działalności kierownictwu RPŻ-„Żegota”. Przyłączenie się do „Żegoty” nadało naszej działalności bardziej zorganizowany charakter. Warto bowiem podkreślić, że nie działaliśmy w imieniu jakiejś organizacji, chociaż wielu z nas należało do różnych ugrupowań politycznych. Nasza akcja pomocy Żydom zrodziła się samorzutnie już w pierwszych dniach okupacji jako następstwo konkretnej sytuacji. Ludzie, którzy się w niej angażowali, czynili to z pobudek humanitarnych; był to odruch ludzki, który nakazywał nie pozostawać biernym w obliczu największego barbarzyństwa w stosunku do naszych żydowskich współobywateli. „Żegota” natomiast znalazła w nas poważny punkt oparcia, większą grupę ofiarnych, wypróbowanych w tej działalności ludzi, z szeroko rozgałęzioną siatką kontaktów w getcie i po „aryjskiej” stronie. Mieliśmy już wtedy na terenie Warszawy adresy mieszkań, w których wyprowadzeni z getta Żydzi, a szczególnie dzieci żydowskie, mogli się zatrzymać do czasu, aż wyrobiliśmy dla nich „aryjskie” dokumenty i rozstrzygnęli o ich dalszym losie. Mieszkań takich, nazwanych przez nas „pogotowia opiekuńcze”, mieliśmy kilka na terenie Warszawy i dwa na linii otwockiej.
Kim był „Trojan”? „Trojan” – to pseudonim konspiracyjny, pod którym żył i działał Julian Grobelny, prezes Rady Pomocy Żydom („Żegota”). Był socjalistycznym działaczem robotniczej Łodzi w latach trzydziestych. Kiedy dziś, po 20 latach, sięgam pamięcią do tamtych dni, ukazuje mi się sylwetka Juliana Grobelnego jako żarliwego działacza społecznego, człowieka o nieskazitelnej uczciwości i rzetelności. Sam znajdując się w ciężkich warunkach materialnych, bez stałego lokum w Warszawie, borykając się ze swą żoną, Haliną, z codziennymi troskami, u kresu ostatniego wyczerpania fizycznego z powodu bardzo zaawansowanej gruźlicy płuc, ścigany ustawicznie przez Gestapo, był wszędzie tam, gdzie trzeba było organizować konkretną pomoc lub rozwiązywać najtrudniejsze problemy. Pogodny, bardzo opanowany, z dużym poczuciem humoru, dwoił się i troił, przemierzając niebezpieczne ulice Warszawy zawsze z myślą o innych, nigdy o sobie. Dla lepszego scharakteryzowania jego sylwetki przytoczę dwa fakty, które zobrazują czytelnikowi Grobelnego jako człowieka.
Nie pamiętam dziś roku, ale były to dni, kiedy Niemcy „wykańczali” podwarszawskie getta. Otrzymałam polecenie udania się do „Trojana” poza Warszawę, do Cegłowa, gdzie miał on mały domek z ogródkiem. Pojechałam w przekonaniu, że otrzymam ekstra bojowe zadanie. Obydwoje z żoną leżeli chorzy, bez opieki. Chciałam im pomóc, dostarczyć lekarstwa, zawieźć jakieś polecenia. Tymczasem chodziło o umieszczenie jednej małej dziewczynki, która cudem uniknęła śmierci przy likwidacji pobliskiego getta, gdzie wymordowali jej całą rodzinę. „Trojan” mógł przez swoje różnorakie kontakty skierować to dziecko do Warszawy, ale ze względu na to, że dziewczynka, będąc świadkiem mordu rodziców i starszego rodzeństwa, doznała szoku, „Trojan” chciał, aby dziecko wyjątkowo dobrze trafiło. Chciał mi to wszystko opowiedzieć osobiście, szczegółowo, abym specjalnie się dzieckiem zajęła.
1 taki był właśnie „Trojan”, prezes RPŻ: mając na swej głowie wielkie problemy do rozstrzygnięcia, nigdy nie wahał się angażować wielu ludzi i zabierać im czas, gdy chodziło o jedno szczególnie nieszczęśliwe dziecko.
Kiedy indziej odwołał mnie od jakiejś bardzo ważnej pracy, sam przerwał zebranie prezydium RPŻ tylko dlatego, że otrzymał wiadomość, iż w okolicach Wawra (adresu dokładnego nie miał) znajduje się dziewczynka, której matkę zamordowano w tak bestialski sposób, że dziecka tego od kilku dni nie można było w żaden sposób doprowadzić do stanu równowagi.
Jechaliśmy pociągiem do Wawra, kiedy na Dworcu Wschodnim Niemcy urządzili łapankę. Z trudem uniknęliśmy aresztowania. Błagałam wówczas „Trojana”, aby się wrócił, tłumaczyłam, że ja sama postaram się dotrzeć do dziecka, że nie wolno mu się narażać (łapanka ta była nastawiona głównie na mężczyzn). Obruszył się: „Cóż to, macie mnie za takiego niedołęgę, który nie potrafi wymknąć się Niemcom?”. I dla podkreślenia swej „młodzieńczości” oraz rozładowania nieprzyjemnej atmosfery niebezpieczeństwa, jakie nad nami wisiało, wskoczył do drugiego pociągu, który akurat ruszał w stronę Otwocka.
Nie mając dokładnego adresu, do późnej nocy szukaliśmy owej dziewczynki. A kiedy odnaleźliśmy ją, gładził dziecko po główce tak długo, tak czule pieścił i całował, aż mała w końcu przytuliła się do niego i powiedziała: „Ja tu nie chcę być – niech pan weźmie mnie z sobą”. I zabraliśmy małą. I znowu polecił mi umieścić dziecko jak najlepiej i otoczyć matczynym sercem. Taki był „Trojan”. Jego każde poczynanie cechowała zawsze rozwaga i duża odpowiedzialność w podejmowaniu decyzji na powierzonym sobie odcinku pracy.
Jak już wspominałam, legitymacje stacji sanitarno-epidemiologicznej umożliwiały mnie i Irenie Schultz „legalne” poruszanie się na terenie getta. Często przechodziłyśmy przez bramy getta dwa-trzy razy dziennie. Nie można było ryzykować zabrania na raz większej ilości „towaru” lub pieniędzy; żeby nie wzbudzić podejrzenia wartowników, przechodziłyśmy przez różne bramy. Przekraczając mury getta, wkładałam opaskę z gwiazdą Dawida. Pragnęłam w ten sposób wyrazić moją solidarność z bestialsko maltretowanymi i poniżanymi ludźmi. Miało to również praktyczne znaczenie: nie różniłam się w ten sposób od pozostałych mieszkańców, unikałam legitymowania i nagabywania – skąd, po co ?
Mimo iż miałam „dobre dokumenty”, nieraz wydawało się, że już wszystko stracone. Pewnego razu zostałam zatrzymana przez żandarmów. Akurat miałam przy sobie większą sumę pieniędzy przeznaczoną na pomoc dla podopiecznych. Tłumaczyłam, że są one przeznaczone na wydatki sanitarne. Dla upewnienia się telefonowali do stacji sanitarno-epidemiologicznej. Można sobie wyobrazić radość, kiedy przekonałam się, że dr Majkowski jest człowiekiem o wielkiej odwadze. Nie mając pojęcia o tej całej sprawie, zorientował się, o co chodzi, i w pełni potwierdził moje zeznania. Innym razem wpadłam dlatego, że straciłam głowę, popełniłam podwójny błąd. Wróciłam po raz drugi tą samą bramą, w dodatku zapomniałam zdjąć z ręki opaskę z gwiazdą Dawida. Kiedyś nie wytrzymałam nerwowo. Było to w dniach, kiedy hitlerowscy oprawcy gnali bez przerwy mieszkańców getta na tzw. Umschlagplatz (punkt zbiorczy wysiedlenia). Byłam wtedy świadkiem wstrząsającego marszu śmierci Janusza Korczaka z dziećmi. Ostatkiem sił dowlokłam się do domu, dostałam szoku nerwowego, moja matka musiała wezwać lekarza.
Właśnie w tym okresie powstała konieczność wyprowadzenia jak największej liczby ludzi na „stronę aryjską”. Jeśli chodzi o dorosłych, korzystaliśmy z tego, że codziennie wyprowadzano grupy Żydów na różne roboty poza murami getta. Przekupywaliśmy żandarmów, którzy liczyli te grupy podczas przejścia przez bramy. Gorzej było z wyprowadzeniem dzieci. Specjalizowała się w tym Irena Schultz. Przeważnie dzieci wyprowadzano poprzez podziemne korytarze gmachu sądów oraz remizy tramwajowej na Muranowie. Dzieci umieszczano w specjalnie przeznaczonych do tych celów mieszkaniach – „pogotowia opiekuńczego rozdzielczego”, gdzie udzielano im pierwszej pomocy i przygotowywano do życia w nowych warunkach.
Z tych kilku wytypowanych specjalnie do tej akcji domów po pewnym okresie – zależnie od okoliczności – oddawano je następnie pod opiekę osób, które nie bacząc na ogrom niebezpieczeństwa, w poczuciu najlepiej pojętego humanitaryzmu, dawały im schronienia. Trzeba tu wspomnieć z wielkim uznaniem nauczycielkę Janinę Grabowską, która wtedy mieszkała na Woli, przy ul. Ludwiki 1, Jadwigę Piotrowską, jej siostrę oraz rodziców, państwa Ponikiewskich, którzy służyli swoim mieszkaniem przy ul. Lekarskiej 9, Zofię Wędrychowską i Stanisława Papuzińskiego, którzy ryzykowali życiem swoich dzieci, aby ratować cudze dzieci, Izabelę Kuczkowską i jej odważną i zawsze niezawodną matkę, p. Kazimierę Trzaskalską, zam. na Gocławku, Wandę Drozdowską-Rogowicz z Sadyby, akuszerkę S. Bussoldową, zam. na Pradze, przy ul. Kałużyńskiej 8, która poza punktem „pogotowia opiekuńczego” dla dzieci udzielała kilkakrotnie w swoim mieszkaniu bezpłatnej pomocy przy porodach Żydówkom (i takie wypadki się zdarzały), Marię Kukulską, zam. na Pradze, przy ul. Markowskiej 15, M. Felińską, przy ul. Bema 80, A. Adamskiego, zam. przy szosie do Włoch, rodzinę dozorców domów przy ul. Widok 8 oraz na Pradze przy ul. Barkocińskiej oraz Aleksandrę Dargielową, która prowadziła referat dziecięcy przy Radzie Głównej Opiekuńczej. Osoby te, pozostające z reguły w biedzie, gnieżdżące się przeważnie w ciasnych mieszkaniach, mające własne dzieci, z całym poświęceniem i oddaniem służyły nie tylko wydatną pomocą, ale dawały też swe gorące serca dzieciom, którym los wyznaczył przeżyć piekło za życia. I właśnie bardzo często w tych ciasnych suterenach i poddaszach warszawskiego proletariatu z zaszczutego strachem dziecka getta w matczynych pieszczotach spracowanej ręki robotnicy serduszko to tajało i do niedawna przerażone oczy zaczynały inaczej patrzeć na świat.
Były wypadki, że ze względu na bardzo małe pomieszczenia lub też dla zapewnienia bezpieczeństwa dzieci były „przechowywane” w różnych kryjówkach i dopiero czerń wieczoru wyzwalała te małe istoty z ich przymusowych więzień. Powodowało to częste zachorowania wśród dzieci. To zmusiło nas do zorganizowania specjalnej komórki opieki lekarskiej. Wymienić tu znów trzeba nazwiska prof. A. Trojanowskiego, prof. Michałowicza, którego zresztą cały dom zawsze był otwarty dla dyskryminowanych, pomagała przy tym jego synowa, p. Dziatka Michałowiczowa; dr Franio z Woli, dr „Hanka” z Ochoty, dr A. Meyer ze Starego Miasta. Zachodziły też wypadki koniecznego umieszczenia dzieci w szpitalu. Wielką pomoc udzielali w tym bądź wspomniana grupa lekarzy, bądź też, niezastąpiona w tych sprawach dzięki swoim licznym kontaktom konspiracyjnym i dużej inicjatywie, pielęgniarka Helena Szeszko – „Sonia”.
Różny był los tych dzieci. Jedne zostawały już na stałe (o ile wtedy cokolwiek mogło mieć cechy stałości) w rodzinach wyszukanych przez nasze „pogotowie opiekuńcze”, i to w różnym charakterze. Były rodziny, które traktowały swą misję jako potrzebę serca niesienia pomocy nieszczęśliwym. Często motywem, poza ogólnoludzkim uczuciem, była jakaś dziwna wiara, że skoro ja tu udzielę pomocy temu biednemu dziecku, to może prawem sprawiedliwości lub z Bożej łaski jakaś życzliwa dłoń poda paczkę synowi czy mężowi w obozie lub więzieniu.
Niektórym z tych rodzin RPŻ wypłacała za pośrednictwem łączniczek po 500 zł miesięcznie; innym dawało się mniejszą pomoc z Opieki Społecznej, w postaci ubrań, paczek żywnościowych, bonów na mleko. Były i takie rodziny, które utrzymywały dziecko bezinteresownie; ze względu jednak na ogólną bardzo ciężką sytuację materialną – takie osoby były raczej wyjątkiem. Były też wypadki, dotyczyły one zazwyczaj dzieci najmniejszych, że przybrana rodzina tak szczerze i serdecznie pokochała dziecko i przywiązała się do niego, że zawczasu rozpaczała, iż kiedyś będzie musiała je oddać. Wielka, prawdziwa matczyna miłość kazała [przybranej matce] zapomnieć, że dziecka tego sama nie zrodziła.
Zdarzały się wypadki, które mimo swej tragicznej wymowy w okresie najstraszliwszego terroru bestii hitlerowskiej, kiedy się dziś wspomina, wydają się nieprawdopodobne. Wspomina się je jak pewnego rodzaju anegdoty. Jedną z naszych koleżanek, całym sercem oddaną akcji ratowania dzieci żydowskich, spotkała kiedyś taka przygoda. O godz. 3 nad ranem przyprowadzono do niej czworo dzieci w stanie takiego zanieczyszczenia (dzieci te bardzo długo szły kanałami), że jedną z pierwszych czynności musiała być kąpiel. Okazało się jednak, że przy myciu trzeciego dziecka zabrakło w domu już mydła. Co było robić? Czekać do jakiejś późniejszej godziny nie było można, bo o godz. 7 rano przychodziła do tego mieszkania bardzo godna starsza pani, która opiekowała się leżącą od lat, chorą na serce matką naszej współpracowniczki. Osoba ta, wdowa po zamordowanym przez Niemców inżynierze, dostatecznie nienawidziła okupantów, aby jej można było wiele powierzyć spraw. Domyślała się wiele z tego, co się działo w tym bardzo czynnym i zakonspirowanym domu, ale nie na tyle, aby jej zdradzić tajemnicę czworga dzieci. Szczególnie ryzykowne byłoby ujawnienie drogi dojścia do tego domu. Nie było innej rady, trzeba było pójść do sąsiadów i prosić o pożyczenie mydła. Sąsiedzi z przerażeniem otworzyli drzwi, myśląc, że to Gestapo. Któż bowiem, jak nie Niemcy, mógł wtedy o godz. 4 nad ranem składać wizyty. Ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, że to nie gestapowcy z nakazem aresztowania, i dowiedziawszy się o przyczynie tej rannej wizyty, dali bardzo duży kawał mydła. Potem jednak ta sama sąsiadka przyszła do matki koleżanki i serdecznie współczującym głosem powiedziała: „Żal mi pani, bo z tą pani córką to już jest całkiem źle. No, bo że po nocach nie sypia, to jest jasne, ma męża w obozie, więc myśli o nim, płacze, ale żeby wstawać o 3-4 rano i tak się myć, że aż budzić trzeba ludzi i pożyczać mydło, to z jej głową coś nie musi być w porządku”.
Inny wypadek, zgoła tragiczny, ale właśnie przez swój tragizm i skomplikowaną konspiracyjną sytuację zakrawający już na anegdotę, wydarzył się jednej z naszych najbardziej ofiarnych współpracowniczek, Irenie Schultz, dziennikarce, również pracownikowi Opieki Społecznej (obecnie pracuje w redakcji „Przyjaciółki”). A było to tak. Odebrała ona bezpośrednio z włazu malutką dziewczynkę, przy której była jedynie kartka z wiekiem dziecka. Dziecko było w stanie takiego wyniszczenia fizycznego, że trzeba je było oddać do Domu Boduena, bo żadna prywatna rodzina nie mogła zabezpieczyć odpowiednich warunków wyprowadzenia dziewczynki z katastrofalnego stanu zaniedbania.
Irena przygotowała, tzn. całkowicie sfałszowała, odpowiedni wywiad, jak to się zawsze w takich wypadkach robiło. Była obszerna opowieść o znalezieniu dziecka na klatce schodowej i o konieczności oddania do Zakładu. Zaniosła dziecko do komisariatu i pokazała swój wywiad. Dopilnowała umieszczenia małej w Domu Boduena. Tam cały personel stanął na nogi, aby uratować dziecko od śmierci. Lekarka, która włożyła najwięcej serca, wiedzy i pracy w ratowanie dziewczynki, postanowiła odszukać… wyrodną matkę. Po nitce do kłębka natrafiono na ślad Ireny. Zabrał ją „granatowy” policjant, grożąc oczywiście Niemcami. Nikt nie podejrzewał, że to jest dziecko żydowskie, bo mała była niebieskooką blondynką. Posądzono, że to jakaś matka-potwór lub dalsza rodzina doprowadziła dziecko do ostatecznego wyniszczenia. W komisariacie zarzucono Irenę miażdżącymi pytaniami. Dopiero po kilku godzinach udało się jej wyjść, ale tylko pod tym warunkiem, że dostarczy nowe dowody, czyje to jest dziecko. W przeciwnym razie zostanie zaaresztowana.
W późnych godzinach wieczornych dostałam od Ireny rozpaczliwą wiadomość o zaistniałym stanie rzeczy. Prawdy powiedzieć nie można było ani lekarce z Domu Boduena, a tym bardziej „granatowemu” policjantowi. I Irena, która bohatersko z włazów wyciągnęła niejedno dziecko w swej konspiracyjnej karierze, prawdopodobnie poszłaby siedzieć za znęcanie się nad małym dzieckiem, gdyby nie przypadek. Przed terminem wyznaczonym jej przez komisariat dla dostarczenia dodatkowych dowodów zgłosiła się do mnie jedna z naszych łączniczek z wiadomością, że w Domu Boduena jest grupa lekarzy i pielęgniarek, do których można mieć pełne zaufanie. Wiadomość ta była nie tylko cenna dla naszej akcji, ale przyniosła coś w rodzaju wybawienia dla naszej Ireny. Od razu poszły w ruch różne kontakty, przez które wytłumaczono dociekliwej i nadgorliwej w swej pracy zawodowej lekarce, aby przestała się interesować życiorysem dziewczynki. Oficjalnie zawiadomiono komisariat, że Zakładowi samemu udało się odszukać matkę i wobec tego proszą o zaprzestanie dalszego dochodzenia. Irena była zwolniona od zarzutu… znęcania się nad dzieckiem.
Niektóre dzieci po pewnym okresie czasu ze względu na ich własne bezpieczeństwo trzeba było odbierać rodzinom i umieszczać w zakładach opiekuńczych. W Wydziale Opieki Społecznej był Referat Opieki nad Dzieckiem, który zajmował się umieszczaniem dzieci polskich w zakładach. Kierownikiem tego działu był znany dziś pisarz katolicki, p. Jan Dobraczyński. Dzięki jego życzliwemu i serdecznemu podejściu do zagadnień ratowania dzieci żydowskich i dużej odwadze, za jego podpisem na oficjalnym druku, dzieci te były kierowane do różnych zakładów zakonnych jako polskie sieroty. Dla całkowitego zatarcia śladów fałszowano – tak jak przy umieszczaniu w rodzinach – wywiady. Dzieciom zmieniano imiona, nazwiska; życiorysy ich podawały jakieś wymyślone historie dramatyczne, które całkowicie zmieniały ich sytuację, zapewniając maksimum, jak na owe czasy, bezpieczeństwa. Nadzwyczaj ofiarną i bardzo aktywną była w tych sprawach p. Jadwiga Piotrowska – prawa ręka p. J. Dobraczyńskiego w Wydziale Opieki.
Wymienić tu trzeba z jak najlepszej strony takie zakony, jak Rodzina Marii, z jej matką naczelną, s. Getter, siostry służebniczki, prowadzące zakłady w Chotomowie (k. Warszawy) i w Turkowicach (za Lublinem). W tym ostatnim zakładzie była siostra (zdaje się – o ile mnie pamięć nie myli – Witolda), która miała z nami umowny znak w depeszy. Na ten znak przyjeżdżała do Warszawy i zabierała od nas dzieci, których nie można było już tu dłużej trzymać, bo przebywały w domach spalonych, tzn. takich, gdzie były bądź aresztowania, bądź kapusie przychodziły po okupy, a nie było już co dawać.
Dotyczyło to przeważnie chłopców o wyglądzie wybitnie semickim, którzy wyraźnie odbijali od otoczenia i dlatego byli narażeni na większe niebezpieczeństwo. Te właśnie dzieci zabierała do Turkowic s. Witolda, jadąc z nimi długim, koszmarnym wojennym szlakiem przez Lublin, Chełm aż do samej granicy. Dzieci tam umieszczone przeżyły wiele jeszcze tragicznych chwil w czasie końcowych walk w latach 1944 i 1945. Według jednak ich własnych opowiadań (dwaj z nich są obecnie znanymi publicystami, jeden – wybitnym chemikiem) siostry z Turkowic nigdy ich nie zawiodły, będąc dla nich zawsze dobrymi jak matki.
Nieco inna była procedura wyprowadzania z getta dorosłych. „Żegota” przekazała Żydowskiej Organizacji Bojowej (ŻOB) adresy mieszkań – nazwane przez nas „pogotowia rozdzielcze”, gdzie zgłaszały się osoby, które zdecydowały się lub zostały przez ŻOB przeznaczone do opuszczenia getta. Byli to przeważnie ludzie młodzi. W czasie, kiedy ci ludzie przebywali, przeważnie krótko, w „pogotowiu rozdzielczym”, nasze łączniczki załatwiały dla nich konieczne zapomogi, potrzebne kontakty z rodzinami, przyjaciółmi lub organizacjami politycznymi dla ustalenia ich dalszego losu. Wyrabiano im „aryjskie” dokumenty. W tym celu działała przy „Żegocie” specjalna komórka zajmująca się fabrykowaniem dokumentów, łącznie z kartą pracy, bez której przecież nie można było się poruszać po Warszawie. Tymi dokumentami posługiwali się ci, którzy decydowali się pójść do partyzantki lub wyjeżdżali na roboty do Niemiec. Natomiast tych, co pozostali w Warszawie, trzeba było zabezpieczyć w bardziej autentyczne dokumenty. Wyrabiano je przy pomocy urzędników Zarządu m. st. Warszawy, którzy współpracowali z nami. Jeden z tych urzędników, Leon Szeszko, chodził pod wskazane przez nas adresy i brał odciski palców, konieczne dla wyrobienia tzw. Kennkarte. Zapłacił za to swoim życiem. Niemcy go rozstrzelali.
Sprawą jednak najtrudniejszą było znalezienie lokum. Trzeba bowiem pamiętać, że w całym konglomeracie działań konspiracyjnych zagadnienie udzielania pomocy Żydom należało do najtrudniejszych i najbardziej niebezpiecznych. Na każdym kroku, we wszystkich miejscach publicznych, były rozwieszane w tysiącach egzemplarzy zarządzenia ostrzegające, że za przechowywanie Żydów grozi kara śmierci. Często też okupanci wymordowywali za to „przestępstwo” całe rodziny. Znaleźli się też renegaci, „szmalcownicy”, którzy usiłowali wzbogacić się na tym „interesie”. Niemniej znalazło się sporo szlachetnych i odważnych ludzi, spośród których tylko część wyżej wymieniłam. Wiele nazwisk i adresów zatarło się już w pamięci. Ja sama miałam pod swoją opieką 8-10 mieszkań, gdzie ukrywali się Żydzi, których z ramienia „Żegoty” zaopatrywałam w pomoc pieniężną. Był bowiem ustalony system, że każdy podopieczny był przydzielony do określonej łączniczki, której zadaniem było kontaktowanie i załatwianie jego różnych spraw.
Do akcji „urządzania” – jak się wówczas mówiło – udało się nam wciągnąć trochę nowych ludzi. Nieocenione usługi tej sprawie oddała cała rodzina dra Henryka Palestra, z niestrudzoną, zawsze pełną inicjatywy i operatywności jego żoną, p. Marią, i dwojgiem wówczas dzieci: 12-letnią, nadzwyczaj odważną Małgosią oraz 15-letnim, uroczym i bojowym Krzysiem, który później zginął w walce z hitlerowskimi oprawcami. Pewnego dnia p. Maria Palester sprowadziła do mnie dra Romana Bazechesa. Pochodził z Lwowa, miał szczególnie semicki wygląd. Po wojnie przez długie lata był dyrektorem sanatorium w Otwocku. Niedawno umarł. Był wtedy kompletnie załamany i Palestrowa uratowała go w chwili, kiedy usiłował popełnić samobójstwo. U siebie nie mogła go zatrzymać, gdyż jej mieszkanie było przeznaczone na punkt „pogotowia rozdzielczego”. Wprowadziłam go do jednego z naszych mieszkań w Świdrze.
Jak już wspomniałam, poza Warszawą mieliśmy również jedno mieszkanie w Otwocku i jedno w Świdrze. W tych mieszkaniach urządziliśmy niby pensjonaty dla cierpiących na gruźlicę, prowadzone przez starsze „ciocie”. Przeważnie służyły one dla tych, którzy szli do lasu. A propos Świdra, wydarzył się tam wypadek, który w pewnym sensie ilustruje ogromne trudności, w jakich działaliśmy, i który gwoli prawdy historycznej należy wspomnieć. Wynajęliśmy tam niedużą willę pod „pensjonat”. Oficjalnie ten „interes” prowadziła p. Zusman (obecnie mieszka w Izraelu). Była to starsza kobieta o wybitnie „aryjskim” wyglądzie, zaopatrzona w „autentyczne” dokumenty „aryjskie”. Pewnego wieczoru zjawili się szantażyści, oświadczając, że im wiadomo, że to melina żydowska, i żądali okupu. Oni już mieli swoje sposoby wyśledzenia ukrywających się Żydów. Rzeczywiście tego dnia przebywało tam 5 mężczyzn, a ja znalazłam się przypadkowo dla załatwienia pewnych spraw. Oczywiście mieliśmy tylne wyjście, przez które wszyscy uciekliśmy do pobliskiego lasu. Pani Zusman, która była bardzo odważna, przetrzymała ich przy drzwiach. Kiedy zorientowała się, że nas już nie ma, zdecydowała się przejść do kontrataku. Rozpoczęła z nimi kłótnię, jakim prawem szantażują samotną Polkę-chrześcijankę. Groziła, że jeśli się nie wyniosą, ona sama pójdzie z nimi na komisariat policji niemieckiej. Te „argumenty” zbiły ich z tropu. Tym razem odeszli bez niczego. Ale my musieliśmy zwinąć interes.
Na ogół staraliśmy się działać w oparciu o zasadę konspiracyjną polegającą na tym, że osoby angażowane w akcji ratowania Żydów, a szczególnie jeśli ich mieszkania służyły tym celom, nie powinny angażować się równocześnie w innych akcjach ruchu oporu. Rzecz jasna, że nie zawsze, a może nawet w większości wypadków, nie można było tego przestrzegać. Tak np. w mieszkaniu na Woli, przy ul. Ludwiki 1, ukrywali się inżynier żydowski, zajmujący się wyrabianiem granatów dla AL, wybitny działacz komunistyczny Jerzy Kołakowski, ojciec znanego filozofa, Leszka Kołakowskiego, którego Niemcy poszukiwali listem gończym, i dziecko żydowskie. Poza tym był tam magazyn amunicji AL i moje archiwum z „Żegoty” – zaszyfrowane kartoteki ukrywanych w klasztorach dzieci żydowskich. Dla zamaskowania tych wszystkich „nielegalności” pędzono tam bimber. Robiono to z myślą o ewentualnej wpadce, bo łatwiej było się wytłumaczyć z pędzenia bimbru. Oczywiście dzisiaj z perspektywy doświadczeń zdajemy sobie sprawę z naszej ówczesnej naiwności. Ale wtedy chyba działaliśmy na zasadzie „tonący i brzytwy się chwyta”. Otóż pewnego jesiennego popołudnia w tym mieszkaniu wydarzył się wypadek, który wydaje się wprost nieprawdopodobny. W sąsiedztwie tego domu była fabryka tekstylna, w której wybuchł pożar. Nie zdążyliśmy się nawet zastanowić, kiedy bramy zostały zamknięte, podwórko pełne niemieckich żandarmów. My byliśmy na poddaszu, na III piętrze, bez jakichkolwiek szans ucieczki lub obrony. Żandarmi plądrowali cały dom, trzaskali drzwiami sąsiadów i wydawało się, że już zbliżają się do naszych drzwi. Każda minuta wydawała się wiecznością. Do dziś nie rozumiem, jak to się stało, być może byli przekonani, że tam na strychu nikt nie mieszka. W każdym razie do nas nie doszli.
Młode kobiety najczęściej udawało się nam umieszczać w charakterze pomocy domowych lub wychowawczyń do dzieci. Uprzednio zaopatrywaliśmy je nie tylko w lewe, ale jednocześnie jak najbardziej prawe dokumenty. Uzbrajałyśmy je w wiedzę z dziedziny Dziesięciorga Przykazań, pacierza, wyposażałyśmy je w książeczki do nabożeństwa oraz medaliki.
I tu zdarzały się wypadki, które mimo tragizmu ówczesnej sytuacji wywoływały czasem uśmiech na twarzy. Jedną z naszych ówczesnych podopiecznych, „obkutą” nie tylko w zasady dobrego gotowania, ale i we wszelką dostępną wiedzę z Nowego Testamentu i wszelkich „grzechów głównych”, oraz z przykazaniami, aby często chodziła do kościoła, oddaliśmy – jak to się wówczas mówiło – na służbę do domu „granatowego” policjanta w Otwocku. Nabyte bowiem doświadczenia nauczyły nas, że tego rodzaju posady były najbezpieczniejszymi miejscami pracy. Nasza M. (dziś ceniony pracownik naukowy), blondynka, o typie „pełnej krwi aryjki”, była poza zasięgiem jakichkolwiek podejrzeń. Bardzo sumienna, dobrze wywiązywała się ze swych obowiązków kulinarnych. Po pewnym czasie przez znajomych zasięgnęliśmy jednak wiadomość od jej chlebodawczyni, w obawie, czy nie domyśla się czasem czegoś i czy naszej „gosposi” nie grozi nic złego. Odpowiedź otrzymaliśmy wręcz rewelacyjną: „Dobra jest ta nasza nowa dziewczyna, gotuje nieźle, nie kradnie, za chłopakami nie lata, ale ma jedną wadę: za dużo chodzi do kościoła”.
Pani policjantowej to się nie podobało, bo okazało się, że rodzina jej wywodziła się z sekty Świadków Jehowy i zapał jej służącej do modlitw akurat jej nie odpowiadał. I cóż? trzeba było jak najprędzej naszej „gosposi” odwrotną pocztą przekazać te uwagi z odpowiednimi radami na przyszłość.
Nadeszły dni powstania w getcie warszawskim. Zostałam wezwana przez prezesa „Żegoty”, Juliana Grobelnego – „Trojana”. Zastałam go w nastroju przygnębionym, ale jak zwykle, był opanowany. Nasze spotkanie odbyło się w piękny wiosenny dzień, w pełne słońca i ciepła święta Wielkanocy, rozbrzmiewającej biciem dzwonów na Zmartwychwstanie Pańskie, a jednocześnie spowite dymem ognia i hukiem dział dochodzących zza murów getta. Getto płonęło! „Ludzie getta chwycili za broń – powiedział „Trojan” – trzeba im pomóc. Dajcie mi kilka adresów, dokąd będziemy kierować tych, co wydostaną się włazami na stronę »aryjską«”. I odtąd dla naszej zakonspirowanej grupy pracowników Opieki Społecznej rozpoczęły się gorące dni.
Los chciał, że kilka miesięcy później Grobelny uratował mnie, w dość niezwykłych warunkach, od niechybnej śmierci. Było to 20 X 1943 r. Pamiętam dokładnie datę, gdyż był to dzień moich imienin. Moja matka już od dłuższego czasu była przykuta do łóżka z powodu ciężkiej choroby serca. Przyszły do nas w goście ciotka oraz bliska przyjaciółka, Janina Grabowska. Przypomniały sobie, że to właśnie dzisiaj moje imieniny, i zasiedziały się do późnego wieczora, tak że musiały nocować u nas. Mieszkanie było ciasne. Postawiłyśmy prowizoryczne legowisko. Z pierwszego głębokiego snu wyrwało nas gwałtowne pukanie w drzwi. „Otworzyć! Gestapo!”.
Na stole leżały zaszyfrowane adresy podopiecznych „Żegoty”, wypisane na wąskich paskach cienkiej bibułki. Trzymałam to zawsze pod ręką z wyliczeniem, że na wypadek rewizji zdążę to wrzucić w krzaki ogródka pod naszym oknem. Dom był jednak obstawiony ze wszystkich stron. Moja niezawodna Janina Grabowska, nie tracąc przytomności umysłu, schowała paczuszkę w bardzo nieprzyzwoite, ale za to pewne miejsce. W międzyczasie gestapowcy zaczęli wyważać drzwi. Otworzyłam, zapominając przy tym, że pod prowizorycznym posłaniem schowałam torbę z pokaźną sumą pieniędzy pobraną z kasy „Żegoty”, przeznaczoną na zapomogi dla ukrywanych Żydów.
Podczas rewizji, która trwała 3 godziny, w tym rozgardiaszu leżaki się zapadły, kryjąc pod sobą torbę z pieniędzmi. Nic nie znaleźli. Ale mnie aresztowano. W śledztwie zorientowałam się, że jedna z naszych „skrzynek” – tak nazwaliśmy nasze punkty spotkań – została zdekonspirowana. „Skrzynka” ta była w pralni. Właścicielka została aresztowana, nie wytrzymała tortur i wydała moje nazwisko. Osadzono mnie na Pawiaku.
W drugim dniu mojego pobytu w więzieniu przybyła do mojej celi ekipa sanitarna, w której rozpoznałam moją koleżankę szkolną, Jadwigę Jędrzejowską. Wyczytała moje nazwisko, oświadczając, że mam się stawić na badania lekarskie.
Nie orientując się w niczym, byłam przekonana, że taka jest procedura więzienna. Nazajutrz, kiedy wprowadzono mnie do gabinetu dentystycznego i usiadłam na fotelu, wszystko się wyjaśniło. Nade mną stała dr Anna Sipowicz. Grzebiąc w moich zębach, zdołała mi powiedzieć, że włożyła mi bibułkę, na której mam napisać, o co mnie oskarżają. Gryps przekazać przez Jadwigę Jędrzejowską. Dość szybko otrzymałam tą samą drogą odpowiedź, że robi się wszystko, aby mnie wyrwać z tego piekła.
To był okres masowych egzekucji na Pawiaku. Codziennie nad ranem otwierały się cele więzienia, wywoływano z nich ludzi, którzy nigdy już nie wracali. Pewnego dnia usłyszałam wśród wywoływanych również moje nazwisko. Wieziono nas na Al. Szucha. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to moja ostatnia droga. I tu zdarzyła się rzecz wprost nie do wiary. Niespodziewanie zjawił się gestapowiec, który miał rozkaz odprowadzić mnie na „dodatkowe śledztwo”. Wyprowadził mnie z Gestapo w kierunku gmachów Sejmu. Na rogu obecnej ul. Wyzwolenia powiedział mi po polsku: „Jesteś wolna, zmykaj czym prędzej”. Byłam oszołomiona ze wzruszenia, nie mogłam się ruszyć z miejsca. Zażądałam od niego moich dokumentów. W odpowiedzi uderzył mnie, zalałam się krwią.
Dowlokłam się kilka metrów, dalej w tym stanie nie mogłam pójść. Wstąpiłam do pobliskiej drogerii. Właścicielka wprowadziła mnie do tylnego pokoju, gdzie się umyłam, dała mi parę groszy na bilet tramwajowy, pojechałam do domu. Byłam na tyle naiwna, że nocowałam w domu, w tym samym mieszkaniu, skąd Gestapo mnie zabrało. Tej samej nocy na murach Warszawy rozlepiono obwieszczenie, że za zdradę Trzeciej Rzeszy zostali skazani na śmierć przez rozstrzelanie… Wśród rozstrzelanych znalazło się również moje nazwisko. Dowiedziałam się o tym dopiero nazajutrz rano, kiedy przyszła do mnie Janina Grabowska. Ona dopiero wyjawiła mi tajemnicę mojego „zwolnienia”. Okazało się, że za pośrednictwem malarza udało się Grobelnemu, za dość wysoką sumę, przekupić tego gestapowca, który wyprowadził mnie dosłownie spod szubienicy na to „dodatkowe śledztwo”.
W moim mieszkaniu dłużej nie mogłam zostać. Na ulicy też nie mogłam się pokazać, nie miałam nowych dokumentów, pozostało jedyne wyjście – szukać szczęścia u sąsiadek. Jedna z nich – mąż był w obozie hitlerowskim – zgodziła się, bym tymczasowo została u niej. Z powodu ciężkiego stanu zdrowia mojej matki, którą czasowo opiekowała się krewna, pragnęłam nawet pozostać tam dłużej, gdyż dawało to możliwość odwiedzenia jej codziennie, bodaj na chwilę. Po kilku dniach Gestapo jednak zorientowało się w błędzie. Wieczorem, już po godzinie policyjnej, usłyszałyśmy złowrogi tupot butów. Zamarłyśmy ze strachu. Kogo szukają? Zatrzymali się na I piętrze. Weszli do mojego mieszkania. Myśl biegnie szybko, dręczą pytania: Czy matka wytrzyma przy jej stanie zdrowia? Czy krewna nie załamie się i nie zdradzi? Czy za chwilę nie zapukają do drzwi o piętro wyżej?
Nie wiem, jak długo to trwało – minuty wydawały się wiecznością – aż usłyszałyśmy, że tupot butów oddala się. Kiedy się uspokoiło, krewna przyniosła mi kartkę od matki: „Znowu szukali ciebie, nie wolno ci nawet wstąpić, ażeby pożegnać się ze mną. Uciekaj czym prędzej”. Krótko po tej „wizycie” matka zmarła, a ja nie mogłam nawet być na pogrzebie. Mój mąż był w obozie koncentracyjnym. Pozostałam sama i z całą energią oddałam się działalności Rady Pomocy Żydom.
Pamiętam, jak w lipcu 1944 r., tuż przed wybuchem powstania warszawskiego, zawiadomiono mnie, że w lasach garwolińskich znajduje się grupa Żydów, zupełnie bez środków do życia, pozbawiona jakichkolwiek możliwości kontaktowania się z okoliczną ludnością przez straszne miejscowe represje i stąd wynikłe trudności. To rozpaczliwe S.O.S. przywiózł mi towarzysz, któremu udało się uciec z Treblinki i który po wojnie napisał o tym relację. Przedstawiłam sprawę całemu prezydium RPŻ, bo „Trojana” już wówczas nie było; otrzymałam ekstra pieniądze dla tych ludzi. Trudność polegała na dostarczeniu ich, zważywszy na niebezpieczną sytuację powstałą w okolicach Garwolina. Wiem jednak, że towarzysz z Treblinki (nazwiska nie mogę sobie przypomnieć) przekazał te pieniądze, bo na drugi dzień przed powstaniem dał mi o tym znać, prosząc o zawiadomienie RPŻ.
Irena Sendlerowa „Jolanta”
Powyższy tekst przedrukowujemy za książką „Ten jest z ojczyzny mojej. Polacy z pomocą Żydom 1939-1945”, wydanie II rozszerzone, oprac. Władysław Bartoszewski i Zofia Lewinówna, Wydawnictwo „Znak”, Kraków 1969. Tekst bazuje na dwóch wcześniejszych wypowiedziach (relacja I. Sendlerowej w artykule Józefa Goldkorna „…Kto ratuje jedno życie…”, „Prawo i Życie” 1967, nr 9 oraz wspomnienia I. Sendlerowej pt. „Ci, którzy pomagali Żydom” w „Biuletynie Żydowskiego Instytutu Historycznego” 1963, nr 45/46), stąd pewne powtórzenia.
Irena Sendlerowa, której dokładny życiorys można przeczytać tutaj, pochodziła z rodziny o sympatiach socjalistycznych, jej ojciec był członkiem PPS, w czasie wojny sympatyzowała i współpracowała z PPS-WRN.
Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl
__________________________________________________________________________________
LINKI
__________________________________________________________________________________
www.socjalistyczna.pl
www.przeglad-socjalistyczny.pl
www.lewica.pl
www.mlodzisocjalisci.pl
www.feminoteka.pl
www.8godzinpracy.pl
www.kuznica.org.pl
www.faktyimity.pl
http://www.krytykapolityczna.pl
WWW.okiemsocjalisty.bloog.pl
WWW.lewicowo.pl
WWW.daszynski.warszawa.pl
www.kaszebskorewolucejo.pl
WWW.cia.bzzz.net
WWW.fakrakow.wordpress.com
WWW.pismodalej.pl
WWW.internacjonalista.pl
WWW.wladzarobotnicza.pl