Nr.59. Kraków, piątek 26 listopada 2010. R. LXII.

__________________________________________________________________________________

Naprzód pisany jak zawsze w „naprzodowym stylu”

__________________________________________________________________________________

Pismo ukazuje się w każdą środę i piątek o godzinie szóstej.

__________________________________________________________________________________

Napisz do Naprzodu naprzod.info@wp.pl

Zapraszamy do nadsyłania uwag, opinii, informacji i artykułów.

__________________________________________________________________________________

Kraków

_______________________________________________

Polska

_______________________________________________

Kultura

_______________________________________________

Dratewka

__________________________________________________________________________________

KRAKÓW

__________________________________________________________________________________

Pomagaj blisko

Aż 5 % mieszkańców Krakowa znajduje się w sferze zainteresowania Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Krakowie, choć przecież Karków należy do miast o najniższym bezrobociu i stosunkowo dobrej bazie socjalnej. W roku ubiegłym Ośrodek objął pomocą społeczną 19 479 rodzin, składających się z 43 430 osób, ale ta pomoc, choć istotna, nie jest wystarczająca.

Na pewno także wielu zwykłych mieszkańców Krakowa może wesprzeć innych, przekazując rzeczy, które już nie są potrzebne, a mogłyby jeszcze posłużyć, szczególnie odzież sezonową, pościel, kołdry czy żywność. Temu ma służyć akcja społeczna „Pomagaj blisko” organizowana przez Biuro Prasowe UmK we współpracy z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej w Krakowie oraz PCK, Caritas i Wspólnotą Emaus.

* W magazynie Caritas Archidiecezji Krakowskiej przy ul. Ossowskiego 5, od poniedziałku do piątku w godz. 9.-15. przyjmowana jest żywność i nowa odzież. Wyjątkowo, w związku z akcją „Pomagaj blisko” także najbliższą sobotę (27 listopada) magazyn będzie otwarty w godz. 9 – 13.

* Samopomocowy Ośrodek Wsparcia „Wspólnota Emaus” na os. Willowym 29 przyjmuje meble, sprzęt RTV i AGD, odzież i zabawki. Magazyn otwarty jest od poniedziałku do piątku w godzinach 9.-18. oraz w soboty w godz. 9.-13.

* W magazynie PCK przy ul. Studenckiej 19 przyjmowana jest odzież (również używana). Magazyn przyjmuje dary w poniedziałek w godz. 9.-17. i od wtorku do piątku 8.-15.

(JD)

__________________________________________________________________________________

Do serca przytul psa…

Kilkaset psów i kotów czeka w krakowskim schronisku na dobry dom. W tym tygodniu, schronisko szuka domu dla psa o imieniu Rocky i kotki – Miry.

Rocky to sześcioletni duży pies w typie owczarka. W schronisku mieszka już 4 lata. Na początku może przejawiać brak zaufania, ale wkrótce stanie się najlepszym przyjacielem i wiernym towarzyszem. Rocky uwielbia się bawić, jest ogromnym pieszczochem, zatem skrobanie za uchem jest dla niego największą przyjemnością.

Mira jest 1,5-roczną kotką, bardzo pozytywnie nastawioną do całego świata. Uwielbia się bawić, jest bardzo towarzyskim i kontaktowym stworzeniem, zawsze chce być blisko ludzi, jako pierwsza przybiega się przywitać i natychmiast domaga się pieszczot.

Kotka jest wysterylizowana, zaszczepiona, zaczipowana i nauczona czystości. Jej niewielkim mankamentem jest zmętnienie rogówki lewego oka, ale w niczym jej to nie przeszkadza, świetnie widzi. Mamy nadzieję, że w końcu, po długich 4 miesiącach oczekiwania w schronisku, kotka znajdzie prawdziwy dom.

Osoby, które chciałyby przygarnąć zwierzaki prosimy o kontakt z Krakowskim

Schroniskiem dla Bezdomnych Zwierząt, ul. Rybna 3, tel. 429-74-72. Nowi opiekunowie

będą mogli skorzystać z bezpłatnych porad trenera.

Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt przyjmuje zwierzęta przez całą dobę, a wydaje nowym opiekunom w godzinach 10.00 – 14.00 i 15.00 – 17.00 przez wszystkie dni tygodnia (również w niedziele i święta). Więcej informacji oraz zdjęcia psów i kotów czekających na nowy dom dostępne są pod adresem http://www.schronisko.krakow.pl

(KS).

__________________________________________________________________________________

Warto choćby rzucić okiem!

Rores Models i Autorskie Studio Fryzjerskie AK.KK zapraszają na ANDRZEJKOWY POKAZ MODY który odbędzie się w niedzielę 28 listopada o godz.14 na krakowskim Rynku Głównym (Scena przy Ratuszu). W programie m.in.pokaz sukni karnawałowych w ramach Targów Bożonarodzeniowych.

Suknie na zbliżający się karnawał prezentują:  ANI GABANIAN-  LAURA OBRZUT  – RENATA MOLIK, a artystyczną biżuterię – znany krakowski plastyk :EUGENIUSZ SALWIERZ . Wizaż i fryzury: Autorskie Studio Fryzjerskie AK.KK ( www.akkk.pl)

KK

__________________________________________________________________________________

KULTURA

__________________________________________________________________________________

22 krakowskie muzea zapraszają w niedzielę za frico!

Dzień otwartych drzwi

Dziesiątki wystaw stałych i czasowych, projekcje filmów, warsztaty, gry terenowe – miłośnicy muzeów będą mieli w czym wybierać. Specjalnie z myślą o nich Urząd Miasta Krakowa oraz Stała Konferencja Dyrektorów Muzeów Krakowskich organizują szósty Dzień Otwartych Drzwi Muzeów Krakowskich. W niedzielę, 28 listopada, swoje podwoje otworzy ponad 20 instytucji. – Zależy nam przede wszystkim na tym, aby była to impreza o charakterze rodzinnym i edukacyjnym – mówi Prezydent Krakowa Jacek Majchrowski..

Wstęp do wszystkich muzeów będzie bezpłatny,

ale udział w części warsztatów i zwiedzaniu niektórych ekspozycji będzie możliwy po wcześniejszej rezerwacji miejsc. Szczegółowy program 6. Dnia Otwartych Drzwi Muzeów Krakowskich jest dostępny na stronie internetowej http://www.krakow.pl.

Do wstępu na ekspozycję „Śladem europejskiej tożsamości Krakowa” w podziemiach Rynku Głównego upoważniać będą bezpłatne wejściówki, które będzie można odbierać w punkcie InfoKraków w Pawilonie Wyspiańskiego (pl. Wszystkich Świętych 2) od piątku – 26 listopada, od godz. 13. Ilość miejsc ograniczona, a jedna osoba może odebrać tylko dwie wejściówki!.

W pałacu „Pod Krzysztofory”

oprócz wystaw, na zwiedzających będą czekać warsztaty plastyczne dla dzieci. W Fabryce Emalia Oskara Schindlera – obejrzeć będzie można wystawę stałą Kraków – czas okupacji 1939-1945 oraz film Lista Schindlera. Ilość miejsc ograniczona a pierwszeństwo będą miały osoby z rezerwacją dokonaną na stronie http://www.bilety.mhk.pl.

W Kamienicy Hipolitów dzieci będą mogły wziąć udział w warsztatach pt. Masz babo placek! Czyli co się działo w dawnej kuchni, a dorośli wysłuchać opowieści o paleniu, mieleniu i podawaniu kawy. Tu także przez cały dzień zbierane będą sprzęty kuchenne z przełomu XIX/XX wieku, które znajdą się w przyszłości na wystawie stałej.

Oddział Dzieje Nowej Huty

zaprasza do udziału w multimedialnej grze terenowej połączonej ze zwiedzaniem Nowej Huty „Z MP 4 po Nowej Hucie”, a Dom Zwierzyniecki na spacer „Z vipem przez przedmieścia” – kierunek: Krowodrza. W Domu Zwierzynieckim prowadzona będzie też zbiórka starych tabliczek z nazwami ulic i numerami domów z obszarów przyłączonych do Wielkiego Krakowa w latach 1910-1915 oraz zbiórka przedmiotów i sprzętów domowych z I połowy XX wieku. W godzinach 10.-17. na trasie Salwator – Filharmonia – Poczta Główna – Starowiślna – plac Bohaterów Getta – Limanowskiego – Krakowska – Stradom – św. Gertrudy – Dworzec Główny – Bagatela – Filharmonia – Salwator kursował będzie darmowy tramwaj przewożący zwiedzających między oddziałami Muzeum Historycznego.

Zamek Królewski na Wawelu

zaprasza na pokaz: Kruche piękno – tajemnice konserwacji porcelany; Muzeum Inżynierii Miejskiej na wystawy oraz warsztaty czerpania papieru; Muzeum Historii Fotografii im. Walerego Rzewuskiego na prezentacje fotografii stereoskopowych z wykorzystaniem banaskopu – fotoplastikonu cyfrowego i projekcję filmu dokumentalnego Korespondent Bryan; Muzeum Lotnictwa Polskiego zaprasza do obejrzenia swojego nowego gmachu.

Z kolei Muzeum Narodowe w Krakowie zaprasza do udziału w licznych wykładach i warsztatach dla całej rodziny. Muzeum przygotowuje atrakcje pod hasłem Dzień Skandynawski.

W wydarzeniu udział wezmą także:

Dom Jana Matejki, Muzeum PRL, muzeum Akademii Sztuk Pięknych, Muzeum Archeologiczne, Etnograficzne, Muzeum Geologiczne PAN, Muzeum Armii Krajowej i Muzeum w Zamku Królewskim w Niepołomicach, a także Collegium MaiusUJ, Muzeum Żup w Wieliczce, Ogród Botaniczny, Muzeum Farmacji oraz Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha.

(KF).

__________________________________________________________________________________

Ogrody Twórczości: Lament i Projekt tanc.witkac


Stowarzyszenie Willa Decjusza zaprasza w sobotę, 27 listopada o godz. 17.00 na dwa przedstawienia muzyczno-taneczne: „Lament” oraz spektakl inspirowany postaciami kobiet Witkacego „Projekt tanc.witkac. Krótka historia pewnych miłości”, które zaprezentowane zostaną w ramach artystycznego projektu Ogrody Twórczości. Wstęp na postawie bezpłatnych wejściówek dostępnych w Willi Decjusza i w Punkcie Informacji Miejskiej w Krakowie przy ul. św. Jana 2.

Inicjatorka przedsięwzięcia, Marta Pietruszka to jedna z prekursorek Tańca Współczesnego w Polsce. Tańczy od ponad 20 lat, prowadzi regularne zajęcia z tańca współczesnego w Staromiejskim Centrum Kultury Młodzieży w Krakowie, oraz  warsztaty z techniki tańca współczesnego, improwizacji i tańców żydowskich na terenie całej Polski. Stypendystka MKiDN oraz NRW w Essen. Dyrektor artystyczny Teatru Gestu i Ruchu. Współpracuje z artystami z różnych dziedzin sztuki oraz przede wszystkim z teatrami dramatycznymi realizując choreografię do wystawianych przez nie  sztuk.

WK

__________________________________________________________________________________

REKLAMA

__________________________________________________________________________________

Komis meblowy „Mega” prowadzi kupno i sprzedaż:

  • »  mebli
  • »  sprzętu AGD i RTV
  • »  antyków
  • »  rowerów, sprzętu sportowego
  • »  bibelotów, zegarów i wielu innych rzeczy…

Skupujemy za gotówkę lub przyjmujemy w komis wszelkie rzeczy, które Państwu są zbędne, a nie straciły swoich cech użytkowych, nie są zniszczone ani uszkodzone.

U nas możesz kupić ładne rzeczy, dużo taniej niż w sklepie !
Istnieje możliwość negocjacji cen !

Na hasło „Naprzód” 10% zniżki!

Komis znajduje się przy Al. Powstania Warszawskiego 15 w Krakowie
Wjazd od ul. Żółkiewskiego:

Komis czynny:

pn-pt: 10-18
sobota: 9-14

tel (12) 431- 20 -30
kom. 0501 575 266

e-mail: megakomis@op.pl

ZAPRASZAMY DO WSPÓŁPRACY OSOBY PRYWATNE I FIRMY.
Świadczymy również usługi transportowe !

__________________________________________________________________________________

RECENZJA

__________________________________________________________________________________

Wydawnictwo, bez którego nie można zrozumieć minionego dwudziestolecia

Lewica w III Rzeczypospolitej

„Lewica w III Rzeczypospolitej”  to zbiorczy tytuł czterotomowego dzieła sumującego doświadczenia pewnej grupy działaczy, którzy przez minione dwadzieścia lat zajmowali znaczące miejsce po lewej stronie sceny politycznej. Z pomysłem takiego opracowania wystąpiła dwa lata temu Danuta Waniek, dziś także redaktorka jednego z tomów „Lewica w praktyce rządzenia” i autorka jednego z ważnych artykułów. Prezentacja wyników pracy tego zespołu odbyła się właśnie w sejmie. Na spotkaniu obecni byli m.in. Danuta Waniek, Krzysztof Janik, Lech Nikolski, a także Krystyna Łybacka, Marek Borowski, Marek Wikiński, Jerzy Wenderlich, a nawet Jerzy Urban, którego obecność zawsze jest cenna, bo na posłach i działaczach prawicy robi zawsze piorunujące wrażenie i czmychają, jakby zobaczyli upiora!.

Inicjatywa, jak podkreślają członkowie kolegium redakcyjnego, całkowicie prywatna, zrodziła się z potrzeby przypomnienia, jakie miejsce w ciągu tych lat zajmowała środowisko SdRP a potem SLD w życiu kraju. Dziś bowiem, nawet ludzie o lewicowych czy lewicujących poglądach, zapominają, że to właśnie politycy tej, ciągle największej partii lewicy, wprowadzili Polskę do Unii Europejskiej i do NATO, że ich dziełem była obowiązująca dziś Konstytucja RP, która dobrze sprawdziła się w praktyce ostatniego dziesięciolecia.

Kolegium redakcyjne, którego szefem formalnym był Aleksander Kwaśniewski, grupowało głównie ludzi ze środowiska związanego z byłym prezydentem, a więc z samego epicentrum polskiej polityki. Z tym środowiskiem związany jest krakowski autor, Andrzej Kurz, którego tekst dotyczył oczywiście roli „Kuźnicy”„ na szerokim tle całego, lewicowego spektrum.

Przedsięwzięcie, dla którego stronę „logistyczną” zapewnił SLD jest sponsorowane przez Fundację im. Róży Luksemburg oraz Fundację Aleksandra Kwaśniewskiego „Amicus Europae”, a wydane zostało przez wydawnictwo Adam Marszałek.

Od początku miało to być wydawnictwo cechach charakterystycznych dla warsztatu naukowego. Autorom zależało na „rzetelnej analizie i krytycznej ocenie sukcesów i słabości SLD” i tak np tom „Lewica w praktyce rządzenia” zawiera nie tylko opis sukcesów jak wprowadzenie Polski do NATO czy UE, czy uwagi poświęcone prezydenturze Aleksandra Kwaśniewskiego i wkładowi SLD w przygotowanie konstytucji z 1997 r. ale znalazła się to także analiza politycznych skutków „afery Rywina”. W tomie redagowanym przez prof. Janusza Reykowskiego, a dotyczącym Okrągłego Stołu  znalazły się głosy osób, które do tej pory wypowiadały się rzadziej, w tym wypowiedzi: Jerzego Urbana, Stanisława Cioska, czy Alfreda Miodowicza. W kolejnym tomie znajduje się szereg wywiadów z kluczowymi politykami SLD m.in. z Aleksandrem Kwaśniewskim, Jolantą Szymanek-Deresz, Izabelą Jarugą-Nowacką, Jerzym Szmajdzińskim, Markiem Belką, Józefem Oleksym, Leszkiem Millerem i Włodzimierzem Cimoszewiczem.

Inicjatorom serii szczególnie zależy na tym, by praca znalazła się w bibliotekach naukowych. To dla polityków lewicy jest ważne, wobec ciągłego zakłamywania (z walnym udziałem finansowanego przez państwo IPN) dziejów całej lewicowej orientacji w Polsce, istotnej treści różnych politycznych inicjatyw, a nawet życiorysów poszczególnych osób.

(rtk)

__________________________________________________________________________________

DRATEWKA

__________________________________________________________________________________

Na dno z honorem leć?

Nasi wojenni marynarze chcą pieniędzy, tak przynajmniej brzmi zasadnicza konkluzja z ostatniego posiedzenia sejmowej komisji obrony narodowej i ostrzegają, że jeśli nie dostaną nowych okrętów i nie zmodernizują starych, wkrótce jak pisze jedna z gazet „nastąpi radykalne ograniczenie skuteczności naszej marynarki”. Konia z rzędem temu, kto określi, na czym ta „skuteczność” miałaby polegać, ale enuncjacja zabrzmiała groźnie, bo przecież „nasza flota, choć nieduża, dzielnie strzeże portu bram”!

Ostatecznie, sejmowa komisja obrony, chce przeznaczenia dodatkowo 0,05 proc. PKB na potrzeby wieloletniego programu modernizacji Marynarki Wojennej. Za dodatkowymi pieniędzmi głosowało 11 posłów, od lewicy po prawicę, przeciw był jeden, wstrzymał się jeden. Rzecz przeszła więc niemal jednoglośnie!

W Marynarce Wojennej służy blisko 10 tys. marynarzy i 2 tys. pracowników cywilnych. Mamy czterdzieści okrętów bojowych i tyle samo „morskich” samolotów i śmigłowców. Od wejścia Polski do NATO Marynarka Wojenna brała udział w 350 międzynarodowych ćwiczeniach na Bałtyku, Morzu Północnym, Norweskim i Śródziemnym i, na Atlantyku, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to wszystko zawracanie głowy!

Doceniam istnienie sił morskich NATO (szczególnie gdy gonią piratów wokół Szeszeli) i uważam, że faktycznie, powinniśmy się na funkcjonowanie takiej floty zrzucić, ale nikt mnie nie przekona, że powinniśmy utrzymywać flotę wojenną na Bałtyku! Rosjanie (gdyby nie mieli lepszego sposobu wydawania pieniędzy niż wojenka) bliżej mają do nas piechotką, a wizja desantu (np. szwedzkich pludraków) na naszym wybrzeżu, jakoś nie przemawia mi do przekonania.

Bałtyk, który współczesne środki ogniowe (rakiety kotku, rakiety!) mogą „przestrzelić” wszerz i wzdłuż, zupełnie nie nadaje się do prowadzenia działań bojowych. Stwierdzić też trzeba, że nie bardzo nadawał się do tego już 71 lat temu, gdy nasze okręty szukały rozpaczliwie sposobu, jak by tu wymknąć się z bałtyckiej pułapki. Te, którym to się udało wojowały potem skutecznie na wielu morzach świata, pod polską banderą tyle, że w strukturach brytyjskiej marynarki. Słowem wygląda na to, że tych czterdzieści okrętów to o czterdzieści za dużo (nie wspominając już o rdzewiejącym od lat na pochylni kadłubie korwety, która miała być „sztandarowym dziełem” naszej militarno-morskiej myśli technicznej i w której utopiono miliony!).

Jeśli marynarka wojenna na Bałtyku miałaby się na coś przydać, to marynarze powinni przesiąść się na jednostki ratownicze (ewentualnie szybkie kutry patrolowe obrony wybrzeża przed przemytnikami) i przejąć funkcje straży granicznej.

Gwoli prawdy stwierdzić jednak wypada, że być może marynarka na cos zda się nam jeszcze. Oto przed nami delikatna sprawa mianowania biskupa polowego WP. To funkcja ważna, bo generalska, a i siła liczebnie i sprzętowo niemała. Mimo że rozmiary armii zmniejszyły się z 400 do 100 tys. żołnierzy, ordynariat polowy mamy niemal taki sam jak 20 lat temu. To ok. 100 parafii o ogromnej sile rażenia, w tym kościoły garnizonowe, gdzie garnizonów dawno nie ma (np. Olsztyn, Łódź, Szczecinek, Sopot). Kapelani dostają pensje i emerytury wedle swych nabytych prawem kaduka wysokich stopni oficerskich. Koszt utrzymania ordynariatu to ok. 24,5 mln zł rocznie.

Po tym, jak w katastrofie smoleńskiej zginął gen. bp Tadeusz Płoski stanowisko biskupa polowego Wojska Polskiego jest nieobsadzone. Pewniakiem do tej funkcji był wikariusz generalny, osobisty przyjaciel abp. Głódzia, ks. płk Sławomir Żarski.  Jednak po występach podczas pogrzebów ofiar smoleńskiej katastrofy, gdy zrównywał je z pomordowanymi w Katyniu,  a w Święto Niepodległości w bazylice św. Krzyża w Warszawie atakował całą III Rzeczpospolitą za „brak patriotyzmu” i powtarzał pisowską mantrę, że w Polsce „wartości zostały zastąpione przez antywartości, prawdziwy patriotyzm – kosmopolityzmem, prawda – kłamstwem”, kandydatura ta przestała być aktualna. Głódź nie złożył jednak broni i dla odmiany lansuje na tę funkcję tytularnego marynarza, ks. komandora Leona Szota, kapelana Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Tak, więc marynarka (w postaci marynarskiego munduru na kapelanie od łapania szpiegów) być może raz jeszcze odniesie zwycięstwo. A potem spokojnie pójdzie na dno…

Dratewka

__________________________________________________________________________________

LINKI

__________________________________________________________________________________

www.socjalistyczna.pl

www.przeglad-socjalistyczny.pl

www.lewica.pl

www.mlodzisocjalisci.pl

www.feminoteka.pl

www.8godzinpracy.pl

www.kuznica.org.pl

www.faktyimity.pl

http://www.krytykapolityczna.pl

WWW.okiemsocjalisty.bloog.pl

WWW.lewicowo.pl

WWW.daszynski.warszawa.pl

www.kaszebskorewolucejo.pl

WWW.cia.bzzz.net

WWW.fakrakow.wordpress.com

WWW.pismodalej.pl

WWW.internacjonalista.pl

WWW.wladzarobotnicza.pl

Nr.59. dodatek Kraków, piątek 26 listopada 2010 r. R. LXII.

__________________________________________________________________________________

Dodatek piątkowy z kart dawnej prasy socjalistycznej

__________________________________________________________________________________

Dodatek ukazuje się w każdy piątek z Naprzodem.

__________________________________________________________________________________

Napisz do Naprzodu naprzod.info@wp.pl

Zapraszamy do nadsyłania uwag, opinii, informacji i artykułów.

__________________________________________________________________________________

W XX rocznicę niepodległości [1938]

Tej przebudowy nikt za polski lud pracujący nie dokona. Walka o nią będzie trudna i pełna przeszkód – lecz będzie zwycięska. I zarówno jak za dawnych lat, tak i teraz polski robotnik i chłop będzie w niej miał przy boku nas, socjalistów żydowskich, którzy od czterdziestu lat związali nierozerwalnie swój los z jego losem. Nagonka nacjonalistyczna, której jesteśmy obiektem, nie zastraszy nas i nie zepchnie ani o krok z obranej drogi. Nasi ojcowie oddawali swe siły, a nieraz i życie walce z carami i kajzerami – my, ich młodsi towarzysze, nie oszczędzimy wysiłków ani ofiar, by przetworzyć Polskę dzisiejszą na braterską wspólnotę wyzwolonych ludów, na niezdobyty szaniec europejskiej wolności.

 

Od początku XVIII stulecia zwiera się dookoła granic Polski coraz ciaśniej i szczelniej złowrogi pierścień zagłady. Na wschodzie – carat rosyjski, podrywający żelaznym wędzidłem woli Piotra I „Świętą Ruś” z jej patriachalno-azjatyckiego bezwładu, na kościach pańszczyźnianych chłopów i trupach buntowniczych bojarów budujący wielkie miasta, pierwsze manufaktury kapitalistyczne, a nade wszystko – potężną nowoczesną armię. Na południu – pobożne cesarstwo austriackie, rosnące w siłę dzięki zmyślnemu połączeniu rzezi kontr-reformacji, zapobiegliwego pomnażania „bogactwa narodowego” i odpowiednio zawieranych małżeństw. Na zachodzie – książęta pruscy, dawniej – lennicy i wasale, dziś – potężna siła militarna. Oczy wszystkich trzech kierują się coraz bardziej ku republice szlacheckiej, żyjącej odblaskami dawnej wielkości i rzeczywistością obecnego rozkładu. Krok za krokiem wciskają się ich macki w głąb Polski. Coraz szczodrzej płynie złoto Berlina, Petersburga i Wiednia do kieszeni polskich magnatów, coraz posłuszniej wykonywa „suwerenny” sejm rozkazy, poparte siłą obcych bagnetów – póki uroczystą uchwałą swoją nie przypieczętują pierwszego rozbioru Polski…

Mija 20 lat. Armia pruska i austriacka, które niedawno w tryumfie zajmowały polskie ziemie, podążają na zachód: trzeba ratować króla Francji przed zbyt gorącą miłością jego „wiernego ludu”. Także i tu zdrada jaśnie urodzonych otwiera wrogowi drogę w serce kraju. Lecz naprzeciw najeźdźcy wychodzi tu odrodzony w ogniu rewolucji naród – chłop przemieniony z pańskiego niewolnika w wolnego gospodarza swej ziemi, mieszczanin uwolniony z kleszczy ograniczeń cechowych i kupiecko-lichwiarskiego wyzysku, inteligent wyzwolony spod duchowej kurateli klechy i biurokraty. I niewiarogodne staje się prawdą: zastępy niewyszkolonych i źle uzbrojonych żołnierzy wolności tłumią we krwi dywersję jaśnie urodzonych zdrajców, biją na głowę regularne wojska królów i cesarzy – by potem w zwycięskim przeciwnatarciu runąć daleko poza granice kraju, znosząc święte korony, depcząc odwieczne przywileje i wzywając uciemiężone ludy do ostatniego, decydującego boju!

Od tego czasu droga Polski walczącej wytknięta jest raz na zawsze. Źródło jej niemocy – to przecież niewola i poniżenie tych samych warstw, co swym entuzjazmem i poświęceniem obroniły Francję przed najazdem i wysunęły ją na czoło Europy. Grabarze jej niepodległości – to wszak te same potęgi, których bagnety strzegą pilnie walącego się ładu i porządku od Wiednia i Berlina po Paryż i Madryt. Stąd jasny wniosek: narodowe wyzwolenie Polski związane jest nierozerwalnie z przebudową społeczną kraju i tryumfem demokracji europejskiej. Kościuszko, Lelewel, Mickiewicz, Mierosławski – oto postacie znaczące linię rozwojową tej syntezy patriotyzmu z rewolucjonizmem społecznym, w imię której tysiące będą teraz szły na zesłania, pod szubienice lub naprzeciwko ogniem ziejącym armatom. A kiedy bohaterom, walczącym „za miliony”, zacznie miotać kłody pod nogi egoizm klasowy rodzimej szlachty; kiedy spadkobiercy tych, co w ciągu dwudziestu kilku lat trzykrotnie sprzedali Polskę, będą sabotowali wszelkie próby reform społecznych, mających pozyskać lud dla sprawy narodowej – wówczas odegrzmią błękitnokrwistym dywersantom niezapomniane słowa: Polska cała przez rewolucję społeczną i powstanie!

…Fale rewolucji europejskiej zaczynają opadać. Na arenie, zasłanej szczątkami dawnego porządku, zarysowują się coraz wyraźniej zręby nowej hierarchii społecznej, zbudowanej nie na przywileju krwi, lecz na przywileju pieniądza. Tryumfująca burżuazja nie ma już więcej nic do burzenia: cała jej energia skierowuje się obecnie ku dalszej rozbudowie aparatu wytwórczego, podniesieniu rentowności kapitałów i utrwaleniu swego panowania nad masami ludowymi, które swą krwią zdobywały dla niej władzę. W tych warunkach despotyzm carski przestaje dla niej być niebezpieczeństwem, przeciwnie: jego na wpół barbarzyński kraj – to wymarzony teren dla zyskownych inwestycji; jego siła zbrojna – to cenny sojusznik w walce o panowanie nad światem. Cóż wobec tak imponujących realnych korzyści znaczy sentyment dla jakiegoś tam narodu, walczącego o wolność? Lecz kiedy mężowie stanu liberalnej Anglii i wnukowie francuskich jakobinów biją pokłony przed białym carem – hasło, zdradzone przez nich, odżywa na sztandarach nowego ruchu wyzwoleńczego. Robotnicy europejscy, wypowiadający wojnę wszelkiej przemocy nad człowiekiem, nie mogą przejść spokojnie do porządku dziennego nad krzywdą narodu, jęczącego pod brzemieniem potrójnej niewoli. Ich awangarda, podejmująca walkę przeciw świętemu przymierzu europejskiego kapitału z rosyjskim caratem, widzi braci i sprzymierzeńców w tych, co stawiają czoło krwawemu „żandarmowi Europy”. I kiedy dyplomacja zachodnia przemyśliwa, jakby najzręczniej spławić sprawę powstania styczniowego – z trybuny londyńskiego Albert Hallu, gdzie przywódcy robotników europejskiej zakładają zręby I Międzynarodówki, grzmi ku polom Małogoszczy i Świętego Krzyża dawne zawołanie demokracji europejskiej: „Niech Żyje Wolna Polska!”.

Przez długi czas ta dłoń braterska, wyciągnięta ku polskim patriotom, pozostaje zawieszona w próżni: po klęsce powstania nie ma w kraju siły, która mogłaby podjąć na nowo zdławioną walkę. Lecz szybki rozwój kapitalistycznego przemysłu robi i tutaj swoje: niebawem na wezwanie europejskich rewolucjonistów odpowiedzą już nie rozpaczliwe wysiłki garstki szlacheckich synów, „idących w lud, by stać się ludem”, lecz pierwsze strajki i demonstracje robotnicze. Im potężniej rozszerza się nowy ruch, im częściej konflikty z pojedynczymi majstrami czy fabrykantami przechodzą w krwawe starcia z aparatem siły państw zaborczych, broniącym „godziwych zysków” rodzimych kapitalistów, im bardziej w toku tych walk wznosi się ku kulturze i godności ludzkiej sponiewierany niewolnik fabryczny – tym mocniej utrwala się w świadomości walczących poczucie związku nierozerwalnego między społecznym i narodowym wyzwoleniem i tym większa staje się siła atrakcyjna idei socjalistycznej wśród wszystkich, którzy – wśród gorączkowego zgiełku „pracy organicznej” – żyją nadal tradycjami 1830 i 1863 roku. Niewątpliwie: niektórzy pośród nich pozostają duchowo obcy prawdzie „Świętego Proletariusza”. Lecz wszystkich bez wyjątku porywa dynamizm i rozmach ruchu, co po raz pierwszy w dziejach Polski zmobilizował tak wielkie siły do czynnej walki przeciwko zaborcy, zespolił w swych szeregach lud polski z masami ludowymi mniejszości narodowych i wykrzesał zarówno z jednych, jak i drugich ducha, który zajaśnieje wkrótce promieniami bohaterstwa Okrzei, Kasprzaka, Lekerta i tysięcy innych, znanych czy bezimiennych bojowników Sprawy…

Lecz ku sztandarom, co pociągają ku sobie z nieprzezwyciężoną mocą młodą inteligencję polską, płynie śmiertelna nienawiść Polski posiadającej. Nigdy jeszcze niebezpieczeństwo grożące jej rentom, zyskom i dywidendom, nie było tak realne – i nigdy też jej walka przeciwko żywym siłom kraju nie była bardziej wyzuta ze wszystkich moralnych czy politycznych skrupułów. Hańba Targowicy blednie, kiedy kule austriackich żandarmów prażą w piersi chłopów galicyjskich, demonstrujących przeciwko jaśniepańskim gnębicielom, kiedy hordy kozackie mordują robotników Łodzi, budząc wdzięczność polskich fabrykantów, a Dmowski ofiaruje rządowi carskiemu swe usługi dla stłumienia polskiej rewolucji. Ponure krucjaty epoki saskiej przeciw „innowiercom” zmartwychwstają we wściekłej antysemickiej czy antyukraińskiej nagonce, przez którą wczorajsi postępowcy i demokraci usiłują rozsadzić spoistość wewnętrzną obozu rewolucyjnego. I wszystkie dawne koncepcje ugodowe Lubeckiego czy Wielopolskiego wydają się niewinną igraszką wobec finezji, z jaką narodowe pismaki zohydzają ideę walki z zaborcą i uzasadniają mądrze a wzniośle konieczność wiernego trwania przy tym czy innym „Najjaśniejszym Tronie”…

…Koło historii obraca się dalej. Po przegranej rewolucji, po błogosławionym okresie ładu i spokoju w cieniu stołypinowskich szubienic nadciąga zawierucha wojenna. Jeszcze raz następuje wybuch uczuć wiernopoddańczych po jednej i drugiej stronie frontu. Lecz po czterech latach rzezi i mordu następuje coś, co przekreśla wszelkie przemyślne rachuby, plany i orientacje. Pod ciosami klęsk militarnych, pod naporem gniewu ludowego rozpadają się w pył na wieki wieków ufundowane monarchie – i wśród huku walących się tronów, w poszumie sztandarów czerwonych, w entuzjazmie robotników i chłopów odradza się ku niepodległemu bytowi wolna, zjednoczona Polska i na czele jej staje człowiek, który od najwcześniejszej młodości walczył w pierwszych szeregach podziemnego ruchu rewolucyjnego – Józef Piłsudski. A zbawiennej odsieczy kozackiej jak nie ma, tak nie ma…

***

Tak było dawniej… A dziś?

Na gruzach rewolucji środkowo-europejskiej szykuje się do skoku odrodzony imperializm niemiecki. Rozgromienie ruchu robotniczego od Renu po Dunaj złamało jedyną siłę, która mogłaby unicestwić w zarodku plany skrachowanych przemysłowców, obdłużonych obszarników i pobitych generałów. Teraz kapitulacja monachijska otwiera przed nimi szeroko drogę na wschód – i jedną z kolejnych stacji na tej drodze jest Polska.

Niepodległość kraju znowu jest zagrożona. Lecz Polska posiadająca, która po dniach grozy 1918 roku osiągnęła pełny rewanż, niczego się nie nauczyła i niczego nie zapomniała: niebezpieczeństwo, grożące niezawisłości państwowej, napawa ją mniejszym strachem, niż myśl o konsekwencjach społecznych klęski niemieckiego faszyzmu – zwłaszcza, że może się przy tym powołać na autorytet „wielkich demokracji” Chamberlaina i Daladiera. Dlatego pan Studnicki i jego uczniowie radzą narodowi, który odrodził się ku samodzielnemu bytowi w walce „o naszą i waszą wolność” stać się ciurą III Rzeszy i zbierać odpadki z jej stołu. Dlatego liczni politycy polskiej reakcji pragną wykorzystać tryumf militaryzmu dla dalszej ofensywy przeciwko własnym masom ludowym. I dlatego też przebudowa socjalistyczna kraju staje się znów nie tylko postulatem, wyrastającym z tęsknot społecznych robotników i  chłopów, lecz także i koniecznością narodową. Albowiem tylko ona potrafi usunąć z życia Polski siły działające świadomie czy nieświadomie na jej zgubę.

Wiemy: tej przebudowy nikt za polski lud pracujący nie dokona. Walka o nią będzie trudna i pełna przeszkód – lecz będzie zwycięska. I zarówno jak za dawnych lat, tak i teraz polski robotnik i chłop będzie w niej miał przy boku nas, socjalistów żydowskich, którzy od czterdziestu lat związali nierozerwalnie swój los z jego losem. Nagonka nacjonalistyczna, której jesteśmy obiektem, nie zastraszy nas i nie zepchnie ani o krok z obranej drogi. Nasi ojcowie oddawali swe siły, a nieraz i życie walce z carami i kajzerami – my, ich młodsi towarzysze, nie oszczędzimy wysiłków ani ofiar, by przetworzyć Polskę dzisiejszą na braterską wspólnotę wyzwolonych ludów, na niezdobyty szaniec europejskiej wolności.

Aleksander Erlich

 

Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Wolna Młodzież” (organ socjalistycznego ugrupowania młodzieży żydowskiej Cukunft) nr 10, listopad 1938 r. Od tamtej pory nie był wznawiany. Na potrzeby Lewicowo.pl udostępnił i opracował Piotr Grudka.

 

Aleksander Erlich (1912-1985) – działacz lewicowej organizacji żydowskiej Związek Młodzieży Cukunft (Przyszłość), oficjalnej młodzieżówki Bundu, redaktor i wydawca jej organu „Wolna Młodzież”, syn lidera Bundu, Aleksandra Erlicha (Ehrlicha). Po wojnie na emigracji w Nowym Jorku, ekonomista, pracownik naukowy uniwersytetu Columbia, autor m.in. pracy „The Soviet Industrialization Debate 1924-28” (1960).

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

__________________________________________________________________________________

Pierwsze bomby PPS [1937]

W tym też okresie rozpoczęły się lotne demonstracje, kierowane przez organizacje spiskowo-bojowe, które, wywołane prawie jednocześnie w różnych punktach miasta, miały na celu nękanie i dezorientowanie policji. Demonstracje te, aczkolwiek uczestnicy uzbrojeni byli co najwyżej w kije, miały często przebieg krwawy, gdyż na widok policji zwarte wokół spiskowców grupy demonstrantów nie pierzchały w popłochu, lecz stawiały czynny opór, broniąc sztandaru. Coraz częściej i głośniej na zebraniach partyjnych poczęto domagać się broni dla spiskowców, by móc stawiać opór zbrojny przy wystąpieniach.

 

Wojna rosyjsko-japońska, w którą carat wplątał się dzięki nieokiełzanej zachłanności kamaryli dworskiej, obudziła nowe nadzieje na wyzwolenie wśród ciemiężonych przezeń ludów. Wiedziano wszak, że ten kolos na nogach glinianych jest na wskroś zgangrenowany, że każdy silniejszy wstrząs zachwiać musi stare, zbutwiałe podstawy, sztucznie, bo na ciemnocie, krzywdzie i przemocy wzniesionej budowli. Szanse zwycięstwa caratu w tej bądź co bądź ciężkiej dla niego wojnie były wątpliwe, nie ulegało zaś kwestii, że w razie klęski carat straci dotychczasową pewność siebie i, jeżeli nie bezpowrotnie, to na długie lata zniknie urok rzekomej jego potęgi.

W kołach partyjnych PPS zdawano sobie sprawę, że idą czasy niespokojne, że sytuacja polityczna zmienia się, i wojna bezwzględnie wywoła następstwa, które wpłyną na konieczność zmiany taktyki dotychczasowej. Zrodziła się konieczność przekształcenia aparatu organizacyjnego i przystosowania go do nowych potrzeb i wymogów chwili. Poza tym należało wyzyskać kłopoty caratu i niepokoić go stałymi wystąpieniami, które jednocześnie rewolucjonizowałyby masy robotnicze i budziły nastroje czynnego oporu.

Wiosną roku 1904 byłem delegatem Warszawskiego Komitetu Robotniczego na dzielnicę Wolę i jako taki otrzymałem instrukcję tworzenia ścisłej organizacji na dzielnicy. O ile pamięć mnie nie myli, wskazówek co do reorganizacji dzielnicy udzielił mi w mieszkaniu moim przy ul. Żelaznej tow. Gustaw (Walery Sławek), który obszernie wyłożył mi poglądy ciał kierowniczych PPS na tę sprawę. Chodziło głównie o wybranie z organizacji fabrycznych dzielnicy jednostek bardziej uświadomionych, bezwzględnie oddanych sprawie, gotowych stanąć na każde wezwanie partii, i utworzenie z nich organizacji ścisłej, którą w każdej chwili dałoby się zmobilizować i „puścić w ruch”.

Pierwszy dziesiątek tej organizacji, którą później nazywano organizacją spiskowo-bojową, udało mi się zawiązać jeszcze na Woli przed przejściem na robotę do dzielnicy praskiej. W skład pierwszego koła weszli znani w przyszłości bojowcy wolscy, jak tow. tow. Burza, Anioł, Cezar i inni. Kiedy objąłem po tow. Adrianie (doktorze Jarkowskim) Pragę, zastałem sprawę tworzenia ścisłej organizacji w pełnym biegu. W tym też okresie rozpoczęły się lotne demonstracje, kierowane przez organizacje spiskowo-bojowe, które, wywołane prawie jednocześnie w różnych punktach miasta, miały na celu nękanie i dezorientowanie policji. Demonstracje te, aczkolwiek uczestnicy uzbrojeni byli co najwyżej w kije, miały często przebieg krwawy, gdyż na widok policji zwarte wokół spiskowców grupy demonstrantów nie pierzchały w popłochu, lecz stawiały czynny opór, broniąc sztandaru. Coraz częściej i głośniej na zebraniach partyjnych poczęto domagać się broni dla spiskowców, by móc stawiać opór zbrojny przy wystąpieniach.

Wczesną jesienią r. 1904 na jedno z posiedzeń WKR zjawił się delegat Centralnego Komitetu, którego dotychczas nie znałem i z którym w robocie nie spotykałem się. Szczupły, niewysokiego wzrostu brunet prawie że zupełnie łysy – nazywany był przez uczestników zebrania towarzyszem Tadeuszem. Wygłosił długie i bardzo rzeczowe przemówienie, dobitnie charakteryzując sytuację polityczną, wytworzoną przez wojnę i klęski ponoszone przez carat na polach dalekiej Mandżurii. Mówił o konieczności zmiany taktyki w pracy partyjnej, o przygotowaniu członków do ewentualnych przyszłych wystąpień zbrojnych, wreszcie o zamiarze rządu carskiego ogłoszenia mobilizacji w Warszawie (niektóre powiaty b. Kongresówki były już poprzednio częściowo zmobilizowane). Na ukaz o mobilizacji należy odpowiedzieć demonstracją masową, która w odpowiedniej mierze dałaby wyraz coraz bardziej wzrastającemu rewolucyjnemu nastrojowi mas robotniczych i wykazałaby zdecydowaną wolę ludności Warszawy przeciwstawienia się dalszym zakusom mobilizacyjnym caratu. W tym celu część demonstrujących, należąca do ścisłej organizacji, winna być uzbrojona i okazać opór zbrojny policji, gdy ta usiłować będzie nie dopuścić do tego, żeby demonstracja stała się masową i była wyrazem buntu zrewoltowanych mas robotniczych.

Aczkolwiek nigdy nie widziałem Józefa Kwiatka, nazwisko to dobrze było mi znane jako studentowi wyższej uczelni warszawskiej. Należał on do generacji akademickiej o lat kilka starszej ode mnie, ale wśród współczesnej mi młodzieży postępowej postać jego otoczona była już aureolą bohaterstwa i męczeństwa. Wysunął się w swoim czasie na czoło wszystkich czynnych wystąpień młodzieży akademickiej przeciwko systemowi bezwzględnego ucisku i rusyfikacji, stosowanemu przez Hurkę i Apuchtina w dziewięćdziesiątych latach ubiegłego stulecia. Za moich czasów studenckich znikł już z terenu legalnej Warszawy; krążyły tylko legendy o martyrologii jego w X pawilonie, batalionach karnych gdzieś na krańcach Turkiestanu itp. I nie wiedziałem też wówczas na zebraniu WKR, że inicjator demonstracji zbrojnej, tow. Tadeusz, jest właśnie tym legendarnym Józefem Kwiatkiem.

W tydzień niespełna po tym pierwszym zetknięciu się z Józefem Kwiatkiem, zwrócił się do mnie tow. Kuroki (Bolesław Berger), ówczesny instruktor organizacji spiskowo-bojowych na terenie Warszawy, i powiadomił mnie, że tow. Tadeusz pragnie porozumieć się ze mną w pewnej sprawie, dotyczącej przygotowań do demonstracji. Okazało się, że od tow. Anny (Posnerowej), przed którą byłem zdekonspirowany, jako że była żoną kolegi-politechnika, dowiedział się tow. Tadeusz, że jestem studentem ostatniego roku chemii. Wobec tego zaproponował mi, czy nie podjąłbym się przygotować w laboratorium politechniki materiał wybuchowy i sporządzić zeń ze 2 lub 3 bomby, które można byłoby użyć na demonstracji zbrojnej, przygotowywanej już przez nas na dzielnicach.

Wyjaśniłem, że aczkolwiek jestem już prawie chemikiem, z materiałami wybuchowymi praktycznie dotychczas nie stykałem się, że nie wiem, czy w laboratorium mieć będę pod ręką odpowiednie preparaty, by móc użyć ich bez zwrócenia uwagi kierownictwa, a wreszcie, co najważniejsze, że w najszczęśliwszym przypadku, gdy uda mi się przyrządzić kilka kilogramów tego lub innego materiału wybuchowego, nie mam najmniejszego pojęcia, jak go ewentualnie zastosować, gdyż o budowie pocisków nic nie czytałem i trudno mi zdobyć w tak krótkim czasie jakąkolwiek literaturę w tym względzie, bez zwrócenia na siebie uwagi czynników niepożądanych. Tłumaczenie moje odniosło bardzo słaby skutek. W odpowiedzi usłyszałem o skromnych możliwościach partii w dziedzinie uzbrojenia, o niezwykłych trudnościach w tym względzie, o bojowym nastroju na dzielnicach; wreszcie Kwiatek dodał, że na wszystkich zebraniach domagają się bomb. Wiedziałem dobrze, że zadanie, które zostaje mi narzucone, przekracza me siły i możliwość mało doświadczonego chemika, mającego przy tym do dyspozycji tylko laboratorium rządowe pod okiem carskich profesorów i pedli, których zadanie polega wszak na węszeniu nastrojów młodzieży i nie spuszczaniu jej z oka.

Jako chemik broniłem się przed atakami tow. Kwiatka, nie chcąc podejmować się dyletanckiej fuszerki; jako żołnierz rewolucji wyraziłem w końcu zgodę na propozycję uczynienia próby, obawiając się, że mogę być źle zrozumiany i posądzony o tchórzostwo. Pocieszałem się okolicznością, że tow. Kwiatek nie rozporządza wszak możliwością zwrócenia się do konkurencyjnej bardziej solidnej firmy.

W laboratorium, w którym pracowałem podówczas nad swą pracą dyplomową, warunki były o tyle znośne, że poza dwoma kolegami Rosjanami o dosyć niewyraźnych przekonaniach, którzy wieczorami jednak nie pracowali, miałem kolegę z lat dziecinnych, prawdziwego już doktora chemii Ludwika Hantowera, o którym wiedziałem, że był wówczas bezwzględnym sympatykiem ruchu. Drugim był student Julian Rutkiewicz, od którego słyszałem, że ma brata nielegalnego w PPS, aczkolwiek nie miałem pojęcia o tym, że jest nim tow. Wicek. Doktora Hantowera, który o pracy mej partyjnej nic konkretnego nie wiedział, a domyślał się tylko, że „kręcę się tam około czegoś”, wtajemniczyłem częściowo, mówiąc, że interesuję się materiałami wybuchowymi i chciałbym na próbę coś spreparować, co może się w przyszłości przydać. O nitroglicerynie nie mogło być mowy, gdyż proces nitrowania gliceryny musiałby zwrócić uwagę niepożądanych czynników; nie był to preparat, przygotowanie którego mógł bym w razie wsypy objaśnić czymkolwiek z dziedziny moich prac zawodowych, chyba że faktyczną pracą dla PPS, która stawała się już wówczas po części moim zawodem. Wybrałem więc coś bliskiego dziedziny barwników, nad którymi wówczas pracowałem, a mianowicie kwas pikrynowy, materiał wybuchowy o dużej sile, który jest podstawą tzw. melinitu i prochu bezdymnego.

W krótkim względnie czasie, pracując z zachowaniem jak największej ostrożności, tylko wieczorami, spreparowałem około 2 kg materiału, próby którego przyniosłem tow. Kuroki, z którym robiliśmy doświadczenia wybuchowe tam gdzieś na Woli. Doświadczenia wybuchowe wypadały świetnie, ale trudności z przygotowaniem pocisków nie zostały przezwyciężone. W tych warunkach, bez znajomości rzeczy i przy zupełnym braku środków, obmyśliliśmy z tow. Kurokim dosyć prymitywną konstrukcję, która jednak teoretycznie powinna była przy silnym rzucie wywołać wybuch o dosyć dużej sile ze względu na to, że ładunek każdego pocisku zawierał około kilograma materiału wybuchowego.

Jeżeli demonstracja na pl. Grzybowskim była pierwszą próbą zbrojnego przeciwstawiania się mas robotniczych gwałtom carskich pachołków, to myśl tow. Józefa Kwiatka i moje usiłowania były pierwszą próbą PPS wprowadzenia do walki materiałów wybuchowych. I ta pierwsza próba dokonana została w laboratorium politechniki, noszącej imię cara Mikołaja i pod opiekuńczymi skrzydłami władz tej uczelni.

Bomby doręczono tow. Kuroki, który już winien był udzielić odpowiednich instrukcji dzielnicy, jak należy użyć ich, by osiągnąć efekt należyty. Koniecznym warunkiem było rzucenie ich z dużą siłą na bruk lub trotuar. Tow. Kwiatek i ci towarzysze z dzielnic, którzy domagali się bomb, idąc na demonstrację, mieli świadomość, że bomby są. Tow. Gawroński, który jedną z bomb tych rzucił podczas demonstracji bez rezultatu jednak, utrzymywał, iż bomba szczęśliwie nie wybuchła, gdyż musiał rzucić ją w takich okolicznościach, że bezwzględnie w razie wybuchu raniła by wielu towarzyszy. Druga bomba w ogóle nie była podobno rzucona, nie wiadomym więc jest, jaki byłby efekt. Bezspornym faktem jednak jest, że PPS, która w przyszłości rozporządzała specjalnymi laboratoriami i bombami pierwszorzędnej konstrukcji, nie używała ich nigdy podczas masowych wystąpień. Nasze usiłowania, które były rezultatem dużego napięcia woli rewolucyjnej, natrafiały przeszkody nie tylko w braku umiejętności wytwarzania bomb, ale, co ważniejsze, w nieznajomości podstaw taktyki bojowej, która wykluczała stosowanie materiałów wybuchowych przy ataku w zwartym szyku. Dwie te luki w naszym przygotowaniu bojowym uzupełniły się wzajemnie i dały tę „szczęśliwą” okoliczność, o której mówi pierwszy bombista PPS, tow. Gawroński, świadomość, że jakieś bomby są, podniosła może nastrój bojowy niektórych uczestników demonstracji, to zaś, że nie wybuchły, w niczym nie pomniejszyło wrażenia, jakie na kraj cały wywarło to pierwsze od r. 1863 masowe wystąpienie zbrojne.

Doskonalsze i prawdziwie wybuchające bomby PPS nie dały długo czekać na siebie. W cztery miesiące po pierwszych nieudanych próbach rozległ się w Warszawie ogłuszający huk bomb, rzuconych przez Okrzeję i towarzyszy z „mojej” Pragi. Odgłosu ich tow. Józef Kwiatek, ani też ja nie słyszeliśmy. Znajdowaliśmy się już podówczas na chwilowym przymusowym odpoczynku w X pawilonie Cytadeli.

Michał Król
Powyższy tekst ukazał się pierwotnie – z podtytułem „Ze wspomnień o tow. Józefie Kwiatku” – w „Kronice Ruchu Rewolucyjnego – kwartalniku poświęconym dziejom walk o niepodległość i socjalizm”, organie Stowarzyszenia Byłych Więźniów Politycznych, pod redakcją Jana Krzesławskiego i Adama Próchnika, nr 4(12), październik – grudzień 1937 r.. Od tamtej pory nie był wznawiany, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł.

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

 

Ubezpieczenia społeczne [1929]

Państwo jako organizacja prawno-publiczna, twór moralny, utworzony dla dalekiej przyszłości i odpowiedzialnej za swoich obywateli, ma obowiązek dbania o nich w okresie choroby, nieszczęścia, ponieważ przez nich i dla nich istnieje. Poza tym obywatel jako siła twórcza, a zatem powiększająca zasoby i kulturę państwa, jako siła podatkowa i wojskowa powinien doznawać opieki od zorganizowanego ogółu, a zatem od państwa. Istnienie jednostki, a zwłaszcza jednostki pracującej jest tedy ściśle z bytem państwa związane.

 

Teoria ubezpieczeń

Ubezpieczenia rzeczowe na wypadek pożaru, gradu, nieurodzaju, kradzieży oraz na życie czy dożycie wyprzedziły ubezpieczenia społeczne. Wszystkie teorie tych ubezpieczeń opierają się na zasadzie, że zbiorowe zabezpieczenie wobec katastrof życiowych zmniejsza ryzyko jednostek i chroni je przed ujemnymi następstwami nieszczęścia.

Ubezpieczenia społeczne wywołane zostały przez humanitarny pogląd na odpowiedzialność pracodawcy za byt swoich pracowników, oraz przekonanie, że oszczędzanie i odkładanie grosza na czarną godzinę w naszych uspołecznionych warunkach zastąpić należy odpowiedzialnością zbiorową. Ciężary ubezpieczeniowe przyjmuje przeto na siebie pracodawca i pracownik, a niekiedy bierze w nich udział państwo.

Ubezpieczeniu podlega przede wszystkim praca zależna. Idziemy jednak w kierunku obejmowania ubezpieczeniami społecznymi także tych pracowników pozornie niezależnych, którzy, jak chałupnicy w przemyśle lub drobni gospodarze na roli, nie są w stanie odkładać oszczędności, ani nie potrafią zapewnić sobie pomocy w razie choroby czy nieszczęśliwego wypadku. Ubezpieczenia społeczne obejmują nie tylko samych pracowników, ale również ich rodziny.

Dalsze rozszerzenie zakresu ubezpieczeniowego ustawodawstwa dotyczy pracowników rolnych. Robotnicy rolni we wszystkich niemal krajach zorganizowali się dopiero w ostatnich latach po wojnie światowej i z tego powodu głównie, zarówno ustawodawstwo robotnicze, jak i ubezpieczenia społeczne stosuje się do nich z pewnym opóźnieniem. Podobne koleje przechodzi ustawodawstwo pracy, co do ustaw ochronnych, oraz ubezpieczeń społecznych wobec pracowników umysłowych  [1].

Liczba i znaczenie pracowników nie zajętych bezpośrednio pracą ręczną ogromnie wzrosły w latach ostatnich wobec normalizacji przemysłu, organizacji pracy wymagającej szkolenia i stałej kontroli oraz ogromnych postępów techniki. Jednocześnie coraz trudniej oznaczyć granicę między pracą fizyczną i umysłową, tak, że właściwie mówić by już trzeba o pracy robotniczej, robotniczo-pracowniczej i biurowej. Wszystkie 3 typy są pracownikami zależnymi i potrzebują ochrony ustawodawczej w zakresie warunków pracy i ubezpieczeń społecznych.

Dotychczasowe ubezpieczenia społeczne dotyczą chorób, nieszczęśliwych wypadków, niezdolności do pracy, starości, wdów i sierot. Poza tym ubezpieczenia na wypadek bezrobocia wprowadzone zostały we wszystkich niemal krajach, ponieważ klęska bezrobocia ze sporadycznej zamieniła się niemal w stałą, a bezrobocie obejmuje w krajach uprzemysłowionych miliony masy pracującej [2].

Ubezpieczenie może być przymusowe albo fakultatywne. W pierwszym wypadku istnieje szereg instytucji prywatnych lub stowarzyszeniowych, jak towarzystwa wzajemnej pomocy lub bezpłatna pomoc chorym [3] we Francji lub wolne kasy chorych w Włoszech [4], Belgii, Szwecji, Danii, Finlandii.

Ubezpieczenie przymusowe odróżnić trzeba od przymusu ubezpieczeniowego. W pierwszym wypadku państwo wydaje ustawy, kto i na jakich warunkach należy do instytucji (np. kas chorych) i jakie od nich otrzymuje świadczenia. Poza tym stwarza zakłady, w których robotnicy czy pracownicy ubezpieczać się muszą.

Przymus ubezpieczeniowy polega na ustawie zobowiązującej przedsiębiorcę do stworzenia we własnym zakładzie ambulatorium lub szpitala czy do opłaty ubezpieczenia za robotników, którym wybrany przez niego zakład płaci odszkodowanie w razie nieszczęśliwego wypadku. Takie typy ubezpieczeń społecznych istniały np. w Rosji na wypadek choroby od 1866 roku i od nieszczęśliwych wypadków, wprowadzona w 1903 r. [5]. Fabryka wybierała zakład ubezpieczeniowy i opłacała doń składki, dla chorych zaś nakazano tworzyć przy fabrykach ambulatoria i szpitale. Należy uświadomić sobie obowiązki wobec ubezpieczonych, jakie ponosi państwo, zarobkodawca i sam robotnik, a jednocześnie zapytać, czy ubezpieczenia społeczne przynoszą ogółowi i zainteresowanym korzyści?

Państwo jako organizacja prawno-publiczna, twór moralny, utworzony dla dalekiej przyszłości i odpowiedzialnej za swoich obywateli, ma obowiązek dbania o nich w okresie choroby, nieszczęścia, ponieważ przez nich i dla nich istnieje. Poza tym obywatel jako siła twórcza, a zatem powiększająca zasoby i kulturę państwa, jako siła podatkowa i wojskowa powinien doznawać opieki od zorganizowanego ogółu, a zatem od państwa. Istnienie jednostki, a zwłaszcza jednostki pracującej jest tedy ściśle z bytem państwa związane.

Korzyści, jakie ubezpieczenia społeczne przynoszą klasie robotniczej i pracowniczej, są zupełnie jasne. Wydatek, spowodowany opłatami, wyrównać musi płaca zarobkowa i jej ewentualna podwyżka przy ubezpieczeniu przymusowym. Opłata ubezpieczeniowa jest jedyną formą oszczędzania, jaką robotnikowi można narzucić. Tu już odpowiadam na pytanie, czy i kiedy robotnik powinien brać udział w opłacaniu składek ubezpieczeniowych.

Jako pełnoprawny i odpowiedzialny za swoje losy obywatel, robotnik powinien opłacać część składek. Łatwiej mu się w tym wypadku upomnieć o udział i nawet przewagę w zarządzie instytucji ubezpieczeniowych. Więcej dbać będzie o higienę, która zmniejsza chorobowość, o bezpieczniki przy maszynach, będzie się dopominał o możność kontrolowania biegu produkcji, o ile pomoc w ciężkich chwilach życia płynie bodaj w części z własnych jego składek. Udział robotnika i pracownika w opłatach ma duże znaczenie moralne, bo tak samo jak opłata podatków stawia człowieka pracy na tym samym poziomie społecznym, co właściciela kapitału. Składki robotników i pracowników nakazują ustawy ubezpieczeniowe wszędzie. Tendencją ustawodawstwa jest, aby te składki były niższe od kwot płaconych przez przedsiębiorców. Udział zaś w zarządzie zapewniają ustawy robotnikom wyższy niż zarobkodawcom (np. polskie ustawy o ubezpieczeniu na wypadek choroby i bezrobocia). Wyjątek stanowią nieszczęśliwe wypadki, gdzie pracodawcy ponoszą całość kosztów ubezpieczeniowych. Tak jest w Niemczech, Anglii itd., a także i w Polsce.

Przedsiębiorca, który dba o całość i najpełniejszą wydajność surowca, maszyn, budynków, narzędzi, winien również wziąć odpowiedzialność za całość bytowania robotnika i jego rodziny. Ciągnie on z tego również bezpośrednią korzyść: robotnik zdrowy i zadowolony pracuje wydatniej, niż niepewny jutra proletariusz.

Ubezpieczenia społeczne pociągają za sobą ciężary w postaci opłat ubezpieczeniowych. Wytworzyć to może trudności, a nawet upadek dla przedsiębiorstw źle sytuowanych, a zwłaszcza nieumiejętnie prowadzonych. Dla przemysłu w ogóle, a zatem dla państwa i jego mieszkańców dadzą one jednak korzyść, ponieważ przymuszą do wprowadzenia urządzeń higienicznych i zabezpieczenia maszyn, co powoduje podniesienie zdrowotności i zmniejszy liczby nieszczęśliwych wypadków, zaś robotnika starca lub bezrobotnego zabezpieczą przed żebractwem i nędzą.

Przemysł i rolnictwo znoszą te ciężary, ale muszą być prowadzone poprawnie i podnoszone do wyższego stopnia wydajności. Powołać się można na Niemcy, które w ostatnim trzydziestoleciu przed wojną światową uczyniły olbrzymie postępy i w przemyśle i w rolnictwie, pomimo, że były pierwszym krajem, gdzie wprowadzono wszystkie typy ubezpieczeń socjalnych.

Skargi na ciężary wynikające z ubezpieczeń społecznych słyszymy nader często ze strony przedstawicieli stanu średniego, a zatem rzemieślników, drobnych fabrykantów lub utrzymujących służbę zamożniejszych włościan. Można zrozumieć i uznać te narzekania, ponieważ zacofanie, niewłaściwa technika i brak kapitału skazują samych właścicieli warsztatów pracy na wytężone wysiłki fizyczne, bardzo niskie dochody i stały niedostatek. Podniesienie na wyższy poziom umiejętności fachowych rzemieślników, zapoznanie ich z zasadami handlu, księgowania, organizacji pracy powinny w szybkim tempie stan ten poprawić. Niezbędną tu będzie wydatna pomoc kredytowa ze strony państwa i gmin. Poza tym ubezpieczenia winny być rozdzielane o tyle, aby obejmowały także samodzielnych rzemieślników czy małorolnych gospodarzy, którym tak samo jak ich robotnikom grozi nędza w razie choroby, kalectwa czy braku pracy.

Historia i stan obecny ubezpieczeń społecznych

Przy powstawaniu i rozwoju ubezpieczeń społecznych ścierały się dwie zasady: ubezpieczenia państwowe czy prywatne na zasadzie samopomocy zrzeszonych uczestników. Zasada ubezpieczeń państwowych, i to przymusowych, jest późniejszą, ale zwycięża ona niemal na całej linii. Ludzie są zbyt mało przezorni, nawet gdy chodzi o los własny, aby im pozostawić swobodę. Liczba uczestników ubezpieczeń dobrowolnych była zawsze niedostateczna.

Państwem, które pierwsze wkroczyło na teren państwowych ubezpieczeń przymusowych, były Niemcy. W Rzeszy niemieckiej począwszy od 1883 r. wprowadzone zostały jeszcze przed wojną europejską ubezpieczenia na wypadek choroby, nieszczęśliwego wypadku, niezdolności do pracy i starości, a nawet ubezpieczenie wdów i sierot. W 1911 r. ustawy ubezpieczeniowe zostały skodyfikowane i utworzony Urząd centralny (Reichsver-Sicherungsamt). Ubezpieczeniu podlega olbrzymie koło pracowników, a zatem: przy nieszczęśliwych wypadkach przemysł wiejski i drobny, przedsiębiorstwa hodowlane, rolnictwo i leśnictwo, żegluga morska i komunikacje lądowe. Ubezpieczonych liczono w 1920 r. około 26 milionów. W Kasach chorych ubezpieczyć się muszą wszystkie osoby pracujące tak, że np. samo rolnictwo daje kasom około 20 milionów członków. Od 1900 r. rząd niemiecki złączył ubezpieczenie starców i niezdolnych do pracy pod nazwą ubezpieczenia inwalidztwa (Invalidenversicherung). Z ubezpieczenia korzysta bez względu na wiek każdy, kto utracił zdolność do pracy oraz starcy powyżej lat 65. Kaleki czy upośledzeni fizycznie lub umysłowo od urodzenia, albo od dzieciństwa, z ubezpieczenia społecznego nie korzystają, musi o nich pamiętać dobroczynność publiczna lub prywatna. Emerytury dla wdów i renty sieroce wprowadzone zostały najpóźniej, w 1911 roku.

Za przykładem Niemiec szła Austria i Węgry. Potem w drugim dziesiątku lat XX stulecia przyjmują system ubezpieczeń państwowych przymusowych także kraje, które starały się drogą swobodnego wyboru i przykładu prowadzić ubezpieczenia społeczne, a zatem: Anglia, Holandia, Rumunia, Szwajcaria, Rosja (nieszczęśliwe wypadki), Włochy itd. Obecnie tylko Francja, Belgia i Dania nie stosują ubezpieczeń przymusowych.

Po wojnie światowej reforma socjalna idzie we wszystkich krajach w kierunku nakreślonym od początku przez niemieckich polityków społecznych. Naturalnie są rozliczne i daleko idące różnice co do kategorii ubezpieczonych i zakresu uprawnień. Daje się jednak zauważyć, że właśnie państwa, które najwytrwalej trzymały się hasła pomocy własnej, lub takie, w których rządy stwarzały jedynie ramy ustawodawcze dla reform, dochodzą do najlepiej rozbudowanych ubezpieczeń społecznych na zasadzie przymusu wywieranego przez państwo i organizacje czy instytucji przez nie stworzonych.

Anglia, ustawą z 1911 r., wprowadza przymus ubezpieczania się od chorób, łącząc go z niezdolnością do pracy. Ustawa obowiązuje wszystkich robotników i urzędników, o ile dochód ich jest niższy od 150 funtów szterlingów rocznie. Ubezpieczony ma w chorobie podobne świadczenia i zasiłki jak w innych państwach, o ile zaś choroba trwa więcej niż 28 tygodni, chory nabywa prawo do renty dla niezdolnych do pracy. Za nieszczęśliwe wypadki przedsiębiorca jest ustawowo odpowiedzialny zarówno w przemyśle, jak i w rolnictwie. Odszkodowanie obejmuje nie tylko kalectwo i śmierć, ale również choroby zawodowe.

Na drogę państwowych ubezpieczeń społecznych i stosowania przymusu wstąpiły wszystkie państwa nowe lub zreorganizowane po 1918 r. A zatem Rosja, która wydaje kodeks ubezpieczeniowy, Czechosłowacja, gdzie obok wzorowego ustawodawstwa pracy istnieje już dziś pełny system ubezpieczeniowy, a także i Polska, której ustawy omówione zostaną później.

Ubezpieczenie starości istnieje w dwóch typach: 1) Obejmuje robotników i pracowników, którzy przez pewien przeciąg czasu (np. w Niemczech, gdzie łączy się z inwalidztwem, 1200 tygodni opłacanych przez ubezpieczonego i 65 lat wieku), począwszy od 16 lat byli ubezpieczeni. Opłata rozkłada się na pracodawcę i pracownika i obaj biorą udział w zarządzie. Dopłaca państwo. 2) Państwo uznaje się odpowiedzialnym za byt swoich obywateli, którzy w pewnym wieku nie są już w stanie pracować. O ile zatem taki obywatel nie ma żadnych środków do życia, albo posiada niewystarczające, państwo daje mu emeryturę starczą, wymagając jedynie, aby nie był karanym sądownie i był obywatelem kraju. Emeryturę dla starców wprowadziła w Europie Dania (ludzie powyżej 65 lat) i Anglia (od 69 lat), poza Europą ten sam system przyjęła Nowa Zelandia i Zjednoczone Stany Australii (Commonwealth of Australia). Emerytury starcze, najracjonalniejsze w tej formie, stanowią nowoczesną formę dobroczynności, opartej nie na łasce i miłosierdziu, ale na solidarności społecznej i obowiązku ogółu, a zatem państwa reprezentującego ten ogół, do utrzymania starców. Ubezpieczenia na starość łączą się przeważnie z niezdolnością do pracy. Obowiązują bowiem robotników, którzy rzadko dożywają wieku prekluzywnego, stają się zaś inwalidami dużo wcześniej, nawet zupełnie młodzi. W Niemczech np. emeryci stanowili 12% ogółu robotników, ale z tych tylko 1% przypadał na starców, reszta zaś na inwalidów pracy.

Ubezpieczenie społeczne w Polsce

Niepodległe i zjednoczone Państwo Polskie odziedziczyło w spadku po zaborcach trojaki system ubezpieczeń społecznych, w każdej dzielnicy inny, zawieszony lub nie wykonywany w okresie działań wojennych.

Najdalej zaszedł system ubezpieczeń w b. zaborze pruskim i na Górnym Śląsku. W obu tych dzielnicach obowiązywały wszystkie typy ubezpieczeń społecznych, te same, co w Niemczech przed wojną światową, oparte na tych samych zasadach.

W Małopolsce (Galicja i Śląsk Cieszyński) obowiązywały ubezpieczenia na wypadek choroby i nieszczęśliwych wypadków. W obu tych dzielnicach ubezpieczenia zorganizowane zostały według typu niemieckiego, jako Przymusowe Ubezpieczenia Państwowe, na tych samych, co w państwach zaborczych zasadach [6].

W b. Kongresówce i obecnych województwach wschodnich Rzeczypospolitej nie istniały właściwie przed wojną ubezpieczenia społeczne. Na zasadzie wspomnianej wyżej ustawy o odszkodowaniu za nieszczęśliwe wypadki z 1903 r., zaledwie 2% ludności podpadało pod jej orzecznictwo [7], gdy w Niemczech mogło z podobnej ustawy korzystać 37%. Ustawa rosyjska w 1912 r., wnosząca ubezpieczenie przymusowe w stowarzyszeniach przemysłowców, nie weszła w życie na terytorium Kongresówki. O chorych robotników i rodziny tychże dbać musiały poszczególne fabryki lub związki fabryk.

Przy tak niskim stanie i tak daleko idącej rozbieżności systemów ubezpieczeniowych Polska stwarzać musi nowy jednolity system ubezpieczeń społecznych. Jakkolwiek nie są one dotąd objęte wspólnym kodeksem i nie dotyczą tak ważnych działów jak inwalidztwo i śmierć, można jednak powiedzieć, że bardzo wiele dokonano w tej dziedzinie.

Ustawy wydane w okresie ostatnich lat dziesięciu obejmują terytorium całej Rzeczypospolitej i uchylają przepisy dawniejsze. Kategorie ubezpieczeń istniejące w b. dzielnicy pruskiej obowiązują w dalszym ciągu, o ile nie zostały zastąpione przez nowe ustawy.

Przepisy nowych ustaw uznają minimum świadczeń, objętych ustawami zaborców, rozszerzają je na nowe kategorie ubezpieczonych, idą dalej w opiece nad ubezpieczonymi.

Wszystkie kategorie są ubezpieczeniami przymusowymi, instytucje ubezpieczeniowe stwarza i kontroluje rząd. Polska posiada dotąd ubezpieczenia chorobowe, od nieszczęśliwych wypadków i od bezrobocia.

Ubezpieczenie chorobowe opiera się na ust. z 20 maja 1920 r. (Dz. Ustaw z 1920 r. nr 44), na podstawie której tworzy się kasy chorych powiatowe lub miejskie (w miastach ponad 50 tys. mieszk.). Kasy te zarządzane są przez Rady utworzone na okres trzyletni w 2/3 z ubezpieczonych, a w 1/3 z pracodawców. Czynne prawo wyborcze mają ubezpieczeni i pracodawcy bez różnicy płci, o ile ukończyli 20 rok życia. Rada wybiera Zarząd najmniej 9 członków, którzy pełnią swój urząd bezpłatnie, mianują dyrektora i urzędników. Ci stoją pod ochroną prawa w równej mierze jak urzędnicy państwowi (art. 62 – 85). Kasy Chorych tworzą Związki Okręgowe połączone w Związek ogólnopaństwowy (art. 93).

Zasada organizacji jest przeto terytorialną, a kasa posiada pełny samorząd, unormowany ustawą i regulaminem. O ile autonomia kasy nie wystarcza, aby poprawnie spełniła swe zadania, Rząd mianuje Komisarza dla Zarządu kasą.

Taką jest instytucja, w której obowiązkowo brać muszą udział „wszystkie osoby bez różnicy płci, zatrudnione na podstawie statutu roboczego lub służbowego (art. 3 i 4)”.

Kasy chorych służą zatem zarówno robotnikom, jak i pracownikom umysłowym, obowiązujące są dla wszelkiej pracy zależnej, czy ona wymaga wysokich kwalifikacji profesora, czy tylko fizycznej sprawności murarza. Urzędnicy państwowi ubezpieczeniu nie podlegają i sprawa lecznictwa jest dotąd regulowana w każdym urzędzie inaczej. Polska ustawa wciąga do koła obowiązkowo ubezpieczonych także terminatorów i praktykantów, nawet gdy nie otrzymują wynagrodzenia, oraz chałupników, jakkolwiek ci nie stoją w bezpośredniej zależności od pracodawcy. Koło obowiązkowo ubezpieczonych obejmuje także robotników i pracowników rolnych i leśnych, jest zatem bardzo szerokie i pomimo zarzutów, słusznie czy niesłusznie stawianych, Kasy oddziałują dobroczynnie na stan zdrowotności w kraju.

Członek Kasy Chorych otrzymuje w miarę potrzeby leczenie ambulatoryjne, domowe lub szpitalne i porady lekarskie bezpłatnie w ciągu 26 tygodni; wyjątkowo zaś 39 tygodni. Poza tym zasiłek, który wynosi 60% płac. Kasy udzielają również pomocy przy nieszczęśliwych wypadkach, ale na rachunek zakładu, którego obowiązkiem jest zająć się poszkodowanym (art. 24). Wydatną opieką otacza kasa chorych położnice, udzielając im pomocy lekarskiej przez cały okres ciąży i połogu, zasiłku w kwocie 100% zarobku przez 8 tygodni, oraz zasiłku w pieniądzach lub naturze matkom karmiącym przez 12 tygodni. Rodziny ubezpieczonych korzystają z bezpłatnego leczenia w razie choroby, z pomocy podczas ciąży i zasiłku pogrzebowego (art. 33).

Ponieważ kasy chorych są instytucjami samowystarczalnymi, składki członków muszą być tak unormowane, aby dochód wystarczał na pokrycie wszystkich wydatków i świadczeń przepisanych w statucie, a zatem na opłatę lekarzy, lekarstw, szpitali, biura itd. Członkowie obowiązani są opłacać 2/5 przypadającej na nich kwoty, a pracodawca 3/5. Wydatki są wielkie, a chorzy w miarę wzrostu dochodów mogą być lepiej obsłużeni. Kasa zasobna bowiem utrzymuje szpitale, sanatoria, zakłady specjalne, naukowe itd. Drobne kasy nie mogą częstokroć podołać takim wydatkom i dlatego Polska, korzystając z doświadczenia państw innych, nakazuje ustawowe zakładanie kas wielkich (jedna na powiat lub jedna na Warszawę). I z tym jednak związane są różne niedogodności dla chorego, jak odległość od miejsca zamieszkania oraz w pierwszych latach istnienia trudności organizacyjne. Trudności te występują głównie dla wielkich instytucji, olbrzymiej np. przy kasie w Warszawie. Obejmuje ona około pół miliona członków.

Liczba ubezpieczonych na wypadek choroby wynosiła w Polsce: w 1925 r. liczba kas – 174; liczba ubezpieczonych w tysiącach – 1655, w tym kobiet 459 = 31%. W 1927 r.: 228 – 1779; w 1928 r. – 242    – 2200.

Przy przeciętnym zarobku rocznym 1035 zł przypadały na 1 ubezpieczonego 78 zł 68 gr rocznej składki. Z tego 3/5 płaci pracodawca. Koszty świadczeń wyniosły (leczenie, dożywianie) 107,5 milionów zł, a zasiłki pieniężne 33 miliony. Majątek kas doszedł w 1925 r. do 33 milionów złotych, a głównie w nieruchomościach, jak sanatorium w Worochcie, sanatorium dla gruźlików w Chodzieży i w Bystrej, budynki kas chorych we Lwowie, Krakowie, Łodzi, szpitale w Królewskiej Hucie, Katowicach itd.

Ponieważ z kas chorych korzystają klasy pracujące, powiedzieć można, że praca pozbawiona dotąd wielokroć urządzeń dla wygody i zabawy pozyskała natomiast pałace zdrowia nie gorsze od instytucji prywatnych, przeznaczonych dla warstw zamożnych. Wielka część instytucji tych powstało na Górnym Śląsku.

Śląsk zatrzymał dotąd ubezpieczenie chorobowe o typie niemieckim. Wśród 49 kas chorych znajdują się ogólnomiejscowe, wiejskie zakładowe, cechowe i górnicze, prowadzone przez Spółki Brackie górników. Ubezpieczonych było w 1925 r. 231 tysięcy, niemal połowa, bo 104 tys., przypadała na górników. Kasy dają również pomoc dla rodzin, pobierając za to oddzielne opłaty.

Pomoc przy nieszczęśliwych wypadkach

Choroba jest katastrofą, która może dotknąć każdego niezależnie od jego pracy. Natomiast nieszczęśliwe wypadki są przeważnie związane z pracą nie tylko przy maszynach, ale i przy takich zajęciach, jak np. ścinanie lub tarcie drzewa, zwózka kamieni, brukowanie itp. Wobec tej ścisłej zależności od pracy, odszkodowania za nieszczęśliwe wypadki we wszelkich systemach płacą wyłącznie przedsiębiorcy. Poszkodowani pobierają kwoty miesięczne lub ryczałtowe, obliczone w stosunku do ich dawniejszych płac czy pensji. Ponieważ wypadek pociąga za sobą całkowitą lub częściową niezdolność do pracy, stopień tej niezdolności określany być musi przez lekarza i rentę lub ryczałt jednorazowy oblicza się według tej miary. Przy śmiertelnym wypadku pracodawca opłaca koszta pogrzebu, a odszkodowanie przypada rodzinie.

Z początku wypłaty przy nieszczęśliwych wypadkach uzyskiwano drogą powództwa sądowego, przy czym robotnik udowodnić musiał, że winę wypadku ponosi przedsiębiorca. Pierwsza Anglia wprowadza w 1928 r. zasadę, że bez względu na winę koszta wypadku (leczenie, renta, pogrzebowe) opłaca przedsiębiorca. Zasada powyższa jest już dziś ogólnie przyjęta. Ażeby obniżyć ryzyko indywidualne, ustawy nakazują ubezpieczenie robotników przez przedsiębiorcę w zakładzie dowolnym, albo w zakładach stworzonych w tym celu przez państwo.

W Polsce ustawy stoją na tej samej zasadzie, co ubezpieczenie na wypadek choroby i stosują przy tym system austriacki dla b. zaborów austriackiego i rosyjskiego, oraz niemiecki. System austriacki jest terytorialny. Wszystkie zakłady przemysłowe, rolne, leśne, budowlane itp., o ile pracują przy pomocy motorów i maszyn, ubezpieczyć muszą w Zakładzie ubezpieczeń we Lwowie swoich pracowników i robotników. Zakład pozostaje pod kontrolą państwa. Przed wojną światową zakład lwowski działał w b. zaborze austriackim, obecnie obejmuje także całą Kongresówkę i Kresy. Ustawa austriacka z 1887 r. znowelizowana została w 1921 r. i rozciągnięta na b. zabór rosyjski w 1924 r.

Niemcy przyjęły system zawodowy, tzn., że przedsiębiorstwa według zawodu łączą się w stowarzyszenia przemysłowe i rolnicze (Bernfsgenossensekaften). Ubezpieczonych liczono ok. 25 milionów. Kasy stowarzyszeń wypłacają renty i odszkodowania. W razie niewypłacalności kas wypłaca państwo. Związki mają wysoką autonomię, a na członków swoich nakładają składki według zawodowego ryzyka, jakie przedstawia zawód.

W braku polskiej ustawy o nieszczęśliwych wypadkach i wobec poprawnego funkcjonowania ubezpieczalni w Katowicach i w Poznaniu działa dotąd w b. dzielnicy pruskiej ubezpieczenie według wzorów i ustaw niemieckich. Dla województw Poznańskiego i Pomorskiego istnieje w Poznaniu Ubezpieczalnia Krajowa dla przemysłu i Zakład Ubezpieczeń od Wypadków w Rolnictwie. Zakład woj. śląskiego w Katowicach posiada działy przemysłowy i rolniczy.

Polska opiera zatem ubezpieczenie od nieszczęśliwych wypadków na dwojakiej podstawie terytorialnej w byłych zaborach rosyjskim i austriackim, oraz zawodowej dla województw Pomorskiego, Poznańskiego i Śląskiego. Występuje tu niepożądana niejednolitość systemu i świadczeń, którą należałoby usunąć przepisaniem nowej polskiej ustawy.

System zawodowy polega na łączeniu się przemysłowców lub rolników w stowarzyszenia na podstawie zawodu i zarządzania utworzonymi wspólnie funduszami. Opłaty wnoszą wyłącznie przedsiębiorcy i oni też jedynie mają udział w zarządzie. Obowiązek ubezpieczenia dotyczy robotników w wielkim przemyśle (fabryki i górnictwo), w przedsiębiorstwach transportowych i technicznych, a w rolnictwie wszystkie gospodarstwa, zarówno robotników jak i właścicieli, a zatem i drobnych gospodarzy włościan.

Pracownik, który uległ nieszczęśliwemu wypadkowi, leczony jest przez kasę chorych, o ile zaś skutki wypadku dłużej trwają lub gdy nastąpiło kalectwo, otrzymuje odszkodowanie od zakładu ubezpieczeń od nieszczęśliwych wypadków, w razie śmierci odszkodowanie przypada rodzinie. Około 8% wypadków załatwiały w Niemczech kasy chorych, wypadek bowiem okazuje się wielokroć drobnym skaleczeniem, uderzeniem czy wstrząsem i odszkodowania trwałego za sobą nie pociąga.

System terytorialny austriacki, wprowadzony na terytorium Małopolski i b. zaboru rosyjskiego dzieli ubezpieczenia na przymusowe i dobrowolne. Przymusowi ulegają wszyscy robotnicy i urzędnicy przedsiębiorstw przemysłowych, transportowych, górniczych, a w rolnictwie jedynie przedsiębiorstwa posługujące się rolnikami. Od przymusu wyłączeni są robotnicy i urzędnicy w przedsiębiorstwach państwowych i samorządowych. Dobrowolnie ubezpieczać się mogą sami przedsiębiorcy oraz robotnicy w zakładach pracy nie podlegających przymusowi.

Pomoc udzielana poszkodowanemu polega na rencie, której wysokość zależy od stopnia uszkodzenia i może być zamieniona na odszkodowanie jednorazowe.

Każdy z systemów ma swoje zalety i braki. Zaletą systemu niemieckiego jest, że łącząc zakłady pracy według zawodu, może oddziałać na wprowadzenie metod pracy i systemów zabezpieczania maszyn i urządzeń, które zmniejszą ryzyko robotnicze i liczbę nieszczęśliwych wypadków.

Wyższość systemu małopolskiego (austriackiego) polega na obejmowaniu ubezpieczeniem zakładów przemysłowych wszelkiego typu.

W Polsce ubezpieczonych w przemyśle było 1209 tys. osób, w rolnictwie około 1466 tysięcy. Ogólna suma opłat na ubezpieczenia od nieszczęśliwych wypadków wynosiła (w 1925 r.) 28 milionów to znaczy na jednego ubezpieczonego ok. 10 złotych. Największy wydatek stanowią renty, ogółem 12,6 mil. złotych. Ogólna liczba nieszczęśliwych wypadków zgłoszonych w Polsce była w roku sprawozdawczym 52100, w czym wypadków wymagających odszkodowania 11163. Z tego na rolnictwo i leśnictwo przypada 2316 osób. Wypadków śmiertelnych było 806.

Tak wygląda pole bitwy, na którym nie oręż, ale ręce ludzkie zmagają się z przyrodą, aby wydobyć od niej niezbędne dla narodu środki utrzymania.

Ubezpieczenie od inwalidztwa i starości działa w Polsce jedynie w woj. Śląskim, Poznańskim i Pomorskim na zasadzie ustaw niemieckich.

Zobowiązani do ubezpieczenia są wszyscy robotnicy i pracownicy w przemyśle, handlu, załoga statków morskich i rzecznych, pedagogowie i nauczyciele, personel teatralny, o ile nie mają praw emerytalnych wynikających z ich stanowiska służbowego jako urzędników, oraz emerytur ustanowionych w przedsiębiorstwach.

Poza tymi kategoriami pracy zależnej obowiązani są do ubezpieczenia się niezależni przedsiębiorcy i rzemieślnicy, którzy zatrudniają nie więcej niż jednego robotnika oraz chałupnicy w przemyśle. Istnieje również prawo ubezpieczenia się dla innych osób pracujących, aż do wieku lat 40.

Polska, przejąwszy ustawy niemieckie na b. zabór pruski, liczy obecnie w 1925 r. 800 tys. ubezpieczonych, z których na Śląsk przypada 300 tys. a na pozostałe 2 województwa 500 tysięcy. Liczba płynnych rent doszła do 100 tys. Połowa tych rent przypada na renty inwalidzkie. W samym 1925 r. przybyło z górą 15,5 tys. .rencistów, w czym każda trzecia renta przypadała wdowie lub sierocie. Reszta może być zastąpiona opieką w domach inwalidzkich. Suma wpłaconych rent wynosiła 14,5 miliona zł, na opiekę w domach inwalidzkich wydano 7,8 milionów.

Renty inwalidzkie zabezpieczają niewątpliwie tak niski dochód roczny, że niepodobna, aby człowieka utrzymać. Pomimo to, zarówno dla całkowicie, jak i częściowo niezdolnych do pracy, są one nadzwyczaj pożądanym oparciem w ich nieszczęściu czy bezsilnej starości. Jest to niewątpliwie system dużo wyższy od dobroczynności. Toteż cała klasa robotnicza w Polsce domaga się ubezpieczeń inwalidztwa i starości.

Ubezpieczenie inwalidztwa i starości stanie niewątpliwie na pierwszym miejscu wśród reform społecznych najbliższego okresu, wywołując ustawę, która obowiązywać będzie w całej Polsce.

Najważniejszym jest ubezpieczenie inwalidztwa, to znaczy niezdolności do pracy, która nie występuje w jednym u wszystkich czasie, ale najczęściej związana jest z późnym wiekiem. Ubezpieczenie inwalidztwa staje się w ten sposób identyczne z ubezpieczeniem na starość.

Znamy dwa typy inwalidów: inwalidzi pracy i wojny.

Inwalidztwem wojennym zajęły się po wojnie światowej wszystkie państwa, przyjąwszy system dobrowolny społecznej opieki z zachętą i pod kontrolą państwa, albo system państwowy ujęty w ramy ustawy.

System pierwszy przyjął się jedynie w Anglii. Polega on na rejestrowaniu zakładów, które zobowiązały się do zatrudnienia inwalidów wojennych (National Kings Roll [8]) przyjmując najmniej 1 inwalidę na 50 robotników, na tych samych warunkach wynagrodzenia, co robotnicy nie poszkodowani. Ważne zadanie spełniła również reedukacja, która dała kilkanaście tysięcy ludzi wyszkolonych, oraz techniczne komisje doradcze. Renty wypłaca państwo.

Francja, Włochy, Niemcy, Czechosłowacja i Polska przyjęły państwowy system opieki nad inwalidami wojny.

We Francji znalazło się 800 tys. inwalidów wojennych, którymi zajęły się biura pośrednictwa pracy, istniejące w każdej większej gminie. Ustawa wymaga zatrudniania inwalidów w dostępnych dla nich gałęziach pracy. Ustala również renty dożywotnie albo czasowe. Płaca zarobkowa dla inwalidów taka sama jest dla innych robotników bez względu na pobieraną rentę, okazało się bowiem, że wydajność pracy inwalidów nie jest niższa przy właściwym doborze pracy, niż u robotników normalnych, byle wykonywali prace wymagające niższych kwalifikacji.

W Niemczech i Austrii obie kategorie inwalidów (praca i wojna) jednakowo są traktowane. Przy inwalidztwie od 45 do 50% renta wynosi 50% zwykłych poborów. Fabryki obowiązane są przyjmować do pracy 2% inwalidów, o ile zatrudniają najmniej 25 robotników, i wypłacać im te same płace.

W Polsce sprawa inwalidów wojennych w części tylko została uregulowana przez ustawę z 18 marca 1921 r., znowelizowaną w marcu 1922. Podobnie jak w Anglii i w Austrii, fabryki obowiązane są zatrudniać 1 inwalidę na każdych 50 robotników, dając im te same warunki pracy i płacy. Renty i koncesje uważane są przez inwalidów za niedostateczne.

Ubezpieczenia na wypadek bezrobocia

Teoria

Bezrobotnym zwiemy robotnika albo pracownika zdolnego do pracy, który tę pracę bez własnej winy utracił.

Nie mogą zatem za bezrobotnych uchodzić inwalidzi pracy, ani ubodzy żyjący z dobroczynności. Strajkujący robotnik jest również od pomocy dla bezrobotnych wykluczony.

Bezrobocie, jako zjawisko masowe, występuje w ostrej formie w okresie kapitalizmu, a zatem w Anglii już w XVII i XVIII stuleciu.

Na kontynencie zjawia się wszędzie, gdzie wprowadzono wielki przemysł, a występuje najsilniej w okresach kryzysów gospodarczych. Po wojnie światowej bezrobocie przybrało zastraszające rozmiary, wybuchając w krajach zwycięzców, w państwach neutralnych, a niemal najpóźniej, bo dopiero w 1923 roku w zwyciężonych Niemczech.

Przyczyną bezrobocia jest niedostateczna organizacja produkcji, nierówność zapotrzebowania ze strony konsumentów, szybkie postępy techniki, które usuwają robotników, zastępując ich automatyzmem maszyn, wreszcie sezony w przemyśle i rolnictwie. Do tych przyczyn ekonomicznych dodać trzeba szybki przyrost ludności, a zwłaszcza exodus do miast ludności wiejskiej, która napływa w okresach kiedy na wsi brak pracy. Natężenie bezrobocia wzmaga się przy każdym zakłóceniu i zmianie stosunków gospodarczych, a zatem w czasie kryzysów i wojen. Naturalne jest przeto, że wojna światowa, która zmieniła układ stosunków politycznych i zubożyła Europę, pozostawia niemal stałe masowe bezrobocie. Ilość bezrobotnych najwyższa około 1922 roku nie daje się zażegnać tak, że w Anglii np. stale przewyższa milion, a w krajach skandynawskich dochodziła do 25% ogółu zatrudnionych robotników.

Wobec takiego stanu należy uważać bezrobocie za stałe zjawisko, a polityka społeczna rządów zająć się musiała również dobrze losem robotnika pracującego, jak i bezrobotnego. Państwo bowiem przez swoją politykę gospodarczą, regulowanie ceł, stosunek do państw innych, wywołany niekiedy względami politycznej natury, oddziaływa na rynek pracy i odpowiedzialne jest za los ludności pracującej, zarówno w okresie ożywienia, jak i zastoju gospodarczego.

Za losy robotnika i pracownika odpowiada również przedsiębiorca, który tak samo jak i przy innych rodzajach ubezpieczeń musi ponosić koszta utrzymania robotnika i jego rodziny w okresach braku pracy. Wreszcie i sam robotnik powinien czynnie starać się o zastąpienie utraconej pracy przez nową, albo też stworzyć oszczędności, które by mu w okresie bezrobocia umożliwiły przetrwanie.

Zaradzić bezrobociu można: a) przez pośrednictwo pracy; pośrednictwo to organizują już niemal wszędzie państwa w specjalnych biurach, b) roboty publiczne lub dopomaganie przedsiębiorstwom prywatnym niezasobnym w kapitały, oraz c) ubezpieczenia na wypadek bezrobocia.

Dostarczenie pracy robotnikom i pracownikom to najlepszy sposób zapobieżenia nędzy i demoralizacji, które są wynikiem kryzysów przemysłowych i towarzyszącego im braku pracy. Dlatego też wszędzie niemal ustawy o zapobieżeniu bezrobocia przewidują nadzwyczajne fundusze na roboty publiczne. Roboty te podejmowane są przeważnie przez miasta i samorządy, które z własnych zasobów i z dopłat czy pożyczek państwa budują drogi, mosty, mieszkania dla szerokich kół ludności; państwo na okres bezrobocia przeznaczyć może pracę nad regulowaniem rzek czy budową kanałów itp. Fundusze na roboty publiczne przewidują ustawy i rozporządzenia w Danii, we Włoszech, w Belgii, w Australii, w Niemczech itd. W Polsce już w 1919 r. zorganizował rząd roboty publiczne, zatrudniając około 90 tysięcy robotników. Wprawdzie ta pierwsza próba wypadła bardzo niefortunnie i stanowiła dowód jak trudno zorganizować prace tego rodzaju, tak aby dawały istotny rezultat użyteczny. Od połowy 1925 roku rząd udzielił pomocy kredytowej gminom na zatrudnienie bezrobotnych, a w ciągu 1926 roku wydano około 64 milionów złotych, zatrudniając robotami publicznymi około 40 tysięcy bezrobotnych.

Jednakże przedsiębiorcy prywatni, którym gminy powierzały prowadzenie robót, zatrudniali także element bezrolny, jako tańszy, zwłaszcza przy robotach kolejowych, prowadzonych poza obrębem miasta. Pomimo to roboty publiczne u nas prowadzone były z pewnym powodzeniem, może nawet lepszym aniżeli w Niemczech, gdzie w roku 1925/26 wydatek na roboty zdążające do zatrudnienia bezrobotnych wynosił 191 milionów marek, zatrudniając zaledwie 10% bezrobotnych uprawnionych do zasiłku.

Roboty publiczne, czy nawet uruchomienie pewnych przedsiębiorstw prywatnych, to niewątpliwie najlepszy sposób walki z bezrobociem. Ażeby poza swoim celem humanitarnym i etycznym przynieść mogły korzyści gospodarcze, muszą być z góry obmyślone, zarówno co do rodzaju robót, jak i przygotowanych do ich prowadzenia funduszów. Przy najlepszej jednak organizacji, jak wykazuje doświadczenie, nie mogą objąć wszystkich bezrobotnych w chwili kryzysu ani nawet przy dzisiejszych postępach techniki w czasach normalnych. Dlatego niezbędne jest ubezpieczenie na wypadek bezrobocia. Ubezpieczać się powinni wszyscy robotnicy i pracownicy zależni oraz ta część pracy pozornie samodzielnej, której wykonawcy nie są w stanie odkładać oszczędności na ciężkie czasy. Ubezpieczenie powinno być przymusowe, ponieważ uświadomienie szerokich mas pracujących nie zaszło jeszcze tak daleko, aby ogół samorzutnie myślał o przyszłości. Na sumy ubezpieczeniowe płyną wkładki przedsiębiorców i ubezpieczonych, pożądaną jest również dopłata ze strony państwa.

Wstępną akcją przy udzielaniu zasiłków jest rejestrowanie bezrobotnych i stała nad nimi kontrola oraz ścisły stosunek z urzędami pośrednictwa pracy i należyta ich organizacja w celu zastąpienia pracą zarobkową pomocy udzielanej ubezpieczonym. Za ubezpieczeniem, a nawet zorganizowaniem pomocy państwowej dla bezrobotnych, przemawiają względy humanitarne, etyczne i ekonomiczne. A zatem: a) stanowimy wielką ludzką rodzinę, a niedola grupy pracującej wyraża się w nędzy, chorobach, występkach, pijaństwie, przez które cierpi całość, b) Bezrobocie demoralizuje robotnika, osłabia jego siły fizyczne i znieprawia charakter, c) Bezrobotny przestaje być konsumentem. Należy przeto umożliwić mu nabywanie niezbędnych towarów nie tylko ze względu na niego i rodzinę, ale również dla przezwyciężenia panującego na rynku towarowym zastoju.

Stan ubezpieczeń społecznych

Ubezpieczenia na wypadek bezrobocia zapoczątkowały angielskie związki zawodowe (Trade Uniony) wypłacając członkom swoim zasiłki, aby uchronić ich od nędzy i nie dopuścić do przyjmowania pracy poniżej normy, ustalonej dla ogółu członków. Szwajcaria, a później Belgia wprowadzały w poszczególnych miastach ubezpieczenia bezrobotnych na swoim terytorium, dając niewielkie zasiłki dzienne bezpośrednio z kasy miejskiej, albo dopłacając do funduszów przeznaczonych na cel powyższy przez związki zawodowe. Istniały przeto ubezpieczenia miejskie w Bernie, Bazylei, Genewie, Gandawie, Leodium [Liege]. Za przykładem Szwajcarii i Belgii poszły liczne miasta Niemiec Francji, Danii, Norwegii, Holandii, Włoch. Ubezpieczenie państwowe od bezrobocia istniało jednak tylko w Anglii od 1911 roku. Dopiero lata powojenne wysuwają ubezpieczenie od bezrobocia na pierwszy plan reform społecznych.

Pobudkę do międzynarodowej akcji w sprawie bezrobociu dała już w r. 1918 Konferencja pracy w Waszyngtonie. Uchwalone projekty konwencji i zaleceń żądają statystyki bezrobotnych i dostarczania Międzynarodowej Organizacji Pracy informacji o środkach przedsięwziętych i zamierzonych dla walki z bezrobociem. Konwencja przewiduje system bezpłatnych państwowych biur pośrednictwa pracy, żąda, aby robotnik pracujący na terytorium obcego państwa mógł w razie braku pracy korzystać z zasiłków na równi z krajowcami i zaleca w każdym kraju zorganizowanie systemu ubezpieczeń od bezrobocia w postaci instytucji rządowej, albo przynajmniej udzielanie zasiłków ze strony rządów. Konwencja mówi również o organizowaniu robót publicznych na okresy bezrobocia.

Stopniowo zalecenia konferencji waszyngtońskiej przybierają kształty realne. Reformy postępują b. szybko, ponieważ groza bezrobocia przechodzi wszelkie oczekiwania.

We wszystkich niemal państwach zorganizowane zostało państwowe pośrednictwo pracy. Ubezpieczenia zaś w formie przymusowej przeważnie na wzór angielskich wprowadzone zostały w Rosji Sowieckiej, w Niemczech, Austrii, we Włoszech, Francji, a nawet w krajach nie dotkniętych przez wojnę, a raczej przez nią wzbogaconych, jak: Hiszpania, Holandia, Luksemburg. Reformatorzy angielscy udoskonalają stworzone przed wojną dzieło. Ustawa z 1921 r. wprowadza ubezpieczenie rodziny bezrobotnego i przyznaje ubezpieczonemu prawo do zapomóg nawet przy stałym bezrobociu, które trwa dłużej niż jeden rok.

Nie dała się wyprzedzić w trosce o bezrobotnych także i Polska.

Ubezpieczenie od bezrobocia w Polsce

Wstępnym krokiem przy ubezpieczaniu bezrobotnych jest ich rejestracja oraz meldowanie się bezrobotnego w oznaczonych terminach i szukanie dla niego pracy. Już w 1919 roku Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej wprowadza rejestry bezrobotnych, a sejm 4 listopada uchwala ustawę tymczasową o doraźnej pomocy dla bezrobotnych (Dz. U. RP nr 8-9/1919).

Ustawa o zabezpieczeniu na wypadek bezrobocia ogłoszoną zostaje 18 lipca 1924 r. (Dz. U. nr 6-7/1924). Ustawa obejmuje wszystkich robotników od 18 do 60 lat, którzy pracują w przedsiębiorstwach zatrudniających powyżej pięciu robotników. Pracownicy umysłowi, robotnicy rolni i leśni nie są ustawą objęci. Tak samo robotnicy sezonowi, którzy z natury swej pracy nie mogą mieć zajęcia w ciągu paru lub kilku miesięcy, nie są uważani za bezrobotnych. Od prawa do świadczeń wykluczeni są inwalidzi oraz pozbawieni pracy z powodu strajku.

Fundusz bezrobocia tworzy się przy Ministerstwie Pracy i Opieki Społecznej i czerpie swe dochody z wkładów zakładów pracy i z dopłat skarbu państwa. Zakłady pracy są obowiązane do zabezpieczenia robotników na wypadek bezrobocia i do wypłaty 2% od sumy zarobków. Jedną czwartą tej kwoty potrącają zarobkodawcy robotnikom przy każdej wypłacie, trzy czwarte obowiązani są dopłacić sami. Za podstawę obliczeń służy istotna wysokość zarobku, o ile nie przekracza 5 zł dziennie.

Ubezpieczeni robotnicy mają prawo do pobierania zasiłku przez 13, najwyżej siedemnaście tygodni w ciągu jednego roku. Wysokość zasiłku wynosi 30 do 50% płacy zarobkowej, zależnie od wielkości rodziny. Bezrobotny obowiązany jest do przyjęcia pracy, ale tylko odpowiedniej, tzn. takiej, która nie przekracza zdolności fizycznych robotnika, opłacana jest według norm przyjętych w danej okolicy i nie jest szkodliwa dla zdrowia, ani dla moralności.

Funduszem bezrobocia zarządza Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej; do funduszu tego rząd dopłaca 50%. Ponieważ bezrobocie trwa w wielu wypadkach dłużej niż przewidziane 17 tygodni, państwo nasze wypłaca bardzo znaczne kwoty jako zasiłki dla tych, którzy już z ubezpieczenia korzystać nie mogą. Z tych zasiłków (tzw. akcja doraźna) korzystało pod koniec 1925 r. prawie 73 tysiące robotników.

Pracownicy umysłowi dotknięci są klęską bezrobocia niemal w tym samem stopniu, co robotnicy fizyczni. Zjawisko powyższe występuje nie tylko w Polsce, ale w całej Europie, bezrobocie pracowników umysłowych staje się dziś kwestią międzynarodową i tylko w międzynarodowej płaszczyźnie rozwiązana być może.

W Polsce kataklizm wojenny zdezorganizował dawne stosunki, a młode państwo polskie powoływało w początkach swego istnienia nadmierną liczbę pracowników różnego rodzaju, których później redukowano, nie troszcząc się, jak znajdą środki utrzymania. Toteż wyłączenie pracowników umysłowych z kategorii ubezpieczonych wywołało powszechne ubolewanie, a nawet oburzenie. Nacisk opinii publicznej był tak wielki, że już w rok później, w 1925 roku, znowelizowano ustawę przez dodanie kategorii pracowników umysłowych. Nowela opierała się również na zasadzie ubezpieczania obowiązkowego pracy zależnej. Przy tworzeniu funduszu państwo nie zobowiązywało się jednak do dopłaty. Obecnie nowela z 1925 roku przestała obowiązywać wobec nowej ustawy dającej całość ubezpieczeń pracownikom intelektualnym.

Ubezpieczenie na wypadek bezrobocia jest jednolite dla całego państwa, nie wyłączając Śląska. Prowadzi je Instytut Funduszu Bezrobocia, któremu powierzono również akcję doraźną ustanowioną w marcu 1925 r. dla tych bezrobotnych, którzy wyczerpali już okres zasiłków ustawowych. W 1925 r. liczba zarejestrowanych zakładów pracy wynosiła 12,5 tys., a robotników 653 tys., co stanowiło 88% ogółu uprawnionych. Zasiłki pobierało około 73 tys. robotników, a kwotę zasiłkową podaje statystyka na 23 miliony.

Jakkolwiek wspomagani stanowili tylko 27% bezrobotnych, to jednak i ta pomoc nie była bez znaczenia w tym pierwszym roku funkcjonowania systemu ubezpieczeń od bezrobocia.

Ubezpieczenie pracowników umysłowych opiera się od początku roku 1928 na rozporządzeniu prezydenta z 24 listopada 1927 r. [9]. Ustawa obejmuje brak pracy, niezdolność do wykonywania zawodu, starość i śmierć. Obowiązuje ona bardzo szerokie koło pracowników umysłowych, mężczyzn i kobiet nie młodszych od lat 16 i nie starszych niż lat 60. Ubezpieczać się obowiązani są tylko pracownicy zależni, oprócz tych osób, które już otrzymują pensje czy emerytury, albo też na zasadzie ustaw otrzymywać je będą, jak np. urzędnicy państwowi, banku polskiego, banku rolnego, pracownicy związków komunalnych itp. Ustawa bardzo szczegółowo wymienia wszystkie kategorie pracowników podlegających ubezpieczeniu (art. 3.), a ponieważ wielekroć występują nowe zawody minister pracy i opieki społecznej ma prawo na nowe zawody ubezpieczenie to rozszerzyć. Ubezpieczony opłaca składki nie tylko od pobieranej w pieniądzach pensji miesięcznej czy rocznej, ale od całego wynagrodzenia, które może płynąć w naturze czy w postaci udziału w zyskach. Opłaty ponoszone są przez zarobkodawcę i pracownika i wynoszą za wszystkie ubezpieczenia razem 10% zarobku. Z kwoty składek trzy piąte opłaca zarobkodawca, a dwie piąte ubezpieczony. Opłata stanowi przeto dość znaczne obciążenie zarówno budżetu ubezpieczonego jak i zarobkodawcy, ale w zamian za to odejmuje troskę o przyszłość, która tak ciężkim brzemieniem kładła się na każdej rodzinie inteligenckiej.

W zamian za te opłaty ubezpieczony uzyskuje prawo:

a) W razie braku pracy do zasiłku pieniężnego, zapomogi na podróż, a nawet dokształcenia, o ile przygotowanie do zawodu okazałoby się niedostateczne.

b) Renta inwalidzka przypada ubezpieczonemu niezależnie od wieku, o ile by stał się niezdolny do wykonywania swego zawodu, nawet przy utracie połowy zdolności umysłowej czy fizycznej.

c) Prawo do renty starczej uzyskać można albo po opłaceniu pewnej liczby miesięcy składkowych (420 kobiety, 480 mężczyźni) albo w wieku lat 60-65.

d) Ubezpieczenie na wypadek choroby istnieje jak dotąd w kasach chorych, które opłaca urząd ubezpieczeniowy.

e) Renty wdowie, to znaczy wdowy lub wdowca, przypadają pozostałym po śmierci małżonka, który pobierał emeryturę starczą lub inwalidzką. Renty sieroce pobierać mogą dzieci do lat 18, a w razie studiów dłuższych nawet do 24 i to dzieci nieślubne na równi ze ślubnymi.
Ubezpieczenia wykonywane będą przez Zakłady Ubezpieczeń Pracowników umysłowych, które tworzą Związek z siedzibą w Warszawie. Zakłady te, jak i całe ubezpieczenie, są instytucją finansową samorządną, której władze pochodzą z wyborów przeprowadzanych wśród zarobkodawców i pracowników. Nadzór należy do ministra pracy i opieki społecznej, który ma prawo kontroli i wysłania delegata na posiedzenie władz zakładu lub związku.

Nie zatrzymuję się nad szczegółami obszernej ustawy (artykułów 170), którą każdy pracownik umysłowy dokładnie poznać powinien. Wprowadzenie jej w życie stanowi zwrot ważny i korzystny w życiu pracowniczym.

Zakończenie

Ubezpieczenia społeczne są krokiem naprzód w uregulowaniu stosunków pracy zależnej. Odejmują one kwestii robotniczej najdotkliwszy bodaj kolec –niepewność bytu człowieka pracy. Państwo staje obok pracy zależnej jako jej opiekun i prawodawca, wymierzający sprawiedliwość. Społeczeństwo zaś, domagając się ubezpieczenia w razie katastrof życiowych tych, których praca jest fundamentem współczesnego bytowania, czyni z niej sprawę złączoną z pomyślnością lub klęską ogółu.

Ubezpieczenie społeczne stanowi również dowód zmodernizowania form życia. Tak jak praca jest funkcją stałą, tak i ubezpieczenie w okresach niemożności pracy staje się stałą uregulowaną instytucją. Zamiast oszczędności indywidualnej, która hodowała chciwość i egoizm, zjawia się pomoc zbiorowa. Ta pomoc jest jednak również samopomocą i nie rozgrzesza robotnika od myślenia o własnej przyszłości. Samopomoc jest tu ściśle połączona z solidarnością.

Solidarna odpowiedzialność kapitału i pracy, solidarne działanie społeczeństwa i rządu, solidarna akcja grupy terytorialnej czy zawodowej – oto filary ideowe, na których wspiera się ubezpieczenie społeczne.

Zofia Daszyńska-Golińska

 

Powyższy tekst to cała broszura Zofii Daszyńskiej-Golińskiej, wydana nakładem Międzystowarzyszeniowej Sekcji Wydawniczej Słuchaczów Wolnej Wszechnicy Polskiej, Warszawa 1929. Od tamtej pory nie wznawiana, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł.
Publikowaliśmy już dwa inne teksty poświęcone podobnej tematyce: Konstanty Krzeczkowski: O nową formę ubezpieczeń społecznych oraz Bronisław Siwik: Dobrowolne i przymusowe ubezpieczenia społeczne.
Publikowaliśmy także inny tekst Zofii Daszyńskiej-Golińskiej: Co zapowiada nowy socjalizm.

 

Przypisy:

1. Używać tu będę przyjętych dziś nazw robotnik (pracownik fizyczny) i pracownik (umysłowy).

2. Ubezpieczeniom od bezrobocia poświęcam specjalny końcowy rozdział.

3. Tzw. Mutualités oraz Assistawe médicale grotuite, utrzymywana przez gminy, departamenty i państwo. Z pomocy tej korzystać może każdy Francuz pozbawiony środków.

4. Włochy wprowadziły od r. 1910 ubezpieczenie macierzyństwa dla robotnic fabrycznych. Przymusowemu ubezpieczeniu ulegają robotnice od 15 do 50 lat.

5. Rosyjska ustawa ubezpieczeniowa z 1912 r. nie została wprowadzona na terytorium Kongresówki.

6. Powołam się na nie przy omawianiu poszczególnych działów ubezpieczeń społecznych.

7. Robotnicy zakładów podlegających inspekcji fabrycznej, o ile zarobek ich roczny nie dochodził do 1500 rubli.

8. Zakładów takich było 28162. W 1923 r. zatrudniały około 300 tys. inwalidów w 600 różnorodnych zawodach.

9. Dziennik Ustaw RP nr 106/1927.

 

Zofia Daszyńska-Golińska (1866-1934) – nazwisko panieńskie Poznańska, pochodziła ze zubożałego ziemiaństwa, początkowo nauczycielka francuskiego, od ok. roku 1883 weszła w krąg polskiego ruchu socjalistycznego (grupa „Solidarność”). Ukończyła studia z ekonomii politycznej i historii na uniwersytecie w Zurychu, gdzie następnie się doktoryzowała. Tam związała się z emigracyjnymi działaczami Proletariatu. Wyszła za mąż za działacza socjalistycznego Feliksa Daszyńskiego (starszy brat Ignacego Daszyńskiego), po jego śmierci wróciła do Warszawy. Wykładała w Uniwersytecie Latającym, działała w ruchu socjalistycznym, za co została uwięziona i wydalona z zaboru rosyjskiego. W Berlinie uzyskała tytuł docenta, współpracowała z tamtejszymi socjaldemokratami, następnie wyszła ponownie za mąż za S. Golińskiego i osiadła w Krakowie. Członkini Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej, wykładowca Uniwersytetu Ludowego im. A. Mickiewicza i szkoły partyjnej PPS, założycielka robotniczego stowarzyszenia abstynenckiego „Trzeźwość”, współpracownica prasy socjalistycznej (m.in. „Naprzód”, „Prawo Ludu” i „Gazeta Robotnicza”). Współtwórczyni i aktywna działaczka lewicowego ruchu kobiecego. W czasie I wojny światowej związana z obozem piłsudczykowskim, kierownik Biura Prac Ekonomicznych Naczelnego Komitetu Narodowego, działaczka Ligi Kobiet Pogotowia Wojennego. Po odzyskaniu niepodległości pracowała w Ministerstwie Pracy i Opieki Społecznej oraz kontynuowała działalność naukową, otrzymując tytuł profesorski Wolnej Wszechnicy Polskiej – jako wybitna ekonomistka oraz twórczyni podwalin polityki społecznej w Polsce. Po przewrocie majowym poparła Piłsudskiego, wchodząc w skład lewego skrzydła sanacji, zwolenniczka reform socjalnych i etatyzmu, w latach 1928-1930 senatorka z listy BBWR. Autorka wielu prac naukowych i rozpraw politycznych, m.in. „Przełom w socjalizmie”, „Współczesny ruch kobiecy wobec kwestii robotniczej”, „Zarys ekonomii społecznej”, „Przez kooperatywy do przyszłego ustroju”, „Przyczynki do kwestii robotniczej w Polsce”, „Prawo wyborcze kobiet”, „Praca. Zarys socjologii, polityki i ustawodawstwa pracy”, „Polityka społeczna (ekonomia społeczna)”.

 

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

 

__________________________________________________________________________________

 

Aleksander Lewin: Śladami Janusza Korczaka w Ein Harod

Aleksander Lewin

08 lis 2010 Drukuj

Pracowity tryb i sposób życia w kibucu bardzo mu odpowiadały, najbardziej zaś – co zrozumiałe – interesowały go dzieci, warunki ich egzystencji i rozwoju. Przychodził z rana do szkoły, obserwował zajęcia i pracę maluchów, a nawet pomagał im pół-żartem, pół-serio. Bardzo dużą wagę przywiązywał do tego, by dzieci jak najwięcej bawiły się. Nauczył je m.in. robić i puszczać latawce. Do owego czasu dzieci nie znały tej zabawy. Od czasu pobytu Korczaka i aż do chwili obecnej, rokrocznie, obchodzi się w Ein Harod z udziałem setek dzieci z okolicznych miejscowości – Święto Latawca. Jest to radosne święto dzieci i dorosłych, organizowane z dużym rozmachem.

 

Kibuc ten powstał po pierwszej wojnie światowej (1921 rok) w Galilei, niedaleko Deganii, jako jeden z sześciu kibuców rozmieszczonych u podnóża historycznej góry Gilboa, znanej z przekazów biblijnych (tu zginął w czasie bitwy król Saul i jego syn). Dzieje tego kibucu są nam szczególnie bliskie z wielu powodów. Każdy, kto przyjeżdża do Izraela i szuka śladów Korczaka, zaczyna od wizyty w Ein Harod. Powiedziałbym nawet więcej: obraz tego kibucu wszedł na trwałe do literatury polskiej dzięki relacjom wielu pisarzy, którzy przyjeżdżali tu w różnych okresach.

Korczak przebywał w Palestynie dwukrotnie (1934 i 1936) – łącznie 7 tygodni. Przyjechał na zaproszenie byłych wychowanków Domu Sierot (rodzina Simchonich) i byłych bursistów, czyli młodych wychowawców, z którymi korespondował od lat (m.in. Józef Anion) i którzy bardzo pragnęli gościć go u siebie. Miał nawet zamiar przyjechać jeszcze raz w roku 1937, ale z różnych powodów nie zdołał swego zamiaru zrealizować.

Jego korespondencja i relacje z dwóch pobytów oraz plany następnego wyjazdu świadczą dobitnie o tym, że nie były to krótkotrwałe epizody w życiu Korczaka, lecz wydarzenia znaczące tak dalece, że zastanawiał się nawet nad tym, czy nie powinien szukać w Palestynie rozwiązania wielu kwestii, których nie mógł rozwiązać w ówczesnej Polsce. Lata trzydzieste – może nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę – były w życiu Korczaka okresem bardzo dramatycznym. To nie przypadek, że pisząc o tych latach nieco później, w getcie, charakteryzował je tak: nikczemne, przeklęte, kłamliwe. „Nie chciało się żyć. Błoto, cuchnące błoto” [1].  Miał w tym czasie poczucie, że grunt usuwa się mu spod nóg i wszystkie jego wysiłki w zakresie opieki nad dzieckiem idą na marne.

Jechał do Palestyny, szukając odpowiedzi na wiele bolesnych pytań, które dręczyły go. W czasie swoich pobytów na Ziemi Świętej starał się poznać i zrozumieć psychikę dziecka żydowskiego, przebywającego w zupełnie odmiennych warunkach, zapewne niełatwych, uciążliwych, ale jakże głęboko przeobrażających istotę człowieka, jego stosunek do życia, ludzi, historii. Choć nie znał języka hebrajskiego, umiał jednak nawiązać bliski kontakt z dziećmi i dorosłymi (część osób dorosłych znała język polski). Wśród najstarszych członków kibucu oraz ich następców zachowały się dotąd żywe wspomnienia i fotografie z okresu pobytu Korczaka, wytworzyła się trwająca do dziś legenda [2].

Zachowała się fotografia Janusza Korczaka w białym fartuchu, wśród personelu kuchennego, obierającego kartofle. To zrozumiałe, nie chciał być ciężarem dla gospodarzy. Wieczorami spotykał się z wychowawcami i rodzicami, rozmawiał, wygłaszał pogadanki. Pracowity tryb i sposób życia w kibucu bardzo mu odpowiadały, najbardziej zaś – co zrozumiałe – interesowały go dzieci, warunki ich egzystencji i rozwoju. Przychodził z rana do szkoły, obserwował zajęcia i pracę maluchów, a nawet pomagał im pół-żartem, pół-serio. Bardzo dużą wagę przywiązywał do tego, by dzieci jak najwięcej bawiły się. Nauczył je m.in. robić i puszczać latawce.

Do owego czasu dzieci nie znały tej zabawy. Od czasu pobytu Korczaka i aż do chwili obecnej, rokrocznie, obchodzi się w Ein Harod z udziałem setek dzieci z okolicznych miejscowości – Święto Latawca. Jest to radosne święto dzieci i dorosłych, organizowane z dużym rozmachem. Miałem nawet okazję w roku 1989 uczestniczyć w takim święcie, które zrodziło się z inspiracji Korczaka.

W ostatnim liście do swojego przyjaciela, młodego poety hebrajskiego, Gileada Zerubawela, mieszkającego w Ein Harod, Korczak informuje go – tuż przed wybuchem II wojny światowej – że prosił konsula polskiego w Jerozolimie, by podarował dzieciom Palestyny tuzin wiewiórek, ale konsul widocznie nie zrozumiał intencji Korczaka i jego prośby. Być może potraktował ją jako dziwactwo znanego pisarza. W innych listach Korczak porusza kwestie bardziej zasadnicze. Uogólniając swoje wrażenia z pobytu w Palestynie, pisze, że „Erec Israel jest próbą odrodzenia ziemi, człowieka, jego losu i wiary”. Dostrzega ogromne trudności, jakie trzeba pokonać na tej drodze. Zwraca uwagę na zjawiska ujemne, zwłaszcza w środowiskach miejskich, natomiast kibuce wydają mu się środowiskiem, które najbardziej sprzyja temu odrodzeniu i wychowaniu dzieci. W swoich uwagach o Palestynie zastrzega się, że nie chce patrzeć na to, co się tam dzieje, oczyma turysty. W czasie 7 tygodni pobytu szukał odpowiedzi na dręczące go pytania o los świata, ludzi, narodu żydowskiego. Jego przeżycia i refleksje znalazły odbicie nie tylko w listach i odczytach, jakie później wygłaszał w Polsce, ale w oryginalnej twórczości literackiej („Trzy wyprawy Herszka”, „Dzieci Biblii” i wiele drobnych opowiadań).

Na rok przed pobytem Korczaka w Ein Harod zawędrował tam w czasie swoich peregrynacji po Palestynie Ksawery Pruszyński (1933). Już na statku, w czasie podróży do tego kraju, nawiązuje bliski kontakt z młodymi ludźmi, chalucami (pionierami), którzy wyjaśniają mu, co skłania ich do opuszczenia Europy i dlaczego mają zamiar osiąść w kibucach.

Jeden z nich, Mojżesz Schamrot, argumentuje w ten sposób: „Palestyńskie komuny i Rosja, to jedyne punkty, gdzie świat naprawdę szuka jakichś nowych form życia, gdzie już się wyzwolił spod przewagi klas nieprodukcyjnych… Nasza Palestyna pokaże drogę światu” [3]. Są to argumenty i nadzieje, które bardzo wiernie odzwierciedlają ówczesny punkt widzenia i ówczesne oczekiwania. Pruszyński zwiedza wiele ośrodków, rozmawia z wieloma ludźmi, m.in. w kibucach. Rzecz ciekawa – jego przewodnikiem w kibucu Ein Harod jest Arie Buchner, pedagog, który w latach 1924-1927 pracował jako bursista w Domu Sierot J. Korczaka na Krochmalnej 92. Autor odnotowuje w swoim reportażu, że Ain Charoth (Pruszyński używał takiej pisowni) nim stał się kibucem, był tylko bagnem. „Ain Charoth jest rasowym, pełnokrwistym kibucem. Salutuję w nim pierwszy rolniczy kolektyw spotkany na mej drodze życia, nowy typ osady rolniczej” [4]. Autor podziwia schludność i funkcjonalność budownictwa kibucowego, interesuje się gospodarstwem rolnym, jego dochodami. Dowiaduje się, że w kibucu żyje 120 rodzin, 180 dzieci, około 30 nieżonatych i 14 starszych ludzi sprowadzonych z diaspory. Największe wrażenie robią na nim dzieci urodzone już w kibucu, sabry. Porównuje je z nędznymi, słabowitymi, cherlawymi dziećmi, jakie spotykał w Polsce i konkluduje: „Gdyby można zestawić takich dwoje – synów jednego i tego samego narodu, tak postawić po prostu obok siebie i pokazać ludziom – może by się uzmysłowiła najlepiej ta ogromna przestrzeń drogi, jaka leży między światem wygnania, a światem odnalezionej ojczyzny” [5].

W kibucu Ein Harod gościła również Maria Kuncewiczowa, w kilka lat później, bardzo krótko. Z jej relacji wyłania się obraz ludzi pracujących ciężko („ręce zgrubiałe i twarz jak spękana kora”), borykających się jeszcze z ubóstwem. Przy jednym ze stołów – notuje ona – „pożywiał się oddział policji, ochraniającej ludzi przy pracy: Anglicy, Żydzi, Arabowie” [6]. Najobszerniej opisuje spotkanie z dziećmi, które bawiły się pod okiem freblanki: powiewnie ubrane, ogorzałe, śliczne, nie dające się dotknąć, samodzielne, niezależne. „Nikt by nie uwierzył, że to dzieci tamtych, ciężkich ludzi. A może nie żyjących od godziny rodziców” [7].  Ta ostatnia uwaga miała, niestety, swoje tragiczne uzasadnienie. Przebywając w Ein Harod, autorka dowiedziała się, że oto niedawno zabito niedaleko kibucu 2 mężczyzn i 1 kobietę.

Ein Harod oraz inne kibuce stanowiły przedmiot zainteresowania wielu innych pisarzy, którzy przyjeżdżali z Polski, by poznać i zrozumieć przemiany dokonujące się w Izraelu po roku 1948. W swoich relacjach przekazywali oni bardzo interesujące spostrzeżenia i refleksje. W latach pięćdziesiątych pisał o tym Artur Sandauer („W 2000 lat później”), w latach sześćdziesiątych i osiemdziesiątych – Józef Hen („Nie boję się bezsennych nocy”), a ostatnio – Hanna Krall („Hipnoza”).

Niemało jest zatem polskich tekstów (książek, artykułów, audycji), które od lat sygnalizują istnienie i szczególny charakter problematyki kibucowej.

Pomijając w tym miejscu kwestie sporne i różne opinie wyrażane przez autorów, jedno przekonanie wydaje się wspólne: nikt z nich nie zaprzecza, iż kibuce stanowią fenomen w skali światowej, zasługujący na szczególną uwagę i że należałoby o nich wiedzieć jak najwięcej, zwłaszcza o tym, co dzieje się teraz, m.in. w dziedzinie wychowania.

Aleksander Lewin
Powyższy tekst Aleksandra Lewina jest fragmentem jego książki „Kibuce w Izraelu. Utopia czy rzeczywistość”, Fundacja im. Kazimierza Kelles-Krauza, Warszawa 1992.
Warto przeczytać dwa teksty Janusza Korczaka, które publikowaliśmy na naszym portalu: Blizna oraz Pierwszy Maj.

 

Przypisy:

1. J. Korczak: Pamiętnik, w: Pisma wybrane, Tom IV. Nasza Księgarnia Warszawa 1978, s. 352.

2. Por. Gideon’s Spring. A Man and His Kibbutz, Zerubawel Gilead and Dorothea Krook, Ticknor Fields, New York 1985, ss. 187-194.

3. K. Pruszyński: Palestyna po raz trzeci, Warszawa 1930, Tow. Wyd. „Rój”, s. 12.

4. Tamże, s. 90.

5. Tamże, s. 93.

6. M. Kuncewiczowa: Miasto Heroda. Notatki palestyńskie, Warszawa 1939, Tow. Wyd. „Rój”, s. 92.

7. Tamże, s. 93.

 

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

 

__________________________________________________________________________________

O Machajskim [1967]

Dwanaście lat minęło od śmierci Machajskiego. Przeprowadzane „pierwotne nagromadzanie kapitału” wiązało się z okrucieństwem i spętaniem swobody człowieka. Przypominały się złowrogie uwagi Bakunina: „Najgorszy ze wszystkich jest despotyzm doktrynerów i religijnych proroków; są oni tak zazdrośni o sławę swego boga i triumf swej idei, że nie zostało w ich sercach miejsca dla wolności, godności człowieka, a nawet dla cierpień ludzi żywych, ludzi rzeczywistych”. Zrealizował się nakreślony przez Machajskiego obraz więzienia, którego dozorcami zostali byli rewolucjoniści, doprowadzający do niebywałej perfekcji sztukę niszczenia człowieka. Siłą rzeczy i inne jego wskazania musiały zyskiwać szeroki odgłos. Widmo Machajskiego nie schodziło sprzed oczu sprawujących władzę. Znów trzeba było sięgnąć po osikowy kół.

 

Śmierć Wacława Machajskiego została podana do wiadomości przez „Izwiestia” z dnia 24 lutego 1926 roku krótkim artykulikiem A. Szetlicha, towarzysza jego syberyjskiej zsyłki. Nie tylko szczupłe grono przyjaciół, ale także o ileż liczniejszy zastęp przeciwników oraz wielu dotychczas obojętnych, uprzytomniło sobie nagle, że oto odeszła na zawsze postać jedyna w swym charakterze, tkwiąca wśród ludzi jak pomnik epoki wielkich porywów myśli rewolucyjnej, nie znającej kompromisów. Można było się z nim nie zgadzać, można było zwalczać jego sądy, często tak bezwzględne, jak przekleństwa zawiedzionej miłości, miłości do człowieka i Rewolucji. W ciszy śmierci odzywały się echa jego złowrogich proroctw o przemianie rewolucjonistów w więziennych dozorców, odżywały ostrzeżenia przed złudzeniami o „dobrej” władzy i nawoływania do wierności dla ideału zniesienia najemnictwa. Póki żył Machajski, można je było przyjmować jako wyraz rewolucyjnej egzaltacji lub po prostu uważać za szaleństwo fanatyka nie liczącego się z rzeczywistością. Śmierć, zamykając życie w ostre ramy, uwypukliła bohaterskie cechy człowieka, który przeszedł więzienia, katorgę, zsyłkę i emigracyjny nędzę bez schylenia czoła przed uderzeniami losu, bez lęku przed samotnością, do końca wierny swej dociekliwej myśli. Można było przemilczeć, tolerować lekceważąco żyjącego, ale spętanego policyjnym nadzorem; gdy umarł, fizyczne odgrodzenie przestawało działać, a pamięć rozbudzona wstrząsem śmierci nadała idei nową moc.

Udawana obojętność wobec osamotnionego starego człowieka nie mogła już wystarczyć tym, przeciw którym zwracały się idee Machajskiego. Jakieś resztki rewolucyjnego sumienia, a może wprost niedopatrzenie cenzora, pozwoliły na ukazanie się w „Izwiestiach” wiadomości o śmierci w tonie obiektywnej informacji o zmarłym; w kilka dni później ukazał się w moskiewskiej „Prawdzie” duży artykuł poświęcony już nie człowiekowi, ale jego dziełu. Tytuł wymowny: „Pamięci machajszczyzny”. Jest to próba przezwyciężenia koncepcji zmarłego, który jak głoszą pierwsze słowa artykułu – „zostawił w naszym ruchu robotniczym głęboką bruzdę”. Autor, N. Baturin, usiłuje ten znak zostawiony przez Machajskiego zaorać, zrównać, by nie przeszkadzał formowaniu się nowego ustroju Rosji.

Trudne zadanie uprościł sobie Baturin utożsamiając idee Machajskiego wbrew rzeczywistości z anarcho-syndykalizmem i oskarżając o kierowanie ataków „nie tyle przeciwko kapitalistycznej eksploatacji, ile przeciwko socjalizmowi, nie tyle przeciw burżuazji w ogóle, ile przeciwko inteligencji jako przedstawicielce pracy umysłowej i zwłaszcza przeciwko inteligencji socjalistycznej”. Dalej idą oskarżenia o dążenie do skierowania ruchu robotniczego wyłącznie na tory walki o bezpośrednie interesy materialne robotników, oskarżenia o hołdowanie koncepcjom „ekonomizmu”, o to, że machajszczykom było obojętne, jakie rządy sprawują władzę, o to, że nie chcieli zajmować się organizacją produkcji, odwracali się od walki politycznej i mianowali socjalistyczną inteligencję przyszłymi organizatorami wyzysku klasy robotniczej.

Najwidoczniej bez takiego zafałszowania i wykoślawienia koncepcji Machajskiego trudno było panującej partii zwalczać wyrastające z obserwacji kształtujących się stosunków przekonanie o słuszności wielu ocen zjawisk społecznych i przewidywań zmarłego. Machajski i jego uczniowie nie przemilczali kapitalistycznej eksploatacji, tylko ostrzegali przed zachowaniem systemu wyzysku robotników po rewolucji dokonanej siłą tej klasy; nie łagodzili krytyki burżuazji, lecz przeciwstawiali się uproszczonemu, schematycznemu pojmowaniu, iż tylko kapitaliści stoją w antagonizmie do robotników, wskazując, że całe oświecone społeczeństwo z inteligencją włącznie przeciwstawia się wyzwoleńczym dążeniom proletariatu; nie uprawiali „ekonomizmu”, odrzucającego metody walki rewolucyjnej w myśl teorii o automatycznym wchodzeniu w epokę socjalizmu (nikt może tak zdecydowanie, jak Machajski, nie przeciwstawiał się koncepcjom automatyzmu ewolucji), lecz wzywali do permanentnej walki o zrównanie robotników z oświeconym społeczeństwem; nie przeciwstawiali się walce z istniejącym ustrojem politycznym, tylko w walce tej chcieli iść dalej, cięgle dalej, nie zadowalając się etapami wyznaczonymi przez ukonstytuowanie takiej czy innej władzy, zawsze, według koncepcji machaizmu, zwracającej się przeciw równościowym dążeniom mas pracujących.

Do tej serii zarzutów fałszujących istotę machaizmu, centralny organ partii bolszewickiej nie powstrzymał się dodać oszczerstwa, że machajszczycy „nawet klasę robotniczą uznali za klasę uprzywilejowaną reakcyjną i zdemoralizowaną przez propagandę socjalistyczną. Prawdziwą awangardę widzieli w bezrobotnych, włóczęgach, a nawet w chuliganach”. Analiza wewnętrznego zróżnicowania klasy robotniczej, stwierdzenie, że jej część wiążę się z klasami posiadającymi, że podlega ona korupcji stosowanej wobec najaktywniejszej i najwyżej wykwalifikowanej warstwy robotników, to wcale nie to samo, co uznanie całej klasy robotniczej za reakcyjną i zdemoralizowaną. Szukanie zaś w najbardziej upośledzonych warstwach proletariatu siły zdolnej do przezwyciężenia tych elementów słabości wcale też nie oznacza pasowania ich na „awangardę”. Czego jak czego, ale „awangardy” elity klasy robotniczej, „przyuczonych robotników”, obawiali się właśnie najbardziej machajszczycy, widząc w wyłanianiu się takich grup formowanie ośrodków konserwatyzmu i powiązań z „oświeconym społeczeństwem”. Prawda, że Machajski i jego uczniowie nie przyłączali się do chóru obrońców porządku przeciw bandytom i chuliganom. Widzieli w nich ofiary złych stosunków społecznych, „dziką reakcję” na panujące zło – jak to określił Machajski, chcieli leczyć chorobę u jej źródła bez utożsamiania się z policją i obrońcami istniejącego ładu.

Koncepcje Machajskiego wymagały głębokiej i rzeczowej krytyki, do jakiej propaganda bolszewicka nie była zdolna. Usiłowała więc przesłonić pośmiertny obraz Machajskiego karykaturą jego poglądów, wytaczając argumenty mające działać na wyobraźnię członków partii i bezpartyjnych robotników. Było to zadanie pilne, bo idee rzucone przez rewolucyjnego heretyka znajdowały żyzny grunt w tworzących się nowych stosunkach społecznych.

Koncepcje Machajskiego nie otrzymały organizacyjnego wcielenia, były zda się bezsilne wobec całego aparatu władzy, ale idee, gdy mają odpowiednik w życiu społeczeństwa, stają się groźne i bez sieci organizacyjnej. Zdawał sobie z tego sprawę Baturin, pisząc: „machajszczycy pobici w jednym miejscu, nierzadko stawali się na chwilę bohaterami w innym zakątku kraju”. Nie mamy żadnych danych, by sądzić, że to byli machajszczycy rozumiani jako zorganizowana siła. Pod tę nazwę podciąga najwidoczniej Baturin powstające tu i ówdzie ośrodki żywiołowego oporu, podejmujące pewne myśli machaizmu. Starając się odkryć przyczyny „tej – jak pisze – względnej żywotności machajszczyzny i jej, chociaż przejściowych, ale długotrwałych sukcesów” dał mimo woli pełne potwierdzenie jednej z tez Machajskiego o inteligenckim charakterze rosyjskiego socjalizmu w końcu XIX i początkach XX stulecia. W artykule Baturina czytamy:

„Machajszczycy uderzali w najbardziej czułe miejsca naszych organizacji konspiracyjnych… wykorzystywali te nienormalne stosunki w życiu podziemnym, które istniały między silnie zakonspirowanym ośrodkiem centralnym a robotniczy peryferią”. Z tej to właśnie sprzeczności między robotniczym mianem partii a inteligenckim charakterem jej organów, decydujących o wszystkim, Machajski wysnuł swe konkluzje o socjalizmie jako najlepszym wyrazie ideologicznym interesów nie tyle robotników, co inteligencji.

W legendzie ludu rosyjskiego jedynym sposobem na zniszczenie straszącego ludzi upiora jest przybicie go do ziemi osikowym kołem. Artykuł w „Prawdzie” miał spełnić tę rolę: „wystarczy zdemaskować machajszczyznę… by przybić ją do ziemi osikowym kołem”, pisał Baturin, zapominając o własnych słowach wypowiedzianych uprzednio o upartym ujawnianiu się machajszczyzny w różnych punktach Rosji. Osikowy kół nie działał na upiora, który straszył rządzących.

Przeszły pierwsze pięciolatki. Dwanaście lat minęło od śmierci Machajskiego. Przeprowadzane „pierwotne nagromadzanie kapitału” wiązało się z okrucieństwem i spętaniem swobody człowieka. Przypominały się złowrogie uwagi Bakunina: „Najgorszy ze wszystkich jest despotyzm doktrynerów i religijnych proroków; są oni tak zazdrośni o sławę swego boga i triumf swej idei, że nie zostało w ich sercach miejsca dla wolności, godności człowieka, a nawet dla cierpień ludzi żywych, ludzi rzeczywistych”. Zrealizował się nakreślony przez Machajskiego obraz więzienia, którego dozorcami zostali byli rewolucjoniści, doprowadzający do niebywałej perfekcji sztukę niszczenia człowieka. Siłą rzeczy i inne jego wskazania musiały zyskiwać szeroki odgłos. Widmo Machajskiego nie schodziło sprzed oczu sprawujących władzę. Znów trzeba było sięgnąć po osikowy kół.

14 listopada 1938 roku partia bolszewicka usiłuje raz jeszcze „wykarczować resztki machajszczyzny”, nakazując uchwałą Komitetu Centralnego wszystkim organom partyjnym „położyć kres machajszczykowskiemu antyleninowskiemu stosunkowi do inteligencji”. W ślad za tym postanowieniem najwyższego kierownictwa partii „Prawda” ogłosiła 18 listopada obszerny artykuł poświęcony Machajskiemu i machajszczyźnie. Zaczyna się on od stwierdzenia wzrostu zainteresowania tym tematem, o czym mają świadczyć „liczne listy do redakcji i organizacji partyjnych w Moskwie, Leningradzie i w innych miastach, proszące o wyjaśnienie rzeczywistego znaczenia machajszczyzny”.

Bez względu na to czy takie listy napływały naprawdę do redakcji i organizacji partyjnych, czy też był to tylko chwyt publicystyczny dla usprawiedliwienia nagłego zainteresowania się tą tak dawno, zdawałoby się, pogrzebaną sprawą, jest jasne, że problemy którym dał wyraz Machajski pozostały wciąż żywe i budzące niebezpieczeństwo. Odpowiedź redakcji (aż 420 wierszy zwartego tekstu!) jeszcze wyraźniej, niż N. Baturin, unika poważnej dyskusji, ograniczając się do ordynarnych wymyślań. Machaizm określony został jako koncepcja „dzika, chuligańska i szkodliwa dla państwa sowieckiego”. Szerzenie chuligaństwa i wrogiego stosunku do sowieckiej inteligencji stanowi dla redaktorów „Prawdy” istotę idei Machajskiego. W takim oszczerczym ujęciu poszli oni dużo dalej, niż Baturin, który pisał wtedy, gdy jeszcze nie zapadła się ziemia na świeżej mogile i żyli bliscy Machajskiemu ludzie. Oszczercy teraz niczym się już nie krępują: „machajszczyzna zespoliła się ideologicznie z czarną sotnią… opiewała krwawe wyczyny »pogromszczyków«… wszystkie jej sympatie były po stronie chuliganów i band czarnej sotni”. Obelgi takie wskazywały wyraźnie na zdenerwowanie kół kierowniczych partii wiecznym zjawianiem się upiora.

W bełkocie zaprawionym lękiem przewijają się jednak myśli i stwierdzenia zasługujące na uwagę. Chcąc zwalczyć antyinteligenckie teorie machajszczyzny, redakcja „Prawdy” przeciwstawia im stalinowskie orzeczenie, głoszące, że inteligencja nie jest klasą społeczną, lecz „międzywarstwą” (prosłojka). Przypomina też zabiegi Lenina a potem Stalina, by zachować współpracę „speców”, i przedstawia idylliczny obraz zaniku różnicy między pracą fizyczną i umysłową, bo – jak orzekł Stalin – naród sowiecki będzie się niedługo składał z samej inteligencji. Tymczasem – pisze „Prawda” – mamy „recydywę machajszczykowskiego chuligańskiego stosunku do sowieckiej inteligencji, do naszych kadr”. W czym się to przejawia? Odpowiedź redakcji jest jasna: „dotychczas żyją przesądy, wystarcza, że stachanowiec przechodzi od warsztatu do biura, by stał się w oczach jakiegoś głupca człowiekiem innego gatunku. Wystarczy, że młody robotnik wstępuje do instytutu naukowego, by spotkał się z zarzutem tegoż głupca, iż odrywa się od mas… Wyraża się w tym nacisk zgniłych, zacofanych, nieświadomych elementów, złośliwych łobuzów wzdychających do równości zarobków (»urawniłowki«), którzy nie chcą własnego rozwoju kulturalnego, nauki, posuwania się naprzód wraz z całym narodem sowieckim”.

To wystarcza dla zrozumienia żywotności idei Machajskiego w masach rosyjskiego proletariatu. Wyrażały one opór przeciw stachanowskim metodom organizacji pracy, przeciw systemowi protekcji, forytowania lizusów, przeciw całemu ustrojowi nierówności społecznej, ukoronowanemu niebywałą na świecie rozpiętością zarobków między zwykłym robotnikiem a „przodownikiem pracy”. System ten nagradzający ponadto wybranych przywilejami szerokich świadczeń w naturze i najdalej idących udogodnień życiowych, potwierdzał zasadniczą tezę Machajskiego, że walka robotnicza nie kończy się z chwilą, gdy jakiś rząd ogłosił się za robotniczy. „Recydywa” machajszczyzny jest wyrazem tej potrzeby w stosunkach sowieckich. Żaden osikowy kół nie zabije upiora, który straszy i będzie straszył nowych menadżerów.

***

Wacław Machajski i jego pokolenie rewolucjonistów miało ambicję zostawienia po sobie twórczego śladu, który w bezmiarze rozmaitości bytu ludzkiego wymierza zbliżenie ku udoskonaleniu człowieka i warunków jego gromadnego istnienia. Najwyższym nakazem moralnym była zgodność słowa z sumieniem a działania ze słowem. Niewielu dane było przypieczętować wielkie osiągnięcie własnym imieniem i zdobyć się na pełny wierność samemu sobie. Bruzda wyorana trudem życia Machajskiego w świadomości społecznej i jego pełna zgodność między działaniem i myślą – dały trwałą spuściznę.

Nie był on organizatorem nadającym masie ludzkiej kościec aparatu, na którym wesprzeć się może przekształcanie życia siłą zbiorową; nie umiał i nie chciał tolerować słabości jednostek, pochlebiać małym ambicjom lub chociaż przymykać oczy na skłonności do wywyższania się ponad innych, chwytania władzy nad towarzyszami – co występuje w każdym działaniu masowej organizacji. Nie był nawet pisarzem, którego dzieła, mogłyby stworzyć więzy uczuciowe między autorem i czytelnikiem i ugruntować mu posłuch. Jego pisarstwo jest ciężkie, często zagmatwane, pełne powtórzeń i dygresji. Zaprawione jest przy tym piekącą zjadliwością, gorzkim sarkazmem, a nawet nienawiścią do tych, których zwalczał. Może w ten sposób brał odwet w piórze za miękkość, serdeczność, najdalej idącą tolerancję w osobistym zetknięciu się z ludźmi. Bo tymi właśnie cechami urzekał ludzi, z którymi się stykał. Od pierwszych słów wypowiadanych często zająkliwie, słuchający go czuł, że to nie zdawkowa moneta towarzyskiego stosunku, lecz wyraz głębokiego, utrwalonego przekonania.

Stefan Żeromski w artystycznym portrecie Machajskiego-Zagozdy [bohatera dramatu „Róża” – przyp. redakcji Lewicowo.pl] wkłada w jego usta wyznanie:

„Nikt ze skrzywdzonych nie będzie mi niczego zazdrościł. Nikt nie wyrzekł się więcej, niż ja… Spoiłem się kajdanami z proletariatem, odkupiłem duszę swoją od szatana… Tak to będzie razem – słowo i czyn”.

Machajski nigdy nie wypowiedziałby podobnych słów, a nawet nie sformułowałby ich w najtajniejszej myśli. Zespolenie się z proletariatem nie było dlań ofiarą odkupienia duszy od szatana pragnień osobistego życia i własnego szczęścia, lecz potrzebą natury, wymogiem moralnym pełnego utożsamienia się z tymi, których sprawę w ich imieniu podejmował, niezamąconej harmonii między myślą, słowem i czynem. Jeśli słowa Żeromskiego nie były wyrazem własnych myśli Machajskiego-„Zagozdy”, to dawały one wyraz obiektywnej prawdzie o nim.

Nie będąc ani mówcą wiecowym, ani działaczem wiążącym ludzi do wspólnego działania, był przede wszystkim myślicielem obdarzonym wyczuleniem na krzywdę, czujnie reagującym na wszelką sprzeczność w myśleniu i zdolnym do jej natychmiastowego przezwyciężenia. Miał też dar spojrzenia w przyszłość, wyśledzenia w teraźniejszości ukrytych i pozornie niewinnych zarodków konsekwencji, jakie zagrożą w przyszłości celom wyznaczanym przez rewolucjonistów, którzy w sofistycznej dialektyce rządzących zdolni będą zamienić tak na nie i nie na tak. Te dary natury sprawiły, że w sto lat od urodzin i w czterdzieści od śmierci Machajski staje przed nami jako siewca idei i myśli krytycznej odnajdywanej w aktualnych koncepcjach.

Cały wielki spór o cele, metody działania i organizację proletariatu, toczący się od dziesiątków lat w ruchu robotniczym, zagaiła broszura hektografowana w Wilujsku. Wydobyła ona i umieściła na porządku dziennym współczesnej myśli społecznej problemy, które wprawdzie znajdowały już wyraz w publicystyce i pogłębionych teoretycznie studiach pisarzy anarchistycznych, były to jednak albo surowe sądy o istniejących stosunkach, albo wyloty w marzenia bez liczenia się z rzeczywistością [1]. Machajski postawił te same problemy w konfrontacji z konkretnymi zjawiskami ruchu robotniczego, nie pozwalając zepchnąć ich na margines czysto abstrakcyjnej gry wyobraźni. Permanentna rewolucja czy socjalizm w jednym kraju; woluntaryzm rewolucyjny czy empiryzm ruchu masowego; realizacja socjalizmu przez dyktaturę proletariatu czy tylko zmiana ekipy rządzącej w łonie tego samego „oświeconego społeczeństwa” – wszystkie te zagadnienia absorbują myśl ludzi szukających rozwiązań dla naszej połowy XX stulecia. Sformułowane przez Machajskiego, często w formie brutalnej, określają po dziś, jak surowe kamienie fundamentu, wszelkie konstrukcje przyszłych rozwiązań.

Permanentna rewolucja – jako problem ideologii i taktyki ruchu proletariackiego – stanowi dziś kamień niezgody w ruchu komunistycznym, wchodząc, na swój sposób empiryczny nieustannego przekształcania stosunków społecznych, również do koncepcji socjalistycznej. W swym wyrazie klasycznym rewolucja permanentna znalazła apologetę w Leonie Trockim. Przyznaje on w swych wspomnieniach syberyjskich, że pierwsza część „Robotnika Umysłowego”, czytana z hektograficznej odbitki na syberyjskim zesłaniu, wywarła na nim wielkie wrażenie swą wnikliwą krytyką socjaldemokratycznych pojęć zastępujących rewolucję przez zdobycze cząstkowe. U podstawy tej krytyki leżała myśl o rewolucji ciągłej, nie zatrzymującej się na etapach częściowych zwycięstw. Trocki w 1922 r. tak reasumuje swoją teorię „permanentnej rewolucji”: „To skomplikowane miano oznaczało myśl, że rewolucja rosyjska, która w swych celach natychmiastowych była rewolucją burżuazyjną, nie powinna się na tym zatrzymać. Rewolucja nie osiągnie swych celów, jeśli nie wyniesie proletariatu do władzy”.

Stojąc na tym stanowisku Trocki przeciwstawiał hasło dyktatury proletariatu mienszewickiemu i bolszewickiemu hasłu (w 1905-6 roku) „dyktatury demokratycznej”. Przypomnijmy zarzuty Machajskiego pod adresem rosyjskiej socjaldemokracji, że chce ona zatrzymać rewolucję na jej burżuazyjnym etapie. Trocki głosi konieczność przezwyciężenia tego etapu i ciągłego rozwoju rewolucji w skali międzynarodowej. Ale ciągłość ta, permanentność rewolucji kończy się dlań powszechnym zwycięstwem dyktatury proletariatu. Taki sam był tok myśli Machajskiego w pierwszej fazie, gdy głosił Zmowę Robotniczą, na całym świecie realizującą „rewolucyjną dyktaturę proletariatu”, ale w dalszym rozwinięciu swej myśli doszedł on do jej logicznych krańców, do hasła rewolucji również przeciw „dyktaturze proletariatu”, którą potraktował jako odrębną formę władzy tego samego „oświeconego społeczeństwa”.

Ten kapitalny element koncepcji Machajskiego znalazł współczesny wyraz w rozprawie Jamesa Burnhama pt. „Rewolucja Menadżerów”. Autor wziął przewidywania Machajskiego jako podstawę dla tezy głoszącej, że nadchodząca rewolucja nie przyniesie zastąpienia kapitalizmu przez socjalizm, lecz przez władzę menadżerów, dyrektorów kierujących już dziś w coraz większym zakresie życiem społeczeństwa jako przedstawiciele bądź państwa, bądź też anonimowego kapitału. Teza ta oparta jest na analizie przeprowadzonej przez Machajskiego, tylko że Burnham przyjął jako nieuniknioną konsekwencję rozwoju społecznego i gospodarczego właśnie to, przed czym Machajski ostrzegał klasę robotniczą.

A zatroskanie ideologów i działaczy ruchu robotniczego przejawami biurokratyzacji organizacji proletariackich, nie mówiąc już o wypadkach szczęśliwie rzadkich, ale alarmujących, gdy całe organizacje zawodowe wpadają w ręce zwykłych gangsterów, albo o przykładach bardziej powszechnych, gdy przekształcają się one w maszynę do podnoszenia zarobków pozbawioną jakiejkolwiek ideologii, stosującą natomiast wielkokapitalistyczne obyczaje, które przewidują wynagradzanie przywódców na równi z menadżerami kapitalistycznymi, by nie ulegali pokusie gry na dwa fronty? Pisma Machajskiego i tu dały ostrzeżenia, chociaż daleko było jeszcze do zjawisk, które zaprzątają myśl działaczy i badaczy ruchu robotniczego w naszej epoce.

Nie jest zresztą ważne, czy idea rewolucji permanentnej w jej trockistowskim lub chińskim wydaniu, czy też przewidywania Burnhama o charakterze nadchodzącej rewolucji, czy wreszcie ostrzeżenia przed biurokratycznym zwyrodnieniem ruchu robotniczego zaczerpnięte zostały wprost z pism Machajskiego. Istotne jest to, że jego pisma spełniły rolę ideologicznego fermentu, zaczynu myśli krytycznej i dały osnowę dla dalszego i obecnego traktowania zagadnień społecznych. W tym jest zwycięstwo myśliciela-rewolucjonisty.

Oczywiście, tyrady wymierzone przeciwko ruchowi socjalistycznemu przez Machajskiego były często niesprawiedliwe, krzywdzące, nieraz zaprawione złośliwością i żółcią. Ale kto dziś nie przyzna, że krytyka Machajskiego pod adresem ruchów rewolucyjnych i wolnościowych XIX i początku XX wieku uderzała często bardzo celnie, wydobywając na jaw skryte tendencje dalekie od głoszonych celów? Duch ludzki wyćwiczył się w ukrywaniu przed świadomością jednostek i zbiorowisk podskórnych pobudek egoizmu i wygodnictwa pod błyszczącym pokostem wielkich idei. Zrywanie tej powłoki musiało zadawać ból niejednemu z nas, nie bez cierpienia przychodziło ono zapewne i Machajskiemu w rozprawie z własnym sumieniem. A przecież bez takiej krytyki musiałaby zapanować w środowiskach rewolucyjnych pustka myślowa, rutyna techniczna, musiałoby triumfować panowanie sloganu bez troski o prawdę, nawet w pogardzie dla prawdy i jej poszukiwania. Okres stalinowskiego niszczenia krytyki tym właśnie się odznaczył.

Chyba ostatni już spośród obrońców wielkich mitów XIX stulecia – mitu Proletariatu reprezentującego wszelkie dobro i mitu Rewolucji niosącej samo dobro – Machajski stał u zmierzchu gorącej w nie wiary. Wszystko co pisał było w istocie wyrazem piekącego żalu za rozwiewającymi się snami i rozpaczliwego wysiłku ich ratowania. Ujrzał perspektywy nowego oszustwa mas i nadużycia ruchów rewolucyjnych dla celów obcych proletariatowi. Widział rozszczepienie między ideologią a polityką, wskazywał na uzurpowanie przez inteligentów i „przyuczonych robotników” prawa do przemawiania w imieniu całej klasy robotniczej. Były w tym jednocześnie trzeźwość obserwatora życia społecznego i jasnowidztwo natchnionego wyznawcy swej wiary. Ale nie dostrzegał, a raczej bagatelizował wielką historyczną rolę ruchu socjalistycznego. Jego sprzeczności wewnętrzne i braki przesłoniły mu doniosłe osiągnięcie wprowadzenia klasy robotniczej do czynnej roli w życiu społeczeństw, więcej, ukonstytuowania nowoczesnej klasy społecznej z rozpylonych, biernych i bezsilnych mas ludzi pracy fizycznej. Usuwał ze swego pola widzenia fakt, że ci „uzurpatorzy” wydobyli w ten sposób sprawę robotniczą z kręgu zainteresowań filantropijnych na tor wielkiej sprawy społecznej XX wieku.

Przeciwstawiając się ruchowi robotniczemu w formach, jakie on przyjął: politycznej, syndykalnej czy spółdzielczej, uległ złudzie, że czystość rewolucyjną walki proletariatu, jego rolę karczownika wszelkich chaszczy zła znajdzie w najbardziej upośledzonych i najnędzniejszych warstwach masy robotniczej. Ale na nędzy i ciemnocie może wprawdzie wyrosnąć i wyrastał bunt ślepy, niszczący, lecz pozbawiony możności zwycięstwa. Zresztą do takich właśnie wniosków doszedł w swej filozofii społecznej w istocie głęboko pesymistycznej, bo wykazującej nieuniknioną przegraną każdej rewolucji, dopóki nie zrównają się warunki materialnego i duchowego życia proletariatu z bytem oświeconego społeczeństwa. Oskarżając socjalizm o odsuwanie rewolucji w nieznaną przyszłość, sam odsuwał zwycięstwo klasy robotniczej na kilka pokoleń.

Tymczasem te właśnie wyszydzane partie socjalistyczne i związki zawodowe zrealizowały postulaty, które Machajski proklamował jako zadania Zmowy Robotniczej. Następuje coraz dalej idące skrócenie czasu pracy, realizuje się zabezpieczenie robotników przed nieszczęściem choroby czy bezrobocia, upowszechnia się i pogłębia oświata mas. Ale łącznie z tym idzie „kultura masowa” kształtująca umysły na modłę potrzebną panującym warstwom ludzi wykształconych. I tu wołanie Machajskiego o nietracenie z oczu wielkich celów postawionych przez Proletariat – może się i dziś przyczynić do mobilizacji myśli szukającej sposobu na przezwyciężenie nowych zapór na drodze wyzwolenia człowieka, zapór zjawiających się właśnie teraz, gdy powstają warunki względnie równego startu wszystkich warstw społecznych.

***

Na podkieleckiej szosie, w czasie nocnych spacerów z Żeromskim, Machajski często deklamował ulubiony wiersz Słowackiego. Może, gdy nadchodziła śmierć, przypomniały mu się te dawne słowa:

Zasnę, gdy znajdę mogiłę!

I tej może odmówią…

Przed daleką drogą

Powrócę jeszcze myślą w rodziców mieszkanie…
Przed zamkniętymi już oczami wypłynął obraz łanów zbóż dalekich stron rodzinnych, świętokrzyskich borów i bezimiennych mogił tych, których dziedzictwo w dziwnej odmianie niósł przez całe życie. Dziedzictwo buntu wbrew nadziei zwycięstwa, buntu dającego świadectwo pragnienia pełnego i wolnego życia.

Znalazł mogiłę na moskiewskim cmentarzu. Na straży pamięci garść starych przyjaciół postawiła pomnik pomysłu towarzysza pierwszych prób Zmowy Robotniczej, Francuza Pontiez. Na pomniku rosyjski napis mówi, kto tu pochowany, podając tylko imiona i nazwisko zmarłego. Drugi pomnik wzniósł pamięci Jana Wacława Machajskiego w literaturze polskiej przyjaciel młodości. Stefan Żeromski stworzył portret Machajskiego w rysach postaci swych dzieł: Radka, Zagozdy, Złowskiego. Słowa końcowej sceny prologu „Róży” są trwalsze niż mogilny głaz:

Zostawiając Zagozdę w celi więziennej Bożyszcze (duch wieczny rewolucjonista) mówi:

„To władca, Jego dusza sama sobie rozkazuje. Stopy jego własną idą drogą: to krwawymi Polski manowcami, to szerokim syberyjskim gościńcem. Zostanie. Będzie do końca sam”.

Na ustach Bożyszcza wyrasta uśmiech, w jego dłoni nagle rozkwita czarująca szkarłatna róża. Cicho, lekko, miękko wypada z dłoni na uśpionego pierś.

Zygmunt Zaremba
Powyższy tekst jest fragmentem czwartego rozdziału książki „Słowo o Wacławie Machajskim”, Księgarnia polska, Paryż 1967. Pominięto dwa przypisy bibliograficzne i poprawiono pisownię wedle obecnych reguł. Na potrzeby Lewicowo.pl udostępnił i opracował Wojciech Goslar.

 

Publikowaliśmy już:

Przypis:

1. Wiele idei Machajskiego ma bliskie pokrewieństwo z koncepcjami M. Bakunina. Można przypuszczać, że jeszcze w czasach studenckich Machajski zapoznał się z pismami tego rosyjskiego anarchisty, bowiem – jak stwierdza Ludwik Kulczycki w swojej książce o anarchizmie – pisma Bakunina były czytane w Warszawie lat osiemdziesiątych w szerokim kręgu młodzieży inteligenckiej.
Zygmunt Zaremba (1895-1967) – wybitny działacz Polskiej Partii Socjalistycznej, jej radykalnego skrzydła, w międzywojniu kilkakrotnie poseł na Sejm, ceniony publicysta i redaktor prasy lewicowej (m.in. „Robotniczego Przeglądu Gospodarczego”), działacz spółdzielczości robotniczej, teoretyk polskiego socjalizmu. We wrześniu 1939 r. pomysłodawca i organizator Robotniczych Batalionów Obrony Warszawy. W czasie okupacji współtwórca PPS – WRN (Wolność, Równość, Niepodległość), antyhitlerowskiej i antysowieckiej. Współautor Programu Polski Ludowej – wizji przemian ustrojowych w Polsce powojennej. Od początku roku 1944 jeden z przedstawicieli socjalistów w podziemnej Radzie Jedności Narodowej. Uczestnik Powstania Warszawskiego w Śródmieściu, redagował w jego trakcie dziennik „Robotnik”. Po kapitulacji pozostał w podziemiu, nie ujawniając się również po wkroczeniu Sowietów i ustanowieniu władz komunistycznych. Od roku 1946, zagrożony aresztowaniem przez komunistów, na emigracji politycznej we Francji, gdzie współtworzył zagraniczny ośrodek socjalistów polskich oraz prowadził ośrodek wydawniczy, propagujący za pomocą czasopism i książek ideały lewicy antykomunistycznej. Nie powrócił do kraju, zmarł na emigracji.

 

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

 

__________________________________________________________________________________

Antoni Mikołaj Pajdak (1894-1988)

Prawnik, legionista, działacz PPS, jeden z przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, zastępca Delegata Rządu na Kraj, aresztowany podstępnie przez funkcjonariuszy NKWD, więzień Łubianki i łagrów syberyjskich; opozycjonista, zaangażowany w działalność publiczną na rzecz swobód obywatelskich; współzałożyciel Komitetu Obrony Robotników i Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela.

 

Prawnik, legionista, działacz PPS, jeden z przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, zastępca Delegata Rządu na Kraj, aresztowany podstępnie przez funkcjonariuszy NKWD, więzień Łubianki i łagrów syberyjskich; opozycjonista, zaangażowany w działalność publiczną na rzecz swobód obywatelskich; współzałożyciel Komitetu Obrony Robotników i Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela.

Urodził się 7 grudnia 1894 r. we wsi Biskupice w Galicji, w powiecie wielickim jako syn Józefa i Katarzyny z Kasprzyków. Jego ojciec, początkowo rolnik, przez wiele lat był górnikiem w kopalni w Morawskiej Ostrawie na Śląsku Zaolziańskim. Oprócz Antoniego miał trzech synów: Juliana, Wiktora i Henryka. Należał do Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej Galicji i Śląska Cieszyńskiego i PPS. Antoś był świadkiem wielu rozmów prowadzonych w domu rodzinnym o dążeniu do niepodległości. Spotykali się tam niemal wszyscy miejscowi działacze PPS. Wielokrotnie wypytywał ojca o ugrupowanie, w którym przyszło mu później działać przez wiele lat.

Do trzynastego roku życia wychowywany był przez rodziców w Biskupicach. Tam też uczęszczał do szkoły podstawowej. Po jej ukończeniu został zapisany do czteroklasowej Szkoły Pospolitej Męskiej w Wieliczce, z niemieckim językiem wykładowym. Po jej ukończeniu w 1907 r. podjął naukę w IV Gimnazjum św. Anny w Krakowie, które ukończył w roku 1915, otrzymując świadectwo dojrzałości. Już w latach gimnazjalnych został członkiem PPS i uczęszczał na wykłady Uniwersytetu Robotniczego. Nawiązał też kontakt z redakcją dwutygodnika „Naprzód”, uczestniczył w kursach, na których się spotykała młodzież z Królestwa Polskiego i dawni bojownicy PPS, której marzeniem i celem dążeń była niepodległa Polska.

Mając 16 lat wstąpił do Związku Walki Czynnej, założonego przez emigrantów z Królestwa Kongresowego. Tam funkcjonował pod pseudonimem „Antoni”. W roku 1912, już po zdekonspirowaniu ZWC zapisał się do Związku Strzeleckiego [1]. Po zarządzonej przez Józefa Piłsudskiego mobilizacji tuż po wybuchu I wojny światowej znalazł się 4 VIII 1914 r. wraz z odziałem strzelców w Oleandrach. Brał udział we wszystkich bitwach prowadzonych przez odziały Legionów Polskich, do których wstąpił 25 października 1914 r. Służył w I Brygadzie Piłsudskiego, (komenda 5 pp.) kolejno w Drużynach Strzeleckich, Drużynach Bartoszowych i w Drużynach Sokolich. W Legionach Polskich szybko awansował od stopnia plutonowego do starszego sierżanta, służąc w I Brygadzie w 5. pułku legionów pod dowództwem Tadeusza Wyrwy-Furgalskiego. Między innymi walczył pod Krzywopłotami, Łowiczówkiem, Konarami i Koszyczanami.

W lutym 1917 r. Antoni Pajdak został skierowany do konspiracyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej na Lubelszczyźnie. Przez kilka miesięcy działał w Rejowcu i Puławach, gdzie pod zarzutem szpiegostwa został aresztowany i osadzony w miejscowym areszcie. Następnie odesłano go do Dęblina, gdzie znajdowała się Komenda Legionów Polskich, potem do 5 pułku Legionów w Różanach, gdzie służył do czasu tzw. kryzysu przysięgowego, polegającego na odmowie złożenia przysięgi na wierność Austrii. Pajdak, podobnie jak inni oficerowie w lipcu 1917 r. po odmowie złożenia tej przysięgi został aresztowany i osadzony w Beniaminowie pod Zegrzem. Po kilku tygodniach został wcielony do 44 pp armii austriackiej i wysłany na front rosyjski.

Jeszcze przed zakończeniem działań wojennych ukończył szkołę oficerską rezerwy w Radyminie koło Przemyśla. Latem 1918 r. został wysłany z 40 pp rzeszowskim na front włoski, gdzie w stopniu aspiranta służył w Tyrolu. Przez kilka następnych miesięcy chorował i w styczniu 1919 r. powrócił do Krakowa, ciesząc się wraz z innymi z odzyskania przez Polskę niepodległości.

W Krakowie, niemal z marszu podjął studia na wieczorowym kursie Akademii Handlowej, którą ukończył 31 marca 1919 r. Kilka dni później złożył egzamin i 29 kwietnia został studentem fakultetu prawno-politycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jednocześnie w okresie od maja 1919 do lutego 1920 r. pracował w Wojskowej Fabryce Wozów. Cztery miesiące później w związku z zagrożeniem bolszewickim zgłosił się na ochotnika do Wojska Polskiego, lecz nie walczył na froncie. Zdemobilizowany, w listopadzie tego roku podjął rozpoczęte wcześniej studia uniwersyteckie. Po otrzymaniu absolutorium złożył dwa egzaminy przed Rządową Komisją Egzaminacyjną: z oddziału sądowego i oddziału politycznego. To z kolei umożliwiło ubieganie się o stopień doktora praw, który otrzymał 27 listopada 1922 r. po zdaniu egzaminu ścisłego historycznego z prawem rzymskim, prawem zachodnioeuropejskim, kanonicznym i polskim.

Na początku roku 1923 przeniósł się do Radomska, gdzie ubiegał się o stanowisko referenta, nieetatowego urzędnika IX stopnia służbowego starostwa. Pozytywną odpowiedź na złożony wcześniej wniosek otrzymał 5 III 1023 z Wydziału Prezydialnego Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi. Rok później, 28 XI 1924 otrzymał nominację na urzędnika VIII stopnia służbowego starostwa w tym mieście. W roku 1926 został przeniesiony do Konina, gdzie objął stanowisko wicestarosty powiatowego. Przez kilka miesięcy na podobnym stanowisku pracował w Słupcy. Po złożeniu odpowiednich egzaminów na stanowisko I kategorii służby w dziale administracji wewnętrznej w roku 1928 został wybrany burmistrzem Radomska. Przeważyły głosy radnych miejskich z PPS i Bundu.

Po przewrocie majowym Antoni Pajdak znalazł się w grupie opozycyjnej względem Józefa Piłsudskiego. To naturalnie skutkowało odwołaniem z zajmowanego stanowiska burmistrza Radomska, o co postarali się miejscowi przeciwnicy – działacze BBWR. Został odwołany 7 III 1930 wraz z całym Zarządem ze względów politycznych, bowiem przeprowadzona kontrola nie wykazała żadnych uchybień w zarządzaniu. Wykazano jedynie, że zarząd dokonał przekroczeń budżetowych, ale wskazując na okoliczności, w jakich te przekroczenia nastąpiły. Wraz z odwołaniem ze stanowiska utracił też mandat członka Dozoru Szkolnego miasta Radomska i mandat w Radzie Nadzorczej Miejskiej Szkoły Zawodowej Dokształcającej w Radomsku.

Wobec takich okoliczności zrezygnował z pracy w samorządzie Radomska. Zajął się pracą organizacyjną i formacyjną w strukturach PPS. Organizował odczyty, przemawiał podczas zgromadzeń i wieców. Podczas pochodów był agresywny, wyrażając się krytycznie o pracach ówczesnego rządu. W roku 1931 powrócił do Krakowa, gdzie kontynuował działalność partyjną, pełniąc czołowe funkcje. Do wybuchu II wojny światowej dwukrotnie (1937, 1939) był członkiem prezydium Okręgowego Komitetu Robotniczego PPS Kraków-Miasto. Wtedy też jako prawnik bronił bezpłatnie socjalistów. Po aplikacji w Izbie Adwokackiej, 8 X 1935 r. złożył odpowiedni egzamin i został adwokatem. Praktyki do 15 VI 1933 odbył między innymi w biurze znanego i adwokata Adama Lewartowskiego. Po uzyskaniu stosownych praktyk sądowych uzyskał certyfikat na utworzenie własnej kancelarii, którą otworzył przy ul. Grodzkiej 39 w Krakowie i prowadził aż do wybuchu II wojny światowej. W maju 1939 r. został wybrany wiceprezydentem Krakowa.

Władze sanacyjne tego wyboru nie zatwierdziły aż do wybuchu II wojny światowej. Jako oficer Wojska Polskiego pierwszego dnia wojny został zmobilizowany i skierowany do służby w wojewódzkiej komendzie Policji Państwowej w Krakowie. Wraz z oddziałem policji znalazł się we Lwowie. Tam zastała go okupacja radziecka. Bez względu na okoliczności, w październiku 1939 uczestniczył w spotkaniach czołowych działaczy PPS, na których powołano konspiracyjną organizację o nazwie „Wolność Równość Niepodległość” – kontynuatorki PPS. W tych dniach oddział policji, w którym służył Pajdak został rozwiązany w Przemyślanach, on sam uniknął niewoli sowieckiej, zaś do Krakowa dotarł dopiero pod koniec listopada 1939 r.

Po przybyciu do Krakowa niezwłocznie podjął działalność konspiracyjną. Nawiązał kontakty z działaczami PPS, między innymi ze Stefanem Rzeźnikiem i Marianem Bombą. Wraz z zaprzyjaźnionymi adwokatami organizował w Krakowie pomoc prawną dla więźniów KL Auschwitz. Poprzez kontakty z „Żegotą” pomagał też w ratowaniu Żydów. Sam do końca 1939 r. ukrywał się w rodzinnej wsi Biskupice koło Wieliczki. Kontakt z konspiracyjnym kierownictwem PPS utrzymywał poprzez swoją córkę Wiesławę [2].

Po rozłamie w PPS, który miał miejsce w 1941 r. Antoni Pajdak objął kierownictwo spraw wojskowych i został komendantem Gwardii Ludowej Wolność-Równość-Niepodległość (WRN). Niedługo potem wszedł w skład Komendy Głównej. W PPS-ie, obok Tomasza Arciszewskiego, Kazimierza Pużaka i Zygmunta Zaremby należał do czołowych działaczy. Zajmował się administracją partii, został również komendantem głównym Milicji Robotniczej PPS-WRN, jako pomocniczej organizacji zbrojnej, istniejącej obok Gwardii Ludowej WRN. Rok wcześniej został wysunięty przez kierownictwo WRN na stanowisko pierwszego zastępcy Delegata Rządu na Kraj, choć rząd w Londynie wyznaczył inne osoby. Jednak po aresztowaniu Jana Piekałkiewicza, został jednym z trzech zastępców, zaproponowanym przez PPS-WRN. Wsparcie otrzymał od Kazimierza Pużaka. Delegatura Rządu na Kraj, w skład której weszli obok Pajdaka Bień, Jankowski i Jasiukowicz, spotykała się raz w miesiącu. Przedmiotem obrad było omówienie sytuacji w kraju i działalności Rządu Polskiego w Londynie. Pajdak zajmował się nadzorem nad pracami kilku departamentów: komunikacji oraz pracy i opieki społecznej.

Rok 1942 w życiu Antoniego Pajdaka to przede wszystkim udział w niekończących się sporach między głównymi partiami politycznymi tzw. czwórporozumienia odnośnie do wyboru kierownictwa strukturami Państwa Podziemnego. Brali w nich udział przedstawiciele: PPS-WRN, SN, SL i SP. Z kolei socjaliści, których Pajdak reprezentował, podzieleni byli na PPS-WRN i niewielką partię Polskich Socjalistów. Do sukcesów należy zaliczyć fakt, że udało się uniknąć kryzysu politycznego i doprowadzić do porozumienia w sprawie obsady kluczowych stanowisk w Delegaturze Rządu. I tak skupiający socjalistów Polityczny Komitet Porozumiewawczy, jako konspiracyjna reprezentacja głównie partii politycznych działających w okupowanym kraju i wchodzących do rządu RP na obczyźnie, na posiedzeniu w dniu 4 IV 1943 r. postanowił zaproponować premierowi, aby ten stanowisko Delegata Rządu powierzył J. Jankowskiemu, a stanowiska jego następców w kolejności Antoniemu Pajdakowi, Stanisławowi Jasiukowiczowi i Adamowi Bieniowi. Pajdak wraz z wymienionymi został zaakceptowany przez Władysława Sikorskiego, który zmienił tylko ich kolejność, w jakiej zatwierdził następców. Pierwszym został A. Bień, drugim S. Jasiukowicz, trzecim Pajdak, z pseudonimem „Okrzejski”.

Już podczas pierwszego spotkania ustalono, że delegat będzie spotykał się z następcami informując na bieżąco o korespondencji z Londynu i z kraju oraz o zamierzonych działaniach. Wobec tych okoliczności Antoni Pajdak został formalnie drugim następcą Delegata Rządu RP na Kraj. Jemu też podporządkowano dwa departamenty delegatury: Pracy i Opieki Społecznej oraz Kolei. Zgodnie z postanowieniem wicepremiera Stanisława Mikołajczyka z 22 V 1943 przysługiwał mu tytuł ministra dla spraw Kraju. Ta sytuacja została usankcjonowana dopiero w styczniu 1944 r. na mocy zarządzenia Delegata Rządu, określającego kompetencje i zakres odpowiedzialności wszystkich osób wchodzących w skład delegatury. Należy dodać, że po zmianie rządu nowy premier S. Mikołajczyk te nominacje potwierdził dwa miesiące później 12 III 1944 r., o czym poinformowano kraj w specjalnej depeszy z 26 VII 1944 r., uwzględniającej nowe pseudonimy. Antoni Pajdak odtąd miał się posługiwać pseudonimem „Traugutt”. Formalnie pod tym pseudonimem pozostał w Krajowej Radzie Ministrów obok Bienia i Jasiukowicza i nadal był zastępcą Delegata Rządu.

Antoni Pajdak pełnił tę funkcję również w okresie Powstania Warszawskiego. Wraz z Bieniem i Jasiukowiczem zostali ministrami Rządu Polskiego. Utworzono Krajową Radę Ministrów (KRM), która od 1 VIII 1944 zbierała się każdego dnia, a w razie konieczności dwa razy dziennie. Jej zadaniem była ocena bieżącej sytuacji w kraju i za granicą, jak i wydawanie dekretów i zarządzeń. Najważniejszą decyzję o wybuchu powstania podejmowano w ostatniej dekadzie lipca po otrzymaniu potwierdzonego meldunku o pojawieniu się radzieckich czołgów na Pradze. Antoni Pajdak, jako członek KRM, o dokładnym terminie wybuchu powstania dowiedział się na krótko przed „godziną W”. Zaskoczony i zapewne rozżalony faktem pominięcia członków KRM w podejmowaniu tak strategicznej decyzji, długo nie mógł pogodzić się z tym faktem. Dopiero w 1967 r. w specjalnym oświadczeniu napisał: „Przed południem dnia krytycznego (1 VIII 1944 r.) byłem u Delegata Rządu na Kraj Stanisława Jankowskiego w lokalu przy ul. Elektoralnej. Po wymianie paru słów S. Jankowski poprosił mnie, ażebym natychmiast udał się do Kazimierza Pużaka, przy czym podał jego konspiracyjny lokal przy placu Zbawiciela, i żebym natychmiast przybył na ul. Elektoralną. Zgodnie z zaleceniem udałem się do K. Pużaka i razem udaliśmy się na ul. Elektoralną, gdzie oczekiwał nas S. Jankowski. Jankowski zaraz na wstępie oznajmił, że wczoraj wieczorem zapadło postanowienie, że w dniu dzisiejszym o godzinie 17.00 został wyznaczony termin wybuchu Powstania. Na te słowa Kazimierz Pużak, trochę zaskoczony zauważył: Tak bez porozumienia się z Prezydium Rady?, na co S. Jankowski odpowiedział, że sytuacja wymagała natychmiastowej decyzji i nie było czasu na porozumienie się z Prezydium Rady” [3].

Historycy podkreślają, że z każdym dniem KRM stopniowo przejmowała inicjatywę i faktyczne kierownictwo prac państwowych. W sposób kolegialny załatwiano wszystkie sprawy związane z Delegaturą Rządu, która urzędowała kolejno w lokalach na ul. Jasnej, Kruczej i Mokotowskiej. W depeszach domagano się oficjalnej pomocy Londynu. Po dwóch tygodniach rada stała się rzeczywistym centrum polskiego podziemia. Na jednym z posiedzeń KRM 11 VIII 1944 omawiano wyłącznie sprawy organizacyjne. Pod nieobecność Jankowskiego, Adam Bień zaproponował nowy podział, wedle którego Pajdak miałby otrzymać departamenty poczty, komunikacji, pracy i opieki społecznej oraz sekcję kontroli. Ten projekt nie uzyskał jednak akceptacji Delegata Rządu.

Fakt istnienia KRM ujawniono 20 VIII 1944 r. W wydanym oświadczeniu określono jej stosunek do Rządu RP i podkreślono jej charakter jako jedynej, legalnej kontynuacji władzy na terenie kraju. Wobec tego, że jednym z sygnatariuszy tego dokumentu był Antoni Pajdak, przytoczmy jego istotny fragment: „KRM, która dotychczas pracowała w konspiracji, obecnie, w okresie Powstania pracę swą prowadzi dalej, ujawniając ją na pewnych odcinkach. Jest ona jedyną na obszarze Rzeczypospolitej wykonawczą władzą cywilną, konstytucyjną i legalną. Do czasu powrotu do kraju Prezydenta RP oraz Rządu, rozporządzenia, zarządzenia i decyzje są dla Obywateli Rzeczypospolitej jedynie miarodajne i obowiązujące” [4].

Wkrótce też, 30 VIII 1944 rozstrzygnięto sprawy prawomocności decyzji KRM i kolejny podział kompetencji. Pajdakowi przypadły te same departamenty jak w okresie poprzednim. Oczywistym jest, że podejmowane decyzje dotyczyły także terminu ewentualnej kapitulacji jak i przygotowań do urządzenia powojennego ustroju społeczno-gospodarczego Polski.

Po upadku powstania Polskę i Polaków czekał kolejny cios po konferencji w Jałcie 12 I 1945 r., która zamiast ustaleniem granic państwa, wskazała na utworzenie Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Naturalnie bez porozumienia z rządem polskim, co znakomicie wykorzystał J. Stalin. Oburzony tą sytuacją Antoni Pajdak tak skomentował po latach jej wyniki: „W początkach lutego jak grom z jasnego nieba spadły na nas informacje o rezultatach konferencji w Jałcie. Przyjęliśmy je z wielką goryczą i rozczarowaniem wobec postawy głównych aliantów (USA i Wielkiej Brytanii)” [5].

Negatywna ocena postanowień konferencji jałtańskiej przez Rząd Arciszewskiego nie miała naturalnie wpływu na bieg wydarzeń. Zmowa nowego „Świętego Przymierza” – jak ją określił Kazimierz Pużak dawała złudne nadzieje zachodnim mocarstwom, iż właśnie osiągnęły najkorzystniejsze z możliwych rozwiązanie dla Polski i Polaków, uzależniając całkowicie dalszy los państwa polskiego od dobrej woli władz Związku Radzieckiego.

Antoni Pajdak w dniu 27 marca 1945 roku wraz z innymi przedstawicielami dowództwa Państwa Podziemnego został aresztowany i wywieziony do Moskwy. Sowieccy przedstawiciele, zapraszając ich wcześniej na rozmowy, zagwarantowali im całkowite bezpieczeństwo. Stało się jednak inaczej. Przywódcy polskiego Państwa Podziemnego nie przypuszczali, że pod pretekstem zmiany miejsca spotkania zostaną przewiezieni do Moskwy i zaaresztowani przez funkcjonariuszy NKWD. Początkowo wszyscy więzieni byli na Łubiance.

Podczas śledztwa nie przyznał się do zarzucanych mu czynów i ze względu na niezłomną postawę został wyłączony z procesu „Szesnastu”. Oficjalnym powodem była rzekoma jego choroba. Po pewnym czasie został przeniesiony do więzienia na Butrykach, gdzie przebywał przez ok. 4 miesiące (VII-XI 1945) – jak wspomina – warunki były niewspółmiernie gorsze niż na osławionej Łubiance. W ostatnim dniu pobytu na Butyrkach otrzymał akt oskarżenia, w którym stwierdzono, że przyznał się do winy, co nie było zgodne z prawdą. Oto odnośny fragment wspomnień Antoniego Pajdaka z pobytu w Butyrkach, spisany w 1986 r.: „W czasie mego pobytu w Butyrkach od początku lipca 1945 r. (dnia nie zapamiętałem) do połowy listopada tegoż roku nie byłem wzywany na śledztwo ani razu. Pewnego dnia wezwano mnie do jakiejś pracowni, gdzie starszy mężczyzna w białym fartuchu spytał mnie o zdrowie i nic więcej. Któregoś dnia strażnik podoficer zapytał mnie dyskretnie, za co osadzono mnie w areszcie, a gdy mu odpowiedziałem, że za walkę o niepodległość Polski, zrobił zdziwioną minę i uśmiechnął się życzliwie. W lipcu lub w początkach sierpnia 45 r. weszła do celi kobieta około trzydziestu lat w białym fartuchu z dziewczyną jako tłumaczką, która miała w ustach dziwną brzydką protezę. Zapytała po rosyjsku, jak mi się powodzi. Tłumaczka przetłumaczyła pytanie na język polski, a ja odpowiedziałem: »jak w sowieckim raju«. Dziewczyna przetłumaczyła odpowiedź, kobieta po dłuższej chwili zaczęła się śmiać serdecznie, bo widocznie słowo raj już dawno zapomniała. Widząc cukier i chleb na stoliku zapytała: czy może wziąć kilka kostek, a gdy oświadczyłem, że może wziąć połowę, uśmiechnęła się i odeszła. Takie to rozmowy prowadziłem w celi więziennej w Butyrkach od lipca do połowy listopada” [6].

Antoni Pajdak w osobnym i długotrwałym procesie skazany przez Sowietów na 5 lat więzienia (1945-1949), które odbył w Moskwie. Pajdak nie wiedział, że w tym samym czasie uwięziono jego żonę Janinę (3 XI 1947) [7] i córkę Wiesławę [8], które skazano na wieloletnie więzienie. Obie nie ustawały w staraniach o jego zwolnienie, o czym świadczą kopie korespondencji i dokumentów zachowanych w rodzinnych zbiorach Śmiechowskich. Warto dodać, że Janina Pajdakowa przez długi czas wysyłała mężowi paczki z żywnością i pieniądze, które nigdy nie trafiły do adresata. Sam Antoni Pajdak po odbyciu kary został bezterminowo zesłany na Syberię do Krasnojarskiego Kraju. Zesłanie było bezprawne, wbrew przyjętemu wcześniej porozumieniu, że wobec skazanych nie będzie zastosowana bezterminowa kara zesłania. Zdaniem historyków, na takie stanowisko sądu moskiewskiego niewątpliwie miała wpływ hardość „oskarżonego” [9].

Został skierowany do pracy w tajdze w Krasnojarskim Kraju, a pracował w Onaczuńskim gospodarstwie leśnym jako drwal. Ten trudny i ciężki okres przetrwał dzięki hartowi ciała i ducha. Na zesłaniu był łącznie 5 lat (24 V 1950-2 VIII 1955). Oto fragment jego wspomnień: „Pojechałem na Syberię. Po drodze doradzono mi, abym starał się o pracę w kołchozie, a nie w lesie, bo to było mniej wyczerpujące. Na miejscu jednak nie zgodzono się na to i skierowano mnie do pracy w lesie, w tajdze. Był to Krasnojarski Kraj (Albański Rejon, poczta Poczet Matwiejewka), okolica bardzo skromna. Robota była bardzo ciężka i bardzo nisko płatna. Ja obcinałem gałęzie od ściętych sosen i paliłem je. Pomagać mi miały przy paleniu dwie miejscowe kobiety, ale one prawie nic nie robiły. Mimo to otrzymywały takie samo wynagrodzenie jak ja. Było tam wiele osób zesłanych, różnych narodowości, trochę Polaków, najwięcej zaś Gruzinów, chyba dlatego, że Stalin był Gruzinem. Było też jednak wśród zesłanych wielu donosicieli. Mieszkaliśmy w dużym, drewnianym baraku, w którym były kiedyś koszary dla żołnierzy rosyjskich” [10].

I jeszcze fragment wspomnień o amnestii i powrocie do Ojczyzny: „Po śmierci Stalina weszła w życie amnestia, na mocy której zwolniono zesłanych z odbycia reszty kar. Pomimo tego, wobec mnie amnestia nie została zastosowana przez półtora roku. Po tym czasie mocno zirytowany wystosowałem pismo do sowieckiego Ministra Spraw Wewnętrznych. Pisałem, ze nie rozumiem, dlaczego wobec mnie nie zastosowano amnestii, opisałem też, jakie przepisy obowiązują w cywilizowanych krajach. Po pewnym czasie, ponieważ nie otrzymałem odpowiedzi, napisałem drugie pismo. Pisałem, że to, co się dzieje to kpina. To chyba poskutkowało. Po tygodniu przyszedł do mnie strażnik i mówi, żebym się zbierał. Miałem jechać do Mińska i tam też miałem otrzymać polski paszport, ale pojawił się nowy problem, jak stamtąd dojechać do Brześcia. Jakoś mi się udało to załatwić i zdobyłem bilet na pociąg. W Brześciu przeszedłem jeszcze kontrolę graniczną i znalazłem się w Ojczyźnie” [11].

Powrócił do Polski 27 VIII 1955 r. Zamieszkał u córki Wiesławy Śmiechowskiej i jej najbliższych: męża i syna, na warszawskim Żoliborzu, w mieszkaniu przy ul. Stołecznej. Mimo nadwątlonego zdrowia czuł się na siłach, by podjąć pracę w zawodzie adwokata. Po wielu staraniach został wpisany na listę adwokatów Izby Adwokackiej w Warszawie. W latach 1956-1964 był cenionym adwokatem w Warszawie; w okresie od 1 III 1956 do 31 VIII 1968 był radcą prawnym w Instytucie Wydawniczym PAX, aż do przejścia na opóźnioną emeryturę we wrześniu 1968 r. Mimo wielu dolegliwości, złego stanu zdrowia, podeszłego wieku do końca życia uczestniczył w wielu inicjatywach społecznych, domagając się respektowania przez ówczesne władze partyjno-rządowe swobód obywatelskich. Wymieńmy najważniejsze jego inicjatywy: w r. 1975 był sygnatariuszem Listu 59 przeciw poprawkom do Konstytucji PRL. W roku następnym przygotował list do sejmu przeciw włączeniu do konstytucji zasady nierozerwalności sojuszu z ZSRR. W tym samym roku podpisał deklarację założycielską Komitetu Obrony Robotników. Stał się jednym z filarów Komitetu Samoobrony Społecznej KOR. Niedługo potem podpisał podobną deklarację Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela [12]. Głównym postulatem ruchu powstałego w 1977 roku było obalenie komunizmu i uniezależnienie Polski od ZSRR W 1979 r. był sygnatariuszem apelu o wolne wybory w Polsce.

W mieszkaniu Antoniego Pajdaka podczas „nielegalnie zorganizowanej” konferencji prasowej Leszek Moczulski, jeden z założycieli ROPCiO przekazał prasie informację o utworzeniu nowej organizacji. Wiadomość o powołaniu ruchu przekazana została jednocześnie do Sejmu PRL i Episkopatu Polski w postaci odezwy „Apel do społeczeństwa”. W czerwcu 1981 roku Antoni Pajdak został honorowym członkiem Społecznego Komitetu Obchodów 25. Rocznicy Poznańskiego Czerwca. W latach stanu wojennego został dotkliwie pobity przez „nieznanych sprawców”.

Zmarł 20 marca 1988 roku, u progu upadku komunizmu. Został pochowany w rodzinnym grobie Śmiechowskich na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie (kwatera 54). Po Mszy św. sprawowanej przez bp Władysława Miziołka w kościele św. Karola Boromeusza na Powązkach, w kondukcie pogrzebowym uczestniczyli przyjaciele z Legionów, AK, działacze PPS-WRN, KOR-u. Podczas pożegnania nad grobem wygłoszono wiele przemówień. Jako pierwszy przemawiał bp Władysław Miziołek, który przekazał kondolencje w imieniu Kościoła Warszawskiego. Przytoczmy fragment mowy pogrzebowej wygłoszonej przez mjr. Władysława Brulińskiego szef sztabu AK na okręg Białystok: „Mam zaszczyt żegnać dziś na wieczną drogę życia śp. Antoniego Pajdaka ps. »Traugutt« w imieniu Armii Krajowej. Jego droga życia wiąże się nierozerwalnie z najważniejszymi wydarzeniami okresu pierwszej i drugiej wojny światowej. We wszystkich tych wydarzeniach brał czynny udział. Od października 1939 roku należał do ZWZ AK i pełnił różne odpowiedzialne funkcje. Ś.p. Antoni Pajdak – należał do pokolenia, które więcej ceniło wartości moralne niż materialne. Należał do tego pokolenia, które ogniem zbrojnego Powstania plunęło światu w twarz wzgardą, aby się dzień zmartwychwstania narodził z tej wielkiej ofiary. Przekazuje nam testament – jak żagiew krwawą tysiącem mogił po lasach, Monte Cassino a wreszcie w gruzach płonącą Warszawę! Mamy go przekazać następnemu pokoleniu by pamiętało, że w ruinach Warszawy ustał szczęk powstańczych karabinów i ociekała na bruk czerwienią Ich wyśniona Ojczyzna” [13].

Antoni Pajdak za swoją niepodległościową działalność otrzymał wiele odznaczeń. Wymieńmy najważniejsze: Krzyż Niepodległości, Złoty Krzyżem Zasługi z Mieczami, czterokrotnie Medal Wojska Polskiego, Krzyż Armii Krajowej; pośmiertnie nadany przez prezydenta RP na uchodźstwie Kazimierza Sabbata Krzyż Komandorski z Gwiazdą Polonia Restituta oraz Pro Fide et Patriae. W dniu 23 IX 2006 został pośmiertnie odznaczony przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.

W podsumowaniu przytoczmy słowa Lidii Ciołkoszowej z artykułu, który ukazał się niedługo po śmierci Antoniego Pajdaka: „Odszedł człowiek, który przez swoje poświęcenie, bohaterstwo i odwagę do opromienionej sławą tradycji Polskiej Partii Socjalistycznej wyrosłej z walki o niepodległość, demokrację parlamentarną i socjalizm – wszedł na zawsze” [14].

Został zrehabilitowany dopiero w roku 1990. Pismo informujące o unieważnieniu wyroku z 14 XI 1945 z krótką informacją, na którą czekał wiele lat, zostało przekazane na ręce córki Wiesławy Śmiechowskiej przez Michała Żórawskiego, konsula Generalnego RP w Moskwie. Oto jego treść: „Pozwalam sobie przesłać Pani kopię orzeczenia nr 896-90 z dnia 19 kwietnia 1990 roku Plenum Sądu Najwyższego ZSRR unieważniającego wyrok wydany14 listopada 1945 r. w sprawie przeciwko Ojcu Pani śp. ministrowi Antoniemu Pajdakowi. Tak więc w świetle obowiązujących w ZSRR przepisów prawnych Ojciec Pani został zrehabilitowany. Pragnę Panią jednakże poinformować, że orzeczenie to uważamy za niewystarczające i domagamy się uznania przez stronę radziecką faktu aresztowania i osądzenia Ojca Pani za całkowicie bezprawny” [15].

Warto dodać, że w uznaniu zasług Antoniego Pajdaka w nieustannej walce o niepodległość Polski i Polaków, Rada Dzielnicy Warszawa-Praga Północ w 1991 r. nazwała jego imieniem jedną z ulic na osiedlu Nowodwory w Białołęce. W tej samej uchwale nadano jednej z pobliskich ulic imię Adama Ciołkosza.

Marian Romaniuk

 

Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Przegląd Socjalistyczny” nr 2(29)/2010. Ilustracja: podobizna Antoniego Pajdaka na wydanym w „podziemiu” znaczku pocztowym „Solidarności” Śląsko-Dąbrowskiej, upamiętniającej ofiary „procesu szesnastu”.
Publikowaliśmy także przemówienie Michała Jagiełły na pogrzebie Antoniego Pajdaka.

 

Przypisy:

1. Por. A. K. Kunert, Słownik biograficzny konspiracji warszawskiej 1939-1944. Warszawa 1991, s. 124.

2. Wiesława Pajdak ps. „Krystyna” organizowała m.in. pomoc więźniom oświęcimskim, a do jej zadań należało m. innymi przepisywanie obozowych grypsów, które przewoziła do centrali WRN w Warszawie. Była łączniczką przy sekretarzu Okręgowego Komitetu Robotniczego PPS-WRN Adamie Rysiewiczu, pomiędzy OKR-WRN Kraków, a Antonim Pajdakiem i Kazimierzem Pużakiem. Podobnie jak ojciec, brała udział w ratowaniu Żydów. Z narażeniem życia przewoziła osoby pochodzenia żydowskiego do Warszawy i innych miejscowości. Po wojnie aresztowana 5 XI 1947 r. za uporczywe próby odnalezienia ojca, odbywającego karę w moskiewskim więzieniu na Łubiance. Wcześniej nawiązała kontakt z premierem J. Cyrankiewiczem, w latach wojny towarzyszem i podkomendnym jej ojca, który odpowiedział krótko: po co Pajdak mieszał się do próby obalenia ustroju socjalistycznego. Po wyjściu na wolność powróciła na studia stomatologiczne. Ponownie aresztowana 24 V 1950, przebywała w pawilonie XI więzienia na Mokotowie, potem przez jakiś czas więziona przy ul. Ratuszowej, gdzie podjęła głodówkę, nie uzyskując wcześniej zgody na napisanie listu do ojca, przebywającego w Moskwie; więziona też w Grudziądzu, gdzie 9 IV 1953 r. poślubiła Jerzego Śmiechowskiego, syna oficera AK, prawnuka generała z powstania styczniowego. W tym samym roku zwolniona. Dwa lata później witała powracającego z zesłania ojca. Wiele lat później, 3 V 2009 r. wraz z mężem została odznaczona przez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Miała wówczas 89 lat. Por. wspomnienia Władysława Minkiewicza, „Zeszyty Historyczne”, Paryż 1987, nr 81 s. 128.

3. Por. Oświadczenie Antoniego Pajdaka z 20 X 1967 r. W: Materiały związane z działalnością Antoniego Pajdaka w czasie II wojny światowej, k. 9. Warszawa, teczka VI w zbiorach Jerzego i Wiesławy Śmiechowskich. BUW (nr mikrofilmu: 14750).

4. Oświadczenie KRM, Do Obywateli Rzeczypospolitej z 20 VIII 1944 r. Teczka nr VII.

5. Antoni Pajdak, Wspomnienie z lat 1939-1945, spisane w 1985 r. BUW (mikrofilm nr 14745, kl. 24).

6. Antoni Pajdak, Z Pruszkowa na Łubianki, Warszawa 1986, s. 17-18.

7. Janina Pajdak według oficjalnej wersji 24 XI popełniła samobójstwo wyskakując

z trzeciego piętra gmachu więziennego na bruk w Krakowie. Sekcji zwłok nie było, pogrzeb zorganizowano w pośpiechu, zabroniono wywieszanie klepsydr i publikowania nekrologów.

8. Por. przypis 2.

9. „Władze sowieckie nie mogły sobie pozwolić na jakiekolwiek zamieszanie podczas procesu, wynikające z wnoszonych przez oskarżonych uwag. Efekt został osiągnięty. Proces odbył się bez »zastrzeżeń«, a Pajdaka podczas osobnego procesu i tak skazano na więzienie. Zesłanie na Syberię było karą dodatkową za hardość i za wszelkie uwagi czynione podczas przesłuchań”. Cyt. za: Tadeusz Żaczek, Antoni Pajdak (1894-1988). Uczestnik walk o niepodległość Polski. Od Legionów do Solidarności. Warszawa 2004, s. 115.

10. A. Pajdak, Wspomnienie z lat 1939-1955. Teczka I.

11. Tamże.

12. Założycielami ruchu obok Antoniego Pajdaka byli: emerytowany generał Mieczysław Ludwik Boruta-Spiechowicz, Andrzej Czuma, Karol Głogowski, Kazimierz Janusz, Stefan Kaczorowski, Leszek Moczulski, Marek Myszkiewicz-Niesiołowski, Zbigniew Sekulski, Zbigniew Siemiński, Bogumił Studziński, ks. Bohdan Papiernik, ks. Ludwik Wiśniewski, Adam Wojciechowski, Andrzej Woźnicki, ks. Jan Zieja i Wojciech Ziembiński.

13. Cyt. za: Antoni Pajdak (1984-1988). Dz. cyt., s.145-146.

14. L. Ciołkoszowa, Dr Antoni Pajdak, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” 1988, nr 16/90.

15. Zbiory Jerzego i Wiesławy Śmiechowskich. BUW.

 

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

__________________________________________________________________________________

Dr Józef Zieliński [1927]

Istotnie dawał pracy swej nie tylko olbrzymią wiedzę, zdobytą we Francji i doświadczenie całego życia, ale dawał szlachetne serce, zawsze czułe na nędzę i wyzysk robotnika. Klasa robotnicza nie domyśla się wcale, ile w dziedzinie zapoczątkowań Ministerstwa Pracy w dziedzinie obrony jej życia w fabryce – zawdzięcza temu skromnemu działaczowi naukowemu!

 

Wczoraj nad ranem zmarł w Warszawie po długiej, nieopisanie ciężkiej chorobie stary nasz towarzysz, zasłużony lekarz, znakomity praktyk paryski i higienista pracy dr Józef Zieliński.

Był to stary też zasłużony rewolucjonista.

Student medycyny w Warszawie, należał do spisku akademików zwróconego przeciwko osławionemu siepaczowi carskiemu, kuratorowi okręgu naukowego warszawskiego Apuchtinowi. Wraz z niezliczonym mnóstwem innych kolegów został wypędzony z uniwersytetu. Musiał szukać nauki na obczyźnie i udał się do Paryża. Tu zdobył nie tylko uznanie, ale i znakomite imię, jako lekarz nie tylko wśród Polaków, ale i wśród Francuzów. Mieszkał zawsze w dzielnicy robotniczej i w dzielnicy tej był popularny, jak nie był żaden praktykujący tam lekarz francuski.

Działalność medyka, tak bardzo wyczerpująca, fizycznie i moralnie, nie wystarczała jego gorącej duszy. Mając zamknięty powrót do kraju, zbliżył się do francuskiego ruchu robotniczego, został syndykalistą i w kole syndykalistów, wysoce ideowych zdobył wysokie uznanie. Dom jego stał się punktem zbornym polskich robotników syndykalistów, którzy tam znajdowali nie tylko naukę i możliwość wymiany myśli, ale i opiekę serdeczną, której nie szczędziła szlachetna towarzyszka Iza Zielińska.

Serca ich obojga były zawsze w Polsce. I kiedy wolno było wrócić do wolnej już i niepodległej ojczyzny, wrócili oboje. Sterani pracą całego życia, nie namyślali się ani chwili, rzucili warsztat pracy, dochody znaczne – wrócili na los niepewny do kraju.

W kraju Józef Zieliński został urzędnikiem Ministerstw Pracy, radcą ministerialnym, pracował tu na ważnej placówce higieny pracy i chorób zawodowych. Zdobył uznanie i z ust samego ministra słyszeliśmy pogląd autorytatywny, że „na dłuższy czas na tym stanowisku nie będzie do zastąpienia”. Istotnie dawał pracy swej nie tylko olbrzymią wiedzę, zdobytą we Francji i doświadczenie całego życia, ale dawał szlachetne serce, zawsze czułe na nędzę i wyzysk robotnika. Klasa robotnicza nie domyśla się wcale, ile w dziedzinie zapoczątkowań Ministerstwa Pracy w dziedzinie obrony jej życia w fabryce – zawdzięcza temu skromnemu działaczowi naukowemu!

W „Robotniku” prowadził przez lat kilka dział higieny pracy, każdy z nas z artykułów jego dowiadywał się wielu rzeczy, o których po raz pierwszy w życiu słyszał. W artykułach tych nie tylko była wiedza, oparta na najpewniejszych źródłach naukowych, wiedza pewna i sprawdzona, ale drgało gorące serce socjalisty, który wobec krzywdy robotniczej, krzywdy robotnicy fabrycznej, krzywdy matki i dziecka robotniczego, wobec krzywdy robotników młodocianych nie mógł milczeć! Należał bowiem do pokolenia romantyków socjalistycznych.

Wiadomość o śmierci tow. Józefa Zielińskiego żałobnym echem odbije się w sercach klasy robotniczej nie tylko polskiej. I w Paryżu tysiące serc robotniczych żałośnie odpowie na tę wiadomość. Cała emigracja robotnicza w Paryżu, i po Francji rozsiana – na mogile Józefa Zielińskiego oraz z nami jego dawnymi i nowymi towarzyszami – złoży z żalu, miłości i wdzięczności spowity wieniec nieśmiertelników!

Tow. Izie Zielińskiej, wiernej i ukochanej towarzyszce życia Józefa Zielińskiego składamy i w tym miejscu wyrazy najszczerszego, braterskiego współubolewania!

Stanisław Posner
Powyższy tekst Stanisława Posnera pierwotnie ukazał się w PPS-owskim dzienniku „Robotnik” nr 342, 13 grudnia 1927 r. Od tamtej pory nie był wznawiany. Na potrzeby Lewicowo.pl udostępnił go Arkadiusz Jeleń.
Publikowaliśmy już unikatową broszurę Józefa Zielińskiego Bojowe robotnicze związki zawodowe oraz tekst z pisma „Najmita”, którego autorem prawdopodobnie był Zieliński.

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

__________________________________________________________________________________

Niepodległość Polski a materialistyczne pojmowanie dziejów [1905]

W Polsce stało się inaczej, burżuazja i szlachta nie urzeczywistniły także, wyrzekły się jedności i niepodległości narodowej i proletariat musiał wziąć na siebie zadanie zdobycia nie tylko demokracji w państwie, ale i państwa narodowego. A o tych dwóch rzeczach dlatego wolno i trzeba mówić jednocześnie, jednym tchem, że są one absolutnie nierozłączne i jednakowo klasie robotniczej potrzebne. Gdy nie istniało jeszcze narodowe państwo niemieckie, socjaliści niemieccy, zwiastuni i nauczyciele klasowej świadomości robotniczej, dążyli do niego, walczyli o nie, tak samo jak o demokratyczny ustrój. I gdy dziś wytyka ktoś Polskiej Partii Socjalistycznej, że jest ona jedyną wielką partią socjalno-demokratyczną, która stawia takie oto żądania „nacjonalistyczne”, to chciałbym zapytać, czy socjaliści rosyjscy nie są także jedynymi, którzy żądają – zniesienia absolutyzmu? Dziwni ludzie! Podejrzani socjaldemokraci! Wszakże żadna z bratnich partii w Europie i Ameryce czegoś podobnego nie żąda!…

 

Czy dążenie do niepodległości Polski zgadza się z materialistycznym pojmowaniem dziejów? Oto pytanie, na które w niniejszym artykule chciałbym odpowiedzieć z powodu rozpraw ostatniego kongresu Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej Galicji i Śląska [Cieszyńskiego], raz dlatego, że na to pytanie w ogóle odpowiedzieć warto, a po wtóre – tym bardziej – dlatego że p. Feldman w artykule swym z powodu kongresu przedstawił rzecz w ten sposób, jakoby zwolennicy PPS byli „rewizjonistami i odrzucali materializm dziejowy” i dzięki temu jedynie mogli mieć taki program, jaki mają, a SDKP[iL] była „wpatrzona w doktryny materializmu dziejowego”. Pogląd ten, świadczący o mylnym zrozumieniu istoty naszych dążeń, nie powinien nas dziwić; na całym świecie publicyści radykalno-humanitarni, którzy w żaden sposób nie mogli uznać ani należycie ocenić „suchych” i „jednostronnych” doktryn marksizmu, gdy partia wyznająca je wychodziła na szeroką arenę polityczną i w duchu własnych zasad objawiała „idealizm” i „jednostronność”, nie mogli z tym zjawiskiem poradzić sobie inaczej, jak tylko – zupełnie błędnie – przedstawiając je jako rezultat porzucenia pierwotnych ogólnych zasad, czyli „kryzysu” albo „rewizji” marksizmu. Ostatecznie nie jest to nic wielkiego i rzeczy te w rozwiniętych społeczeństwach zachodnich mogą co najwyżej drażnić teoretyka lubiącego swoją teorię i którego ona tak samo obchodzi, jak nie obchodzi bliżej tych publicystów, mogących przeto z zupełnym spokojem psuć jej reputację. Ale w Galicji jest inaczej. I tu wprawdzie nikt szanownego redaktora „Krytyki” nie zaliczy do członków partii socjalistycznej ani do rzeczoznawców w sprawach materializmu dziejowego, ale przecie, przy kwalifikacjach tych zwolenników galicyjskich SDKP, których zdążyliśmy poznać i jego – mimo woli fałszywe – świadectwo może być wyzyskane na szkodę sprawy, która właśnie jemu zdaje się być sympatyczna. Dlatego trzeba to świadectwo sprostować. A warto to zrobić tym bardziej, że w ten sposób wprowadzi się nutę teoretyczną, naukową, do dyskusji na kongresie rozpoczętej. Brakowało jej tam, niestety, zupełnie. Tow. Mosler i Żuławski, skądinąd wielce zasłużeni, wnieść jej widocznie nie byli w stanie, Daszyński zaś, który jest przede wszystkim wielkim trybunem, a nawet Hankiewicz, grali głównie na stronie uczuciowej. Dowcipne wyrażenie tow. Daszyńskiego o „warunkach ekonomicznych, które sobie chodzą po świecie i do których serbscy świniarze znaleźli protekcję, a my – nie”, chociaż zresztą jest i naukowo trafnym szyderstwem z tego specyficznego pojmowania materializmu historycznego, jakie cechuje zwolenników Róży Luksemburg, mogło nawet do pewnego stopnia spowodować twierdzenie, że zwolennicy niepodległości Polski w programie socjalistycznym kpią sobie z materialistycznego pojmowania dziejów.

Może i my byśmy powinni kpić sobie z niego, a przynajmniej uważać je za zupełnie obojętne dla sformułowania programu i taktyki partii socjalistycznej? Zapewne, rola nasza byłaby wtedy wdzięczniejsza, mielibyśmy poklask tych wszystkich, którzy hołdują modzie ignorowania podstaw socjalizmu naukowego. Wszakże dziś, ku wielkiemu zadowoleniu tych, których nauka nudzi i męczy, dowodzi się nawet, że socjalizm nie może być naukowy, tylko że jest – dla jednych – czymś czysto empirycznym, dla drugich – uczuciowym. Zdarzyć się jednak może, że ktoś nawet z towarzyszy, nawet z ludzi nie podzielających powyższego, lekkomyślnego poglądu, powie mi: ale materializm historyczny nie jest jedyną formą naukowości, nie jest i nie był nigdzie, nawet w ojczyźnie swej, nawet w socjalnej demokracji niemieckiej, że tak powiemy, dogmatem partyjnym; można go uznawać lub nie uznawać, trudno więc od niego uzależniać jakikolwiek punkt programu, jakikolwiek szczegół taktyki. Otóż to tak często dające się słyszeć zdanie jest tylko do pewnego stopnia prawdziwe. Zapewne, jeśli przez materializm historyczny rozumiemy całą teorię socjologiczną, podług której warunki ekonomiczne, a w szczególności wytwórcze, określają wszędzie i zawsze całą nadbudowę społeczną prawa, państwa, religii, filozofii, sztuki, to teoria ta jest w partii socjalistycznej tak samo rzeczą prywatną, jak – dajmy na to – w tej samej dziedzinie teoria organizmu społecznego lub „psychologiczna”, albo nawet, przeżyty zresztą w nauce, ale niektórym Francuzom miły, racjonalizm. Ale tu nie o to idzie. Idzie o to, co ściślej można by nazwać podstawą naukową socjalizmu w przeciwstawieniu do utopijności. Jeśli mianowicie sformułuję następujące twierdzenie: żądania programowe dzisiejszego socjalizmu są świadomym wyrazem zmian, które zaczęły się odbywać i muszą być dokonane we współczesnym ustroju ekonomicznym, i możliwość, a zarazem pewność urzeczywistnienia tych żądań opiera się na tym właśnie, na ich zgodności z kierunkiem rozwoju ekonomicznego i potrzebami ekonomicznymi społeczeństwa – to ja, jako zwolennik materializmu dziejowego, mogę mieć to przyjemne poczucie, że twierdzenie to jest nie tylko zastosowaniem ogólnej mojej teorii socjologicznej do epoki danej – współczesnej, ale jestem przekonany, że także każdy socjalista współczesny uzna powyższe sformułowanie za słuszne i podstawowe, nie wyłączając ani nawet racjonalisty Jauresa, ani przeciwnika pojęcia socjalizmu naukowego, Bernsteina, ani „sceptyków”, ani nawet „deklamatorów”. Bo sformułowanie to, które jest istotą marksizmu, stanowi właściwą charakterystyczną różnicę między socjalizmem teraźniejszym a tzw. utopijnym, której się socjalizm dzisiejszy tak samo wyrzec nie może, jak Archimedes nie byłby się wyrzekł swego punktu oparcia, gdyby go był znalazł. A zatem jeśli idzie o zagadnienia narodowe, to przeciwnicy materializmu historycznego albo sceptycy względem niego mogą się spierać z jego zwolennikami o to np. czy narodowość, jako zjawisko historyczne, powstaje pod wpływem czynników głównie ekonomicznych lub czy ruchy narodowo-polityczne są wywołane przez przyczyny ekonomiczno-klasowe, ale jeśli postawimy pytanie w sposób następujący: czy jakiekolwiek dążenie narodowe może się urzeczywistnić, jeśli znajduje się rzeczywiście w sprzeczności z warunkami ekonomicznymi obecnej epoki i kierunkiem jej rozwoju ekonomicznego, to każdy odpowie: nie! – chyba że posiada zupełną dziewiczość pod względem myślenia społeczno-naukowego, a zamiast niego wiarę utopisty.

Polska i dążenie do jej niepodległości nie stanowią pod tym względem wyjątku i socjaliści, którzy są zwolennikami tego dążenia, jeśli nie chcą uchodzić za utopistów i odwoływać się jedynie do uczucia, któremu, jak wiadomo, nikt rozkazywać nie może, obowiązani są dać uzasadnienie tego dążenia z punktu widzenia tak jak wyżej pojętego materializmu historycznego. Zaznaczamy też, że nieraz już i my osobiście, i inni nasi publicyści partyjni robiliśmy to, choć nie pod tym właśnie tytułem i nie tak specjalnie, jak tu to zrobić chcemy. Jeśli zaś chcemy tym razem, odpowiednio do nasuwającej się potrzeby, zrobić to systematycznie i w sposób dla logicznie myślącego człowieka przekonywający, to musimy zacząć od określenia tego, co pojmować należy pod warunkami ekonomicznymi i kierunkiem rozwoju ekonomicznego naszej epoki w stosunku do tworzenia się i trwania państw. Albowiem sofizmat, powtarzany przez ciasne głowy za panią matką Luksemburg, polega na tym, że pojęcie tych warunków zwężają do stosunków wymiennych między prowincjami, względnie krajami, a nawet, pozostawiając zupełnie na stronie wszelkie przesłanki ogólniejsze, do zbytu pewnych wytworów Królestwa Polskiego na rynkach rosyjskich. Tymczasem podobne pojmowanie nie wyczerpuje nawet w przybliżeniu zakresu zjawisk ekonomicznych, miarodajnych pod tym względem nie tylko już dla proletariatu, ale nawet dla burżuazji.

Nie potrzebujemy zapewne przypominać, że rozwój kapitalizmu wymagał i wymaga po pierwsze: jednolitego prawodawstwa, bezpieczeństwa prawnego i braku przeszkód dla obiegu towarów na możliwie największej przestrzeni, a po wtóre: poparcia silnego rządu w stosunkach z rynkami obcymi. Jedno i drugie, czynniki czysto ekonomiczne, mogło i musiało znaleźć sobie wyraz jedynie w powstaniu wielkich, mniej lub więcej scentralizowanych państw, zamiast dawnego mnóstwa samorządnych terytoriów, monarchii i republik świeckich i duchownych, połączonych ze sobą złożonym systemem luźnych węzłów natury feudalnej. Dlaczego jednak państwa te powstały w takich mianowicie granicach, w takiej liczbie, jednym słowem: dlaczego powstały te właśnie państwa, które obecnie widzimy, to już za pomocą powyższych dwóch nowoczesnych czynników wytłumaczyć się nie da. Tu już w grę musimy wprowadzić fakt historyczny, że przemysł powstawać i rozwijać się zaczął na pewnych terytoriach, już poprzednio, choć luźnie, ograniczonych, określonych i spojonych pewną łącznością, nie powiemy – wspólnych tradycji, walk, obyczajów, wierzeń, ponieważ to wszystko jest nadzwyczaj nieokreślone, lecz po prostu wspólnością czynnika tamtych wszystkich będącego podstawą, mianowicie – języka, mowy. Na przestrzeni pewnej ilości pokrewnych, nawzajem mniej więcej zrozumiałych narzeczy rozwijać się mogła, dzięki wymianie, owa jedność kapitalistyczna, pociągając za sobą, krok za krokiem i jedność językową, i świadomość jedności narodowej, i indywidualność państwową. Języki, te narzędzia stosunków ludzkich [1], tym ważniejsze, im stosunki te stają się bardziej ożywione i złożone, co właśnie zachodzi pod wpływem kapitalizmu, określiły w zupełnie naturalny sposób granice systemów gospodarczo-obiegowych, na czele których stanęły rządy państw scentralizowanych: Anglii, Francji, Niemiec, Włoch, Hiszpanii. Tzw. granice przyrodzone, geograficzne, mogły już w tym odegrać pewną rolę, szczególniej o ile wpływały na zakres rozpowszechnienia samych języków, ale z rozwojem nowożytnych środków komunikacji, a także fortyfikacji, rola ich zmniejszyła się niezmiernie: dziś można je prawie ignorować. Faktycznie w ukształtowaniu dzisiejszych granic państwowych przyroda – z wyjątkiem morza, które jest granicą kontynentu w ogóle – nie gra prawie żadnej roli. Co się tyczy państw mniejszych, mających po kilka milionów ludności, to w tym badaniu można je zupełnie pozostawić na stronie. Albo bowiem mamy do czynienia z wyjątkowymi warunkami geograficznymi (Półwysep Skandynawski) czy politycznymi (Grecja – najazd turecki), które sprawiły, że dany język nie rozpowszechnił się szerzej ani nie uległ asymilacji z innym [2], albo też małe państwa są rezultatem wzajemnego przeszkadzania sobie wielkich w urzeczywistnieniu owej zasadniczej tendencji zjednoczenia państwowo-narodowego (Holandia, Belgia, Luksemburg, Portugalia [3], Dania, nawet po części Szwajcaria), lub też przeszkadzania w urzeczywistnieniu tej tendencji narodom ujarzmionym (Serbia, Bułgaria). Zresztą Polska, naród 20-milionowy, musi być rozpatrywana w tym względzie analogicznie raczej do państw wielkich.

Wyżej opisane, z ekonomicznych i językowych czynników złożone, dążenie nowoczesne do jedności narodowo-państwowej napotykało silny opór ze strony różnych poprzednio istniejących państw. W epoce przedkapitalistycznej bowiem państwa nie tworzyły się na podstawie ekonomicznej; ówczesny ustrój ekonomiczny był właśnie tego rodzaju, że potrzebował oczywiście rządu, władzy politycznej, która zawsze stoi na straży funkcjonowania każdego ustroju ekonomicznego, ale nie potrzebował i nie wywoływał centralizacji i jednolitości wewnętrznej tej władzy na wielkich przestrzeniach. Łączenie krajów w jedną całość odbywało się wtedy głównie pod wpływem potrzeb wspólnej obrony lub napaści. Tak zespoliły się: Rosja w zapasach z Tatarami, Polska-Litwa – walcząc z Niemcami i Wschodem, tak powstała w ciągu wieków Habsburgia jako wzajemne ubezpieczenie mnóstwa krajów i narodów od islamu, ba! zarodki silnych Prus w walce ze Słowiańszczyzną [4]. Raz ustalony w ten sposób czynnik dynastyczny, zespolony z militarno-biurokratycznym, działał już dalej samodzielnie, w formie podbojów. Na mocy prawa, że forma przeżywa treść, nadbudowa – podstawę, te formacje państwowe nie przestały istnieć, gdy znikała ich historyczna zaczepno-obronna racja bytu; przeciwnie, gdy zaczął się rozwijać kapitalizm, państwa te zapragnęły nawet oprzeć na nim swą jedność podobnie do państw pod względem językowo-narodowym mniej więcej jednolitych. Powstał tedy gwałtowny antagonizm między zaborczymi i zachowawczymi dążeniami tych państw a nowymi, państwotwórczymi niektórych narodów, które częściowo lub całkowicie w skład ich wchodziły. Antagonizm ten, którego rezultatem – powstanie zjednoczonych Niemiec, zjednoczonych i niepodległych Włoch, prawie niepodległych Węgier, wszystko przy potężnym udziale znanych nam czynników ekonomicznych, wypełnia sobą pierwsze trzy ćwierci XIX w. i sięga jeszcze aż do naszych czasów.

Czynnik językowy grał w tym wszystkim pierwszorzędną rolę. Lombardia i Wenecja, w chwili gdy należały jeszcze do Austrii [5], były z pewnością, dzięki choćby kordonowi celnemu, silniejszymi węzłami wymiany splecione z Austrią niż z resztą Włoch. Gdyby wtedy istniała była włoska p. Luksemburg, to niewątpliwie dowodziłaby, że ekonomiczne warunki wymagają wyrzeczenia się narodowych mrzonek o przynależności do jakiegoś nie istniejącego jeszcze państwa włoskiego i pozostania w związku z rynków pełną Austrią. Gdyby na pół socjalistyczny teoretyk austriackiej jedności państwowej, Rudolf Springer, za którym świadomie powtarzają pacierz p. Warski i tow. Żuławski, urodził się był o 40 lat wcześniej, niechybnie potrafiłby dowieść nierozerwalności połączenia ekonomicznego Lombardii i Wenecji z Habsburgią, tak jak tego dowodzi dziś dla Triestu i Trentina. A jednak włoskie kraje, Lombardia i Wenecja, oderwały się od niewłoskiej Austrii i przyłączyły się do tworzącego się królestwa włoskiego i fakt ten znajdował się w zupełnej zgodności z tendencją rozwoju ekonomicznego, zmierzającego do zaspokojenia potrzeby kapitalizmu posiadania zjednoczonych i wolnych państw narodowych. Lombardia i Wenecja, o ile utraciły rynki austriackie – a nie utraciły ich zupełnie – znalazły wspaniałe wynagrodzenie w rynkach włoskich i w poparciu silnego rządu narodowego na zewnątrz. Gdyby dziś Triest i Trentino przeszły do Włoch, stałoby się z nimi zupełnie to samo, natychmiast „organicznie wcieliłyby się” do całokształtu gospodarczo-państwowego włoskiego, nie gorzej, lecz prawdopodobnie – dzięki wspólności języka – lepiej, niż są wcielone do systemu ekonomicznego Austrii. I jeśli się to nie dokonuje, to nie dlatego, żeby w tym kierunku nie działała ta ogólna potrzeba ekonomiczno-narodowa, tylko dlatego że przeciwdziała temu czynnik silniejszy: a mianowicie rachuba burżuazji włoskiej, że dla tych drobnostek „nie odkupionych” nie warto ponosić kosztów wojny i narażać korzystnego przymierza z Niemcami.

Rozbiór Polski nie był z pewnością rezultatem potrzeb ani parcia rozwoju kapitalistycznego, nawet w jego początkowych formach; był, zapewne, wynikiem czynników ekonomicznych, ale tych odległych, które sprawiły, że w Polsce nie wytworzył się silny rząd ani silny stan trzeci, a naokoło powstały potężne państwa dynastyczno-militarne. Istnienie Polski, jako określonego państwa, nie przeszkadzało ani nie byłoby przeszkadzało rozwojowi kapitalizmu podobnemu do tego, jaki współcześnie zachodził w innych państwach; koniec XVIII w. i samorządny okres na początku XIX w. świadczą, że rząd polski byłby tak samo potrafił rozwój ten popierać. Z rządów zaborczych pod względem zdolności do tego przewyższał go na razie tylko jeden rząd pruski. W dalszym ciągu oczywiście wszystkie te państwa stały się mniej więcej industrialnymi, co wyszło również na korzyść i przemysłowi polskiemu. Ale jeśli polityka ekonomiczna rządów zaborczych wychodziła kiedyś na korzyść rozwoju przemysłowego Polski, to działo się to prawie zawsze przypadkowo, pośrednio, nie wskutek pozytywnego zamiaru rządu, lecz tylko wskutek zaniechania pewnych środków wyjątkowych przy popieraniu własnego narodowego kapitalizmu; nieraz rządy te działały i wprost na niekorzyść przemysłu polskiego, że wspomnimy tu tylko o linii celnej między Królestwem a Rosją za Mikołaja I, o uwstecznieniu tkactwa galicyjskiego przez Austrię; a w ogóle, żaden badacz gospodarstwa publicznego w krajach polskich nie zaprzeczy, że brak własnego rządu, bezpośrednio dbającego o przemysł polski, zapewniającego mu rynek narodowy i reprezentującego oraz broniącego go w stosunkach z rynkami zewnętrznymi, a także istnienie granic celnych między trzema dzielnicami Polski i różnych prawodawstw i systemów monetarnych w każdej z nich, stoją na przeszkodzie pełnemu rozwojowi ekonomicznemu Polski. Niewątpliwie, mieszczaństwo polskie, w ogóle słabe i mało świadome, słabo zdaje sobie sprawę z tej przeszkody i wynikającej stąd potrzeby rozwoju ekonomicznego, a nawet gdyby sobie z niej sprawę zdawało, to nie dążyłoby silnie do jej zaspokojenia, ponieważ woli przystosować się, choć gorzej, byle pokojowo, do istniejącego stanu rzeczy, ponieważ mieszczaństwo wszędzie straciło gust do ruchów i przewrotów politycznych, a to z obawy przed ich dalszymi, proletariackimi konsekwencjami, a u nas tego gustu nawet nigdy w silniejszym stopniu mieć nie zdążyło. Przecież każdy, kto zna stosunki, przyzna, że polskie mieszczaństwo kapitalistyczne w Królestwie, jeśli jest świadomie za łącznością państwową z Rosją i przeciw dążeniom niepodległościowym, to daleko mniej ze względu na rynki rosyjskie niż z obawy zaburzeń, rewolucji w ogóle, ze strachu przed rządem i z potrzeby jego opieki przeciw robotnikom. Ale potrzeba państwa narodowego i jedności narodowej, choć nie odczuwana przez burżuazję dla powyższych powodów, nie przestaje istnieć dla rozwoju ekonomicznego Polski; i gdyby powstało państwo polskie (a powstać może pod wpływem innych czynników, o których niżej), to wszystkie analogie historyczne i zdrowa logika nie pozwalają wątpić, że objawiłoby się to niezwłocznie w znacznym postępie ekonomiczno-przemysłowym, a to wskutek zjednoczenia rynków polskich i celowej polityki handlowej na zewnątrz.

Zwolennicy p. Luksemburg wprawdzie wciąż jeszcze są innego zdania i twierdzą, że niepodległa Polska zostałaby odcięta od rynków wschodnich, co zabiłoby jej przemysł. Ale rozumowanie ich zostało już niejednokrotnie obalone, na co jednakże oni nie zwracają najmniejszej uwagi. Mamże przypominać ostatnią i, zdaje się, najkompletniejszą tego rodzaju operację, której dokonałem w broszurze „Rozmowy towarzyszy o socjalizmie i patriotyzmie, konstytucji i niepodległości”? Broszurę tę „Przedświt” od roku poleca „zwolennikom i przeciwnikom”, ale SDKP, Bund itp. wciąż jeszcze chodzą koło niej jak koty koło gorącego i wolą jej nie tykać, jak nie tykali poprzedniej („Niepodległość Polski w programie socjalistycznym”). Skoro nasz „Przedświt” tak serdecznie naszym towarzyszom polecał broszurę pani Luksemburg „Quousque tandem” i odezwę Kasprzakowską i niewątpliwie zapozna ich także dokładnie argumentami odezwy SDKP z powodu demonstracji warszawskiej, to czemuż by „Przegląd Socjaldemokratyczny”, który zaszczyca mnie rozbiorem mej polemiki z Kautskim z dodaniem szlachetnych i zapewne nie pozbawionych celu informacji o mojej osobie, nie miał zachęcić swych wiernych do przeczytania moich „Rozmów”? Zwracam na tę kwestię uwagę zwolenników „pogodzenia zwaśnionych frakcji”… Ale sam rozumiem, że dla wiernych SDKP lepiej jest nie mieć do czynienia z argumentami PPS. Chociaż więc wszystko buntuje się we mnie przeciw roztrząsaniu krytycznemu tak zwietrzałych i płytkich argumentów, jak ów o „rynkach wschodnich”, jednak powtórzę w paru słowach tę krytykę: Po oderwaniu Polski, Rosja wcale niekoniecznie musiałaby nałożyć na towary z Polski cła prohibicyjne, ponieważ to by się sprzeciwiać mogło interesom fiskalnym państwa, interesom dróg żelaznych i pewnych grup kupców i przemysłowców, nie mówiąc już o masie spożywców. Jeśli zaś interes fabrykantów rosyjskich, konkurujących z polskimi, ma nad tym wszystkim przeważyć, to może doskonale przeważyć i wtedy, gdy Królestwo Polskie pozostawać będzie prowincją Rosji; i wtedy pewne gałęzie przemysłu polskiego mogą być, a nawet po części są już, traktowane po macoszemu, i to tym łacniej, że przemysł polski, nie mając za sobą państwa narodowego, nie może się bronić. (Finlandia jest też przykładem prześladowania przemysłu prowincji przez państwo.) Rozporządzanie rynkami polskimi dzielnic dziś przez inne państwa opanowanych, wynagrodziłoby znakomicie nawet zupełną utratę rynków wschodnich. Z punktu widzenia socjalistycznego zaś, proletariackiego, tylko ramionami można wzruszyć na taki „materializm dziejowy”, który akcję polityczną proletariatu uzależnia od czasowych potrzeb rynkowych burżuazji, bo socjalistom innych krajów musiałby on nakazać jak najgorętsze popieranie kolonialnej polityki rządów, na co nawet mało który „rewizjonista” się decyduje.

Dodam tu jeszcze parę teoretycznych uwag: Przynależność państwowa dzisiaj, w epoce rozwiniętej i złożonej polityki handlowej, bynajmniej nie określa się stosunkami handlowymi między różnymi krajami. Związek celny wszechniemiecki potężnie się przyczynił do jedności państwowej Niemiec – ale on obejmował jednolity obszar językowy; gdzie tego nie ma, tam jedność celna bynajmniej nie pociąga za sobą jakiejś trwałej, niejako naturalnej jedności państwowej. Dzisiaj jedność ekonomiczno-wymienną stanowi nie jedno jakiekolwiek państwo, lecz cała Europa i całość krajów cywilizacji białej, ba! cała kula ziemska, i jedność ta daje sobie doskonale radę z granicami celnymi, ze względną różnicą prawodawstw, z samorządem nawet niewielkich, a w międzynarodową sieć tak ściśle wplecionych, grup dróg żelaznych, jak belgijskiej, węgierskiej, ba! nawet bawarskiej i saskiej. Przynależność do innego państwa oczywiście zawsze wytwarza między danymi krajami pewną wtórną jedność wymienną, ale o ile opiera się ona silnie na jedności językowej, narodowej, nie stanowi wcale silnej przeszkody, w duchu materialistycznego pojmowania dziejów, dla przejścia któregoś z tych krajów do innej jedności państwowej, z którą kraj ten może tak samo się spleść, tak samo się ściśle zlać, po dokonaniu pewnych przystosowań, albo też może sam wytworzyć jedność państwowo-ekonomiczną, albo wreszcie pozostać w dawnej łączności ekonomicznej za pomocą odpowiednich traktatów. Zależność wymienna, choćby najściślejsza, bynajmniej nie pociąga za sobą koniecznie „organicznego wcielenia” państwowego, ani też nie przeszkadza rozerwaniu się części jednego państwa. Przykładem pierwszej części tego twierdzenia – wyspa Kuba, której byt ekonomiczny, oparty na plantacjach cukru, stokroć bardziej jest zależny od rynków amerykańskich niż byt Królestwa od rynków rosyjskich, a której pomimo to Stany Zjednoczone, choć mogły, nie anektowały, lecz zgodnie z wolą Kubańczyków zapewniły jej prawie całkowitą niepodległość. Przykładem drugiej części – dążenia programowe socjalistów austriackich, ludzi z pewnością przykładnie wiernych materializmowi historycznemu, do wyodrębnienia państwowego i celnego Węgier i Austrii. Na kongresie ogólnopartyjnym w Wiedniu w końcu roku 1903, referent tej kwestii, tow. Austerlitz, człowiek bardzo sceptyczny na punkcie wszelkich żądań narodowościowych z szyderstwem jednak mówił o tych, którzy w dążeniu do lepszych form politycznych daliby się powstrzymać choć przez chwilę względami na to, że „pp. kupcy z Koi mają klientów w Budapeszcie”.

Wykazaliśmy dotychczas, że jedność i niepodległość Polski, gdyby została urzeczywistniona, nie spowodowałaby żadnego cofnięcia się ani nawet powstrzymania się rozwoju ekonomicznego, ani nie znajdowałaby się w żadnej sprzeczności z jego tendencją, przeciwnie, byłaby właściwym ukoronowaniem rozwoju nowoczesno-przemysłowego w Polsce i stałaby się podstawą dalszego ciągu, czynnikiem postępowania tego rozwoju. Ale stwierdziliśmy jednocześnie, że dla różnych przyczyn, streszczających się w jednym określeniu: zwyrodnienie klas posiadających, zwyrodnienie polityczne oraz częściowe zaspokojenie ich potrzeb ekonomicznych przez rządy zaborcze, nasze klasy posiadające nie posiadają wcale albo posiadają w zbyt małym stopniu świadomość tego wszystkiego, dzięki której klasy posiadające innych narodów dokonały albo dokonują jeszcze (Węgry) dzieła jedności i niepodległości państwowej. Ponieważ zaś, podług jednego z zasadniczych twierdzeń materializmu historycznego, wszystko w społeczeństwie dzieje się w ludziach i przez ludzi i siły ekonomiczne tylko za pośrednictwem ich działalności mogą znaleźć sobie wyraz w prawie i państwie, więc i niepodległość Polski, jakkolwiek w rozwoju ekonomicznym nie znajduje przeszkód, przeciwnie – w potrzebach ekonomicznych – uzasadnienie, mogłaby doskonale, wskutek potężnych przeszkód innego rodzaju, politycznych, pozostać na zawsze możliwością, potrzeby jej odpowiadające mogłyby po prostu pozostać niezaspokojone, jak tyle innych, gdyby nie było czynnika społecznego, który wskutek warunków swego bytu w kierunku niepodległości Polski przeć musi. Lecz taki czynnik jest i wytworzył go również nowożytny rozwój ekonomiczny. Alboż bowiem nie nowoczesny rozwój ekonomiczny wytworzył dążenie do demokracji i najpotężniejszego jej bojownika, proletariat?

Co ważniejsza, wystarczy uprzytomnić sobie przez chwilę dzieje, żeby spostrzec natychmiast, że czynnik ten odegrał w procesie powstawania i konsolidowania się państw nowoczesnych pierwszorzędną rolę. Burżuazja, dążąca, dla swoich celów, które wynikają z rozwoju kapitalizmu, do centralizacji i spoistości wewnętrznej wielkich państw, ma do czynienia z oporem potęg feudalnych i nie jest w stanie go przemóc nie powołując do pomocy klas pracujących pod hasłami demokracji. Demokracja jest najradykalniejszym zaprzeczeniem lokalnych i stanowych różnic i przywilejów, które stoją na przeszkodzie potędze narodowego państwa, potrzebnego dla normalnego rozwoju kapitalizmu. Dlatego to hasła patriotyzmu tak ściśle zespalają się z demokracją, że np. za rewolucji francuskiej i w epoce pozostającej pod jej wpływem oba wyrazy znaczą jedno i to samo. Dlatego burżuazja godzi się na demokrację, a nawet się nią w większym lub mniejszym stopniu przenika; dlatego Bismarck najlepszy kit jedności niemieckiej widzi w głosowaniu powszechnym do parlamentu Rzeszy. Klasa robotnicza z początku użycza swej siły burżuazji dla urzeczywistnienia jej celów, mglisto odczuwając, że będzie to stanowiło postęp społeczny i z punktu widzenia interesów robotniczych, lecz nie objawiając potrzebnej samodzielności. Później jednak, kiedy wytwarza się świadomy antagonizm klasowy między burżuazją a proletariatem, ten ostatni także bynajmniej nie porzuca walki o demokrację i o państwo narodowe, którą prowadził poprzednio pod komendą burżuazji, tylko prowadzić ją zaczyna dalej samodzielnie, równolegle z burżuazją, gdy ta jeszcze zostaje wierna swym młodzieńczym hasłom, lub wreszcie nawet wbrew burżuazji, gdy ta, dopuszczona do żłobu rządowego, haseł tych się wyrzeka. Powiedziałem: proletariat nie przestaje prowadzić walki o demokrację i o państwo narodowe. Lecz każdy zapyta mnie: gdzie ta walka proletariatu o państwo narodowe? Nie widzimy jej nigdzie, z wyjątkiem Polski i paru innych narodowości, historycznie młodszych (Ruś, Litwa, Gruzja – i to z różnymi zastrzeżeniami). W istocie! Bo też na całym świecie już o państwa narodowe walczyć nie potrzeba. Ten punkt programu, jako ważniejszy, został urzeczywistniony przez burżuazję i tylko urzeczywistnienie demokracji zostało zwalone na plecy proletariatu. Ale w Polsce stało się inaczej, burżuazja i szlachta nie urzeczywistniły także, wyrzekły się jedności i niepodległości narodowej i proletariat musiał wziąć na siebie zadanie zdobycia nie tylko demokracji w państwie, ale i państwa narodowego. A o tych dwóch rzeczach dlatego wolno i trzeba mówić jednocześnie, jednym tchem, że są one absolutnie nierozłączne i jednakowo klasie robotniczej potrzebne. Gdy nie istniało jeszcze narodowe państwo niemieckie, socjaliści niemieccy, zwiastuni i nauczyciele klasowej świadomości robotniczej, dążyli do niego, walczyli o nie, tak samo jak o demokratyczny ustrój. I gdy dziś wytyka ktoś Polskiej Partii Socjalistycznej, że jest ona jedyną wielką partią socjalno-demokratyczną, która stawia takie oto żądania „nacjonalistyczne”, to chciałbym zapytać, czy socjaliści rosyjscy nie są także jedynymi, którzy żądają – zniesienia absolutyzmu? Dziwni ludzie! Podejrzani socjaldemokraci! Wszakże żadna z bratnich partii w Europie i Ameryce czegoś podobnego nie żąda!…

Demokracja i państwo narodowe są dla proletariatu tak samo niezbędnymi rzeczami, jak były dla burżuazji, z tą tylko różnicą, że proletariat potrzebuje demokracji całkowitej, doprowadzonej do ostatnich konsekwencji, jak najczystszej, gdy burżuazja może w pewnych warunkach poprzestać na niewielkim stopniu demokratyzacji, a nawet boi się większej jej ilości, i że burżuazja potrzebuje państwa narodowego walczącego z innymi państwami o przewagę materialną i korzyści handlowe, proletariat zaś – państwa narodowego połączonego z innymi stosunkiem przyjaźni i wymiany materialnej i ideowej, trwałym pokojem, o ile możności – systemem związków. Proletariat potrzebuje wolności i jedności narodu dla siebie samego już dlatego, że ona jedynie – oczywiście zawsze przy demokracji – umożliwia swobodny obieg myśli między wszystkimi częściami i warstwami narodu, należyty, nie tamowany rozwój oświaty i kultury, które są koniecznymi warunkami zwycięstw ekonomicznych i politycznych klasy robotniczej. Ale prócz tego ta potrzeba polityczna proletariatu zupełnie tak samo wypływa z potrzeb ekonomicznych jego i jest warunkiem niezbędnym zaspokojenia, jak potrzeba państwa narodowego była wynikiem dążeń ekonomicznych mieszczaństwa, tylko potrzeby i dążenia ekonomiczne są w obydwóch wypadkach inne, przedstawiają dwie różne kolejne fazy nowoczesnego rozwoju ekonomicznego. Burżuazja musiała zapewnić przemysłowi swobodę ruchów na znacznej politycznej przestrzeni i silną opiekę w stosunkach zewnętrznych, żeby produkcję wyprowadzić z powijaków średniowiecznych. Nastąpił jej olbrzymi rozwój, zapanowała maszyna i wielki kapitał, a z nimi straszna sprzeczność między społecznym charakterem sił wytwórczych a indywidualnym ich przywłaszczeniem i kierownictwem i wynikająca z tej sprzeczności, klęsk pełna, anarchia gospodarcza, której usunięcie przez zamianę sił wytwórczych na własność społeczeństwa, całego społeczeństwa, nie jego cząstki, jest najbezpośredniejszym interesem i zarazem najwznioślejszym pełnomocnictwem dziejowym klasy robotniczej. A osiągnąć ten wielki cel może proletariat jedynie przez całkowitą demokrację, zastosowaną do zjednoczonego i wolnego państwa narodowego, pokojowo i dobrowolnie – czyli znowu demokratycznie – połączonego z innymi państwami narodowymi. A to zaś dlatego, że państwo narodowe – jednolity obszar językowy – jest jedyną formą, w której może być urzeczywistnione społeczne kierownictwo produkcji. Przecież cała kula ziemska, nawet cała Europa są zbyt wielkie, żeby mogły być objęte scentralizowanym zarządem produkcji, układającym budżet zapotrzebowania wytwórców i podział wytwórczości między poszczególne dzielnice, miejscowości, warsztaty; o wiele prościej odpowiada potrzebie uregulowany traktatami system wymiany między samorządnymi jednostkami gospodarczymi, które jednak, jeśli nie mają zachodzić straty energii i powikłania, nie mogą być zbyt małe. Jedyną granicą naturalną jest tu – wspólność językowa. Pomijając już bowiem, że język jest i będzie zawsze pierwszym i niezbędnym narzędziem wszelkiego zarządu, trzeba pamiętać i o tym, że cały system uspołecznienia środków produkcji i zarządu jej przez ogół oparty jest na zasadzie większości, tak samo jak w ogóle demokracja, której jest on tylko najkonsekwentniejszym zastosowaniem i do gospodarstwa publicznego. Otóż być może, że w dalekiej przyszłości zagadnienie współżycia ludzkiego przestanie być rozstrzygane drogą uznania przewagi woli większości nad mniejszością i powrócą w nowej formie jakieś zasady jednomyślności lub wzajemnej zgody, które by odpowiadały „etyce bez sankcji i niezobowiązania”; bardzo być może, że już w pierwszych czasach ustroju kolektywistycznego zasada przewagi większości zostanie niezmiernie złagodzona, dzięki wyjęciu mnóstwa spraw natury duchowej i obyczajowej w ogóle spod kompetencji społecznej i swobodzie dobrowolnego zrzeszania się dla najrozmaitszych celów; ale ostatecznie, prawidłowy i spokojny obieg gospodarstwa publicznego nie może obejść się bez instancji rozstrzygającej niezgodę zdań i pragnień, a tą może być tylko wola większości, choćby w każdym wypadku innej, z innych osób złożonej (co stanowi zasadniczą i głęboką różnicę z dzisiejszym, parlamentarnym pojęciem większości). A demokracja polityczna, którą tymczasem jeszcze proletariat zdobywać i urzeczywistniać musi, jeśli chce dojść w końcu do swego ideału – ludowładztwa ekonomicznego – w znacznie, silniejszym jeszcze stopniu na zasadzie większości się opiera. Ta zaś zasada – i to jest jej właściwość bardzo ważna – jedynie wewnątrz jednego narodu stosowana być może. Prawdziwość tego twierdzenia każdy, zdaje się, odczuwa bezpośrednio; każdy zapytany np. czy wola dziesiątków milionów Anglików ma moc prawa dla setek tysięcy Burów, odpowie bez namysłu przecząco. Ale to poczucie ma głębsze źródło i uzasadnienie. Znowu występuje tu rola języka jako narzędzia obiegu myśli i wszelkich stosunków ludzkich. Mniejszość może uznać wolę większości mówiącej tym samym językiem co ona, dlatego iż przypuszcza, że możliwe jest porozumienie z nią, przekonanie się wzajemne, że jest coś wspólnego między nimi, jakiś wspólny mianownik, do którego sprowadzają się dążenia większości i mniejszości, jakiś wspólny probierz, podług którego się je sądzi. I co tu mówimy, nie jest bynajmniej sprzeczne z teorią klasowości. Kasty starożytne, stany średniowieczne były od siebie ściśle wyodrębnione, były sobie obce, ze sobą niewspółmierne; pozostałości tego barbarzyńskiego stanu rzeczy widzimy jeszcze i dziś np. w stosunku rosyjskiego, lub czasami nawet galicyjskiego, chłopa do warstw miejskich inteligentnych, ale nie mają one nic wspólnego z nowoczesnym socjalno-demokratycznym pojęciem świadomości klasowej. Nowożytne klasy są sobie przeciwstawne, a samo to, jak uczą logicy, już zawiera w sobie, że nie są one całkiem obce, że jest pewna wspólna miara, której zastosowanie wykazuje właśnie i sprawia, że się sobie przeciwstawiają. I istotnie, klasy nowoczesne przeciwstawiają się sobie i walczą z sobą i dlatego, że obydwie (mam na myśli obydwie, o które przede wszystkim idzie, burżuazję – w szerokim znaczeniu – i proletariat) mają jeden i ten sam przedmiot myśli i widownię działania; obydwie, wobec nowoczesnej świadomości, że wszystko w społeczeństwie jest nawzajem zależne i nic się odosobnić nie da, dążą do rozwiązania ogólnospołecznego zagadnienia, do ukształtowania całego społeczeństwa podług swoich, właśnie przeciwstawnych, potrzeb i pojęć. Tego rodzaju walka musi opierać się na wymianie myśli, na sporze – a więc często i na przekonywaniu, w znacznej części – na porywaniu, pociąganiu za sobą bezpośrednio do danej klasy nie należących żywiołów, o czym wszyscy socjalni demokraci w całym świecie dobrze wiedzą. Gdyby celem, albo choćby środkiem, nowoczesnego ruchu społecznego była żakieria średniowieczna, prosta rzeź tyranów, to fakt wspólności języka mógłby być dla niego zupełnie obojętny. Skoro jednak idzie o przekształcenie prawne całego społeczeństwa dla dobra normalnego funkcjonowania, to, niezależnie zupełnie zresztą od pokojowego lub krwawego przebiegu tego przekształcenia, pewna ogólna idea dobra społecznego, mogąca w zasadzie być wspólna, musi koniecznie tkwić w tym ruchu pomimo jego klasowości, a raczej właśnie dlatego, że klasowość ta jest nowoczesna; najdoskonalszym zaś, a właściwie jedynym dotychczas środkiem jej stwierdzenia jest demokracja, która bez możności, przynajmniej teoretycznej, wspólnego kryterium między głosującymi pomyśleć się nie da. Ale to również, jak dotychczas przynajmniej, dzieje się jedynie w granicach jednej narodowości, jednego dla jej członków zrozumiałego języka. Gdzie tego łącznika brak, brak też zupełnie idei posłuszeństwa mniejszości dla większości. Władza, przewaga, jest wtedy tylko faktyczna, brutalna, nie ma w sobie nic prawnego, choćby w części, choćby w zasadzie uznanego. Zapewne, faktyczna międzynarodowość życia i cywilizacji nowoczesnej staje już do współzawodnictwa z narodowością. Klasy, a najbardziej klasa robotnicza, podają sobie ręce ponad granicami i przeciwstawiać się zaczynają, jako całość, innym klasom. Ale po pierwsze, są to jeszcze słabe początki, a po wtóre, właśnie w łonie międzynarodowo połączonej klasy robotniczej, która po prostu reprezentuje w tym wypadku ideę ustroju przyszłego ludzkości, narodowości uznane są za naturalne całości i jedności i występują jako takie na kongresach międzynarodowych, gdzie po raz pierwszy objawia się idea większości międzynarodowej – ale oparta właśnie nie na rozbiciu, rozproszkowaniu narodowości, tylko na uznaniu ich za osoby zbiorowe, całkiem sobie równe, między którymi dopiero i jedynie pod tą rękojmią może zachodzić wspólność kryterium. Ma tedy głębokie podstawy vox populi ogłaszający narodowość za naturalną widownię i granicę ludowładztwa. Demokracja oznacza: rząd ogółu przez ogół, czyli wyklucza zarówno rząd ludzi tejże narodowości, nie upełnomocnionych i nie kontrolowanych przez ogół, jak panowanie obcej narodowości, choćby liczniejszej. Niezbędną częścią składową pojęcia demokracji jest niepodległość narodowa; pierwsza nie może być urzeczywistniona bez drugiej.

Powyższemu procesowi logicznemu najzupełniej odpowiada proces faktyczny budzenia się i umacniania narodowej świadomości mas. Towarzyszy on nieuchronnie budzeniu się świadomości demokratycznej, całkiem od niej oddzielić się nie da. Gdy proletariusz staje się świadomym swej godności i zadań człowiekiem, gdy wypowiada, w solidarności ze swą klasą, walkę potęgom wyzysku i ucisku, gdy wyrobił sobie ideę ludowładztwa i dąży do jej urzeczywistnienia, czyż może nie poczuwać się też człowiekiem pewnej określonej narodowości, nie zażądać udziału w pewnej określonej kulturze, nie nienawidzić tych, którzy tę narodowość, a więc faktycznie i jego, i jego klasę, pod względem narodowościowym uciskają, a zatem – nie dążyć do wolności narodowej? To wszystko byłoby możliwe tylko, gdyby proletariat żył w abstrakcyjnej przestrzeni. W rzeczywistości budzenie się świadomości robotniczej jest najlepszym środkiem budzenia świadomości narodowej tam, gdzie była ona usnęła – najlepszym dowodem Śląsk – umacnianie jej tam, gdzie była słaba. Klasa robotnicza musi dążyć do całkowitej demokracji, a więc tym samym do niepodległości narodowej. A ponieważ nowoczesny rozwój ekonomiczny z siłą niezmożonej konieczności nie tylko wytwarza wszędzie klasę robotniczą, ale także skupia ją, popycha i zaprasza do walki, budzi w niej poczucie godności, solidarności i oporu, buntu, pociąga ją do udziału w oświacie i kulturze, napełnia ideałem demokracji, więc równie niezbędnym następstwem niepowstrzymanego rozwoju ekonomicznego jest określanie się świadomości narodowej w proletariacie, obrona narodowości przez tę klasę i dążenie jej do niepodległego demokratycznego państwa narodowego. Urzeczywistnienie niepodległości narodów musi być takim samym następstwem nowoczesnego rozwoju ekonomicznego, jak urzeczywistnienie demokracji, z którą stanowi ona jedną nierozłączną całość. W zastosowaniu do poszczególnego, a najważniejszego wypadku – Polski – proletariat dąży i musi dążyć do niepodległości, ponieważ w niej jedynie urzeczywistnić może całkowicie demokrację i swobodny rozwój myśli i oświaty; a ponieważ demokracja dla niego jest środkiem rozwiązania kwestii społecznej, więc dąży on rzeczywiście do Polski socjalistycznej, opartej na nowych podstawach gospodarczych. Gdyby jednak – czego przewidzieć nie można – układ warunków nie pozwolił na urzeczywistnienie ustroju socjalistycznego w Polsce jednocześnie ze zdobyciem jej niepodległości, to fakt niepodległości i zjednoczenia będzie, jakeśmy już poprzednio wykazali, nie hamulcem, lecz potężną ostrogą dalszego rozwoju ekonomicznego na podstawach jeszcze kapitalistycznych.

Oto nasze uzasadnienie dążenia do niepodległości Polski z punktu widzenia materializmu historycznego, pojętego właściwie, wiernie, z należytym przeniesieniem środka ciężkości nowożytnego rozwoju ekonomicznego na najważniejszy jego czynnik i żywioł – proletariat. Wobec żywiołowego dążenia proletariatu do demokracji, wynikającego nieustannie i czerpiącego swą siłę z rozwoju sił wytwórczych, a prowadzącego nieuchronnie do niepodległości narodów, wobec rozwoju świadomości ludzkiej, klasowej i politycznej proletariatu, która wzmaga się z każdym krokiem kapitalizmu, a zawiera w sobie nierozerwalnie świadomość narodową – cóż znaczy zależność paru gałęzi produkcji od rynków wschodnich, cóż znaczy niebezpieczeństwo czasowych strat materialnych pewnej ilości kapitalistów, choćby ono było rzeczywiste? – tyle, co arkusz papieru postawiony w poprzek potoku; to, że arkusz zapisany jest kupieckim rachunkiem siły jego nie powiększa.

Lecz jeszcze jedno. Rozwój kapitalizmu, wymagający ujednostajnienia stosunków prawnych na możliwie największej przestrzeni, demokracja, która temu ujednostajnieniu potężnie sprzyja, były spójniami państw nowoczesnych. Są tacy, którzy zapominają, że zdanie to prawdziwe jest jedynie w zastosowaniu do państw narodowych i przenoszą je żywcem także na państwa z wielu narodów złożone, a mianowicie na Rosję i Austrię, co nas bezpośrednio obchodzi. Jakże ta sprawa stoi? Otóż co prawda państwa wielonarodowe, które są państwami zaborczymi, na tyle zdają sobie sprawę z istoty rzeczy, że w celu utrzymania swej jedności państwowej liczyć wolą na biurokrację i militaryzm niż na kapitalizm lub tym bardziej demokrację. Teoria, że kapitalizm ma spoić wewnętrznie wszystkie prowincje dzisiejszego cesarstwa rosyjskiego, powstała nie w głowach przedstawicieli rządu rosyjskiego, lecz za nich wykonała tę pracę umysłową ekonomicznego „uzasadnienia” jedności wszechrosyjskiej – pani Róża Luksemburg. Teorii tej jaskrawo zaprzecza żywy, współczesny przykład Austrii, gdzie rozwój kapitalizmu, pomimo to, że niezaprzeczenie ożywił stosunki wzajemne między różnymi prowincjami państwa, jednak przez swe nieuniknione następstwo – rozwój kultury, która nie może być inna, jak narodowa, właśnie dopiero niesłychanie spotęgował świadomość narodową wszystkich narodowości państwa, a że świadomość ta zawsze z natury swej zmierzać musi do państwa narodowego, więc zbliżył też Austrię do przepaści, do rozbicia. Dzisiaj wszyscy trzeźwi, z Kautskim na czele, stwierdzają, że jeśli Austria trzyma się jeszcze, nie rozpada na części, to tylko dlatego że części nie mają gdzie się rozlecieć, nie mają gdzie się podziać, że interesy i położenie państw sąsiednich – Niemiec (które nie wiedziałyby, co począć z Czechami i bałyby się nowych milionów Niemców, południowców i katolików, niebezpiecznych dla hegemonii Prus), Rosji (która nie chciałaby samych Polaków ani anektować, ani usamodzielnić, ani niepodległymi Czechami dawać złego przykładu swoim Słowianom, ani ich oddać na łup Niemcom) – po części, dodajmy, samych Węgier, które na własną rękę nie dałyby rady Rosji na Półwyspie Bałkańskim i panslawizmowi, wymagają jeszcze istnienia starej, zmurszałej Habsburgii. Tu więc o spajającym działaniu kapitalizmu mówić – trochę za późno. Wobec tego ci, którym na tym zależy, wynaleźli dla staruszki inny eliksir młodości – demokrację. Ale i od tego eliksiru mogłaby ona także tylko – prędzej, skołatanego ducha wyzionąć. Czują to bardzo c.k. [cesarsko-królewscy] ministrowie i dlatego głusi są na syrenie głosy ob. Springera i tow. Austerlitza, którzy im we wszystkich tonacjach wciąż śpiewają piosenkę o tym, że głosowanie powszechne i zniesienie kurii jest „państwową koniecznością” Austrii. Jeśli jednak można zrozumieć, że redaktor wielkiego dziennika, mogący przypuszczać, że mężowie stanu go czytają, nie zaniedbuje i tego, dla nich przeznaczonego argumentu za demokratyzacją konstytucji, która jednak, zdaniem naszym, bez takich koślawych argumentów doskonale mogłaby się obejść; jeśli pojąć można, że ci wiedeńscy publicyści, odczuwając potrzeby i prawa nieniemieckich narodowości Austrii raczej teoretycznie, mogą w zupełnym spokoju ducha godzić się z jedynym konkretnym warunkiem jedności Habsburgii – hegemonią niemiecką – to co powiedzieć o ludziach nieskończenie naiwnych, a zarazem nieskończenie zarozumiałych i mających się za wielkich polityków, którzy biorą to wszystko nadzwyczaj serio i dowodzą, że głosowanie powszechne bez kurii tak samo by spoiło Austrię, jak było kitem Niemiec? Od razu powiedzmy, że powyższe określenia, choć w liczbie mnogiej, dotyczą p. Warskiego, bo on się pewno nie domyśli, że to o nim tak mówić można. On napisał ten nonsens z powodu odezwy frakcji socjalno-demokratycznej parlamentu wiedeńskiego w lecie roku 1903. Trzeba mu jednak przyznać, że idea ratowania Austrii, jako państwa, za pomocą demokracji do tego nonsensu dojść musi. Albowiem opiera się ona na ignorowaniu jednej zasadniczej różnicy: Niemcy były jednolitym obszarem językowym – więc zarówno rozwój przemysłu, jak demokracja, potężnie je zwarły; Austria jest zlepkiem narodów – więc zarówno dalszy rozwój przemysłowy, jak każdy krok na drodze demokratyzacji tylko rozpierać ją mogą. Austria demokratyzować się będzie, bo takie jest prawo naszej epoki; być może nawet, że kiedyś, w rozpaczliwej chwili, przyczynią się do tego i jej rządcy w przekonaniu, że ratują państwo, ale w rzeczywistości po każdym postępie demokratyzacji żądania narodowościowe, nie tylko burżuazji, ale tym bardziej proletariatu, rozlegać się będą nie ciszej, lecz właśnie głośniej, aż wreszcie – drogą pokojowej ewolucji lub gwałtownej rewolucji, tego nikt wiedzieć nie może – skończy się na zupełnym usamodzielnieniu narodów, bo ono jedynie jest zgodne z demokracją [6]. I doprawdy w zaborach austriackim i pruskim na razie nic innego nie potrzebujemy robić w celu przygotowania niepodległości Polski, jak tylko ze wszystkich sił popierać wszelką demokratyzację. Jeśli Rosja się zdemokratyzuje choć trochę, to wtedy i w zaborze rosyjskim znajdziemy się w tym samym położeniu; ale nie przestaję myśleć, że rozbicie terytorialne Rosji jednocześnie z pierwszym poważnym krokiem ku demokratyzacji jest o wiele prawdopodobniejsze.

Wszystko to, oczywiście, da się najzupełniej pogodzić i z międzynarodowością – obowiązkiem klasy robotniczej narodowości panującej jest rozszerzać żądania narodowości podwładnych, a nawet solidaryzować się z nimi – i z klasowością. Stwierdzić tylko trzeba, że u PPS i u socjalistów polskich zwalczających ideę niepodległości Polski mamy do czynienia z dwoma różnymi pojęciami klasowymi proletariatu, z których wpływa też różnica w pojmowaniu i stosowaniu materializmu historycznego. Na czym polega różnica między tymi dwoma pojęciami, daliśmy po części do poznania już wyżej. Można by powiedzieć, że jedno jest pojęciem klasowości robotniczej odruchowym, pierwotnym, drugie – rozwiniętym, socjologiczno-naukowym. Na początku ruchu robotniczego w każdym kraju proletariat, a raczej drobna grupka, która go z początku reprezentuje i budzi, musi się ściśle wyodrębnić od całego społeczeństwa, musi negować je całe i dbać wyłącznie – w teorii o swój ideał, w praktyce o bezpośredni interes robotniczy. U niektórych teoretyków może przeważyć dbałość o odległy ideał – wtedy stają się oni sekciarzami, iluminatami. U praktyków partii, u robotników, w końcu przeważa bezpośredni interes – oczywiście zbiorowy, bo o tym tylko tu mowa, nie osobisty. Klasa robotnicza pojmowana jest nie jako coś tysięcznymi węzłami związanego z całością społeczeństwa, lecz jako coś zupełnie obcego społeczeństwu, w którym musi ona wyrąbywać sobie drogę niby w lesie; jeśli las ten piorun zapali – to tym lepiej. Idea przebudowania całego społeczeństwa podług potrzeb i celów proletariatu jeszcze nie istnieje, albo, jeśli istnieje, to odsunięta w daleką przyszłość. Ujawnia się ona dopiero stopniowo wraz ze wzrostem siły proletariatu, kiedy zaczyna on w życiu praktycznym odczuwać współzależność wszystkiego w społeczeństwie i przestaje się obawiać osłabienia swej świadomości klasowej przez rozwiązanie aktualnych zagadnień ogólnospołecznych. Negacja burżuazyjnego społeczeństwa przybiera wtedy formę nową, odwrotnie pozytywną, tak np. zamiast prostego przeczenia idei niepodległości i w ogóle narodowości, występuje idea ta w nowej, rewolucyjnej formie – o wiele niebezpieczniejszej dla starych form od prostego przeczenia; wiedzą o tym doskonale ich obrońcy. Pierwotne, prostackie pojmowanie klasowości musi jednak prowadzić do swego własnego zaprzeczenia. Albowiem rzeczywistość silniejsza jest od abstrakcji, zależność proletariatu od procesów dokonywających się w łonie społeczeństwa jako całości narzuca się umysłowi i zmusza liczyć się z nimi. Stąd np. dbałość socjalistki klasowej, pani Luksemburg, o materialne powodzenie fabrykantów łódzkich. Byliśmy niedawno świadkami zupełnie podobnego zjawiska w socjalnej demokracji niemieckiej. Schippel dowodzi, że przemysł i rolnictwo niemieckie nie mogą obejść się bez ceł ochronnych, że są one warunkiem życia dla nich. Wprawdzie zaznacza on wciąż przy tym, i tym korzystnie różni się od pani Luksemburg, że proletariat nie może i nie ma obowiązku ceł tych popierać, bo klasa kapitalistyczna traktuje go tak wrogo, że go los jej nic nie obchodzi, że jest mu ona zupełnie obca. Ale takie stanowisko nie zadowala partii stojącej na gruncie marksizmu, czyli proletariackiej teorii całego społeczeństwa. Ona sądzi, że cła są szkodliwe dla całego społeczeństwa i dlatego proletariat je odrzuca, radząc przemysłowcom i robotnikom za pomocą odpowiednich zmian w produkcji przystosować się do tego, co jest pożyteczne dla ogółu, i uważając takie przystosowanie, pomimo czasowych, nawet dotkliwych strat materialnych pewnych grup kapitalistów, za zupełnie możliwe. My zupełnie tak samo zapatrujemy się na utratę rynków wschodnich. W rozwiniętym, naukowym pojęciu klasowości proletariatu musi zawierać się idea ewolucji, przekształcenia się społeczeństwa, jako celów, pod zgodnym parciem proletariatu, w ścisłej od niego zależności.

Pomimo jednak całej swej nienaukowości i sprzeczności z zasadami socjalnej demokracji, pierwotne pojęcie klasowości odradza się wciąż, nie może całkowicie zniknąć. Znika ono, przechodzi w rozwinięte u robotnika bardziej oświeconego i zaprawionego w walce konkretnej, jak ciężkie widziadło półsenne u człowieka, który już zupełnie otworzył oczy. Ale inni tymczasem znów zaledwie podnieśli powieki… Są pewne, najciemniejsze, najbardziej od kultury przez nędzę odepchnięte warstwy klasy robotniczej, na które dopiero pada pierwszy promień rewolucjonizującej nienawiści, jest młodzież, świeżo otrząsająca się ze światopoglądu starego otoczenia, przecząca mu. Niewątpliwie i te żywioły, przy odpowiednim uświadomieniu, mogą od razu przejść do świadomości klasowej rozwiniętej, płodnej i harmonijnej, wszelką krytykę wytrzymującej. Ale jeśli spotkają się z teoretycznym sformułowaniem klasowości pierwotnej, jakie zawiera się w wydawnictwach i propagandzie SDKP, to mogą utrwalić się na czas pewien w fanatycznej negacji niepodległości narodowej. Te same żywioły w innych krajach, gdzie kwestia narodowa nie istnieje wcale, a więc czymś mającym cechy dorobku ogólnospołecznego jest demokracja, idea polityczna, dostarczają rekrutów anarchizmowi, u nas – zaspokojenie potrzeby negacji na idei niepodległości pozwala im, wraz z SDKP, dążyć do konstytucji – byle nie polskiej… Stan ducha, z którego to wynika, jest jednak z natury swej przemijający, mijać musi z postępem uświadomienia, wykształcenia, rozwagi i praktyki każdej jednostki. Dlatego tak stosunkowo częste i liczne są wypadki przechodzenia zwolenników SDKP, tak robotników, jak inteligentów, do PPS, gdy przykładów odwrotnych, o ile wiem, wcale chyba nie ma. Ale dlatego też musimy zrezygnować się na to, że SDKP, nie mówiąc już o skostniałych w fanatyzmie, nieuleczalnych dwojgu czy trojgu przywódcach, od czasu do czasu otrzymywać będzie nowych, czasowych rekrutów i na nich opierać swój pozornie ciągły żywot.

Z tego jednak wynika również, że absolutnie nie można mówić o Polskiej Partii Socjalistycznej i o socjalnej demokracji jako o dwóch równoznacznych czy tam równoległych prądach ideowych w socjalizmie polskim, a już tym bardziej jako o rewizjonistach i marksistach. Polska Partia Socjalistyczna jest na wskroś marksistyczna, na wskroś socjalno-demokratyczna, a do tzw. „socjalnej demokracji” znajduje się po prostu w takim stosunku, w jakim wyższa faza rozwoju świadomości znajduje się do niższej, która się niestety czasami uwiecznia.

Kazimierz Kelles-Krauz
Powyższy tekst Kazimierza Kelles-Krauza pierwotnie ukazał się w piśmie „Krytyka” zeszyty 4 i 5, 1905. Następnie wznawiano go w zbiorach tekstów autora: „Wybór pism politycznych” (Wydawnictwo dzieł społeczno-politycznych „Życie”, Kraków 1907), „Pisma wybrane” tom 2 (Książka i Wiedza, Warszawa 1962), „Historia i rewolucja” (Książka i Wiedza, Warszawa 1983) i „Naród i historia. Wybór pism”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1989). Przedrukowujemy go za tym ostatnim źródłem. Na potrzeby Lewicowo.pl tekst przygotował Piotr Kuligowski.
Publikowaliśmy już inny tekst Kazimierza Kelles-Krauza – Czy jesteśmy patriotami we właściwym znaczeniu tego słowa?
Przypisy:

1. Czy języki same, ich podobieństwa i pokrewieństwa oraz różnice powstały niegdyś pod wpływem także pewnych, tylko zupełnie innej natury, stosunków ekonomicznych, to już jest pytanie socjologiczne, ciekawe jedynie dla czysto teoretycznego zwolennika materializmu ekonomicznego.

2. Rumunia zawdzięcza to wyjątkowej odrębności językowej wśród otoczenia słowiańskiego.

3. Ciągła opieka Anglii przeciw Hiszpanii.

4. Znowu z punktu widzenia teoretyczno-socjologicznego zauważymy, że we wszystkich zjawiskach i stosunkach narodów dałyby się wykazać czynniki ekonomiczne, tylko odległe nieraz i pośrednie; ale nas tu, przy roztrząsaniu nowych czasów, one wcale nie obchodzą.

5. Pierwsza do r. 1860, druga do r. 1866.

6. Przykład Szwajcarii, jedyny przykład wielonarodowego państwa demokratycznego, jest zupełnie wyjątkowy i nie da się przenieść na żadne inne państwo. Szwajcaria była rzeczywiście wyjątkiem między państwami: jak nie była nigdy monarchią, tak nie była nigdy państwem zaborczym, tylko dobrowolnym związkiem obronnym sąsiadujących krajów przeciw wielkim monarchiom zaborczym, które groziły tym krajom i dziś groziłyby pomimo przemiany Francji na rzeczpospolitą – znacznie zwiększonymi ciężarami, a zmniejszeniem swobód. Stąd przywiązanie do Związku, przeważające nawet nad poczuciem przynależności narodowościowej, która, być może, dzięki sile odwiecznej tradycji, przetrwa nawet wtedy, gdy Francja, Niemcy, Włochy staną się socjalistycznymi i demokratycznymi republikami. Ale niechże nikt się nie odważa Rosję i Austrię, ba! może Turcję, zestawiać ze Szwajcarią!

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

__________________________________________________________________________________

Warszawa 18 września [1939 r.]

Wszyscy bez reszty musimy się oddać dziełu obrony najważniejszych dóbr i wartości naszego bytu. Tak pojęła chwilę obecną PPS, tak ją zrozumiały Klasowe Związki Zawodowe, a wraz z nimi cały proletariat polski. Gdy zaszła potrzeba walki, organizacje te zjawiły się na arenie śmiertelnych zapasów i po prostu zajęły miejsce w szeregach obrońców. Dziś robotnicy na okopach Warszawy walczą wraz z żołnierzami i giną wraz z żołnierzami. Ich dzień roboczy, ich krwawy trud nie 8 godzin, lecz objął cale ich życie ofiarne.

 

Nasze położenie wytworzone przez najazd germano-faszyzmu jest b. poważne i groźne. Wierzę jednak, że ostatecznie zwycięstwo zostanie przy nas, ale pod jednym zasadniczym warunkiem: musi nastąpić akt konsolidacji wewnętrznej wszystkich sił ducha w narodzie. Konsolidacja musi być rzetelna, musi odpowiadać powadze wielkiej chwili dziejowej i najistotniejszej ze wszystkich potrzebie pokonania wroga-najeźdźcy. Tylko taka konsolidacja może usunąć wszelką małość, wszelki jad zawiści, wszelkie nikczemne drobne przeciwdziałania. Tylko taka konsolidacja da moc i siłę do spełnienia najświętszego obowiązku: obrony niepodległości ojczyzny i wolności jej obywateli.

Małość i nikczemność w chwili tak poważnej, jak chwila dzisiejsza, byłyby jadem trucicielskim, paraliżującym bezmiar sił w narodzie i ułatwiającym wrogowi sukcesy.

Dlatego też każdy z nas i wszyscy razem musimy bronić się od wszystkiego, co nosi charakter prywaty, spekulacji, co jak źdźbło w oku nie pozwala widzieć wielkich dziejowych zadań.

Wszyscy bez reszty musimy się oddać dziełu obrony najważniejszych dóbr i wartości naszego bytu. Tak pojęła chwilę obecną PPS, tak ją zrozumiały Klasowe Związki Zawodowe, a wraz z nimi cały proletariat polski.

Gdy zaszła potrzeba walki, organizacje te zjawiły się na arenie śmiertelnych zapasów i po prostu zajęły miejsce w szeregach obrońców.

Dziś robotnicy na okopach Warszawy walczą wraz z żołnierzami i giną wraz z żołnierzami. Ich dzień roboczy, ich krwawy trud nie 8 godzin, lecz objął cale ich życie ofiarne.

Czy można się zdobyć na większy dowód ofiary i poświęcenia, które już płoną żywym ogniem czynu, jarzą się blaskiem nie mniejszym niż blask znicza na mogile Nieznanego Żołnierza.

Chcemy wierzyć, że i inne nierobotnicze czynniki zdołały się oczyścić dziś od zwykłej szarej małości i ulegają procesowi tej samej wewnętrznej konsolidacji, której ulegaliśmy i my.

Gdyby zdarzyło się gdzie indziej inaczej, oświadczamy, że z całą otwartością i bezwzględnością objawy takie piętnować i likwidować będziemy zarówno we własnych szeregach, jak i u innych. I czynić to będziemy nie w imię swego własnego „widzimisię”, lecz w imię zagrożonej Polski i jej obywateli. Do tego ma każdy uczciwy obywatel prawo. A nasze prawo ponadto przypieczętowane jest krwią robotników i rzemieślników, która nieraz płynęła obficie na ulicach walczącej z przemocą i gwałtem Warszawy.

Norbert Barlicki

Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w PPS-owskim dzienniku „Robotnik” nr 260, 18 września 1939. Następnie wznowiono go w Norbert Barlicki – „Muszą zamilknąć spory na lewicy. Wybór pism”, Książka i Wiedza, Warszawa 1980. Przedruk za tym ostatnim źródłem.

Publikowaliśmy już inny tekst Barlickiego – Do towarzyszy robotników z tzw. Lewicy PPS. List otwarty.

Warto także przeczytać tekst Stefana Niemyskiego o wydawaniu „Robotnika” po hitlerowskiej agresji na Polskę.
Norbert Barlicki (1880-1941) – prawnik, działacz ruchu socjalistycznego, publicysta. Od 1902 r. związany z Polską Partią Socjalistyczną. Po rozłamie w partii w roku 1906, opowiedział się po stronie PPS-Lewica. W połowie roku 1915 powrócił jednak do tego środowiska w ruchu socjalistycznym, które mocniej akcentowało kwestię niepodległości Polski. Wiceminister spraw wewnętrznych w rządzie Jędrzeja Moraczewskiego. W czasie wojny polsko-bolszewickiej członek Rady Obrony Państwa, uczestnik rokowań pokojowych. Minister robót publicznych w rządzie Aleksandra Skrzyńskiego. Od roku 1919 członek władz PPS – Rady Naczelnej i Centralnego Komitetu Wykonawczego, w latach 1926-31 przewodniczący CKW. W latach 1919-1935 poseł na sejm z ramienia PPS, w tym w latach 1920-26 przewodniczący klubu parlamentarnego Związku Parlamentarnego Polskich Socjalistów. Oskarżony w tzw. procesie brzeskim, skazany na dwa i pół roku więzienia (odsiedział 6 miesięcy). Członek redakcji centralnego organu PPS, dziennika „Robotnik”. W II połowie lat 30. zwolennik taktycznego „jednolitego frontu” całej lewicy, łącznie z komunistami, przeciwko rządom sanacyjnym, redaktor naczelny „Dziennika Popularnego”, wyrażającego takie poglądy i zamkniętego przez władze sanacyjne. W 1937 r. wybrany prezydentem Łodzi, jednak władze centralne nie zatwierdziły go na tym stanowisku. W czasie okupacji hitlerowskiej działacz podziemia politycznego, współtwórca środowiska socjalistycznego, krytycznego wobec PPS-WRN i wszelkich związków ze środowiskami sanacyjnymi. Aresztowany przez Niemców wiosną 1940 r. i osadzony w obozie Auschwitz-Birkenau, gdzie został zamordowany we wrześniu następnego roku.

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

 

__________________________________________________________________________________

LINKI

__________________________________________________________________________________

www.socjalistyczna.pl

www.przeglad-socjalistyczny.pl

www.lewica.pl

www.mlodzisocjalisci.pl

www.feminoteka.pl

www.8godzinpracy.pl

www.kuznica.org.pl

www.faktyimity.pl

http://www.krytykapolityczna.pl

WWW.okiemsocjalisty.bloog.pl

WWW.lewicowo.pl

WWW.daszynski.warszawa.pl

www.kaszebskorewolucejo.pl

WWW.cia.bzzz.net

WWW.fakrakow.wordpress.com

WWW.pismodalej.pl

WWW.internacjonalista.pl

WWW.wladzarobotnicza.pl

Nr.58. Kraków, środa 24 listopada 2010. R. LXII.

__________________________________________________________________________________

Naprzód pisany jak zawsze w „naprzodowym stylu”

__________________________________________________________________________________

Pismo ukazuje się w każdą środę i piątek o godzinie szóstej.

__________________________________________________________________________________

Napisz do Naprzodu naprzod.info@wp.pl

Zapraszamy do nadsyłania uwag, opinii, informacji i artykułów.

__________________________________________________________________________________

Kraków

_______________________________________________

Brzostek

_______________________________________________

Kielce

_______________________________________________

Polska

_______________________________________________

Kultura

_______________________________________________

Dratewka

__________________________________________________________________________________

Megalomania nie popłaca

Wybory, wybory i (w zasadzie) po wyborach. PO o blisko 10 proc. poprawiło swoje wyniki na listach do sejmików wojewódzkich, ale to rezultat daleki od apetytów. Gdy sondaże partii politycznych dają poparcie wahające się między 45 a 50 proc. to wynik o 10 punktów gorszy wydaje się (i słusznie!) porażką.

Tak mści się polityczna megalomania. PO nie udało się zdobyć ważnych bastionów w miastach rządzonych dotąd przez niezależnych prezydentów. Porażkę i to nawet porażkę spektakularną, poniosła we Wrocławiu i Gdyni, w Rzeszowie utrzymał się prezydent z SLD w Poznaniu wysoki wynik utrzymał Grobelny, który niedawno, bez powodzenia układał się z Platformą. W kilku innych miastach kandydaci PO mogą mocno obawiać się o swoje szanse w starciu z kandydatami niezależnymi.

Platformerska megalomania najwyraźniej widoczna była w Krakowie, gdzie PO do niedawna z korzyścią dla miasta współpracowała z prezydentem Jackiem Majchrowskim i nagle zmieniła front blokując wynegocjowany już z trudem miejski budżet. (Wydaje się, że analogia z rozmowami PO-SLD w sprawie mediów, jest tu nieprzypadkowa.) Skończyło się ucieczką kilku radnych z PO, utratą większości i przejęciem kierownictwa rady przez PiS.

I teraz znów: PO wygrała wybory do rady Krakowa w cuglach, ale ciągle brak jej absolutnej większości, więc albo podkupi kilku radnych, albo będzie musiała układać się z ludźmi Majchrowskiego, którzy zajęli w tym wyścigu dobre trzecie miejsce z wynikiem ponad 14,6 proc. głosów. Bo w to, że w drugiej turze Majchrowski zje Kracika, nikt chyba nie wątpi. SLD w tych bojach zdobyło całych 8 proc. głosów i chyba nie warto komentować tego cieniutkiego rezultatu. W kraju jest lepiej i pewnie coraz lepiej będzie, jeśli tylko SLD utrzyma się na swoim kursie skręcającym coraz wyraźniej w lewą stronę.

Spektakularny sukces odniosło PSL, które uzyskało nawet imponujący wynik w Świętokrzyskiem bijąc wszystkich rywali. PO zwyciężyła w wyborach do sejmików i ze swym stałym koalicjantem – PSL, oraz z SLD, będzie rządzić, bodaj czy nie we wszystkich, województwach.

Gdyby Tusk porozumiał się choćby z Rafałem Dutkiewiczem, Majchrowskim czy Grobelnym Platforma mogłaby otrąbić pełny sukces. A przecież Grobelny był członkiem partii, ale wystąpił, gdy okazało się, że nie ma szans na to, by PO namaściła go jako kandydata na prezydenta. Na szczęście, dla lokalnej demokracji naturalnie, PO jest megalomańskie, a w polityce megalomania nie popłaca.

O tym samym przekonuje się boleśnie pan Jarosław Kaczyński, który mimo swej ofensywy, wyraźnie nakierowanej na elektorat wiejski, nie potrafił przełamać oporu ludzi sympatyzujących z PSL. Gdzieniegdzie nawet, jak choćby właśnie w Świętokrzyskiem, sporo stracił ze swego elektoratu, a w wielkich miastach, z wyjątkiem Lublina, żaden kandydat tej partii nie przeszedł do drugiej tury.

Twierdzi Kaczyński, że to wina „rozłamowców” z Kluzik-Rosktowską na czele, którzy od dawna czyhali na dogodny moment, by wbić prezesuniowi nóż w plecy. Nie ma racji. Odejścia tej grupy posłów były traktowane przez masowy elektorat pisowski, jako zdrada, co zaowocowało drugą falą współczucia dla prezesa. Osłabienie PiS w wyniku secesji tej grupy będzie, owszem widoczne, ale dopiero za kilka tygodni, gdy okaże się, że ludzie nowej partii znaleźli się także w samorządach i dyskusja o charakterze Prawa i Sprawiedliwości (oraz o charakterze prezesunia) przeniesie się z warszawskich salonów na ulicę.

Filip

__________________________________________________________________________________

KRAKÓW

__________________________________________________________________________________

Krakowski student odkrył kometę

Student Uniwersytetu Jagiellońskiego Michał Kusiak, został odkrywcą nowej komety przelatującej w pobliżu Słońca. Jej obserwację umożliwiła sonda SOHO.

W tym tygodniu to już druga odkryta kometa w pobliżu Słońca – poinformował serwis NASA.

Obie pochodzą z Rodziny Kreutza. Jest to grupa obiektów powstała po rozpadzie innej, gigantycznej komety, do którego doszło około 2000 lat temu. Teraz pozostałości po tym rozpadzie, w postaci mniejszych komet, co pewien czas spadają na Słońce a najsławniejszą kometą należącą do tej rodziny była kometa Ikeya-Seki z roku 1965, która była najprawdopodobniej także najjaśniejszą kometą ostatnich kilkuset lat.

Listopad jest najlepszym miesiącem do odkrywania komet rodziny Kreutza, bo pole widzenia koronografu sondy SOHO jest ustawione tak, że pokrywa największą część fragmentu orbity, po której poruszają się te obiekty..

(PW).

__________________________________________________________________________________

Porcja snobizmu u Wierzynka

Księżniczka Tajlandii, Sirvannavari Nariratana, przyjechała w sobotę 20 listopada, do Krakowa. Podczas trzydniowej, prywatnej wizyty, córka tajlandzkiego następcy tronu zwiedziła Stare Miasto, muzeum Auschiwtz-Birkenau, Kopalnię Soli w Wieliczce oraz Zamek na Wawelu i Katedrę. Księżniczka, która na co dzień studiuje w Paryżu, pierwszego dnia pobytu zjadła kolację wydaną u Wierzynka przez Jego Ekscelencję Akrasida Amatayakula, Ambasadora Tajlandii w Polsce.

(JK).

__________________________________________________________________________________

BRZOSTEK

__________________________________________________________________________________

Młody Socjalista radnym na Podkarpaciu!

Mamy pierwszego Młodego Socjalistę-samorządowca! Daniel Wójcik, do wczoraj jeszcze kandydat, w swoim okręgu otrzymał około 379 głosów, co daje mu poparcie w wysokości 31,98% i miejsce w Radzie Miejskiej w Brzostku.

Prócz samego faktu wygranej, cieszy także fakt drugiego miejsca w okręgu wyborczym. Z trzech mandatów w okręgu dwa przypadły przedstawicielkom KWW Wspólnoty Ziemi Dębickiej, a jeden Danielowi Wójcikowi, który wyprzedził kandydatów PiS i PSL.

W swoim programie Daniel położył nacisk głównie na walkę z bezrobociem poprzez stymulację powstawania spółdzielni socjalnych i powierzanie zamówień publicznych lokalnym przedsiębiorstwom ekonomii społecznej, dbałość o przestrzeganie praw pracowniczych i poprawienie funkcjonowania dialogu na linii gmina-mieszkańcy. Program zawierał także postulaty zapewnienia obowiązkowej darmowej opieki przez 5 godzin dziennie dla dzieci w wieku przedszkolnym i wprowadzenia weekendowych dyżurów lekarskich. Ważnym punktem była też kwestia zapobiegania i walka ze skutkami klęsk żywiołowych (Brzostek był jedną z gmin, które ucierpiały w wyniku tegorocznej powodzi).

Nowemu radnemu jeszcze raz gratulujemy i życzymy owocnej pracy w Radzie Miejskiej!

MS

Źródło: www.mlodzisocjalisci.pl

__________________________________________________________________________________

KIELCE

__________________________________________________________________________________

Marsz w obronie zwierząt

Kilkadziesiąt osób zebrało się w czwartek, 17 listopada, w Kielcach, aby demonstrować przeciwko obecnemu zarządcy tamtejszego schroniska dla zwierząt.

Uczestnicy protestu, zorganizowanego przez Stowarzyszenie Obrony Zwierząt w Jędrzejowie, żądali odsunięcia Przedsiębiorstwa Usług Komunalnych od prowadzenia placówki. Głównym argumentem zebranych, były liczne zaniedbania, jakich dopuścił się aktualny zarządca, względem swoich podopiecznych. Pod petycją w tej sprawie podpisało się ponad 20 tysięcy osób. Na demonstracji obecni byli także kandydaci do urzędu prezydenta Kielc.

Stowarzyszenie Obrona Zwierząt złożyło już do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez prezydenta Kielc – Wojciecha Lubawskiego,. W zawiadomieniu zarzucono mu niedopełnienie obowiązków oraz przekroczenie uprawnień. Prokuratura prowadzi dochodzenie po zawiadomieniu o nieprawidłowościach w pracy schroniska złożone przez Powiatowego Lekarza Weterynarii.
W proteście wzięli udział także Młodzi Socjaliści, VivA! Akcja dla Zwierząt, Świętokrzyskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, Fundacji dla Ratowania Zwierząt Bezdomnych „EMIR”, oraz Organizacja Młodzieżowa Polskiej Partii Pracy.

MS

Źródło: www.mlodzisocjalisci.pl

__________________________________________________________________________________

POLSKA

__________________________________________________________________________________

„Solidarność” skieruje Trzech Króli do TK

Szef Związku Zawodowego „Solidarność” Piotr Duda zapowiada skierowanie do Trybunału Konstytucyjnego podpisanej dziś przez prezydenta ustawy, która wprowadza dzień wolny w Święto Trzech Króli. Wcześniej Piotr Duda apelował do Bronisława Komorowskiego, by dokument skierował do Trybunału w związku z wątpliwościami dotyczącymi części przepisów ustawy. W opinii szefa związku zawodowego, mimo wprowadzenia dodatkowego dnia wolnego, pracownicy w sumie będą pracować więcej. Nowelizacja kodeksu pracy znosi obowiązek udzielenia dnia wolnego, jeśli święto przypada w sobotę.

KR

Źródło: www.kaszebskorewolucejo.pl

__________________________________________________________________________________

KULTURA

__________________________________________________________________________________

Ostatni koncert „Korowodu”

„Nie przerywajcie zabawy” – Koncert Galowy pod takim tytułem zakończył w sobotę Korowód-Festiwal Twórczości. Intencją festiwalu był ocalić twórczość wybitnych postaci świata muzyki i estrady dla przyszłych pokoleń – w tym szczególnie Jana Kantego Pawluśkiewicza i Wojciecha Bellona.

Tegoroczną edycję zainaugurował 12 listopada finał Ogólnopolskiego Konkursu Twórców i Wykonawców „PIOSENKARNIA”. Jury przyznało statuetkę „Drzewko inspiracji” – za najlepszą piosenkę zgłoszoną do konkursu, utworowi „ Moje życie jest moje” z muzyką Marka Tercza i słowami Henryka Jachimowskiego w wykonaniu Justyny Łysak. Nagrodą dla młodej solistki będzie sesja nagraniowa w krakowskim studiu „Nieustraszeni Łowcy Dźwięków” oraz umieszczenie piosenki w zestawie do głosowania na Listę Przebojów Programu Trzeciego Polskiego Radia.

Koncertem „Pieśni Łagodnych” uczczono 25. rocznicę śmierci Wojciecha Bellona a piosenki jego autorstwa wykonali m.in. Wolna Grupa Bukowina, Małgorzata Ostrowska, Anna Treter, Maciej Balcar i Krzysztof Piasecki.

Kończący Festiwal Koncert Galowy „Nie przerywajcie zabawy”, był retrospektywą twórczości Jana Kantego Pawluśkiewicza. Podczas koncertu można było usłyszeć utwory tego artysty w nowych aranżacjach i mistrzowskich wykonaniach. Zaśpiewali m.in. Beata Rybotycka, Magdalena Steczkowska, Anna Treter, Grzegorz Turnau i Maciej Zakościelny.

KK

__________________________________________________________________________________

NEKROLOGI

__________________________________________________________________________________

Maciej Narloch (1985-2010)

W piątek na cmentarzu w Łęgu na południowych Kaszubach pożegnaliśmy naszego Towarzysza Macieja Narlocha. Zginął śmiercią tragiczną. Cześć jego pamięci!

__________________________________________________________________________________

REKLAMA

__________________________________________________________________________________

Komis meblowy „Mega” prowadzi kupno i sprzedaż:

  • »  mebli
  • »  sprzętu AGD i RTV
  • »  antyków
  • »  rowerów, sprzętu sportowego
  • »  bibelotów, zegarów i wielu innych rzeczy…

Skupujemy za gotówkę lub przyjmujemy w komis wszelkie rzeczy, które Państwu są zbędne, a nie straciły swoich cech użytkowych, nie są zniszczone ani uszkodzone.

U nas możesz kupić ładne rzeczy, dużo taniej niż w sklepie !
Istnieje możliwość negocjacji cen !

Na hasło „Naprzód” 10% zniżki!

Komis znajduje się przy Al. Powstania Warszawskiego 15 w Krakowie
Wjazd od ul. Żółkiewskiego:

Komis czynny:

pn-pt: 10-18
sobota: 9-14

tel (12) 431- 20 -30
kom. 0501 575 266

e-mail: megakomis@op.pl

ZAPRASZAMY DO WSPÓŁPRACY OSOBY PRYWATNE I FIRMY.
Świadczymy również usługi transportowe !

__________________________________________________________________________________

DRATEWKA

__________________________________________________________________________________

NASI specjaliści

Mniej więcej 200 lat temu, w trakcie obrad Kongresu Wiedeńskiego, czołowe potęgi utworzyły (przy udziale NIE NASZYCH specjalistów!) tak zwany „Koncert Mocarstw” który, w pewnej mierze naturalnie, decydował o najważniejszych sprawach politycznych świata tego.

Koncert, a właściwie skromny kwartet, tworzyły Anglia, Prusy, Austro-Węgry i Rosja. Wkrótce, do „koncertu” przystąpiła Francja, a po zjednoczeniu w 1861 także Włochy. Państwa te tak ustalały warunki równowagi europejskiej, aby żadne z nich nie wybiło się na hegemona. USA, realizująca od 1823 roku doktrynę Monroe’go przypisywała sobie prawo dopilnowania spraw na kontynencie amerykańskim.

Od tamtych czasów zmieniło się wiele, Imperium Brytyjskie diabli wzięli, we Francji tylko bunty biednych Arabów na przedmieściach przypominają, że była ona kiedyś mocarstwem kolonialnym i w samym sercu Afryki spierała się z Anglią o nędzną mieścinę o nazwie Faszoda, koncertowo, spod nacisków „koncertu” wyzwolili się Japończycy i nie tylko dali łupnia Rosji, wypchnęli z Azji Brytyjczyków i Holendrów, ale poważnie zagrozili interesom USA na Pacyfiku. Chiny wyrosły na potęgę, a Indie na 2 regionalne mocarstwa…

Od tamtych czasów nie tylko powstała Unia Europejska, której szczęśliwie jesteśmy członkiem, ale krąży po świecie „widmo globalizacji” i, jak pisze filozof Bauman, rozlewa mam się wokół „płynna ponowoczesność”.

Tymczasem pewien pan Kaczyński, wywołuje z niebytu „koncert mocarstw” mając dwa z nich szczególnie na uwadze – Niemcy i Rosję, które rzekomo ujarzmiły już Polskę i zrobiły z niej swoje „kondominium”.

Dowodem na to miałoby być powstanie „ponad głową Polski” gazociągu północnego, oraz fakt, że polski rząd nie zdecydował się na bezpośredni współudział w śledztwie w sprawie smoleńskiej tragedii. Przyjrzyjmy się tym sprawom.

O ile się orientuję, to Gazociąg Północny skrzętnie omija terytorium Rzeczypospolitej i jej wody terytorialne! Musi to zauważać pan Kaczyński, ale dalej twierdzi, że rurociąg narusza naszą suwerenność. Interesy? Może, bo każdy kraj chciałby mieć kurek, który można zakręcić na takim rurociągu, ale suwerenność?

Z obecnym rurociągiem Rosjanie mieli już kłopoty, gdy pokłócili się z Łukaszenką, podobnie wyglądała sytuacja z innym rurociągiem idącym przez Ukrainę. Tam kurek przykręcili sami Rosjanie, co wszelako odbiło się na sytuacji znacznego kawałka Europy. Teraz wolą, by rurociąg omijał Białoruś szerokim łukiem, bo dorsze ani bałtyckie śledzie kurka nie zakręcą.

Był, owszem, pomysł, żebyśmy weszli w ten „nordstreamowy” interes, a nawet, żeby rurę puścić przez nasze wody. Kaczyński, gdy mógł, zapierał się czterema łapami by do tego nie dopuścić, i nie dopuścił. Teraz możemy sobie tylko pluć w brodę. A że takie bezkompromisowe stanowisko zrodziło w Rosjanach podejrzenia, że Polska chce na kurku położyć łapę? Cóż, to całkiem prawdopodobne…

Druga sprawa to katastrofa smoleńska. Zdaniem pana Kaczyńskiego Polska powinna sama przeprowadzić śledztwo na terytorium obcego kraju, a ów kraj powinien grzecznie łykać to, co powiedzą NASI SPECJALIŚCI i to w sytuacji, gdy jest ciągle przez tych NASZYCH oskarżany o masowe zabójstwo. Zdaniem pana Kaczyńskiego to dowód, że Rosja zamierza wzmacniać swoją mocarstwową pozycję i dąży do odbudowania „koncertu mocarstw”.

Tyle, że do „koncertu” trzeba przynajmniej dwojga! Co więc uczynić, by tezę o „koncercie” uczynić prawdopodobną? Trzeba znaleźć tego drugiego i Kaczyński robi w tej sprawie, co może. Wysłał więc za ocean swoich ludzi, którzy mają drugie mocarstwo namówić, żeby do skromnego, rosyjskiego koncertu dołączyło. Teraz to nie Polska ma rozmawiać z Rosją o katyńskiej tragedii, mieliby to robić Amerykanie, oczywiście w imię ratowania naszej zagrożonej suwerenności!

USA powinny zapewne, nad głową „zbrodniczego reżimu Tuska”, zwołać w tej sprawie międzynarodową konferencję, a zapytana jakiego rodzaju międzynarodowa komisja powinna badać sprawę katastrofy smoleńskiej, Anna Fotyga wyjaśniła, że chodzi o organ analogiczny do tego, który powołano do zbadania sprawy zamordowania w 2005 roku libańskiego polityka, byłego premiera tego kraju Haririego.

Tylko jest pewien kłopot. Tam sprawa morderstwa była ewidentna, tu jest tylko wytworem kaczyńskich obsesji, a ponadto już toczą się w tej sprawie dwa śledztwa – rosyjskie i osobno – polskie. Sprawę Haririego bada do dziś tzw. Specjalny Trybunał ds. Libanu powołany z mandatu rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ, śledztwo w sprawie Smoleńska trwa dopiero pół roku, co nie jest wcale terminem długim jeśli porównać z innymi, podobnymi analizami.

W czasie swej wizyty w USA Fotyga i Macierewicz odwiedzili m.in. amerykańską Agencję Bezpieczeństwa Transportu (NTSB), gdzie, przy okazji, dowiedzieli się, że Agencja ta, z żadnym państwem trzecim nie konsultuje i nie ustala żadnych informacji ani postępowań! Innymi słowy, że gdyby tak w USA podobna katastrofa polskiego samolotu się wydarzyła, to NASI SPECJALIŚCI, nie mieliby tam nic do gadania!

Załóżmy jednak przez moment, że Amerykanie, pod wpływem współczucia dla rozpaczającego polskiego ludu, rzeczywiście zechcieliby przeanalizować swoimi siłami smoleńską katastrofę. Wynikłoby z tego to, co widać gołym okiem, że żaden „Koncert Mocarstw” ani ich namiestnik Tusk, katastrofy nie sprokurował. Tragedia była zbiegiem serii przypadków, polskiego i rosyjskiego niechlujstwa i wieloletnich zaniedbań… Co na to Kaczyński odpowie? Znów pewnie, że sprawę badali może specjaliści, ale NIE NASI!

Dratewka

__________________________________________________________________________________

LINKI

__________________________________________________________________________________

www.socjalistyczna.pl

www.przeglad-socjalistyczny.pl

www.lewica.pl

www.mlodzisocjalisci.pl

www.feminoteka.pl

www.8godzinpracy.pl

www.kuznica.org.pl

www.faktyimity.pl

http://www.krytykapolityczna.pl

WWW.okiemsocjalisty.bloog.pl

WWW.lewicowo.pl

WWW.daszynski.warszawa.pl

www.kaszebskorewolucejo.pl

WWW.cia.bzzz.net

WWW.fakrakow.wordpress.com

WWW.pismodalej.pl

WWW.internacjonalista.pl

WWW.wladzarobotnicza.pl

Nr.57. Kraków, piątek 19 listopada 2010. R. LXII.

__________________________________________________________________________________

Naprzód pisany jak zawsze w „naprzodowym stylu”

__________________________________________________________________________________

Pismo ukazuje się w każdą środę i piątek o godzinie szóstej.

__________________________________________________________________________________

Napisz do Naprzodu naprzod.info@wp.pl

Zapraszamy do nadsyłania uwag, opinii, informacji i artykułów.

__________________________________________________________________________________

Kraków

_______________________________________________

Trójmiasto

_______________________________________________

Polska

_______________________________________________

Publicystyka

_______________________________________________

Kultura

_______________________________________________

Dzieje PRL-u

_______________________________________________

Dratewka

__________________________________________________________________________________

KRAKÓW

__________________________________________________________________________________

Turniej antyrasistowski

14 listopada na boisku krzeszowickiej hali widowiskowo – sportowej odbyła się już kolejna, trzecia edycja Otwartego Turnieju Antyrasistowskiego w piłce nożnej, organizowanego przez krzeszowickie struktury stowarzyszenia Młodzi Socjaliści, w ramach akcji „Futbol Przeciwko Rasizmowi”.

W tym roku w rozgrywkach wzięła udział rekordowa liczba 18 drużyn, czyli 121 zawodników, zarówno z terenu Gminy Krzeszowice, jak i z Krakowa czy Regulic. Nie zabrakło również liczne zgromadzonych, dopingujących swoje drużyny kibiców na trybunach.
Turniej odbywał się w dwóch kategoriach wiekowych, systemem pucharowym. W kategorii drużyn do 16 roku życia, zwyciężyła drużyna GKS Świt Krzeszowice. Natomiast w kategorii powyżej 16 lat, po zaciętej i wyrównanej grze zwyciężyli obrońcy tytułu zeszłorocznego mistrza – UKS Jedynka z Krzeszowic.
Zwycięskie drużyny otrzymały pamiątkowe puchary i nagrody rzeczowe, nie zabrakło również nagród pocieszenia w postaci, słodyczy oraz pamiątkowych koszulek dla każdego z graczy.
W przyszłym roku – jak deklarują organizatorzy – zostanie zorganizowany dwudniowy, weekendeowy turniej wraz z kilkoma imprezami towarzyszącymi.

Fotorelację z turnieju można obejrzeć na stronie internetowej: www.antyrasizm.kce.prv.pl

Źródło:www.mlodzisocjalisci.pl

__________________________________________________________________________________

Policja z antykwariuszami


W Komendzie Wojewódzkiej Policji w Krakowie komendant wojewódzki inspektor Andrzej Rokita oraz Prezes Stowarzyszenia Antykwariuszy Polskich Zuzanna Migo – Rożek podpisali  porozumienie o współpracy. To pierwsze takie porozumienie w kraju regulujące m.in. wymianę informacji dotyczących zwalczania przestępczości przeciwko zabytkom czy rozpoznawania nowych zjawisk na rynku dzieł sztuki mogących prowadzić do rozwoju przestępczości.

W trakcie spotkania zaprezentowany został, opracowzny przy udziale funduszy unijnych,  nowatorski program  pn. „Stop kradzieżom zabytków dziedzictwa kulturowego na pograniczu polsko – słowackim” realizowany w Komendzie Powiatowej Policji w Gorlicach.

(rtk)

__________________________________________________________________________________

TRÓJMIASTO

__________________________________________________________________________________

Leżący protest

Przyszli pod uniwersytety położyli się w proteście przeciwko „systemowi bolońskiemu”. W całej Europie trwał dzisiaj protest przeciwko reformie szkolnictwa wyższego, które zmierza do prywatyzacji uniwersytetów, a studentów zmienia w element obrotu rynkowego.

Z powodu fatalnej pogody w Gdańsku protestujący kładli się nie na zewnątrz, a na schodach wejściowych Wydziału Filologicznego i Historycznego Uniwersytetu Gdańskiego, a także w środku budynku. Protestujący rozdawali również specjalne ulotki informacyjne oraz dyskutowali z zaciekawionymi studentami.

„Nie odpowiada nam obecny model edukacji wyższej w Polsce!” – mówią autorzy happeningu – „Nasze stypendia socjalne i naukowe wydajemy co miesiąc w całości na ksero, zjedzenie kilku ciepłych obiadów na mieście i dojazdy na uczelnię” – mówią protestujący. Wszyscy sprzeciwiają się także idei płacenia za studia, zmniejszania zniżek studenckich i lekceważącego, masowego traktowania na uczelniach.

Happening protestacyjny spotkał się z przyjazną reakcją studentów, z których wielu dołączało do akcji i również się kładło na specjalnie w tym celu przyniesionej karimacie. Do protestu dołączyła m.in. kościerska kandydatka na radną wojewódzką – Danuta Seyda.

Dzisiejszy flashmob jest to przede wszystkim protestem przeciwko fatalnym warunkom studiowania oraz projektowi reform minister Barbary Kudryckiej, zakładających m.in. wprowadzenie częściowej odpłatności za studia – mówi Judyta Tatarek trójmiejska koordynatorka akcji. „Alarm dla edukacji!” był częścią „Światowego Tygodnia Akcji – Edukacja nie na sprzedaż!”, czyli drugiego w historii globalnego protestu studenckiego przeciwko komercjalizacji edukacji i Procesowi Bolońskiemu. Poprzedni protest odbył się rok temu

Podobne protesty odbyły się także w Białej Podlaskiej, Cieszynie, Katowicach,  Krakowie, Lublinie, Warszawie i Wrocławiu.

Więcej na  http://www.demokratyczne.pl/

Źródło:www.mlodzisocjalisci.pl

__________________________________________________________________________________

KULTURA

__________________________________________________________________________________

Święto animacji

Animacje i etiudy profesjonalistów, obok dzieł tworzonych przez twórców początkujących

Filmy wybranych artystów z całego świata, przedstawione zostaną w trakcie 17 edycji festiwalu „Etiuda&Anime” który odbędzie się w Krakowie, w dniach od 19-25 listopada.

Festiwal rozpocznie przedpremierowy pokaz filmu Sylvaina Chometa (twórcy słynnej animacji „Trio z Belleville”) „Iluzjonista”.

Najważniejszym punktem imprezy organizowanej od 1994 roku są dwa międzynarodowe konkursy. ETIUDA to rywalizacja krótkich form fabularnych, tworzonych w szkołach filmowych z całego świata ( nagrodami są statuetki Dinozaurów). ANIMA to konkurs, w którym można zobaczyć najróżniejsze podejścia twórców do animacji i kina w ogóle. Krótkometrażowe animacje rywalizować będą o Złotego, Srebrnego i Brązowego

Jabberwocky’ego. Do obydwu konkursów zgłoszono blisko 900 filmów o czasie regulaminowym nie przekraczającym 30 minut.

Co roku wręczana jest także nagroda Specjalnego Złotego Dinozaura, która tym razem powędruje w ręce jednego z najwybitniejszych i najbardziej znanych reżyserów słowackich, Martina Šulika (wyreżyserował m.in. słynny film „Ogród”).

Obchodzony w tym roku jubileusz 50-lecia Międzynarodowego Stowarzyszenia Filmu

Animowanego (ASIFA) jest okazją do prezentacji części z 50 najlepszych animacji ostatniego półwiecza wyłonionych przez 25 ekspertów z całego świata. W ramach zainicjowanych w zeszłym roku „Ścieżek mistrzów – od animacji do fabuły” pokazane zostaną zarówno krótko jak i pełnometrażowe filmy głośnych artystów: braci Stephena i Timothy’ego Quay, Waleriana Borowczyka, Jana Švankmajera, Tima Burtona i Emily Hubley. Znakomitym uzupełnieniem tego programu będzie pokaz najnowszego filmu Jana Švankmajera „Surviving Life”.

W cyklu „Autoportrety twórców animacji”, który łączy retrospektywy artystów z pokazami animacji na żywo zaprezentują się wielokrotnie nagradzani twórcy brytyjscy: Joanna Quinn, Paul Bush i Jonathan Hodgson. W trakcie cyklu pokazów zaproszeni goście uchylą rąbka tajemnicy swojego warsztatu twórczego i pokażą publiczności jak powstają ich filmy.

Impreza dofinansowana przez Gminę Miejską Kraków to ogromne święto kina artystycznego, w coraz większym stopniu obejmujące także inne dziedziny sztuki: plastykę, muzykę, a także warsztaty i dyskusje. Więcej informacji o festiwalu można uzyskać na stronie http://etiudaandanima.com

(OS).

__________________________________________________________________________________

Szlak Renesansu w Małopolsce

Tarnów i Szymbark

21 listopada (niedziela), godz. 11.00 – 16.00, wstęp wolny

Zaproszenie do zwiedzania i udziału w autokarowym objeździe studyjnym

W najbliższą niedzielę, tj. 21 listopada, stowarzyszenie Willa Decjusza zaprasza na kolejne Spotkania z Kulturą Renesansu w ramach tegorocznej edycji programu Szlak Renesansu w Małopolsce. W centrum zainteresowania znajdą się tym razem zabytki epoki Renesansu w Tarnowie (Ratusz, renesansowe kamienice przy Rynku, monumentalne nagrobki w Katedrze) oraz otwarty właśnie po długim remoncie Dwór Obronny w Szymbarku.

 

Od 11.00 do 16.00, o każdej pełnej godzinie, przewodnicy będą nieodpłatnie oprowadzać zwiedzających po obiektach, należących do pereł Renesansu w Polsce. Organizatorzy zaplanowali również wydarzenia towarzyszące zwiedzaniu, których program dostępny będzie na stronach internetowych: www.szlakrenesansu.pl i www.villa.org.pl. W Tarnowie zwiedzanie rozpoczynać się będzie co godzinę przed Ratuszem, a w Szymbarku – przed wejściem do Dworu – hasło: „Szlak Renesansu w Małopolsce”.

Istnieje również możliwość udziału w autokarowej wizycie studyjnej do Tarnowa i Szymbarku. Zapraszamy przedstawicieli Urzędu Marszałkowskiego, pracowników instytucji kultury, branży turystycznej, dziennikarzy, studentów i uczniów oraz wszystkich zainteresowanych programem. Koszty udziału w wizycie studyjnej pokrywa organizator. Ze względu na ograniczoną liczbę miejsc, prosimy o wcześniejsze wysłanie zgłoszenia udziału na adres: kasia@villa.org.pl lub zgłoszenie telefoniczne – tel. 012 425 36 44 w. 148, 153. Zgłoszenia przyjmowane będą do piątku 19 listopada, do godz. 14.00. Liczba miejsc ograniczona – decyduje kolejność zgłoszeń.

Kolejna odsłona tegorocznej edycji programu będzie mieć miejsce w niedzielę, 28 listopada, i obejmować będzie: Lamus w Branicach, Opactwo Cystersów w Mogile i Zamek w Suchej Beskidzkiej. Natomiast, na 30 listopada zaplanowane zostało podsumowujące seminarium w Willi Decjusza, połączone ze zwiedzaniem obiektu.

Szlak Renesansu 2010

Przystanek pierwszy: Tarnów


Pierwsza wzmianka o Tarnowie pochodzi z roku 1125. W 1264 roku spotkali się w Tarnowie książę Rusi Halickiej Daniel i Bolesław V Wstydliwy i wspólnie dokonali rozgraniczeń podległych im księstw. Prawa miejskie Tarnów uzyskał w 1330 z nadania Władysława Łokietka. Ówczesnym właścicielem miasta był Spycimir Leliwita. Dlatego herbem Tarnowa stała się właśnie Leliwa. Tarnów przez wieki pozostawał miastem prywatnym, będąc kolejno własnością rodów: Tarnowskich, Ostrogskich, Zasławskich i Sanguszków.

W dobie Renesansu, Tarnów był jednym z najpiękniejszych miast w Polsce. Kościół parafialny, wspaniały ratusz, bogate polichromowane na zewnątrz kamienice mieszczańskie stwarzały wspaniały widok. W początkach XVI wieku Tarnów liczył około 1200 mieszkańców. Miasto miało mury obronne, wodociągi i kanalizację. Właścicielem Tarnowa był w tym czasie wybitny polityk, człowiek światły i bywały w świecie, hetman wielki koronny Jan Tarnowski.

Przystanek 2: Dwór obronny w Szymbarku


Szesnastowieczny Dwór obronny w Szymbarku, wybudowany około 1540 roku, jest najlepszym przykładem kasztelu w Polsce. Stanowił centrum władzy rodu Gładyszów, tzw. „Dominium Ropae”. Dwór stoi na skraju skarpy, opadającej do doliny Ropy. Dawniej u jego stóp istniał bród na rzece, a sama Ropa była spławna: transportowano nią np. ścięte drzewa z górskich lasów.

Obiekt wybudowany jest na planie prostokąta o wymiarach 20 na 13 metrów. Do czterech narożników przylegają kwadratowe, rozszerzające sie ku górze wieże, tworzące w miejscu rozszerzenia kamienne machikuły. Wybudowany był pierwotnie w stylu gotyckim, ale z czasem nadano mu ostateczny renesansowy charakter.

Z Dworem w Szymbarku związanych jest wiele podań i legend, jedna z nich mówi o skarbach schowanych w jaskini znajdującej sie pod dworem, inna – o czterech córkach rycerza Gładysza herbu Gryf, które miały mieszkać w wieżach – z powodu odmiennych charakterów, każda w innej.

KK

__________________________________________________________________________________

REKLAMA

__________________________________________________________________________________

Komis meblowy „Mega” prowadzi kupno i sprzedaż:

  • »  mebli
  • »  sprzętu AGD i RTV
  • »  antyków
  • »  rowerów, sprzętu sportowego
  • »  bibelotów, zegarów i wielu innych rzeczy…

Skupujemy za gotówkę lub przyjmujemy w komis wszelkie rzeczy, które Państwu są zbędne, a nie straciły swoich cech użytkowych, nie są zniszczone ani uszkodzone.

U nas możesz kupić ładne rzeczy, dużo taniej niż w sklepie !
Istnieje możliwość negocjacji cen !

Na hasło „Naprzód” 10% zniżki!

Komis znajduje się przy Al. Powstania Warszawskiego 15 w Krakowie
Wjazd od ul. Żółkiewskiego:

Komis czynny:

pn-pt: 10-18
sobota: 9-14

tel (12) 431- 20 -30
kom. 0501 575 266

e-mail: megakomis@op.pl

ZAPRASZAMY DO WSPÓŁPRACY OSOBY PRYWATNE I FIRMY.
Świadczymy również usługi transportowe !

__________________________________________________________________________________

Dzieje PRL-u  (3)

_________________________________________________________________________________

Dwie drogi

Wzajemna nieufność, pretensje i oskarżenia oraz brak wiary w porozumienie, w takiej atmosferze przebiegały jedne z najważniejszych rokowań polskiej sceny politycznej w okupowanym kraju, które w znaczący sposób wpłynęły na przyszły obraz Polski .

W poprzednim odcinku przedstawiliśmy trudne początki działalności PPR-u w okupowanej Polsce. Partia ta, szargana konfliktami wewnętrznymi oraz dziesiątkowana licznymi aresztowaniami i represjami ze strony Niemców, którzy za punk honoru postanowili zniszczyć to nowe ugrupowanie, które niedługo stanowić będzie trzon władzy w odrodzonej Polsce.

W grudniu 1942 roku, na skutek tragicznej śmierci dwóch liderów partii, co opisaliśmy w poprzednim odcinku, został powołany nowy zarząd nazwany Komitetem Centralnym, który tworzyli- Paweł Finder, Franciszek Jóźwiak i Władysław Gomułka. Finder, ideologiczny komunista, wierzący w zbawczą misję tego ustroju dla świata, ze względu na swoje pochodzenie żydowskie, a przy tym wyraźny semicki wygląd, w obawie przed dekonspiracją nie prowadził z zbyt aktywnej polityki. Jóźwiak- fanatyczny stalinowiec, chcąc uniknąć posądzenia o odchylenia ideologiczne, ( jego brat Józef , zdeklarowany antykomunista (walczył w armii gen. Władysława Andersa) ograniczał się głownie do wykonywania dyrektyw Kremla. Siłą rzeczy najaktywniejszym z tej trójki był Gomułka, który miał opinię ,,krajowca” (tak w partyjnym żargonie nazywano działaczy, którzy całą okupację pozostawali w Polsce, w przeciwieństwie do przysłanych przez Stalina (przeważnie, odpowiednio już zindoktrynowanych) ,,spadochroniarzy”.

Oczywiście większość z tych ludzi, których nazwiska w okresie PRL-u patronowały ulicom w każdym polskim mieście, a dziś zepchniętych do lamusa historii, nijak się ma do przyjętego obecnie w Polsce wzorca bohatera, co więcej, nazywa się ich zdrajcami i rosyjskimi agentami. Jednak ich sposób myślenia, kategorie i wartości były wtedy zgoła odmienne (nie można kogoś, kto działał w innych czasach i realich, sądzić według obecnych kryteriów), dla ideowego komunisty najwyższą wartością był właśnie ten ustrój, który w jego mniemaniu miał przynieść sprawiedliwość i szczęście światu, owładnął ich umysłami jak religia, a poszczególne państwa i granice były tylko przeszkodą dla szerzenia światowej rewolucji. Dla nich ojczyzna była tam, gdzie było światowe centrum komunizmu (Komintern), czyli w tym przypadku Moskwa, dlatego przyszła Polska miała z nią ściśle współdziałać. Ich tzw. ortodoksyjna i sekciarska postawa nie podobała się ,,krajowcom” , którzy owszem, dążyli do komunizmu jednak w polskim wydaniu, a współpraca z ZSRR miała polegać za zasadzie partnerstwa, nie zaś zależności. Śledząc dziś życiorysy polskich komunistów  wielu z nich miało rodowód legionowy, a większość bohaterską walkę za Polskę w wojnie z Bolszewikami w 1920 roku. Jednak później, przez raptem osiemnaście lat II RP, iż życie w wymarzonej ojczyźnie ,,szklanych domów” naznaczone było brutalnym prześladowaniem ze strony władz, a większość polskich więzień , głownie w Rawiczu we Wronkach czy obóz w Berezie Kartuskiej  wypełnione były właśnie nimi.  Dlatego wielu obywateli II RP nie chciało utożsamiać się z sanacyjną Polską, tak jak dziś wielu ludzi nie utożsamiało się z PRL-em. Był to sprzyjający grunt, dla sprytnej propagandy Stalina, która po upadku  II RP  mogła zebrać spore owoce, gdyż wielu ludzi autentycznie wierzyło, iż może powstać nowa i lepsza  Polska w  sojuszu z ZSRR.

Wbrew powszechnej dzisiaj opinii, przywódcy PPR-u jak najbardziej uznawali rząd generała Władysłąwa Sikorskiego. Jak czytamy w partyjnym oświadczeniu z dnia 1 maja 1942 roku : ,, Istnienie rządu polskiego na emigracji uważać należy, w dzisiejszych warunkach utraty niepodległości i wojny światowej , za celowe przede wszystkim dla utrzymania stosunków z państwami sojuszniczymi i rozwoju Polskiej Siły Zbrojnej”. Jednak rząd Sikorskiego, w którym większość członków była nastawiona antyrosyjsko, z dużą niechęcią odnosił się do tej lewicowej partii. Rząd londyński, choć cieszył się z się poparciem większości Polaków, sam przejął władzę w wyniku działań, które można uznać za zamach stanu . Otóż jak wiadomo, oficjalne polskie władze,po ucieczce z ogarniętego wojną kraju zostały internowane w Rumuni, stało się to przy dużym nacisku Francji, która szykowała już nowy gabinet na czele z zaufanym Sikorskim. Polityk ten, praktycznie od zamachu majowego, gdy został odsunięty od spraw państwowych, wszedł w bardzo kontrowersją współpracę z francuskimi kołami polityczno-wojskowymi, dzieląc się z nimi szczegółowymi informacjami na temat polskiej armii.  Na szczęście polityka zagraniczna Polski i Francji w szerszym zakresie była ze sobą zbieżna, jednak podczas polskiej inwazji na Czechosłowację w 1938 roku ( problem Zaolzia) , sytuacja na linii Warszawa – Paryż bardzo się zaogniła. Internowany w Rumuni prezydent Ignacy Mościcki, zgodnie z 24 artykułem Konstytucji Kwietniowej na swego następcę wyznaczył ambasadora w Rzymie gen. Bolesława Wieniawę – Długoszowskiego. Wieniawa niezwłocznie udał się do Paryża, jednak tam spotkał się z ostrym sprzeciwem rządu Francuskiego, co było ewidentnym pogwałceniem umowy sojuszniczej oraz ingerencją w sprawy Polskie. Wtedy też prezydent 72-letni Mościcki  wobec alternatywy spędzenia zimy w ubogiej leśniczówce w rumuńskich Karpatach ugiął się naciskom i abdykował.  Na to tylko czekał Sikorski, który już powoływał nowy rząd.Natomiast  kilkudniowy prezydent Wieniawa-Długoszowski  na otarcie łez został wysłany na placówkę dyplomatyczną do…Kuby, wkrótce, też popełnił samobójstwo.

Jednak, tak różniące się ideologicznie, środowiska rządu emigracyjnego i PPR-u próbowały zawrzeć ze sobą bliższe porozumienie, czy były to szczere intencje ? Trudno dziś jednoznacznie powiedzieć, gdyż każda ze stron miała  swoje pretensje i zastrzeżenia, a także i korzyści z ewentualnego  aliansu. PPR sens porozumienia deklarowała utworzeniem szerokiego frontu społecznego do walki z faszyzmem, co miało być pilną koniecznością, gdyż od kilku miesięcy trwała akcja wysiedlenia Polaków z  Zamojszczyzny , a wkrótce też miało wybuchnąć powstanie w warszawskim Getcie. Natomiast AK podejrzewała, iż próba zbliżenia się z PPR-em może przysłużyć się Moskwie, która po przez swoich agentów przeniknie w wewnętrzne struktury obozu londyńskiego. Jednak nie mogli pozostać obojętni na naciski Churchila, który domagał się scalenia w okupowanej Polsce konspiracyjnych środowisk.

Niezwykle trudne i pełne nieufności rozmowy prowadzono w kilku turach. W lutym 1943 roku w mieszkaniu inż. Tadeusza Urbańskiego w Warszawie przy ul Zielnej 15 spotkały się obie formacje. Ze strony PPR-u rokowania prowadził W. Gomułka oraz Jan Strzeszewski zaś obóz londyński reprezentowali ludowcy- Kazimierz Bagiński, Jan Piekałkiewicz i Konstanty Januszewski. Od PPR-u domagano się m. in. uznania i podporządkowania się przedstawicielowi rządu londyńskiego w kraju ( był nim Jan Piekałkiewicz) , zaniechania samodzielnych akcji antyniemieckich oraz podporządkowaniu działów GL-u dowództwu AK. Dziś w różnorakich materiałach pojawia się często stwierdzenie, jakoby domagano się deklaracji , iż PPR nie będzie współpracował z Kominternem. Jednak opracowujący to memorandum kierownik wydziału politycznego AK Eugeniusz Czarnowski, stwierdził, iż, przeważnie współpraca z sowietami opiera się na ustaleniach ustnych bez formalnych deklaracji uwierzytelniających, co staje się bezcelowym użycie wspomnianego warunku. Z drugiej strony Gomułka domagał się, aby PPR i GL mogły brać czynny udział w działalności Państwa Podziemnego. Następnie, by w warunkach konspiracyjnych utworzyć rząd i zwołać Konstytuantę, jednak z wyłączeniem przedstawicieli sanacji ,jak i Obozu Narodowo Radykalnego oraz likwidacji działających w strukturach AK takich jednostek jak-  ,,K” , która zajmowała się infiltracją ruchu komunistycznego, a także działającej przy DR (Delegatura Rządu na kraj) –  Agencji Antykomunistycznej ,,Antyk” na czele z fanatycznym antykomunistą- Józefem  Mitzenmacherem, który był agentem Gestapo. Rozmowy były z gatunku mission impossible i raczej żadna ze stron nie wierzyła w możliwość porozumienia. Jednak dialog należało prowadzić, gdyż tego oczekiwała spora część społeczeństwa. Niestety, ale decydującym momentem dla obu obozów, była ewakuacja armii gen. Andersa z ZSRR do Iranu w lipcu 1942 roku. Od tego momentu było wiadomo, że dalsze wzajemne stosunki będą wyłącznie grą pozorów, a przejście do otwartej wrogości jest tylko kwestią czasu. Niespodziewanie, w czasie trwania rozmów aresztowany został orędownik porozumienia z PPR- Jan Piekałkiewicz, który wkrótce zmarł na skutek tortur w gestapowskim więzieniu przy al. Szucha. Jego następcą został Jan Jankowski, przedstawiciel chadeckiego skrzydła Stronnictwa Pracy i do sojuszu z PPR-em miał stosunek negatywny. Wprowadził do rozmów  postulaty z gatunku nie do spełnienia jak np. uznanie całkowitego podporządkowania się rządowi w Londynie oraz gotowość do walki z każdym kto zostanie uznanym za wroga Polski, czyli w domyśle ZSRR. Od tego momentu nastąpił impas w rozmowach, a  28 Kwietnia DR wystosowała do PPR-u pismo zrywające rokowania. Duży wpływ na tą decyzję miało jednostronne wypowiedzenie  przez ZSRR stosunków dyplomatycznych z rządem w Londynie na skutek wykrycia przez Niemców grobów zamordowanych Polaków w Katyniu i późniejszego zamieszania wokół tej zbrodni.

Wydarzenia te, pogrzebały ostatecznie szansę, na utworzenie w mającej powstać nowej Polsce, wspólnego frontu wszystkich liczących się opcji politycznych i zachowania choćby cienia demokracji. Stalinowi, jak najbardziej na rękę było pozbycie się armii gen. Andersa, podległej w końcu wrogiemu wobec Moskwy ośrodkowi, a zrzucenie niewygodnego balastu, jakim były polsko sowieckie stosunki, to, dla tak zręcznego polityka było tylko kwestią czasu.

Przełom lat 1942/43, był decydujący dla losów wojny. Armia Czerwona w rejonie Stalingradu doszczętnie rozbiła elitarną szóstą armię feldmarszałka von Paulusa biorąc do niewoli przeszło sto tysięcy jeńców (do Niemiec wróciło niecałe pięć tysięcy) oraz odrzucając idącą jej z odsieczą armię gen. Mannsteina. Bitwa stalingradzka przeszła do historii jako pierwsza na tą skalę niemiecka klęska w tej wojnie, kładąc kres legendy  Wehrmachtu jako niezwyciężonej armii oraz znacząco podważając   autorytet Hitlera jako nieomylnego wodza. Wydarzenia te spowodowały wielki wzrost znaczenia ZSRR oraz pozycji Stalina, niestety równolegle malało znaczenie będącego w opozycji do ZSRR polskiego rządu. Gdy cała okupowana Europa z radością powitała cios zadany hitlerowcom, z polskiego obozu dochodziły inne sygnały. Jak pisał korespondent polskiego rządu cytowany już T. Katelbach : ,,  Wieść o klęsce Niemiec pod Stalingradem przyniosła nam radość, która przemieniła się w rozpacz. Co to będzie ! Co będzie, jak zawiodą wszelkie kontrofensywy niemieckie i armia sowiecka, może jeszcze w tym roku zacznie zalewać Polskę ?” Ostentacyjnie też bojkotowano ambasadę ZSRR w brytyjskiej stolicy. Jakie będą skutki tych wydarzeń dla sytuacji w Polsce przedstawimy w następnym odcinku.

Paweł Petryka

pawel.pt@op.pl

__________________________________________________________________________________

DRATEWKA

__________________________________________________________________________________

Sami tacy sami

Otwarłem wczoraj moją skrzynkę na listy i nagle zostałem zasypany taka górą zadrukowanego papieru, że zacząłem podejrzewać, iż w mojej skrzynce zagnieździły się „Gwiedzne Wrota”, albo ktoś zamontował jakieś przejście do peronu 9 i ½ na krakowskim dworcu.

Przygarnąłem toto do piersi (inaczej zebrać się nie dało) i w pierwszym odruchu, chciałem

wywalić całe barachło do najbliższego „dzwonu” do którego powinien trafiać papier. Niestety dzwon wypełniony był do ostatniego miejsca, bo widać nie tylko ja staram się dbać o środowisko. Zwykłego kosza na śmieci w okolicy nie zauważyłem, więc jak niepyszny wróciłem do domu z całym naręczem ulotek wyborczych.

Chcąc nie chcąc rzuciłem na nie okiem i nagle poczułem, że musze przyjrzeć im się bliżej. Oto nikt, nigdy (no przesadzam trochę), ale na pewno od ostatnich wyborów samorządowych nikt nie chciał tak zadbać o moje interesy jak państwo kandydactwo do RADY (miasta, gminy, powiatu, sejmiku – niepotrzebne skreślić)!

Najważniejsze dla mnie mają być chodniki, drogi, komunikacja, bezpieczeństwo (a szczególnie zwalczanie patologii), modernizacja wałów przeciwpowodziowych (o wałach w polityce się nie wspomina). Są ulotki śliczne, drukowane na papierze kredowym z kandydatem upozowanym na znanego z telewizji b.antyterrorystę, są papierki skromniutkie na którym zdjęcia sympatycznej zaiste niewiasty wyglądają jak ilustracja do znanego powiedzonka prezydenta Komorowskiego o wodnych ssakach z gatunku wielorybów. Wszystkie mają wspólną funkcję zamierzają mnie przekonać, że kandydat jest jedyny niepowtarzalny i tylko ON (ONA) ma znakomite pomysły jakby mi tu dogodzić.

Problem jednak w tym, że wszystkie te pomysły są identyczne! Wszyscy chcą dla mnie dobrze i doprawdy wybór jest diablo trudny. A jest, owszem, w naszej Rzeczpospolitej gminno-powiatowo-wojewódzkiej kilka spraw, które obywateli wpieniają do żywego, ale o nich akurat cicho-sza!

Myślę tu na przykład o ogromnej szarej strefie, jaka pleni się wokół kościelnych majątków, które są w teorii przedmiotem relacji państwo-kościół a w istocie skutkują ograbianiem gmin (miejskich wiejskich, nijakich i jakie kto chce) z i tak skromnych terenów nadających się do zagospodarowania na cele ważne dla lokalnych społeczności.

I jakoś tak się składa, że nawet lewicowi kandydaci jak od ognia uciekają od wyrazistych deklaracji na ten temat, zostawiając sprawę na wysokim poziomie ogólności. Obowiązuje tu oczywista logika – oto organizacja, którą reprezentuję jest za ograniczeniem kościelnych apetytów, ale ja, w swojej ulotce wyborczej, nie będę sprawy dotykał, bo się narażę mojej parafii. A jest o co wojować. Nie dalej jak wczoraj, jedna z gazet pisała o aferce związanej z czynszem za szpital elżbietanek w Warszawie. Nie chodzi jednak o czynsz ale o szpital.

Jak wiadomo kościoły, zakony etc. otrzymywały od obywateli a i często od gmin, określone tereny z wyraźnym przeznaczeniem. Na szkołę. Na kościół. Na szpital. Tak było zapewne w przypadku owych elżbietanek, bo wywalając z budynku szpital „państwowy” zastrzegły, że ma być tam placówka medyczna. I owszem – będzie. Tyle, że będzie to ogromna, prywatna klinika w amerykańskim stylu, na której ktoś będzie zbijał grube pieniądze.

Siostrzyczki mają świadomość, że z tytułu posiadania tego obiektu mają jakieś zobowiązania wobec społeczeństwa, tylko dyskretnie zapominają jakie to zobowiązania!

Jeszcze dwieście, czy nawet sto lat temu, funkcja opiekuńcza państwa była dalece mniej rozwinięta niż dziś, stąd specjalna rola instytucji niby religijnych a w istocie społecznych, które zadania te miały realizować. Dziś obowiązkiem prowadzenia szpitali, żłobków, przedszkoli, szkół etc. obciążone jest państwo a istniejące ciągle, czy nowo powoływane przez kościół placówki tego typu utraciły swój „ogólnospołeczny” charakter.

Tak jest na przykład z liceum im. św. Rodziny w Rabce, które należały do organizacji „przykościelnej” która z statucie miała zapis, że jeśli działalności zaprzestanie, to jej majątek ma zostać przeznaczony „na cele oświatowe”. Dziś w wyniku różnych prawnych podchodów, jedynym „spadkobiercą” organizacji stała się kuria metropolitalna. Znamienna to zamiana!

Inna rzecz – są w wielu miastach zupełnie nieznane ich mieszkańcom enklawy zieleni – parki, ogrody, urocze zakątki ciszy i spokoju. Niektóre z nich (jak np. niewielki park na tyłach pałacyku Tarnowskich w Krakowie) są zabudowywane biurowcami, bo kościół postanowił teren „lepiej” wykorzystać!

Władze miejscowości Świebodzin (nie wiem miasto to czy zapyziała wiocha) postanowiły wejść w paragon z Rio de Janeiro i postawić największą na świecie figurę Chrystusa. Chcieli Chrystusa – wyszedł, co już zauważyli internauci, największy na świecie pomnik… króla Aragorna z „newageowych” filmów o czarach, hobbitach, elfach i innych paskudach.

Faktycznie – stoi gość z bródką, w dostojnych królewskich szatach i złotej koronie… Kudy mu do Chrystusa?

Jak wiadomo, Rzymianie napisali dla drwiny na krzyżu „INRI” co, przypominam współczesnym klecho-poganom, oznacza „Jezus z Nazaretu Król Żydów”. Dziś zbudowali nam współrodacy w Świebodzinie, wielkiego jak krakowska Wieża Mariacka, gościa w koronie. Może Aragorm, a może Mieszko I? Wszystko z myślą o tym, żeby „o nas napisali”, aby „zrobiło się o nas głośno” i żeby wygrać te cholerne wybory, bo czymś trzeba się wyróżnić a tu zestaw „menu” ograniczony i koniec-końców wszyscy kandydaci są tacy sami.

Dratewka

__________________________________________________________________________________

LINKI

__________________________________________________________________________________

www.socjalistyczna.pl

www.przeglad-socjalistyczny.pl

www.lewica.pl

www.mlodzisocjalisci.pl

www.feminoteka.pl

www.8godzinpracy.pl

www.kuznica.org.pl

www.faktyimity.pl

http://www.krytykapolityczna.pl

WWW.okiemsocjalisty.bloog.pl

WWW.lewicowo.pl

WWW.daszynski.warszawa.pl

www.kaszebskorewolucejo.pl

WWW.cia.bzzz.net

WWW.fakrakow.wordpress.com

WWW.pismodalej.pl

WWW.internacjonalista.pl

WWW.wladzarobotnicza.pl

Nr.57. dodatek Kraków, piątek 19 listopada 2010 r. R. LXII.

__________________________________________________________________________________

Dodatek piątkowy z kart dawnej prasy socjalistycznej

__________________________________________________________________________________

Dodatek ukazuje się w każdy piątek z Naprzodem.

__________________________________________________________________________________

Napisz do Naprzodu naprzod.info@wp.pl

Zapraszamy do nadsyłania uwag, opinii, informacji i artykułów.

__________________________________________________________________________________

Program wykładów nowej etyki [1897/98]

Bojkot państwa: a) nie posługiwanie się instytucjami sądowniczymi i policyjnymi w żadnych sprawach, załatwianie sporów osobistych przez polubowne sądy towarzyszy; b) bojkot inspektoratu fabrycznego; samodzielne załatwianie wszelkich spraw fabrycznych przez zbiorowy nacisk, wywierany na fabrykanta bojkotem lub strajkiem; c) odmawianie wszelkiej pomocy policji i sądom w sprawach kradzieży w ściganiu przestępców, w świadczeniu przed sądem i urzędami; d) nie zanoszenie żadnych skarg przed urzędy policyjne lub sądowe. Ogólne wytworzenie opinii klasowej, że między państwem a robotnikami nie powinno być nic wspólnego.

 

I. SOLIDARNOŚĆ.

Zadanie etyczne polega tutaj na rozbudzenia potrzeby wspólności życiowej i na zwalczaniu wrogich jej czynników moralnych – egoizmu osobistego i rodzinnego. Zadanie to osiąga się za pomocą rozbudzania uczuć braterstwa i drogą umysłowego kojarzenia „wspólności” z dobrobytem i szczęściem robotnika, oraz odwrotnie, egoistycznego trybu życia z jego nędzą i uciskiem doznawanym.

1. Fakty pokazujące, co robotnik zyskuje przez solidarność, jak podnosi się jego dobrobyt życiowy przez solidarność w walce z wyzyskiem i odwrotnie, jak wiele traci z powodu braku tej solidarności. Tu należą strajki zwyczajne, kiedy każdy ze strajkujących ma także swój osobisty interes na widoku.

2. Fakty pokazujące, co zyskuje robotnik, gdy ma za sobą bezinteresowną pomoc towarzyszy. Strajki i bojkoty bezinteresowne, upominające się tylko o naprawienie krzywdy jednego z towarzyszy, lub biorące w obronę robotników pokrzywdzonych w innym przedsiębiorstwie (jak np. strajk całego okręgu węglowego we Francji półn. 1894 r. z powodu wydalenia z kopalni kilkuset górników starych, jako niezdatnych do pracy), lub wspomagające strajk innego fachu (jak dokowy londyński, ostatni przy budowie wystawy paryskiej, jak bojkot piwny 1895 r.), a nawet innego kraju.

3. Co zyskuje robotnik przez pomoc wzajemną poza obrębem strajków; przedstawić wypadki z życia, w których komunizm robotniczy może mieć zastosowanie, jak wspólna opieka nad dziećmi pozostawionymi w domu, gdy rodzice wychodzą do pracy; wspólna opieka nad chorymi, nad wdowami i dziećmi osieroconymi, pomoc towarzyszy w razie utraty zarobku lub niezdolności do pracy, pomoc uwięzionym i ich rodzinom. Opowiadanie o robotniczych instytucjach wspólności, jakie wytworzyły się w zagranicznym ruchu socjalistycznym (gł. w Belgii i Holandii); należą tu wszelkie próby zrzeszenia gospodarstw rodzinnych w gospodarstwa wspólne stowarzyszonych itp. z wyłączeniem spółek wytwórczych, jako przeistaczających [się] zwykle w przedsiębiorstwa wyzysku niezrzeszonych przez zrzeszonych.

4. Zestawienie filantropii i wspólności; pokazać, jak pierwsza upokarza i psuje człowieka (domy podrzutków, ochrony, przytułki, jałmużna), jak druga natomiast podnosi i daje szczęście. Praktyczny wynik. Rozszerzenie się solidarności robotniczej nie tylko na wypadek strajków, lecz na całość życia, jako zwyczaj obowiązujący jednostkę pod naciskiem opinii klasowej, oraz bojkot filantropii prywatnej i państwowej; zastępowanie jej w życiu przez komunizm robotniczy.

II. WŁASNOŚĆ.

Zadanie etyczne polega na zwalczaniu w ludziach instynktów własności i wyzysku. Chodzi o wytworzenie silnego skojarzenia pomiędzy „własnością” a nieszczęściem ludzkim.

1. Opowiedzieć za pomocą przykładów i faktów z życia, jak majątek powstaje zawsze drogą krzywdy ludzkiej; jak utrzymanie się w prawach właściciela i zapobiegliwość geszefciarska wymaga zawsze samolubstwa i krzywdy innych; jak bogacić się można tylko gubiąc duszę swoją.

2. Czy jest coś takiego na świecie, co by człowiek mógł nazwać wytworem wyłącznie swojej pracy? Objaśnić na przykładach, jak według sprawiedliwości nie ma nic „mego”, a wszystko „nasze”. Przywłaszczenie darów natury i narzędzi wytwarzania jako złodziejstwo.

3. Jak własność, będąc grabieżą, wymaga do wprowadzenia do stosunków ludzkich czynnika państwowego. (Gdzie jest własność, tam jest zawsze ucisk polityczny).

4. Jak własność tworzy nędzę i zbrodnie. Objaśnić na przykładach, dlaczego przy własności osobistej, chociażby najsprawiedliwiej podzielonej, nigdy wszyscy ludzie nie mogliby być posiadaczami; dlaczego zawsze muszą być wydziedziczeni i wyzyskiwani. Własność jako źródło wszelkiego zła na świecie: kradzieży, zabójstw, wojen itd.

5. Jakby wyglądał świat bez własności? Komunizm, który by każdemu człowiekowi przyznawał jego naturalne prawo do życia, tj. do swobodnego korzystania ze wszystkiego.

6. Praktyczny wynik. Bojkot własności, jako obowiązek robotników: a) nie pożyczanie na procent, b) nie upominanie się sądowe o długi; c) nie procesowanie się o spadek majątkowy; d) nie przyjmowanie roli pośrednika najmu; e) zaniechanie wszelkiego geszefciarstwa, udziału w spółkach wytwórczych itp.; f) zaniechanie wszelkiego wyzysku domowego, jak korzystanie z pracy żony, dzieci itd.

III. PAŃSTWO.

Zadanie etyczne: wyrugowanie tych wszystkich pojęć i czynników moralnych, potrzeb, które sprawiają, że państwo jest dla ludzi czymś potrzebnym i użytecznym prywatnie. Doprowadzenie do moralnej negacji państwa, jako państwa w ogóle. Rozbudzenie rewolucyjne potrzeby bezpaństwowości we wszystkich stosunkach życia.

1. Państwo jako obrońca wyzysku. Polityka rządów względem robotników i kapitalistów w prawodawstwie, strajkach itp.

2. Państwo jako pośrednik w stosunkach prywatnych między ludźmi. Fakty mówiące, czym jest sprawiedliwość rządowa i jak wiele ludzie tracą, gdy używają pośrednictwa instytucji państwowych w swoich sporach prywatnych. Np. wyroki sądowe względem dzieci za kradzież popełnioną itp.

3. Państwo jako wykonawca użytecznych reform społecznych. Pokazać na przykładach takich, jak uwłaszczenie włościan, prawodawstwo fabryczne, kuratoria trzeźwości, jak sama reforma, w zasadzie dobra, psuje się i wypacza wskutek tego, że ją przeprowadza państwo.

4. Bezpaństwowe załatwienie spraw użyteczności publicznej przez inicjatywę prywatną i stowarzyszenia swobodne. Odpowiednie fakty z życia społeczeństw Anglii, Ameryki, Szwecji – swobodne szkoły i uniwersytety, stowarzyszenia higieniczne, walka z pijaństwem itp. Wykazać, jak doskonale życie ludzkie może obejść się bez państwa i co zyskuje na tym.

5. Wojsko potrzebne tylko klasom wyzyskującym. Wojsko jako narzędzie ucisku. Utożsamić czyny wojenne ze zwykłym zabójstwem. Opowiedzieć o takich faktach, jak np. zachowanie się Duchoborców, którzy rzucają broń podczas wojny.

6. Przysięga państwowa w wojsku, sądach itp. Dlaczego nie może zobowiązywać człowieka i nie powinna. Opowiedzieć fakty, które pokazują, jak zacofanie przysięgi rządowej może doprowadzić ludzi do popełnienia zbrodni – żołnierz np., który musi strzelać do swoich braci, krewnych, przyjaciół, lub złożenie przysięgi stać się może zgubą dla jakiego człowieka, być przyczyną wyroku, zawsze niesprawiedliwego.

7. Małżeństwo jako pożycie dwojga ludzi psuje się przez to, że jest instytucją państwową. Zależność prawna żony od męża i dzieci od rodziców, wynikające stąd niesprawiedliwości i ucisk domowy. Tylko rodzinna swoboda, tj. nie uwzględniająca przywilejów i zależności w swoim łonie, może zapewnić człowiekowi szczęście. Prawa, które upośledzają kobietę i dzieci w rodzinie.

8. Wynik praktyczny. Bojkot państwa: a) nie posługiwanie się instytucjami sądowniczymi i policyjnymi w żadnych sprawach, załatwianie sporów osobistych przez polubowne sądy towarzyszy; b) bojkot inspektoratu fabrycznego; samodzielne załatwianie wszelkich spraw fabrycznych przez zbiorowy nacisk, wywierany na fabrykanta bojkotem lub strajkiem; c) odmawianie wszelkiej pomocy policji i sądom w sprawach kradzieży w ściganiu przestępców, w świadczeniu przed sądem i urzędami; d) nie zanoszenie żadnych skarg przed urzędy policyjne lub sądowe. Ogólne wytworzenie opinii klasowej, że między państwem a robotnikami nie powinno być nic wspólnego.

IV. ZBRODNIA I KARA.

Zadanie etyczne łączy się tutaj z poprzednim, ponieważ moralna siła państwa zasadza się tutaj w znacznej części na tym, że ludzie cenią je i potrzebują go, jako wykonawcy sprawiedliwości wobec przestępców, i uważają jego system karny za środek skuteczny w zwalczaniu złego. Dojść zatem trzeba do antytezy: że żaden przymus społeczno-państwowy nie może ludzi uszlachetnić, ani też zła tamować, i że tak zwany wymiar sprawiedliwości jest zwyczajnym gwałtem nad jednostką ludzką.

1. Czy jest winny w znaczeniu prawnym i teologicznym? Objaśnić przykładami, jak przestępstwo wynika niezbędnie z warunków życia, wychowania, z ustroju społecznego, wreszcie z chorobliwego stanu duszy człowieka. Odpowiedzialności zatem być nie może.

2. Opowiedzieć, jak sądy oceniają przestępstwa, jaki jest wpływ kar i więzień na moralną stronę człowieka (więzienia jako szkoła występków).

3. Opowiedzieć fakty, w których przejawia się ludzka natura przestępców, zatem pokazać ich jako zdolnych do wyzwolenia się od zbrodni na innej drodze niż system karny.

4. Próby traktowania zbrodniarzy jako chorych (w Ameryce).

5. Czym zbrodnia zwalczy się? Jej zależność od ustroju społecznego i zanik w komunizmie.

V. GRZECH I CNOTA.

Zadanie etyczne: zwalczanie wszelkich pojęć dogmatycznych, katechizmowych o złym i dobrym, moralnym i niemoralnym. Postawienie natomiast, że jedyną cnotą i obowiązkiem jest braterstwo ludzi, jedynym grzechem krzywda ludzka, wszystko wolno robić, gdzie krzywdy nie ma; wszystko jest dobrem, gdzie jest wspólna przyjemność. Wyjaśnienie tej zasady na poszczególnych faktach, jak: a) miłość, zwalczanie katechizmowej moralności o miłości grzesznej; każda miłość szczera powinna jednakowy wzbudzać szacunek, zarówno ślubna, jak nieślubna; zło w miłości zjawia się tylko wtedy, gdy jest krzywda czyjaś; przy uwodzeniu kobiety zhańbiona jest nie kobieta, lecz uwodziciel; b) kłamstwo, kiedy bywa dobrem, a kiedy złem; fakty, kiedy mówienie prawdy jest złem, gdy pociąga za sobą krzywdę ludzką. (Mówienie prawdy przy śledztwach policyjnych, przed majstrami itp.); obowiązek zatajenia prawdy lub skłamania, gdy ocala się człowieka; c) zwalczanie etyki honoru, opowiedzieć postępowanie Ateńczyków, u których za zhańbionego uważany był ten, kto wyrządzał obelgę, nie zaś kto ją otrzymał. Głupota pojedynków. Etyka honoru wymaga najczęściej krzywdy ludzkiej, np. honor męża lub ojca, który mu nakazuje mścić na córce lub żonie; d) prostytucja, złem w prostytucji jest tylko ucisk i krzywda moralna kobiety, nic więcej. Opowiedzieć sprawę abolicjonizmu (agitacja za zniesieniem przymusowego zamykania prostytutek w domach rozpusty i opieki policyjnej nad nimi); zachowanie się socjalistów, którzy domagali się zniesienia domów rozpusty i zupełnej swobody dla prostytutek, zachowanie się partii burżuazyjnych i klerykalnych, które żądały zniesienia swobody prostytutek i obowiązkowego zamykania w domach dla przyzwoitości ulicy. Opowiedzieć fakty ucisku, który znosi ta kategoria kobiet. Skąd ona powstaje. Traktowanie prostytutki jako człowieka pokrzywdzonego; branie jej strony przeciw policji.

VI. SWOBODA ŻYCIA. PRACA.

Zadanie etyczne: obudzić w człowieku potrzebę życiowej swobody, swobody od pracy; wykorzenić nałóg pracy i utylitaryzmu geszefciarskiego oraz pojęcia pracy jako obowiązku i celu życia; życie powinno być pojmowane jako zagadnienie szczęścia, praca zaś jako zła konieczność, od której ludzie powinni stopniowo wyswobadzać się.

1. Zwalczanie katechizmowego pojęcia o pracy jako obowiązku, o pracy jako takiej, która uszlachetnia człowieka. Biblijne kłamstwo, że praca zjawia się od początku, jako rozkaz Boga. Pierwotni ludzie mniej pracowali, niż dzisiaj, gdy żyli w komunach.

2. Jak praca wyniszcza człowieka umysłowo, fizycznie, moralnie. Wpływ pracy na dzieci. Przez nadmiar pracy ludzie tępieją i ogłupiają się, a z tego wynika ucisk, jaki dziś panuje. Dlaczego bogatym i rządzącym tak zależy na tym, aby ludzie pracowali jak najwięcej? Nad zapracowanymi ludźmi łatwo panować.

3. Kiedy człowiek oswobodzi się od jarzma pracy? Opowiedzieć w jaki sposób czyni to komunizm.

4. Co daje człowiekowi swoboda życia?

Wynik praktyczny. Wywalczanie godzin swobodnych jako najważniejszy interes; rozszerzanie życia w kierunku różnych potrzeb i przyjemności, poszukiwanie zabaw, natury, piękna, zajęć umysłowych.

VII. SZOWINIZM.

Zadanie etyczne: wykorzenienie instynktów nienawiści plemiennej lub religijnej; w każdym robotniku bez względu na religię i narodowość widzieć towarzysza.

1. Opowiedzieć, kto rozbudza takie nienawiści; jest to interes rządów i kapitalistów. Urządzanie przez rząd judenhec.

2. Międzynarodowa solidarność robotników. Opowiedzieć, że ona jedna tylko może zbawić świat.

Edward Abramowski


Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w formie anonimowej i niezatytułowanej broszury, odbity w drukarni PPS w Londynie. Program ten zwany popularnie „Katechizmem”, zanim został sprowadzony do kraju, krążył w odpisach i na odbitce zrobionej na powielaczu i używany był jako program wykładów, głównie w środowisku tzw. kół etycznych, powstających z inicjatywy lub inspiracji Abramowskiego. Data napisania przypada prawdopodobnie na rok 1897/8. Tytuł „Program wykładów nowej etyki” został nadany przez Abramowskiego dopiero w 1917 roku. Po latach tekst wznowiono w: Edward Abramowski, „Pisma”, t. 1, Warszawa 1924 (drugie wydanie „Pism” w roku 1938). Przedruk za tym ostatnim źródłem, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł. Na potrzeby Lewicowo.pl tekst przygotował Wojciech Goslar.

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

__________________________________________________________________________________

Bunt łódzki w roku 1892*

Śmierć towarzyszy tylko podniecała pozostałych. Ze szczególną zaciętością odbijano jeńców. Jeńcy ci, zanim zostali wzięci, bronili się wściekle, raniąc i zabijając żołnierzy; sami też szli potem pokrwawieni, poranieni, ale z dumnym wejrzeniem. Gdy spotkanym towarzyszom udawało się ich odbić, to duch jeszcze wzrastał. Jedną partię jeńców udało się jednak silnemu oddziałowi wprowadzić do więzienia i tam natychmiast zaczęto ich katować na dziedzińcu, za zamkniętymi bramami. Krzyk katowanych tak podziałał na tłum, który się zebrał przed wejściem, że pomimo ognia, dawanego przez żołnierzy, rzucił się do szturmu z niewypowiedzianą zaciekłością. Bramy zostały i tu wyłamane; więzienie – zdobyte.

 

Dnia 1 maja 1892 r. było w Łodzi, jak wiadomo, trochę proklamacji, ale 1 maja przeszedł całkiem cicho, tak samo dnie następne. Policja pilnowała z początku skrzętnie; ale w ogóle trzeba tu przypomnieć, że policja i żandarmeria w Łodzi zostały porządnie zorganizowane dopiero po zaburzeniach w r. 1892, a przedtem były byle jakie. Dopiero dnia 5 maja wybuchły zaburzenia. Stanęła najpierw jedna niewielka fabryka w północno-zachodniej dzielnicy. Po krótkim zatargu między tymi, co chcieli strajkować, a tymi, co chcieli pracować, zwyciężyli pierwsi – i wszyscy wyszli na ulicę ze śpiewem, aby skłaniać i zmuszać i inne fabryki do pójścia za ich przykładem. Fabrykanci natychmiast dali znać do policji i do wojska. Było to około 11 rano. Tłum strajkujących wzrastał. W fabryce Szmita zastali oni bramy zamknięte i strażników przed i poza bramami. Pomimo to brama została wyłamaną i robotnicy z wewnątrz przyłączyli się do strajkujących. Tu jednak nadeszły oddziały wojska i policji i zaczęły chwytać pierwszych jeńców oraz prowadzić ich przez ulicę Piotrkowską, Nowy Rynek, Konstantynowską ku więzieniu.

Pierwszy taki oddział wojska z jeńcami spotkali na ulicy Konstantynowskiej robotnicy z położonej tam w pobliżu fabryki Poznańskiego. Jeńcy stawiali poprzednio opór; niektórzy byli pobici i pokrwawieni. Robotnicy od Poznańskiego zastąpili wojsku drogę (był to oddział piechoty) z postanowieniem odbicia jeńców. Z robotnikami połączył się ciągle rosnący tłum, w którym było też dużo kobiet. Niedaleko leżały kupy kamieni, przygotowanych do brukowania ulicy; ludzie zaczęli się w nie zbroić.

Tymczasem oficer prowadzący oddział oddalił się, został przy komendzie podoficer, który nie wiedział, co począć, nie śmiał wydać rozkazu strzelania. Kiedy jednak kamienie poczęły się sypać na wojsko, nie wiadomo, czy podoficer wydał komendę, czy żołnierze strzelili sami – padły strzały, były to pierwsze strzały w tym dniu. Zabiły one na miejscu pięć osób z tłumu, w tej liczbie jednego ucznia 5 klasy szkoły realnej, Żydka, i jedną babę, która miała fartuch pełny kamieni. Tłum jednak nie dał się odstraszyć, przeciwnie, rozwścieczony, zaczął coraz potężniej bombardować wojsko brukowcami; inne baby oddarły zabitej jej zapaskę z kamieniami i rzuciły się też na żołnierzy. Ci bronili się bagnetami, strzelali jeszcze, lecz napór licznego tłumu był tak straszny, że po chwili oddział, pozostawiając jeńców w rękach towarzyszy, zaczął uciekać w rozsypce ku Nowemu Rynkowi z powrotem. Na rogu jednej z ulic podoficer spotkał przechodzącego innego oficera i podbiegł do niego, prosząc, aby objął komendę i doprowadził żołnierzy do porządku, ale oficer ów poszedł dalej.

Było około 2 popołudniu, kiedy padły pierwsze strzały. Tymczasem przyszła od Hurki, zapytanego, depesza: striełat’, patronow nie żaliet’ [strzelać, nabojów nie żałować], i zaczęła się strzelanina w różnych punktach miasta. Wojsko jednak działało pojedynczymi oddziałami, a tłumy zbuntowanych robotników ciągle wzrastały i bynajmniej nie cofały się przed walką z wojskiem. Śmierć towarzyszy tylko podniecała pozostałych. Ze szczególną zaciętością odbijano jeńców. Jeńcy ci, zanim zostali wzięci, bronili się wściekle, raniąc i zabijając żołnierzy; sami też szli potem pokrwawieni, poranieni, ale z dumnym wejrzeniem. Gdy spotkanym towarzyszom udawało się ich odbić, to duch jeszcze wzrastał. Jedną partię jeńców udało się jednak silnemu oddziałowi wprowadzić do więzienia i tam natychmiast zaczęto ich katować na dziedzińcu, za zamkniętymi bramami. Krzyk katowanych tak podziałał na tłum, który się zebrał przed wejściem, że pomimo ognia, dawanego przez żołnierzy, rzucił się do szturmu z niewypowiedzianą zaciekłością. Bramy zostały i tu wyłamane; więzienie – zdobyte. Tłum rzucił się w dalszym ciągu ku koszarom – tam już zastał bardzo niewiele wojska, i to się, strzelając, wycofało; i koszary wpadły w ręce powstańców, którzy jednak broni, ani amunicji tam nie znaleźli.

Czym sobie wytłumaczyć to powodzenie powstańców? Wojska było wprawdzie w Łodzi w owej chwili tylko 4000, ale przecież sądzić należy, że gdyby było chciało, mogłoby się było bezwarunkowo w więzieniu i w koszarach obronić. Możliwe więc jest i prawdopodobne, że wycofanie się wojska z Łodzi ku Konstantynowu było celowe, odpowiadało planowi stłumienia buntu. Zaznaczamy jeszcze, że napór ludzi był tak wściekły, że w wielu miejscach żołnierze sami stawiali barykady z dorożek itp., aby zza nich dopiero móc strzelać do ludu; w dwóch miejscach zaś, jak opowiadano, żołnierze nie wykonali rozkazów strzelania do robotników. Jedna z tych rot miała być złożoną z małorusinów, druga – mieszana; później opowiadano sobie, że żołnierzy bez robienia skandalu porozdzielano między inne roty. Dość, że wojsko całe wycofało się około 4 popołudniu z miasta. Z wojskiem, ma się rozumieć, uciekły też wszystkie władze, burmistrz Pieńkowski, policmajster Danilczuk, najgorsi złodzieje, i część fabrykantów. Ci, co nie zdążyli, drżeli ze strachu, siedzieli pozamykani w domach, za zamkniętymi okiennicami nawet; słyszałem o jednym, który ofiarowywał 40 000 rubli komuś, żeby go wyprowadził za miasto. Ale w samej Łodzi panował porządek; nie rabowano, nie zabijano. Tylko nastrój mas robotniczych był nadzwyczaj dumny, tryumfujący. Nastrój ten udzielał się części inteligencji. Nawet panny mówiły o tym, żeby iść razem z robotnikami. Jednak większość inteligencji siedziała cicho po domach; wiem tylko o niektórych wypadkach, że młodsi chwytali za rewolwer, biegli na ulicę, mieszali się z tłumem, chodzili z nim wszędzie, strzelali do wojska. Słyszałem też, że robotnicy niektórzy sarkali między sobą na socjalistów, że proklamacje rozrzucają, a później w ruchu ich nie ma.

Inaczej działo się tymczasem na Bałutach. Tam pobytowi złodzieje zaraz skorzystali ze sposobności i zaczęli rozbijać. Żyd rzeźnik, broniąc swej własności, trzasnął jednego z napastników toporem po głowie i zabił na miejscu. Czy to podziałało, czy też rzeczywiście, jak przypuszczano, policja, która w Łodzi, jak wszędzie, była w najlepszym porozumieniu ze złodziejami, wycofując się, dała im wskazówkę, aby bili Żydów, w celu zamącenia i sparaliżowania ruchu, dość że zaczął się na Bałutach straszliwy pogrom Żydów, rabowanie, pustoszenie mieszkań, mordowanie, szczególnie małych dzieci. Chociaż masa robotników łódzkich nie brała w tym udziału, jednak zajścia te zachwiały mocno ich nastrój, wzbudziły wahanie się i niepewność.

Nie objawiło się to natychmiast. Po wyjściu wojska robotnicy czuli się panami Łodzi i myśleli nawet o jej obronie. Broni wprawdzie nie mieli, bo obydwa sklepy z bronią zostały całkowicie przez wojsko przed wyjściem opróżnione i broń zabrana. Wojsko zostawiło tylko w pośpiechu dwie armaty przed cerkwią, którą poprzednio kazano przede wszystkim zabezpieczyć. Armaty te stały przed cerkwią i nie przeszkodziły ludowi powybijać w cerkwi wszystkich szyb kamieniami. Że jednak część przynajmniej robotników myślała o obronie miasta, świadczy ten fakt, że grupy wychodziły na plant kolei i psuły relsy. Plant był już strzeżony przez wojsko, które koncentrowało się na stacji Andrzejów; robotnicy jednak przepędzili pierwszą, nieliczną straż i dopiero przez nadbiegające posiłki zostali wyparci, i plant doprowadzony do porządku.

Około 4 i pół popołudniu tłumy robotników zapełniły wielki rynek. Przyniesiono tam trupy poległych; był między nimi i ów zabity przez rzeźnika. Wystąpiło paru mówców i zaczęli dowodzić, że trzeba teraz wybrać wodza – „króla polskiego”. I wybrano tego „króla polskiego”: został nim niejaki W., krawiec-łatacz z zawodu, którego i przedtem znałem i spotykałem. Zobaczyłem go też, jak wszedł na stół i zaczął mowę, której jednak z powodu odległości słyszeć nie mogłem. Gdy tak mówił, nagle od strony przeciwnej ulicy Konstantynowskiej wpadł silny oddział kozaków konnych. Chociaż bowiem wojsko było wyszło z miasta i zaczęło je otaczać z różnych stron, podjazdy takie wpadały od czasu do czasu, przelatywały co koń wyskoczy po ulicach, na których nie było ani placówek robotniczych, ani żadnych środków obronnych. Kozacy, tratując i rozpędzając tłum, rzucili się ku W…., pochwycili go i popędzili ulicą Konstantynowską. Posypały się za nimi kamienie; część tłumu rzuciła się w pogoń z krzykiem: „Króla zabrali!” – ale go nie odbito.

Później widziałem byłego „króla” na ulicach Łodzi; był znów krawcem-łataczem. Podobno zsieczono go okrutnie, potrzymano krótki czas i wypuszczono.

Ogromna masa robotników nad wieczorem zebrała się na Księżym Młynie i odbyła tam naradę, której rezultatem było gromadne wyjście do lasu Konstantynowskiego. Przez dobre dwie godziny przeciągał tłum w porządku pryncypalną ulicą miasta, Piotrkowską, ku Nowemu Rynkowi i ulicy Konstantynowskiej butnie, śpiewając i bijąc laskami po zamkniętych okiennicach burżujów, niosąc zapasy jedzenia. W lesie rozłożono się obozowiskiem.

Tymczasem ściągano wojsko ze wszystkich stron. Z Kalisza dragoni, z Wielunia kozacy przybyli forsownym marszem na rano. Przyszło też wojsko z Częstochowy, z Piotrkowa, później i z Warszawy. Po paru dniach było w Łodzi wojska 40 000. Ale już nazajutrz rano, po wyjściu robotników do lasu, zaczęło ono z powrotem z różnych stron wchodzić do miasta. Najpierw o świcie wpadały całym pędem silne patrole konne; wydawano rozkazy, aby wszędzie okiennice i drzwi były pozamykane, aby nikt nie śmiał wychodzić na ulicę pod niebezpieczeństwem śmierci. Pomimo to, gdy wchodził pierwszy oddział piechoty od strony Księżego Młyna, z najwyższego piętra jednego domu gruchnęły do niego dwa strzały, co miało ten skutek, że żołnierze poszli w rozsypkę i zaczęli uciekać. Strzelano też do żołnierzy z budującego się domu przy ulicy Konstantynowskiej; żołnierze wpadli tam, ale nikogo nie schwytali. Później jeszcze przez szereg dni ginęli szczególniej kozacy, jeżdżący małymi grupkami na patrole; znajdowano ich pod mostem na rzeczce Łódce, w sąsiedztwie Bałut.

Z robotnikami, obozującymi w lesie, rząd zaczął pertraktacje. Miller, gubernator piotrkowski, który zaraz przyjechał, żądał wybrania delegatów. Robotnicy odmówili i zażądali, aby Miller do nich przyjechał. Podczas swej bytności dostał kamieniem. Robotnicy stopniowo wrócili do miasta i poszli do roboty. Fabrykanci, przerażeni, byliby im porobili na razie jak największe ustępstwa; ale Miller najsurowiej tego zakazał.

Robotników zabitych, tych tylko, których pogrzebano po wejściu wojska do miasta, było 108. Żołnierzy zabitych i ciężko rannych podawano na 51. I jedna, i druga liczba są prawdopodobnie niższe, niż w rzeczywistości.

Robotników obojga płci, którzy brali udział w rozruchach, było najmniej 100 000. Do łódzkich przyłączyli się zgierscy i pabianiccy, którzy nadciągnęli zaraz w kilka godzin po początku rozruchów. Ruszyli się też i chłopi okoliczni, którzy mają w Łodzi krewnych i znajomych. Słysząc, że „nasi biją”, a to znów że „naszych biją moskale”, a to, że Żydzi, a to że burzą moskale kościoły, gromada za gromadą szła z widłami, cepami, z czym kto mógł. Ale już ich wojsko nie przepuściło. Brano tylko grzecznie po kilkunastu, wprowadzano do miasta i pokazywano, że kościoły stoją nienaruszone, o czym oni świadczyli pozostałym; uspokojone gromady wracały do domów.

Długo jeszcze trwało wrzenie w Łodzi; lecz później masy opanowało długotrwałe zniechęcenie.

Ł.
* Historia wielkiego ruchu robotniczego w Łodzi dotychczas nie jest prawie znaną. Był to ruch żywiołowy, nieprzygotowany, niekierowany i niespodziewany, a rząd, przerażony rozmiarami ruchu, robił wszystko, co mógł, aby się wieści o nim nie rozeszły i aby o tym zapomniano. Drukując wspomnienie jednego z naocznych świadków, nie możemy brać na siebie odpowiedzialności za ścisłość jego przedstawienia rzeczy; dlatego wzywamy i innych świadków, którzy niniejsze opowiadanie sprostować lub dopełnić by mogli, aby się do nas zwracali ze swymi wspomnieniami. W ten sposób uda nam się może zbudować całkowitą historię tego ruchu i pozwoli na wyprowadzenie z niej wniosków. Wydawcy.

 

Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w pracy „Z pola walki. Zbiór materiałów tyczących się polskiego ruchu socjalistycznego”, wydanego nakładem Polskiej Partii Socjalistycznej, w drukarni partyjnej, Londyn 1904. Wydawnictwo to nawiązywało tytułem do publikacji z roku 1886, wydanej w Genewie w wydawnictwie „Walki Klas”, opisującej proces działaczy I Proletariatu. Wydawnictwo londyńskie uznaje się za jeden z pierwszych przejawów rodzenia się w ruchu socjalistycznym poczucia konieczności dokumentowania dziejów tego ruchu. Autorem powyższego tekstu, skrytym za literą Ł., był Stanisław Wrzosek, a jego relację w Wiedniu w 1901 r. spisał Kazimierz Kelles-Krauz. Sam tekst i powyższe informacje podajemy za reprintem „Z pola walki”, opublikowanym przez Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1986, z posłowiem Feliksa Tycha. Poprawiono pisownię wedle obecnych reguł. Na potrzeby Lewicowo.pl tekst przygotował Piotr Kuligowski.

 

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

 

Deklaracja programowa Polskiej Młodzieży Społeczno-Demokratycznej [1937]

Polska jest dobrem wspólnym, przeto rozwijająca się w ramach sprawiedliwości społecznej Jej polityczna, gospodarcza i kulturalna potęga jest celem zasadniczym, nad spełnieniem którego winno pracować całe społeczeństwo. Pragniemy stać się organizacją całej ideałem patriotyzmu, demokracji i postępu przejętej młodej inteligencji, gdyż wychodzimy z założenia, że właśnie inteligencja pracująca stać się winna pomostem łączącym element chłopski i robotniczy w jedną wielką Polskę Pracy.

 

Obecny stan polityczny, gospodarczy i kulturalny Polski ulec musi zasadniczej przebudowie. Przemiany te wprowadzić należy w oparciu o a) postęp, b) demokrację, c) patriotyzm.

a) Postęp

Musimy stać się społeczeństwem na wszystkich polach prącym naprzód i tworzącym nowe wartości tak gospodarcze, jak i kulturalne, społeczeństwem, które nie zawaha się nigdy przed naginaniem swej struktury do potrzeb życia. Ten stały dynamizm stać się winien treścią naszych dążeń, a realizacja jego możliwa jest tylko w oparciu o wolnych i wartościowych ludzi. Wartość człowieka mierzymy jego przydatnością dla ogółu, użyteczność ta zaś jest funkcją moralności, talentu, wykształcenia, a przede wszystkim pracy człowieka.

Uznając poza tym istnienie pewnych emocjonalnych czynników, życiem ludzkim rządzących (np. patriotyzm, wiara), odrzucamy pojęcie materializmu dziejowego jako jedyne wytłumaczenie poczynań społecznych.

b) Demokracja

Państwo nie może być, jak stało się to w państwach totalnych, oderwanym od życia absolutem, lecz istnieje ono dla dobra ogółu obywateli, będąc zaś wyrazem woli zbiorowej, zapewnić ma każdemu wolność osobistą, wypływającą z podstawowych praw człowieczeństwa i równość startu dla każdego. Dążeniem naszym jest społeczeństwo bezklasowe, chociaż w chwili obecnej uznajemy, że istnieją tak klasy, jak i walka między nimi.

c) Patriotyzm

Polska jest dobrem wspólnym, przeto rozwijająca się w ramach sprawiedliwości społecznej Jej polityczna, gospodarcza i kulturalna potęga jest celem zasadniczym, nad spełnieniem którego winno pracować całe społeczeństwo.

Pragniemy stać się organizacją całej ideałem patriotyzmu, demokracji i postępu przejętej młodej inteligencji, gdyż wychodzimy z założenia, że właśnie inteligencja pracująca stać się winna pomostem łączącym element chłopski i robotniczy w jedną wielką Polskę Pracy.

Jesteśmy organizacją całkowicie niezależną i samodzielną i nie znajdujemy odpowiednika w żadnej organizacji politycznej starszego społeczeństwa.

Wierzymy głęboko, że w oparciu o uczciwe i słuszne zasady staniemy się przez uczciwe postępowanie wykonawcami naszych założeń, wypracowanych w dużej mierze przez naszych ideowych poprzedników z doby powstań, organizacji niepodległościowo-rewolucyjnych i walk o niepodległość, przez wielkich myślicieli i pisarzy, którzy stali się twórcami polskiej demokratycznej tradycji.

Stwierdzamy, że zawsze dążyć będziemy do współpracy i konsolidacji wszystkich demokratycznych żywiołów, stojących na stanowisku państwowości polskiej, natomiast walkę bezwzględną wypowiadamy wszelkim przejawom faszyzmu i reakcji, komunizmowi i innym na szkodę Polski działającym prądom.

I. Ustrój

W celu zrealizowania sprawiedliwości społecznej domagamy się silnego państwa, opartego na ustroju demokratycznym, który ma za zadanie pogodzić wolność jednostki z dobrem i zabezpieczeniem siły politycznej i gospodarczej ogółu społeczeństwa. Przez takie państwo rozumiemy republikę mającą:

1. wybrany przez ogół, będący wyrazem woli społeczeństwa organ ustawodawczy;

2. a) posiadający oparcie w społeczeństwie rząd, odpowiedzialny przed parlamentem, ale nie będący przedmiotem rozgrywek partii i grup, b) szeroko rozbudowany samorząd terytorialny i gospodarczy, który jest najlepszą szkołą wyrobienia obywatelskiego i realną formą uspołecznienia i demokratyzacji władzy;

3. niezależne, o przewidzianym trybie sądy. Domagając się takiego ustroju, przeciwstawiamy się wyraźnie komunizmowi i faszyzmowi w jakichkolwiek formach, gdyż ustroje te są zaprzeczeniem demokracji i negacją praw człowieka.

Zwalczamy przeto wszelkie próby wprowadzenia i propagandę obcych haseł i niezgodnych z naszym duchem i naszą kulturą prądów ustrojowych.

II. Przebudowa społeczno-gospodarcza

W ramach dzisiejszego ustroju wolno-kapitalistycznego jest niemożliwe usunięcie wyzysku, realizowanie sprawiedliwości społecznej, a przede wszystkim zapewnienie każdemu dostatecznych warunków bytu.

Dążyć będziemy do ustroju, w którym usunięta zostanie krzywda i wyzysk, w którym podział dochodu społecznego rozłożony zostanie sprawiedliwie na ogół obywateli, a regulowany będzie w zależności od pracy, wykształcenia i zdolności jednostki.

Środkiem do osiągnięcia tego jest gospodarka planowa, koordynowana przez fachowy organ gospodarczy, a zapewniająca każdemu minimalny poziom stopy życiowej, który by dawał możność zaspokojenia potrzeb cywilizowanego człowieka.

Uznając własność prywatną jako jedną z podstaw życia społecznego, dążyć będziemy do jej ograniczenia tylko w tych wypadkach, w których wymaga tego interes społeczeństw.

 

Powyższy dokument powstał prawdopodobnie 30 listopada 1937 r. na zebraniu założycielskim Polskiej Młodzieży Społeczno-Demokratycznej. Drukiem ukazał się w piśmie „Orka na Ugorze” nr 4(30) z dn. 11. II. 1938 r. Po latach zamieszczono go w książce „Materiały do historii Klubów Demokratycznych i Stronnictwa Demokratycznego w latach 1937-1939”, wstęp i opracowanie Leona Chajna, część 2, Warszawa 1964. Przedrukowujemy go za tym ostatnim źródłem. Na potrzeby Lewicowo.pl tekst przygotował Piotr Grudka.

 

Polska Młodzież Społeczno-Demokratyczna była organizacją utworzoną we Lwowie, w środowisku tamtejszej postępowej inteligencji, współpracowała z lokalnym Klubem Demokratycznym, a następnie z lwowskim oddziałem Stronnictwa Demokratycznego – ugrupowania zrzeszającego lewicowo-postępową inteligencję i ludzi wolnych zawodów. PMS-D sympatyzowała z syndykalizmem, część jej członków działała w Związku Związków Zawodowych po jego silnym zwrocie w lewo w II połowie lat 30. Była też bardzo aktywna w przeciwdziałaniu antysemickim ekscesom endeckim na uczelniach. Prezesem Rady Naczelnej PSM-D był m.in. Jerzy Lerski, słynny w czasie II wojny światowej „Jur”, emisariusz Komendy Głównej AK i kurier rządu RP na uchodźstwie.

 

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

 

__________________________________________________________________________________

 

Kautsky vs. Trocki [1922]

Komuna Paryska zniosła wojsko stałe; usunęła policję polityczną; oparła swój ustrój na głosowaniu powszechnym itd., podczas gdy bolszewizm stworzył potęgę armii, zaprowadził samodzierżawie policyjnej czerezwyczajki i zamiast powszechnego głosowania przeprowadził rządy kliki. Przez pewien czas te rządy kliki były usprawiedliwiane tym, że Rosja znajduje się w stadium „przejściowym” do socjalizmu; skoro jednak z bezpośredniego przejścia do socjalizmu zrezygnowano i wprowadzono „nowy kurs” – jakież więc mają usprawiedliwienie te rządy oligarchów i terror. Przestają więc być zjawiskiem „przejściowym” i stają się zwykłym despotyzmem.

 

Mamy przed sobą już czwartą pracę Kautsky’ego o bolszewizmie.

Kautsky, jak wiadomo, jest powszechnie uznanym teoretycznym wodzem marksizmu. Nic dziwnego, że jego prace o bolszewizmie wywołały gwałtowne repliki ze strony wodzów bolszewizmu rosyjskiego. Lenin poświęcił Kautsky’emu całą broszurę, przedstawiając go jako „renegata”. Trocki w odpowiedzi na przedostatnią pracę Kautsky’ego pod tytułem „Terroryzm i komunizm” napisał obszerną książkę, którą również nazwał „Terroryzm i komunizm. Anty- Kautsky”.

Otóż czwarta praca Kautsky’ego, która leży przed nami, jest odpowiedzią na tę właśnie wspomnianą książkę Trockiego. Książka Trockiego ukazała się w lecie roku 1920, czyli jeszcze przed rozpoczęciem tzw. nowego kursu bolszewickiego. Książka Trockiego była nie tylko przeniknięta całkowicie wiarą w zbawczą potęgę „jedynego planu” i terroru, ale była po prostu peanem na cześć starej bolszewickiej idei urzeczywistnienia bezpośredniego socjalizmu w Rosji przy pomocy (jak się wyrażał Trocki) „żelaza i krwi”. Praca Trockiego była jednak tylko łabędzią pieśnią starego kursu. Niebawem twarda rzeczywistość gospodarcza i polityczna zmusiła rządy bolszewickie kurs radykalny zmienić i zamiast wprowadzania socjalizmu przy pomocy gwałtu, nastąpiła era protegowania kapitalizmu. Tak bankrutowała teoria i praktyka bolszewicka. Całą tę niezmiernie ciekawą ewolucję praktyki i teorii bolszewickiej starałem się przedstawić i zanalizować w książce pt. „Bankructwo bolszewizmu” (Warszawa 1922, nakładem Księgarni Robotniczej). Odsyłam czytelnika do tej książki, w której niezawodnie znajdzie cały szereg faktów, cyfr i cytat, nieznanych, albo niezużytkowanych przez Kautsky’ego. Otóż ta ewolucja bolszewizmu stała się najlepszą krytyką bolszewickiej polityki.

Książka Kautsky’ego wyciąga z tego faktycznego bankructwa ciekawe wnioski teoretyczne i przypomina nam, którzy w powodzi demagogii komunistycznej zapomnieli nieraz o podstawach socjalizmu, kardynalne cechy socjalistycznego światopoglądu. Z czterech prac Kautsky’ego o bolszewizmie uważam tę ostatnią pracę, znajdującą się przed czytelnikiem, za najlepszą.

Jak widzimy, książka Kautsky’ego jest pracą polemiczną. Posiada więc wprawdzie wszystkie zalety, ale też i wady książki polemicznej: nie stawia sobie za zadanie odpowiedzieć na wszystkie kwestie związane z bolszewizmem, lecz tylko na niektóre. Stąd wypływa fakt, że niektóre zasadnicze kwestie nie zostały w książce Kautsky’ego oświetlone należycie. Spróbujemy w krótkich słowach zwrócić uwagę czytelnika na te braki książki Kautsky’ego.

Trzy główne kwestie rozpatruje Kautsky. Przede wszystkim kwestię demokracji. I oczywiście przychodzi do wniosku, że wszelka próba organizowania robotników, przygotowywania ich do zwycięstwa i nawet utworzenia rządów robotniczych bez gwarancji demokratycznej – jest nonsensem Zwłaszcza na zachodzie, powiada Kautsky, gdzie stronnictwa nierobotnicze są uświadomione i silnie zorganizowane, niepodobna zrozumieć, dlaczego robotnicy łatwiej mają zwyciężyć burżuazję w otwartym boju, niż w akcji legalnej, demokratycznej, przez uzyskanie stopniowe większości. Jest to rzeczywiście stanowisko zasadniczo zupełnie słuszne. Jednakowoż słowa Kautsky’ego (str. 36 niemieckiego wydania) wymagają uzupełnienia. Po pierwsze Kautsky, analizując bezpodstawność wiary w łatwe zwycięstwo socjalistyczne mniejszości na zachodzie, niedostatecznie uwydatnia specyficzne przyczyny rosyjskie, które pozwoliły jednak w Rosji drobnej mniejszości zdobyć rządy w kraju. Po drugie, Kautsky w danym wypadku nie zastanawia się nad kwestią, czy można aż tak bezwzględnie przeciwstawić hasło legalnej akcji demokratycznej metodom mniejszości, metodom zbrojnym.

Co do pierwszego punktu, a więc co do przyczyn łatwego zwycięstwa w Rosji, zaś wielkich trudności dla proletariatu na zachodzie, należy zastanowić się nad istotą bolszewizmu, nad jego społecznymi źródłami. Czyni to znakomicie austriacki marksista Otto Bauer w książce o bolszewizmie („Bolszewizm czy socjalna demokracja”), która została wydana w języku polskim i którą gorąco polecamy czytelnikowi, jako uzupełnienie wywodów Kautsky’ego. Bauer widzi główne źródła zwycięstwa bolszewików w rewolucyjności chłopa rosyjskiego, dla którego rewolucja bolszewicka była sposobnością do podziału dóbr ziemskich i do likwidacji feudalizmu. Ten rewolucyjny chłop rosyjski, likwidujący feudalizm, był i jest podstawą rosyjskiego bolszewizmu. Innymi słowy, rosyjska rewolucja bolszewicka mimo całkowicie odmiennej swojej frazeologii, przypomina w istocie swojej wielką francuską rewolucję z 1789 r. Tu i tam – piękne słowa, ale treścią likwidacja feudalizmu i przejście do burżuazyjnego ustroju. Na zachodzie jednakowoż chłop nie jest rewolucyjny, gdyż tam feudalizm dawno jest zlikwidowany: i chłop francuski stał się podporą reakcyjnego bloku narodowego, chłop austriacki – klerykalnej partii chrześcijańsko-socjalnej, chłop bawarski poparł katolickich centrowców i monarchistów itd. Tu tkwi jedna z najpoważniejszych różnic pomiędzy Rosją a Zachodem. Sam Lenin akcentował tę zasadniczą różnicę w jednej ze swych broszur, stwierdzając, że trzy właściwie warunki pomogły zwycięstwu rosyjskiego proletariatu: 1) rewolucyjność chłopa; 2) to, że wielkie państwa reakcyjne były zajęte wojną; 3) to, że olbrzymie przestrzenie Rosji dały możność zwycięstwa nad denikinami i kołczakami. Łatwo zrozumieć, że wobec tej analizy socjalnej stosowanie metody rosyjskiej do stosunków zachodnioeuropejskich nie ma żadnej racji bytu. Natomiast łatwiej możemy zrozumieć, dlaczego w Rosji mimo słabość proletariatu zwycięstwo bolszewików stało się faktem. Należy przy tym jednak przypomnieć, że i metoda demokratyczna dała w Rosji zwycięstwo wprawdzie nie bolszewikom, ale w każdym razie socjalistom. Według analizy samego Lenina, skład rosyjskiej konstytuanty, rozpędzonej przez bolszewików, przedstawiał się jak następuje:

Bolszewicy – 9 000 000 głosów – 25%

Mienszewicy i socjaliści rewolucjoniści – 22 000 000 głosów – 62%

Partie burżuazyjne itp. – 4 000 000 głosów – 13%.

Czyli, że już wybory do konstytuanty (metoda demokratyczna) pokazały, że w Rosji wprawdzie nie ma większości dla bolszewików, ale jest większość za socjalistami, czyli że w danym wypadku większość kraju wypowie się za poparciem bolszewików, którzy przeprowadzą podział gruntów. Wiadomą bowiem jest rzeczą, że obiektywny sens zwycięstwa bolszewików nad denikinami, judeniczami, kołczakami i wranglami był ten, iż chłopi poparli bolszewików, widząc w owych carskich generałach reakcję zamierzającą z powrotem odebrać zdobyte przez chłopów grunta.

Te rozważania pomogą nam zrozumieć ową łatwość, z jaką zastosowano antydemokratyczną metodę w Rosji. Teraz druga kwestia, związana z demokracją. Kautsky stawia w swej książce metodę demokratyczną, metodę zdobywania większości, jako metodę niemal absolutną. To znaczy, jak gdyby nie uznaje możliwości stosowania innej metody na zachodzie w żadnych warunkach. Wspomina jednak na stronie 36 niemieckiego wydania, że metoda demokratyczna może być stosowana tylko „w normalnych warunkach”. To słuszne. Nie mówi jednak, jakie stosunki są nienormalne, wskazuje tylko na Rosję. Ale to nie wystarczy. Tu zachodzi cały szereg kwestii bardzo poważnych, których rozstrzygać na marginesie książki Kautsky’ego nie będziemy, ale na które pragniemy zwrócić uwagę czytelnika. Zachodzi mianowicie pytanie, czy np. warunki pewne nie zmuszą proletariatu chwycić za broń w razie zamachu stanu ze strony burżuazji. Co prawda, można powiedzieć na to, że w tym wypadku będzie chodziło robotnikom nie o naruszenie zasady demokratycznej, lecz raczej o obronę takowej. Ale skoro się mówi o zdobywaniu większości z jednej strony, zaś o akcji zbrojnej z drugiej, a więc o przeciwstawieniu tych dwóch metod, należy mieć na uwadze także i tę ewentualność, walki zbrojnej – w ogóle rewolucyjnej. Przypominamy czytelnikom, że tzw. tezy czwartej (wiedeńskiej) międzynarodówki właśnie bynajmniej nie wykluczają metody rewolucyjnej, zwłaszcza w krajach, gdzie reakcja przeciwstawia robotnikom silny aparat ucisku. Tak samo program PPS, jak wiadomo, bynajmniej nie wyrzeka się akcji rewolucyjnej w pewnych warunkach.

Może jednak jest niesłusznie przeciwstawiać akcję rewolucyjną demokracji. Przypuśćmy. Zachodzi jednak druga, już mniej bezsporna kwestia: czy zawsze i na każdym miejscu (niezależnie od momentów rewolucyjnych) metoda zdobywania rządów musi być metodą stopniowego uzyskiwania większości. Oczywiście pod tym względem nie zachodzi np. zasadnicza trudność w takiej Anglii, gdzie proletariat ma większość w kraju; tak samo nie ma większych trudności zasadniczych w uprzemysłowionych Niemczech, które przytacza Kautsky jako przykład. Jeśli weźmiemy kraje zacofane pod względem struktury gospodarczej, jak np. Jugosławię, albo chociażby np. Francję, to zobaczymy, że nasza kwestia nie będzie taka prosta. Jeśli np. rewolucja socjalna w tej lub innej formie (przypuśćmy nawet w formie zdobycia legalnej większości w parlamentach) rozgorzeje w Niemczech, Anglii, Czechosłowacji, Austrii itd. – czy może wówczas proletariat francuski niewzruszenie, spokojnie czekać, aż ewolucja gospodarcza i propaganda socjalizmu doprowadzą do zdobycia większości w kraju. Zresztą czy wówczas z żywiołową siłą nie nastąpi wybuch proletariacki?

Widzimy, że zagadnienie to nie jest takie łatwe. Oczywista, bankructwo bolszewizmu i straszliwe następstwa rządów kliki w Rosji powodują Kautsky’ego słusznie do przeciwstawienia fantastycznej teorii mniejszości – poglądów demokratycznych. Jednakowoż, jak widzimy, zachodzi tu szereg zagadnień teoretycznych, przez Kautsky’ego niedostatecznie oświetlonych.

Tyle co do pierwszej części pracy Kautsky’ego. Druga jest poświęcona zagadnieniom dyktatury. Doskonałe tu są analizy Komuny Paryskiej i psychologii bolszewizmu. Kautsky powołuje się na słowa Engelsa z roku 1891, że Komuna Paryska była właśnie dyktaturą proletariatu i dobitnie wykazuje, że rządy bolszewickie nic nie mają wspólnego z metodą Komuny Paryskiej, a więc nie mają nic wspólnego z istotną dyktaturą proletariacką. Komuna Paryska zniosła wojsko stałe; usunęła policję polityczną; oparła swój ustrój na głosowaniu powszechnym itd., podczas gdy bolszewizm stworzył potęgę armii, zaprowadził samodzierżawie policyjnej czerezwyczajki i zamiast powszechnego głosowania przeprowadził rządy kliki. Przez pewien czas te rządy kliki były usprawiedliwiane tym, że Rosja znajduje się w stadium „przejściowym” do socjalizmu; skoro jednak z bezpośredniego przejścia do socjalizmu zrezygnowano i wprowadzono „nowy kurs” – jakież więc mają usprawiedliwienie te rządy oligarchów i terror. Przestają więc być zjawiskiem „przejściowym” i stają się zwykłym despotyzmem.

Zwracamy dalej uwagę czytelników na ciekawą analizę społeczno-psychologiczną podstaw bolszewizmu w Rosji. Tak samo, jak niegdyś anarchista Bakunin wierzył w bezpośrednie przejście do ustroju przyszłości i w cudotwórczą potęgę Centralnego Komitetu, tak samo czynili to bolszewicy. I tak samo, jak Bakunin rozbił I międzynarodówkę, tak samo Lenin rozbił II; obaj myśleli, że ich czyn jest rewolucyjny, dokonany w imieniu najbardziej rewolucyjnej, najbardziej postępowej części proletariatu. Nie rozumieli tego, że są właśnie w Rosji reprezentantami nie najbardziej postępowej, lecz najbardziej zacofanej części proletariatu, i swego dzieła rozbijania jedności proletariatu dokonują jako reprezentanci specyficznych, zacofanych warunków rosyjskich. Tak samo i wiara w „plan”, cechująca centralistów leninowskiego typu, jest specyficznie rosyjskim zjawiskiem; nigdzie na zachodzie niepodobna sobie wyobrazić takiej niewiary w jednostkę, takiego braku indywidualności, takiej wiary w posłuszeństwo ślepe mas! To są pierwiastki czysto azjatyckie, to jest spadek po rosyjskim samodzierżawiu.

Ten centralizm, ta wiara we wszechmoc państwa nie doprowadziły do niczego, i Kautsky słusznie konstatuje, że rządy bolszewickie zniszczyły w Rosji nawet te słabe przesłanki socjalizmu, jakie tam istniały w postaci wielkiego przemysłu, i cofnęły Rosję do XVIII wieku. W ten sposób bolszewizm działa reakcyjnie i zmusza Rosję do szukania pomocy u kapitalistów zachodnioeuropejskich. Rządy rosyjskie doprowadziły do tego, że Rosja staje się stopniowo kolonią zachodnioeuropejskiego kapitalizmu, zaś bolszewicy faktycznymi sojusznikami zachodnioeuropejskiego kapitału – przeciwko własnemu proletariatowi.

Kautsky nie przytacza żadnych cyfr. Wobec braku miejsca i my nie możemy tu przytoczyć wielu danych faktycznych. Zwrócimy jednak uwagę czytelnika, jako na rzecz niezmiernej wagi, że książka Kautsky’ego została napisana w początkach nowego kursu rosyjskiego i dlatego całe faktyczne bankructwo starego bolszewickiego systemu jeszcze się nie ujawniło. Może czytelnik zechce przejrzeć ciekawą książkę S. Zagórskiego, profesora piotrogrodzkiego „Współczesna ewolucja bolszewizmu rosyjskiego” z przedmową Vanderveldego (tylko po francusku: „L’évolution actuelle du bolchevisme russe, Paris, Povolotzky Editeur)”. Ciekawy bilans starego kursu gospodarki bolszewickiej przedstawia nam w swej rosyjskiej broszurze R. Rakietow: „Szkic gospodarczej i finansowej sytuacji Rosji współczesnej”. Na podstawie oficjalnych danych bolszewickich Rakietow konstatuje nie tylko straszliwą ruinę całego przemysłu rosyjskiego, ale i miasta w ogóle. To miasto, jako centrum kultury i socjalizmu ginie pod bolszewickimi rządami, gdyż robotnik opuszcza miasto, gdzie nie może znaleźć utrzymania. Taki ubytek ludności wynosi np.

w Piotrogrodzie 51%

w Moskwie 44%

w Jarosławiu 43%

itd.

Szczególnie uderza ten fakt dezurbanizacji Rosji (dezurbanizacja tzn. niszczenie środowisk miejskich), gdy przyglądamy się ubytkowi ludności w środowiskach czysto przemysłowych, jak np.

Orechowo-Zujewo 52%

Kołomna 51%

Bogorodsk 50%

itd.

Jednocześnie wzmaga się procent śmiertelności w miastach, np. w Piotrogrodzie w r. 1912 – 22 na tysiąc; 1919 – 43; 1920 – 90. Ten ubytek ludności możemy skonstatować tak samo w absolutnych cyfrach ludności robotniczej, np. w Moskwie i Piotrogrodzie: w Moskwie w 1912 r. 360 tysięcy robotników; w 1920 – 89 tysięcy; w Piotrogrodzie w 1912 – 200 tysięcy; w 1920 – 100 tysięcy. Czyli, że w Moskwie liczba robotników zmniejszyła się o 75%, zaś w Piotrogrodzie o 50% w porównaniu z okresem przedwojennym. Ładna to jest „dyktatura proletariatu”, która doprowadza do zupełnego zniknięcia proletariatu. Na zjeździe Politproswietów w Moskwie 17 października 1921 r., Lenin wygłosił całkowity akt skruchy, przyznając się, że jego teoria była „mylną”, a praktyka błędem i powiada „o ile wielki przemysł kapitalistyczny został zrujnowany, o ile fabryki i warsztaty stanęły, proletariat znikł”. Cóż to za rządy proletariatu, które doprowadziły do zniknięcia tego proletariatu?

Przechodzimy do trzeciej części książki Kautsky’ego. Poświęcona jest tzw. przymusowi pracy, zaprowadzanemu niegdyś przez bolszewików (zgodnie z teorią „planu” i terroru), a obecnie stopniowo znoszonemu. Kautsky tu wypowiada kilka bardzo ciekawych poglądów może niezbyt nowych, ale niestety w dobie powojennej nieraz przez socjalistów zapominanych. Chodzi mianowicie o jednostkę, o indywidualność ludzką, którą bolszewicy pomiatali w tak niesłychany sposób. Trocki stworzył nawet całą teorię, według której człowiek jest w ogóle „zwierzęciem leniwym” (Faultier), które można do lepszego ustroju prowadzić tylko w drodze przymusu. Ze słusznym oburzeniem piętnuje Kautsky te wywody Trockiego, pojmującego socjalizm jako koszary. Jednostka jako taka, dla Trockiego nie ma żadnego znaczenia. Zdaniem Kautsky’ego, ustrój socjalistyczny nie może być pomniejszeniem wolności jednostek, lecz powinien być jej powiększeniem. Przeciwstawienie socjalizmu i indywidualizmu nie ma żadnej racji bytu: jeśli robotnik odrzuca „wolność” burżuazyjną, to nie dlatego, że on jej nie chce, lecz dlatego, że jest mu jej za mało. Jakżeż teraz nazwać tę teorię bolszewicką, w której „żelazo i krew” Trockiego mają przez długi czas być środkiem do uzyskania ustroju przyszłości? „To dla wielkiego celu” – polemizuje z Kautskym Trocki. – „Ale w takim razie – odpowiada Kautsky – można usprawiedliwić wszystko”. Wszak zdobywcy Ameryki południowej dokonywali swych rzezi w imię Boga.

Te wywody Kautsky’ego polecamy szczególnej uwadze, zapewne jednak sam czytelnik zauważy, że i tu (tak, jak to było z demokracją) Kautsky prowadzi polemikę w formułach prawie absolutnych. Oczywistą jest rzeczą, iż na ogół cała słuszność jest po jego stronie, a nie po stronie bezdusznych, mechanicznych formuł Trockiego, które sprowadzają socjalizm do kwestii „żelaza i krwi”. Całkowicie rozumiemy i uznajemy słowa Jauresa, który zawsze stał na stanowisku, że socjalizm nowoczesny winien być uzupełnieniem wielkiego dzieła francuskiej rewolucji, która oswobodziła jednostkę tylko częściowo (pod względem, formalnym, prawnym), zaś socjalizm ma oswobodzić jednostkę całkowicie (pod względem materialnym i kulturalnym). Albo gdy kierunek neokantowski w socjalizmie niemieckim uważa za główną zasadę etyki socjalistycznej hasło Kanta, głoszące, że indywidualność ludzka nigdy nie może być środkiem dla drugiego człowieka, lecz zawsze celem w sobie (Selbstzweck), rozumiemy doskonale żywą treść tych poglądów, akcentujących wielkie, prawie bezwzględne pierwiastkowe prawa indywidualności ludzkiej. Wszak forma społeczna dla człowieka, a nie człowiek dla formy.

Ale… zachodzi tu znowu pewna trudność. Mianowicie trudność absolutnego zharmonizowania jednostki i formy społecznej. Jeden z wybitnych rosyjskich filozofów prawa, Nowgorodcew, w swej głośnej pracy „O ideale społecznym” („Ob obszczestwiennom idieale”) stara się nawet „obalić” cały marksizm, cały socjalizm za pomocą wywodów o niemożności ścisłego zharmonizowania społeczeństwa i jednostki, gdyż jednostki są zbyt różnorakie, a poza tym pragnienia i dążenia ich są nieskończone; jakżeż tedy zamknąć te rozbieżne jednostki w skorupie ściśle zharmonizowanej (chociażby najidealniejszej) formy społecznej? To naturalnie sofizmat ze strony prof. Nowgorodcewa, albowiem socjalizm wcale nie dąży do absolutnej harmonizacji, do całokształtu raz na zawsze zamkniętego. Wystarczy przede wszystkim, jeśli da możność wszystkim ludziom jednakowego rozwoju i usunie straszliwe skutki nierówności materialnej.

Jednakowoż prawdą jest, że jakkolwiek pożądaną jest największa swoboda i nietykalność jednostki i jakkolwiek do tego powinniśmy dążyć, to jednakowoż w absolutnej terminologii tu mówić nie możemy. O absolutnej wolności może mówić chyba Stirner, niemiecki anarchista, indywidualista, który gotów nawet jest w pewnych momentach swej książki („Der Einzige und sein Eigentum”) uznać wojnę wszystkich przeciwko wszystkim za normalny stan społeczeństwa. Ale już Kropotkin (także anarchista, ale komunista) wprawdzie chce największej wolności dla jednostki i wierzy w solidarność i harmonię jednostek, ale żąda już (patrz jego książkę „Zdobycie Chleba”) od jednostek pewnego obowiązkowego minimum świadczeń na rzecz społeczeństwa, grożąc w przeciwnym wypadku nieposłusznej jednostce bardzo niemiłymi konsekwencjami…

Stąd jest jasne, że wprawdzie zasada „wolnej jednostki” (Freie Persönlichkeit) u Kautskiego jest zasadą bezwzględnie słuszną i etycznie bezwarunkowo cenną dla światopoglądu socjalistycznego w przeciwstawieniu do bolszewickiego. Prawdą więc jest, jak powiada Kautsky, że indywidualizm i socjalizm nie są pojęciami się wykluczającymi, lecz właśnie uzupełniającymi się.

Niemniej jednak warunki pracy polemicznej nie pozwoliły widocznie Kautsky’emu rozwinąć należycie tej ważnej myśli i pogłębić kwestii granic możności uzyskania dobrowolnej harmonizacji, solidarności jednostek ludzkich w ruchu proletariackim i socjalizmie.

Konkluzja Kautsky’ego: bolszewizm jest zjawiskiem reakcyjnym, skoro niszczy przemysł rosyjski i spycha Rosję do XVIII, wieku; skoro rozbija jedność akcji proletariatu w imię najbardziej zacofanej jego części; skoro dławi rozwój jednostki ludzkiej przy pomocy „krwi i żelaza”. Kautsky pisze na ostatniej stronie swej książki: „bolszewizm pozostanie ciemną plamą w historii socjalizmu”…

Dodajemy do tego, że stał się potężnym ciosem wymierzonym przeciwko ruchowi robotniczemu, jak słusznie stwierdził Bauer na ostatnim zjeździe austriackiej socjalnej demokracji w Grazu, jak słusznie stwierdzili mówcy na ostatnim zjeździe niemieckich „niezależnych” w Lipsku – proletariat rozbity na frakcje, osłabiony, znajduje się prawie wszędzie w defensywie, w pozycji ochronnej, zaś wzmocniony kapitalizm atakuje i nawet takie skromne zdobycze, jak 8-godzinny dzień pracy, prawie wszędzie są zakwestionowane. Po niewczasie nagle rozległo się hasło ze strony bolszewików o konieczności „jedynego” frontu proletariackiego (patrz „Rote Fahne”, odezwa trzeciej międzynarodówki). Ale walka bratobójcza trwała już zbyt długo, ażeby można było ją ułagodzić… Zresztą nietrudno zrozumieć, w jakich intencjach moskiewska międzynarodówka te nowe dyrektywy wydała.

Niezawodnie ma rację Bauer, gdy w swych artykułach o nowym kursie sowieckim wywodzi, że krańcowości bolszewizmu pomogły rosyjskiej rewolucji dobić feudalizm (tak samo, jak to było w rewolucji XVII wieku w Anglii i XVIII wieku we Francji), jak wiadomo, Engels ustanawiał nawet pewne prawo historyczne wychodzenia każdej rewolucji poza swój właściwy cel, tak, ażeby cel ścisły został tym skuteczniej osiągnięty: tak np. angielscy rewolucjoniści XVII stulecia chcieli wytworzyć Anglię „Chrystusową” – tego oczywiście nie przeprowadzili, ale ustrój burżuazyjny wprowadzili, zaś feudalizmowi cios zadali. Tak samo i w Rosji krańcowości bolszewizmu nadały rewolucji rozmachu i pomogły dobić pierwiastki feudalne. Innymi słowy, Rosja przeżyła swój wiek XVII (Anglia) i XVIII (Francja). Skromna treść likwidacji feudalizmu ubrała się w szaty czerwone bolszewizmu. W ten sposób w historii Rosji rewolucja bolszewicka ma swoją, że tak powiemy, logiczną rolę, jakkolwiek z urzeczywistnieniem socjalizmu nie ma nic wspólnego.

Ale gdy z punktu widzenia ruchu socjalistycznego spoglądamy na bolszewizm, druzgoczący jedność proletariatu i odgrywający mimowolnie jak gdyby rolę prowokatora kapitalistycznego; gdy spoglądamy na to, jak bolszewizm zaczął od myśli bezpośredniego urzeczywistnienia socjalizmu, zaś kończy na sojuszu ze Stinnesem, Lloyd Georgem i innymi wodzami zachodnioeuropejskiego kapitału; gdy widzimy tę dziwną formację społeczną, która nazywa siebie „dyktaturą proletariatu”, zaś jest sojuszem z kapitałem zachodnioeuropejskim przeciwko własnemu proletariatowi i oddaniem własnego kraju na łup burżuazji obcej, wówczas zrozumiemy, dlaczego z takim strasznym oburzeniem piszą o bolszewizmie tacy starzy, zasłużeni, osiwiali wodzowie proletariatu, jak Kautsky…

Kazimierz Czapiński
Powyższy tekst Kazimierza Czapińskiego to przedmowa do polskiego wydania książki Karola Kautsky’ego „Od demokracji do niewolnictwa państwowego. Odprawa Trockiemu”, Nakładem Ludowego Spółdzielczego Towarzystwa Wydawniczego, Lwów 1922. Od tamtej pory nie był wznawiany, ze zbiorów Remigiusza Okraski. Poprawiono pisownię wedle obecnych reguł, tytuł pochodzi od redakcji Lewicowo.pl.

 

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

 

__________________________________________________________________________________

Spółdzielczy samorząd pracy [1943]

Już od połowy ubiegłego stulecia pod wzmagającym się naciskiem nieodpartych obiektywnych konieczności, dyktowanych przez rosnące w miarę postępu wiedzy przyrodniczej i technicznej możliwości produkcyjne, zarysowuje się coraz wyraźniej i występuje coraz ostrzej niezbędność zasadniczej przebudowy dotychczasowego ustroju gospodarczo-społecznego. W dziedzinie gospodarczej konieczność tej przebudowy idzie w kierunku zastąpienia systemu gospodarki towarowej (kapitalizm prywatny jest jego obecnym, a sądzimy – że może już ostatnim etapem), opartego na sprzeczności interesów i aktywizowanego dążeniem do zysków, osiąganych w warunkach niewspółmierności podaży do popytu, przez system uspołecznionej gospodarki planowej, opartej na powszechnej solidarności i aktywizowanej dążeniami do pełnego i możliwie najdoskonalszego zaspokojenia potrzeb zbiorowości ludzkiej.

 

Przesłanki i założenia

1. Już od połowy ubiegłego stulecia pod wzmagającym się naciskiem nieodpartych obiektywnych konieczności, dyktowanych przez rosnące w miarę postępu wiedzy przyrodniczej i technicznej możliwości produkcyjne, zarysowuje się coraz wyraźniej i występuje coraz ostrzej niezbędność zasadniczej przebudowy dotychczasowego ustroju gospodarczo-społecznego.

2. W dziedzinie gospodarczej konieczność tej przebudowy idzie w kierunku zastąpienia systemu gospodarki towarowej (kapitalizm prywatny jest jego obecnym, a sądzimy – że może już ostatnim etapem), opartego na sprzeczności interesów i aktywizowanego dążeniem do zysków, osiąganych w warunkach niewspółmierności podaży do popytu, przez system uspołecznionej gospodarki planowej, opartej na powszechnej solidarności i aktywizowanej dążeniami do pełnego i możliwie najdoskonalszego zaspokojenia potrzeb zbiorowości ludzkiej.

3. W dziedzinie społecznej konieczność przebudowy idzie w kierunku zastąpienia antagonistycznego społeczeństwa klasowego przez solidarystyczne społeczeństwo bezklasowe.

4. Na drodze tych koniecznych przeobrażeń występują liczne przeszkody, które płyną z następujących trzech źródeł:

a) z oporu czynników społecznych, zainteresowanych w zachowaniu dotychczasowego ustroju;

b) z tradycyjnego nastawienia psychicznego, mentalności i postawy życiowej szerokich mas społecznych, jakkolwiek zainteresowanych w omawianej tu przebudowie, lecz tkwiących jeszcze głęboko w świecie uczuć, pojęć i stosunków właściwych ustrojowi dotychczasowemu;

c) z nieprzystosowania dotychczasowych ram ustroju publiczno-prawnego do potrzeb i wymagań procesów przebudowy.

5. Nieprzystosowane do obiektywnych konieczności dzisiejszej epoki tradycyjne ramy ustroju publiczno-prawnego ułatwiają dalsze trwanie wymienionym wyżej przeszkodom rodzaju pierwszego i drugiego.

Natomiast właściwe zmiany ustroju politycznego mogłyby stworzyć warunki usuwające, a przynajmniej osłabiające przeszkody pochodzące z obu pierwszych źródeł i nawet przyśpieszyć ostateczne wyschnięcie tych źródeł.

6. Zarówno doświadczenia – zwłaszcza ostatnich dziesięcioleci – jak i analiza teoretyczna wykazują, że tradycyjny ustrój demokracji politycznej nie jest zdolny zapewnić koniecznej przebudowie ustroju gospodarczo-społecznego niezbędnych do jej realizacji warunków. Stąd coraz silniej odczuwana jest konieczność zmiany dotychczasowego ustroju publiczno-prawnego.

7. Zmiana dotychczasowego ustroju publiczno-prawnego powinna pójść w kierunku stopniowego pogłębienia i udoskonalenia dotychczasowej demokracji politycznej przez wprowadzenie do niej nowych – dotąd na jej terenie jeszcze nie występujących – czynników aktywności społecznej, zainteresowanych w omawianej tu przebudowie i przejawiających pozytywną i żywotną zaradność na polu społecznym. Mam tu na myśli ruchy spółdzielcze i ruch zawodowy pracujących.

8. W związku z podwójną rolą jednostki w społeczeństwie (korzysta z usług społeczeństwa jako użytkownik i wyświadcza usługi społeczeństwu jako pracujący) występują dwa zasadnicze kierunki zaradności spółdzielczej: różne rodzaje spółdzielczości użytkowników oraz spółdzielczość pracy.

9. Brak jest dotychczas powiązania między spółdzielczością użytkowniczą a spółdzielczością pracy. Każdy z tych prądów występuje osobno ze swoimi odrębnymi inicjatywami, tworząc własne odrębne przedsiębiorstwa. Brak był również powiązań aktywności spółdzielczej w ogóle z aktywnością czynnika publicznego.

10. Inicjatywa każdego z wymienionych tu czynników powinna interesować czynniki pozostałe, zwłaszcza że żaden z nich bez właściwego współdziałania z pozostałymi nie jest zdolny sam jeden do bezbłędnego wywiązania się z podejmowanych przez siebie w pojedynkę zadań. I tak izolowana inicjatywa czynnika publicznego – jeśli się bardziej rozszerza – cierpi nieuniknienie z natury rzeczy na przerosty biurokracji. Izolowana inicjatywa czynnika użytkowniczego nie jest zdolna z natury rzeczy do rozwiązywania w sposób właściwy w swoich przedsiębiorstwach zagadnień pracy fachowej i fachowego kierownictwa. A izolowana inicjatywa czynnika pracy nie jest zdolna z natury rzeczy do podejmowania o własnych wyłącznie siłach i w oparciu o własne tylko środki finansowe większych zadań gospodarczych oraz do właściwego przestrzegania w swych przedsiębiorstwach interesów powszechności.

Toteż ścisłe i uzupełniające się wzajemnie współdziałanie wszystkich tych czynników na terenie każdego bez wyjątku przedsiębiorstwa, działającego nie dla zysków, lecz dla zaspokojenia potrzeb zbiorowości, leży w partykularnym interesie każdego z nich z osobna oraz we wspólnym nadrzędnym interesie powszechnym.

11. W warunkach dotychczasowego ustroju gospodarczo-społecznego spółdzielczość pracy miała ograniczone możliwości zastosowania i łatwo ulegała zwyrodnieniu w niesprzyjającym dla siebie klimacie gospodarki towarowej. Silniej natomiast i zdrowiej mógł się rozwijać w ustroju prywatno-kapitalistycznym ruch zawodowy, mający w tym ustroju przede wszystkim charakter bojowy.

Oba te ruchy emancypacyjne najmitów (spółdzielczość pracy i ruch zawodowy), zrzeszające tych samych ludzi w tym samym charakterze społecznym, i stanowiące – właściwie – dwa łożyska tego samego ruchu, powinny wejść i wejdą w warunkach omawianej gospodarki planowej w najściślejsze ze sobą porozumienie.

12. Reorganizując dotychczasowy ustrój publiczno-prawny zgodnie z potrzebami i warunkami gospodarki planowej powinniśmy do niego wprowadzić w charakterze dwóch nowych zasadniczych jego członów dwa powszechne samorządy – pracy i użytkowników. Pierwszy z nich należy oprzeć na dotychczasowych doświadczeniach, oraz w myśl ideologii ruchu zawodowego i spółdzielczości pracy, drugi zaś – na dotychczasowych doświadczeniach i w myśl ideologii spółdzielczości użytkowników w ogóle, a kooperacji spożywców w szczególności.

13. Ponieważ czynniki pracowniczy i użytkowniczy są ze swej istoty wyrazicielami całokształtu realnych interesów powszechności, a życiowe ich tendencje idą w kierunku omówionych tu przemian gospodarczo-społecznych, przeto odpowiednie ich zorganizowanie, skoordynowanie ze sobą i wmontowanie do ustroju publiczno-prawnego przekaże w kompetentne i niezawodne ręce sprawę tej przebudowy.

14. Mając charakter powszechny samorządy pracowników i użytkowników przy właściwym ich zorganizowaniu powinny objąć swą organizacją wszystkie bez wyjątku jednostki zdolne do aktywności w życiu zbiorowym w wyraźnym charakterze pracujących lub użytkowników, nie tworząc (nawet na okres przejściowy) kategorii „liszeńców” (osób poza prawem lub z ograniczonym prawem obywatelskim).

15. Postawa społeczna jednostki ludzkiej, występującej w ściśle określonym charakterze pracującego lub użytkownika jest z istoty swej (a po wprowadzeniu w życie projektowanych samorządów stanie się tym bardziej) solidarystyczna. Będzie to skutecznie wpływało na przeobrażenie mentalności, psychiki i postawy życiowej szerokich mas narodu w duchu odpowiadającym charakterowi przyszłego społeczeństwa bezklasowego.

16. Mówiąc o solidaryzmie, mamy na myśli solidaryzm istotny, właściwy i – jeśli chodzi o jego pełne zrealizowanie – możliwy tylko w warunkach społeczeństwa bezklasowego i gospodarki uspołecznionej. Jest on zgoła czymś innym niż nieszczery i płytki solidaryzm mieszczański, głoszony przez obrońców dotychczasowego – opartego na antagonizmach – ustroju.

17. Oba czynniki aktywności społecznej (pracowniczy i użytkowniczy), odpowiednio zorganizowane i wmontowane do ustroju publiczno-prawnego jako zasadnicze jego zręby, powinny być rozbudowane w skali ogólnopaństwowej jako dwa powszechne samorządy, wyposażone w szeroki zakres kompetencji.

18. Ruchy spółdzielcze oraz ruch zawodowy należy traktować jako zalążki nie tylko nowych form ustroju społeczno-gospodarczego, ale również i nowych form ustroju publiczno-prawnego. Wejdą one do odnośnych powszechnych samorządów jako ich składniki wyjściowe, najbardziej świadome, twórcze i kompetentne, które dadzą samorządom już od początku właściwy charakter, a działalności samorządów – już od początku właściwe kierunki.

19. Przechodząc od skromnej roli ruchów emancypacyjnych, działających w obcym, a po części i wrogim sobie otoczeniu, do roli zasadniczych składników ustroju publiczno-prawnego i systemu gospodarczo-społecznego, spółdzielczość pracy, ruch zawodowy i spółdzielczość użytkowników będą musiały ulec odpowiednim przeobrażeniom pod względem dotychczasowego charakteru i dotychczasowej organizacji, nie zmieniając się jednak zasadniczo, nie rezygnując z dotychczasowych celów, lecz mając możność skuteczniej celom tym służyć.

20. Omawianym tu obu powszechnym samorządom od początku powinny być zapewnione niezbędne warunki prawne do pogłębiania i rozszerzania ich aktywności. Aktywność ta bowiem, wychodząc ze stanu rzeczy zastanego, powinna zmierzać (i mieć po temu możliwości) do stopniowego wypierania, a zarazem i zastępowania w życiu publicznym, społecznym i gospodarczym (łącznie i równocześnie), przestarzałych form i stosunków, właściwych dotychczasowemu ustrojowi klasowo-antagonistycznemu, przez właściwe sobie formy i stosunki solidarystyczne, nadające w ten sposób życiu zbiorowemu nowy charakter, zgodny z wymaganiami obiektywnych konieczności nowej epoki oraz z postulatami sformułowanymi na początku naszych rozważań.

21. Powszechny samorząd pracy oraz powszechny samorząd użytkowników – oba wychodzące z idei i doświadczeń wolnych ruchów emancypacyjnych – powinny zgodnie z ideologią i doświadczeniami tych ruchów zorganizować się na czterech kardynalnych zasadach:

a) dobrowolność doboru osobowego, powstawania i rozwiązywania się wszystkich komórek organizacyjnych systemu;

b) zapewnienie jak najszerszych kompetencji każdemu ze szczebli organizacyjnych systemu z prawem definitywnego decydowania i załatwiania wszystkich spraw, zamykających się w granicach zainteresowań danego ogniwa;

c) wielostopniowy federalizm z nielicznymi we wszystkich ogniwach organizacyjnych zespołami osób obradujących i wspólnie podejmujących decyzje;

d) kompetencje pełnomocników na wszystkich szczeblach organizacji ograniczone ścisłymi instrukcjami oraz bezpośrednia odpowiedzialność pełnomocników przed swoimi mocodawcami.

Powszechny samorząd pracy

22. Celem powszechnego samorządu pracy powinno być stworzenie społeczeństwu i państwu kompetentnego, twórczego, pozytywnego, zgodnego z interesami powszechności i odpowiedzialnego udziału czynnika pracy w życiu gospodarczym, społecznym i publicznym, w szczególności zaś w procesach planowania, organizacji, wykonawstwa i kontroli spełnianych przez pracujących zadań i czynności oraz zabezpieczenie pracy przed jej wyzyskiem, poniżeniem i znieprawieniem.

23. Powszechny samorząd pracy powinien być częścią składową ustroju publiczno-prawnego, zagwarantowaną przez konstytucję państwa.

24. Powszechnym samorządem pracy powinny być objęte wszystkie bez wyjątku osoby zatrudnione, względnie zakwalifikowane i uprawnione do zatrudnienia w zakresie szerszym niż nieodpłatne zaspokojenie osobistych potrzeb własnych, najbliższej rodziny i domowników.

25. Osoby pracujące samodzielnie (drobni rolnicy, samodzielni rzemieślnicy, drobni kupcy, wolne zawody itd.) powinny należeć do powszechnego samorządu pracy włącznie i jedynie jako pracownicy na równych warunkach z pracownikami najemnymi.

Jako ewentualnym zarobkodawcom i przedsiębiorcom, względnie jako właścicielom zakładów pracy oraz środków i narzędzi produkcji, nie powinny im przysługiwać w ramach powszechnego samorządu pracy żadne dodatkowe uprawnienia ani też nie powinni oni podlegać z tego tytułu żadnym ograniczeniom.

26. Powszechny samorząd pracy powinien być zorganizowany w samorządach zawodowym i zakładowym, obu rozbudowanych w skali państwowej, uzupełniających się wzajemnie i kolaborujących ze sobą w ramach izb pracy (powiatowych, wojewódzkich i centralnej).

Zawodowy samorząd pracy

27. Zawodowy samorząd pracy powinien być rozbudowany w myśl założeń ideowych i na podstawie organizacyjnej wolnego ruchu zawodowego pracujących.

28. Do kompetencji zawodowego samorządu pracy powinno należeć:

a) ustalenie kryteriów kwalifikacyjnych dla wszystkich kategorii pracy zawodowej;

b) kwalifikacja i dyskwalifikacja zawodowa poszczególnych pracowników;

c) ewidencja i statystyka pracujących;

d) ustawodawstwo pracy;

e) udział w planowaniu wespół ze wszystkimi zainteresowanymi czynnikami społecznymi i publicznymi wszelkich procesów zorganizowanej pracy, mających na celu zaspokajanie potrzeb zbiorowości;

f) pośrednictwo (rozprowadzenie) pracy;

g) rejestracja umów o pracę oraz regulaminów i statutów w zakresie organizacji, zatrudnienia i administracji pracy (regulaminy rad zakładowych i wszelkich w ogóle samorządów pracowniczych w instytucjach zarobkodawczych, statuty spółdzielczych zespołów pracy, spółdzielni pracy, ich związków itp.);

h) inspekcja pracy;

i) sądownictwo pracy;

j) ustalenie wespół z innymi zainteresowanymi czynnikami zasad obliczania kosztów robocizny;

k) planowanie, opracowywanie programów i kontrola nauczania zawodowego w zakładach pracy, na kursach i w uczelniach;

l) reprezentacja w sprawach zasadniczych kompetencji zawodowych i interesów zawodowych czynnika pracy wobec wszelkich innych czynników na wszystkich szczeblach życia gospodarczo-społeczno-politycznego.

29. Te z wyliczonych wyżej zadań zawodowego samorządu pracy, które już są spełniane przez pracownicze związki zawodowe lub przez inne organizacje pracownicze, powinny wejść do zawodowego samorządu pracy, w którego ramach odnośne dotychczasowe komórki organizacyjne zostaną odpowiednio zreorganizowane i rozbudowane, a o ile okażą się nieprzydatne – ulegną likwidacji.

30. Te z wyliczonych wyżej zadań zawodowego samorządu pracy, które dotąd należą do kompetencji czynników publiczno-prawnych, powinny być przejęte przez zawodowy samorząd pracy, odnośne zaś urzędy powinny w ramach tego samorządu ulec odpowiedniej reorganizacji, względnie – o ile okażą się nieprzydatne – likwidacji.

Zakładowy samorząd pracy

31. Zakładowy samorząd pracy powinien być rozbudowany w myśl założeń ideowych i doświadczeń organizacyjnych spółdzielczości pracy na podstawie organizacyjnej rad zakładowych lub innych samorządów pracowniczych w zakładach zarobkodawczych, przede wszystkim zaś na podstawie spółdzielni pracy jako najpełniejszego dotąd urzeczywistnienia samorządu pracy.

32. Do kompetencji zakładowego samorządu pracy powinny należeć:

a) organizacja, administracja i kontrola pracy w poszczególnych załogach i zakładach pracy;

b) reprezentacja kompetencji i interesów pracowniczych na placówkach zatrudniających pracę;

c) szkolenie i instruowanie zawodowe w zakładach pracy, na specjalnych kursach i uczelniach wszystkich stopni;

d) zbiorowe prowadzenie badań i studiów w zakresie poszczególnych zawodów i specjalności.

33. Te z wyliczonych wyżej zadań zakładowego samorządu pracy, które dotychczas są spełniane przez czynniki pozapracownicze (publiczne, społeczne, prywatne), powinny być przejęte przez zakładowy samorząd pracy, w którego ramach odnośne komórki ulegną odpowiedniej reorganizacji, względnie – o ile okażą się nieprzydatne – likwidacji.

34. Te z wyliczonych wyżej zadań zakładowego samorządu pracy, które dotychczas są faktycznie spełniane w poszczególnych załogach instytucji zarobkodawczych przez różnego rodzaju samorządy pracownicze względnie przez spółdzielnie pracy – powinny być wcielone do ogólnego systemu zakładowego samorządu pracy, odnośne zaś komórki ulegną w ramach tego samorządu odpowiedniej reorganizacji, o ile zaś okażą się zbędne lub nie nadające się do przekształcenia, zostaną zlikwidowane.

Powszechny samorząd użytkowników

35. Celem powszechnego samorządu użytkowników powinno być zapewnienie czynnikowi użytkowniczemu współdecydującego wpływu na wszystkie procesy dotyczące zaspokajania potrzeb zbiorowości.

36. Powszechny samorząd użytkowników powinien się rozwinąć z idei i doświadczeń organizacyjnych spółdzielczości użytkowniczej.

37. Powszechny samorząd użytkowników powinien być częścią składową ustroju publiczno-prawnego, zagwarantowaną przez konstytucję państwa.

38. Powszechny samorząd użytkowników powinien przejawiać swoją aktywność i posiadać uprawnienia w następujących dziedzinach:

a) inicjatywa i interpelacje,

b) planowanie,

c) kalkulacja i budżetowanie,

d) kontrola.

39. Powszechnym samorządem użytkowników powinny być objęte wszystkie osoby fizyczne i prawne, zainteresowane w charakterze użytkowników w funkcjonowaniu zaspokajających ich potrzeby instytucji. Powinien on mieć zastosowanie na wszystkich placówkach, których działalność służy zaspokajaniu potrzeb zbiorowości, nawet jeśli placówkami tymi będą przedsiębiorstwa prywatne.

40. Powszechny samorząd użytkowniczy powinien się rozbudowywać przede wszystkim w następujących dziedzinach:

a) potrzeby zaopatrzenia (żywność, odzież itd.);

b) potrzeby mieszkaniowe;

c) potrzeby zdrowia;

d) potrzeby zdobywania systematycznej wiedzy i umiejętności (nauczanie);

e) potrzeby kulturalne (prasa, biblioteki, teatr, muzea, koncerty, wczasy itp.);

f) potrzeby komunikacyjne;

g) potrzeby bezpieczeństwa.

41. Powszechny samorząd użytkowników powinien być wprowadzony wszędzie od razu, a pogłębiany stopniowo.

Wytyczne do podziału kompetencji pomiędzy obu powszechnymi samorządami.

42. W omawianym tu systemie stosunki wzajemne między czynnikiem pracy a czynnikiem użytkowniczym powinny być regulowane na płaszczyźnie wspólnego interesu obu stron.

43. Powszechny samorząd pracy powinien na wszystkich szczeblach i placówkach swojego zastosowania kolaborować z powszechnym samorządem użytkowników.

44. Przy podziale zadań i kompetencji pomiędzy obu kolaborującymi z sobą samorządami należy wychodzić z istniejącego stanu rzeczy, stwarzając warunki sprzyjające stopniowemu wchodzeniu w życie, pogłębianiu się i utrwalaniu następujących zasad:

a) w zakresie inicjatywy oba samorządy są równouprawnione;

b) w zakresie planowania czynności techniczno-przygotowawcze należą w zasadzie do zadań samorządu pracy, natomiast zatwierdzenie planów wymaga porozumienia obu samorządów;

c) budżety, zasady kalkulacji (w szczególności zasady obliczania kosztów robocizny) opracowuje samorząd pracy, natomiast odnośne decyzje wymagają porozumienia obu samorządów;

d) wykonawstwo, jego organizacja i kierownictwo należą do wyłącznych kompetencji samorządu pracy;

e) czynności kontrolne powierzone są komisjom powoływanym wspólnie przez obie strony spośród fachowo kompetentnych osób. Do zadań wspólnych kontroli nie należy kontrolowanie wewnętrznych stosunków pracowniczych i organizacji pracy fachowej, w tych sprawach kontrola należy do organów własnych samorządu pracy;

f) na umotywowane żądanie samorządu użytkowników samorząd pracy obowiązany jest wycofać z odnośnego stanowiska pracownika, mającego w swych służbowych czynnościach kontakty bezpośrednie z czynnikiem użytkowniczym.

45. W wypadku niemożności dojścia do porozumienia między kolaborującymi ze sobą samorządami sprawę rozstrzyga powołany ad hoc arbitraż.

Proces przebudowy ustroju

46. Wraz z rozwojem obu omawianych tu samorządów, w miarę wypierania i zastępowania przez nie przestarzałych form dotychczasowego antagonistycznego ustroju, gospodarka narodowa będzie zmierzać do celu, jakim jest wielka (na skalę państwową) wspólnota gospodarcza wolnych i solidarnych obywateli, w której wszystkie przedsiębiorstwa względnie zakłady pracujące dla zaspokajania potrzeb zbiorowości, będą stanowić własność publiczną, pozostającą w użytkowaniu i administracji zainteresowanych i kompetentnych czynników społecznych zorganizowanych w obu tych samorządach.

47. W związku z działalnością tych samorządów, dotychczasowe czynniki aktywności, mianowicie:

a) inicjatywa prywatna,

b) inicjatywa państwowa,

c) inicjatywa samorządów,

d) inicjatywa różnorodnych spółdzielni użytkowników,

e) inicjatywa różnorodnych spółdzielni pracy

zacznie ulegać gruntownym przeobrażeniom wewnętrznym, zmieniać swój dotychczasowy charakter, zmienić, rozszerzać, zwężać czy nawet całkowicie zatracać swój udział i swoje znaczenie w życiu gospodarczym i społecznym.

48. Zasięg aktywności inicjatywy prywatnej, o ile nastąpi wywłaszczenie na rzecz powszechności obiektów gospodarczych, stanowiących dla swych właścicieli źródła zysków, a nie warsztaty wyłącznie ich osobistej pracy, ulegnie bardzo poważnemu zwężeniu.

Pozostałe przy życiu po tych wywłaszczeniach drobne przedsiębiorstwa prywatne przez fakt włączenia ich do ogólnego systemu gospodarki planowej w obrębie sieci obu powszechnych samorządów zaczną ulegać ewolucji w kierunku omówionym wyżej.

49. Samorząd użytkowników obejmie gęstą siecią swoich oddolnych komórek całą ludność państwa, aktywizując ją w zakresie dbałości o właściwe i zgodne z życzeniami samych zainteresowanych zaspokajanie wszelkiego rodzaju tak materialnych, jak i kulturalnych potrzeb zbiorowości.

50. Przedsiębiorstwa stanowiące w dotychczasowych warunkach ustrojowych odrębną własność różnorodnych spółdzielni użytkowniczych względnie ich związków będą musiały wejść na drogi zmiany swojego obecnego charakteru organizacyjnego.

Przez wprowadzenie w życie na ich terenie kolaboracji użytkowników z samorządem pracy oraz wskutek powiązań z całokształtem gospodarki planowej placówki te przeistoczą się, jeśli nie od razu to stopniowo, w przedsiębiorstwa upublicznione pod względem tytułu ich własności, a prowadzone przez samorząd pracy, działający w porozumieniu i pod kontrolą samorządu użytkowniczego.

51. Samorząd pracy zacznie obejmować również i instytucje prowadzone dotąd wyłącznie przez czynniki publiczne, dążąc do objęcia wszystkich dziedzin i wszystkich placówek pracy, wykonywanej dla zaspokajania potrzeb powszechności, szerszych niż wyłącznie własne potrzeby pracującego, jego najbliższej rodziny i domowników.

52. W tym samym kierunku pójdą i przedsiębiorstwa, stanowiące dotąd własność spółdzielni pracy. Pod wpływem kolaboracji z samorządem użytkowniczym oraz w warunkach ścisłego powiązania z całokształtem gospodarki planowej w państwie przekształcą się one w przedsiębiorstwa upublicznione pod względem tytułu ich własności, a spółdzielnie pracy przeistoczą się w spółdzielcze samorządy pracy na terenie tych przedsiębiorstw.

Zmiana charakteru państwa

53. Przez wmontowanie do ustroju publiczno-prawnego powszechnych spółdzielczych samorządów pracy i użytkowników, w miarę przekształcania, względnie w miarę wypierania przez te samorządy przestarzałych i nieżyciowych form i komórek dotychczasowego ustroju publicznego, będzie się dokonywała od podstaw gruntowna zmiana dotychczasowego charakteru państwa.

54. Państwo przestanie – jak to się dzieje dotychczas – być czymś przeciwstawnym oddolnej samorządnej twórczości wolnych ludzi jako czynnik od tej twórczości odrębny i nad nią górujący, a w każdym razie roszczący pretensje i przejawiający tendencje do górowania.

Państwo będzie stawało się emanacją i ukoronowaniem samorządu, wyrastającego z wolnej oddolnej aktywności obywateli na najwyższych szczeblach koordynacji, planowania, dyspozycji, egzekutywy i kontroli.

55. Państwo przestanie być oderwanym od żywych ludzi celem samym w sobie, górującym nad ich realnymi potrzebami i życzeniami, gwałcącym ich wolność i czyniącym z nich bezbronne ofiary rozgrywek politycznych, samowoli i arbitralnych eksperymentów w ręku każdorazowych dzierżycieli władzy państwowej.

Państwo stanie się natomiast związkiem wolnych obywateli, istniejącym nie po to, by ich krępować i niewolić, lecz po to, by rozszerzać zakres ich wolności, by zapewniać im korzyści, wynikające z powszechnej solidarności i planowej uspołecznionej gospodarki w ramach wielkiej wspólnoty, obejmującej ludność całego państwa i utrzymującej wszechstronną solidarną łączność z całym światem.

Jan Wolski


Powyższy tekst, pierwotnie pt. „Program upowszechnienia spółdzielczości i uspółdzielczenia ustroju publicznego”, napisany został w 1943 r. dla działających konspiracyjnie w Warszawie Międzyzwiązkowego Komitetu Spółdzielczego oraz Socjalistycznej Komisji Planowania. Po latach został opublikowany w miesięczniku „Więź” nr 2/1972. Przedrukowujemy go za tym ostatnim źródłem. Na potrzeby Lewicowo.pl udostępnił i opracował Piotr Grudka.

 

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

 

__________________________________________________________________________________

Działalność Rady Krajowej Klasowych Związków Zawodowych (żydowskich) [1929]

Toteż związki żydowskie są stałym terenem najdzikszych wybryków „opozycji” komunistycznej. W najcięższych chwilach dla ruchu zawodowego, w latach 1924, 1925 i 1926, kiedy trzeba było wytężyć wszystkie siły, by uchronić organizacje przed upadkiem, komuniści systematycznie usiłowali związki rozsadzić, wysuwając na ich miejsce jakieś „komitety akcji”, „komitety strajkowe”, „komitety jedności”, „komitety bezrobotnych” itp. Gdy to nie pomogło, gdzie tylko mogli, rozbijali związki i organizowali własne oraz zaczęli łamać w zorganizowany sposób strajki, prowadzone przez związki klasowe itp. Tak np. w sierpniu 1928 r. podczas strajku jednej sekcji krawców w Warszawie, po trzech tygodniach strajku, gdy strajkujący w związku uchwalili dalej trwać w walce o wystosowane żądania (20% podwyżki), grupa komunistów, poza plecami związku i strajkujących, zawarła umowę z grupą pracodawców, godząc się na podwyżkę 15% i przyrzekając „dostarczyć” nazajutrz robotników do pracy…

 

a) Sytuacja ogólna.

W kwietniu r. 1925 odbył się III Zjazd delegatów zawodowo zorganizowanych robotników żydowskich, który stwierdził ich katastrofalne położenie gospodarcze. Lata następne sytuację znacznie pogorszyły. Ogólne przesilenie gospodarcze w latach 1925-6, które wtrąciło olbrzymią część klasy robotniczej w otchłań nędzy i bezrobocia, odbiło się szczególnie dotkliwie na robotnikach drobnego przemysłu, a zatem na wszystkich prawie robotnikach żydowskich. W okresach, gdy ogólne bezrobocie stanowiło 20-30% w stosunku do zatrudnionych, wynosiło ono wśród robotników żydowskich 70-80%. Ogromna część zakładów drobnego przemysłu znikła całkowicie z powierzchni życia gospodarczego, skutkiem czego zatrudnieni w nich poprzednio robotnicy zostali bez pracy, nawet po zażegnaniu kryzysu. Do tego należy dodać politykę systematycznego bojkotowania robotników żydowskich w przedsiębiorstwach państwowych, komunalnych, jak i we wszystkich prawie prywatnych przedsiębiorstwach wielkiego i średniego przemysłu. Wreszcie – wyłączenie z ustawy o zabezpieczeniu na wypadek bezrobocia robotników mniejszych zakładów i pozbawienie ich prawa korzystania z zapomóg funduszu bezrobocia – postawiło wszystkich prawie bezrobotnych robotników żydowskich w sytuacji prawie beznadziejnej.

W tych warunkach, cały szereg związków i oddziałów żydowskich nie mógł oczywiście prowadzić normalnej działalności. Robota organizacyjna była ogromnie utrudniona. Potrzeba było ogromnego zasobu energii i pracy, by utrzymać organizację i aby robotnicy nie stracili wiary i przywiązania do niej. Tej właśnie pracy Rada Krajowa poświęciła dużo energii. W całym szeregu specjalnych okólników do związków, oddziałów i miejscowych rad związków żydowskich, Rada Krajowa wzywała do specjalnie wzmożonej agitacji. Członkowie i przedstawiciele Rady Krajowej organizowali i występowali na setkach zebrań członków związków w całym kraju, nawołując ich do wytrwania w szeregach związkowych.

Obok pracy organizacyjno-agitacyjnej, Rada Krajowa uważała za konieczne zorganizowanie szerokich akcji masowych, tak o charakterze polityczno-gospodarczym, celem zwalczania krzywd, godzących w robotników żydowskich, jak i specjalną akcję niesienia doraźnej konkretnej pomocy bezrobotnym.

Przez cały 1925 i 1926 rok masowe zebrania i wiece robotników uchwalały rezolucje domagające się od Rządu i Sejmu zmiany ustawy, w kierunku uprawnienia wszystkich robotników bezrobotnych do korzystania z zapomóg Funduszu Bezrobocia. Za tym żądaniem Rada Krajowa wystąpiła kilkakrotnie, za pośrednictwem Komisji Centralnej – do Rządu, przedkładając Ministrowi Pracy i Opieki Społecznej memoriały o katastrofalnym położeniu robotników żydowskich. Poza tym, w myśl instrukcji Rady Krajowej, Związki i Rady Związków żydowskich we wszystkich miastach urządziły specjalną akcję w magistratach i gminach żydowskich, celem uzyskania doraźnej pomocy dla bezrobotnych nie korzystających z zapomóg ustawowych. Akcję tę Związki prowadziły z powodzeniem, przy pomocy socjalistycznych klubów radnych w Warszawie, Lublinie, Łodzi, Piotrkowie, Krakowie, Tarnowie, Kaliszu, Białymstoku, Wilnie i w innych miastach.

b) Akcja zapomogowa Rady Krajowej.

Kampania agitacyjno-uświadamiająca, jak i akcja o równe prawo do pracy (o czym niżej), przyniosły swoje plony: Związkom udało się utrzymać stan organizacyjny, ilość członków prawie nie zmalała, pomimo demoralizacji, jaką długotrwałe bezrobocie wywołuje i pomimo szalonej akcji destrukcyjnej, prowadzonej przez tzw. „opozycję związkową” [mowa o tzw. lewicy związkowej, czyli środowisku związanym z komunistami – przyp. redakcji Lewicowo.pl], która usiłowała demoralizację pogłębić, wykorzystać i wciągnąć robotników w swoją sieć demagogiczną.

Związki nie mogły się zadowolić akcjami ogólnymi. Należało przyjść bezrobotnym z konkretną pomocą, a pomoc uzyskana od instytucji komunalnych była przypadkową i znikomą w porównaniu z wciąż wzmagającą się nędzą. Konieczność szerokiej i planowej akcji zapomogowej stawała się coraz bardziej palącą. Związki własnych funduszów na taką akcję oczywiście nie posiadały. Rada Krajowa postanowiła tedy postarać się o fundusze w celu zorganizowania takiej akcji.

Przede wszystkim zawarła umowę z Powszechną Spółdzielnią Robotniczą, która w połowie roku 1925 zaczęła wydawać bezrobotnym w Warszawie 200 obiadów dziennie w cenie ulgowej (40 gr). W październiku 1925 r. po długim domaganiu się Rada Krajowa uzyskała od Warszawskiej Gminy Żydowskiej subsydium na ten cel w wysokości 5000 zł. Rozszerzono więc akcję dożywiania bezrobotnych: w dwóch kuchniach robotniczych w Warszawie wydawano bezrobotnym do 800 bezpłatnych obiadów dziennie. Akcja objęła też i Łódź, gdzie Powszechna Spółdzielnia Robotnicza wydała w kuchni swojej obiady bezrobotnym członkom związków, bądź po cenach ulgowych, bądź też bezpłatnie. Oprócz obiadów otrzymywali bezrobotni obarczeni rodzinami produkty.

Lecz i ta akcja nie stała w żadnym prawie stosunku do szalejącej nędzy. Rada Krajowa zwróciła się więc w specjalnym memoriale (dn. 5.1.1926) do Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej, w którym wskazała na konieczność wydawania we wszystkich miastach, w których znajdują się większe ilości bezrobotnych robotników żydowskich – bezpłatnych obiadów w łącznej ilości 5000. Przedkładając budżet tej akcji, Rada Krajowa domagała się od Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej subsydiowania jej. Jednocześnie wysłała memoriał do bratnich związków zawodowych robotników żydowskich w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej i do ich organów zapomogowych (People’s Relief Committe), prosząc ich o poparcie, Dzięki tym staraniom Rada Krajowa uzyskała od robotników amerykańskich subsydia na akcję zapomogową. Otrzymała również na ten cel 5000 zł. od departamentu Opieki Społecznej Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej (w marcu 1925 r.). Uzyskane fundusze umożliwiły Radzie Krajowej rozwinięcie szerokiej akcji, która trwała prawie dwa lata, i objęła blisko 70 miast i około 30 000 osób (wraz z członkami rodzin), którzy bądź raz, bądź też wielokrotnie korzystali z obiadów i racji produktów. Dla prowadzenia tej akcji Rada Krajowa utworzyła specjalną centralną komisję rozdzielczą i komisje rozdzielcze składające się z przedstawicieli wszystkich związków w każdym mieście objętym akcją.

Obok tej akcji dożywiania Rada Krajowa współdziałała przy założeniu nowych warsztatów pracy dla bezrobotnych. Poparła mianowicie inicjatywę Powszechnej Spółdzielni Robotniczej, stworzenia robotniczych spółdzielni wytwórczych i zgodziła się, aby z funduszów zapomogowych umożliwiono bezrobotnym wpłacenie rat na udziały w tych spółdzielniach, ale jedynie pod warunkiem, że spółdzielnie te zostaną stworzone przy współpracy i pod ścisłą kontrolą odnośnych związków zawodowych.

Spółdzielnie takie powstały i dały pracę kilkuset bezrobotnym w Warszawie („Metalowiec”, „Introligator”, „Wałkarz” i Spółdzielnia Szewska), w Międzyrzecu (szczeciniarzy), w Kozienicach (szewców), w Krynkach (garbarzy), w Radomiu (szewców), w Świsłoczy i Sokółce (garbarzy). Utrzymały się do dziś dnia i rozwijają się przy współpracy i kontroli związków spółdzielnie: „Metalowiec”, ,,Introligator” i „Wałkarz” w Warszawie, spółdzielnia szewska w Radomiu, jak i spółdzielnia garbarzy w Świsłoczy, Sokółce i inne.

Strona finansowa całej akcji zapomogowej, w szczególności sposób wydatkowania funduszów, otrzymanych na ten cel, stały pod ścisłą kontrolą – obok normalnych organów kontrolujących Rady Krajowej – specjalnych do tego upoważnionych organów wspomnianych organizacji amerykańskich (Joint Distribution Commitee).

c) Walka o równe prawo do pracy.

Wspomniany wyżej fakt istnienia bojkotu pracy robotników i pracowników żydowskich, zmusił zorganizowany klasowo proletariat do podjęcia usilnej walki przeciw temu krzywdzącemu systemowi. III kongres klasowych związków zawodowych, odbyty w Warszawie w dniu 14-16 czerwca 1925 r. po wysłuchaniu referatu przedstawiciela Rady Krajowej, tow. Henryka Erlicha, przyjął specjalną w tej mierze rezolucję.

W lipcu 1925 r. Rada Krajowa utworzyła Wydział Pracy dla kierowania walką robotników żydowskich o ich faktyczne równouprawnienia w pracy. Działalność Wydziału przyczyniła się do ujawnienia licznych jaskrawych faktów stosowania przez rząd, samorządy oraz przez wielu przedsiębiorców prywatnych, bojkotu pracy robotników żydowskich. Wszystkie bez wyjątku przedsiębiorstwa i urzędy państwowe stosują bojkot. Nawet w tych gałęziach, które zostały zmonopolizowane, robotnicy żydowscy poprzednio tam zatrudnieni, zostają systematycznie stamtąd rugowani (monopol tytoniowy, spirytusowy).

Wydział publikował w prasie te fakty, występował wielokrotnie bądź sam, bądź za pośrednictwem Komisji Centralnej Związków Zawodowych wobec odnośnych władz z żądaniem zaprzestania dotychczasowej polityki, domagał się przyjmowania na wszelkie wolne miejsca pracy również robotników i pracowników żydowskich.

Ważne bardzo miejsce w działalności Wydziału Pracy zajmuje działalność propagandowa w słowie i piśmie, wśród społeczeństwa żydowskiego, jak i polskiego. W okresie sprawozdawczym Wydział opublikował w robotniczej prasie żydowskiej i polskiej (,,Robotnik”, „Robotniczy Przegląd Gospodarczy”, „Unzer Folkscajtung”, „Arbeiter Fragen” i in.) 924 artykuły, komunikaty i notatki w sprawie położenia robotników żydowskich i walki o prawo do pracy.

Przedstawiciele Wydziału wystąpili na 308 zgromadzeniach robotniczych, zarówno polskich, jak i żydowskich (wiecach, odczytach, zebraniach, zjazdach zawodowych itp.), propagując ideę równego prawa do pracy robotników żydowskich i przedkładając odnośne rezolucje.

Wydział prowadził oprócz tego własną działalność wydawniczą. I tak wydał: 1) w czerwcu 1926 r. odezwę w języku polskim i żydowskim (20 000 egz.), 2) w kwietniu 1926 r. plakat agitacyjny (2000 egz. w języku polskim i żydowskim), 3) we wrześniu 1926 r. broszurę w języku żydowskim (10 000 egz.) „Recht of arbet”. W roku 1928-29 Wydział wzmógł działalność propagandową w języku polskim, wydając: 1) w czerwcu 1928 r. jednodniówkę pt. „Prawo do Pracy” (3000 egz.), 2) w listopadzie 1928 r. nr 1 Biuletynu „Prawo do Pracy” (1000 egz.), 3) w grudniu 1928r. nr 2 tegoż biuletynu (1300 egz.), 4) w styczniu 1929 r. nr 3 (1300 egz.) oraz w marcu rb. nr 4 (1500 egz.).

Jak wielką jest krzywda godząca w robotników żydowskich z powodu stosowanego wobec nich bojkotu, jak konieczną jest walka i jak szerokim i żywym echem odbiła się rozpoczęta przez Radę Krajową akcja – to zademonstrował potężny Kongres robotników żydowskich, poświęcony specjalnie walce o prawo do pracy i zwołany przez Wydział Pracy Rady Krajowej w dniu 1 kwietnia 1926 r. Brało w nim udział 604 delegatów robotników żydowskich z 94 miast oraz przedstawiciele PPS (tow. Szczerkowski), Niemieckiej Socjalistycznej Partii (t. Zeribe), Komisji Centralnej, „Bundu” i in. Kongres ten uchwalił następującą rezolucję, przedłożoną przez tow. H. Erlicha:

<font color=”#0000ff”>„Ustrój kapitalistyczny, oparty na wyzysku pracy robotników najemnych przez posiadaczy kapitału, nie jest w stanie zabezpieczyć szerokim rzeszom ludności pracującej nawet prawa do stałej pracy. Największa plaga klasy robotniczej – bezrobocie jest w obecnym ustroju zjawiskiem normalnym i raz po raz przyjmuje postać katastrofy, zwalającej się na setki tysięcy, a nawet miliony proletariatu i ich rodziny.</font>

<font color=”#0000ff”>Robotnik żydowski cierpi od tej klęski społecznej na równi z robotnikami innych narodowości. Lecz dzięki panującym dziś u nas stosunkom politycznym i społecznym, pracownik żydowski wystawiony jest na specjalne jeszcze cierpienia. Polityka antysemicka klas panujących, przyjmująca często formy brutalnej polityki eksterminacyjnej względem ludności żydowskiej, spadła swym brzmieniem przede wszystkim na żydowskie warstwy pracujące. Instytucje rządowe i samorządowe stosują bez litości bojkot wobec robotnika-Żyda, który nie ma dostępu do żadnego przedsiębiorstwa państwowego ani komunalnego i jest systematycznie rugowany z przedsiębiorstw upaństwowionych. Dla żydowskiej młodzieży robotniczej zamknięta jest droga do wykształcenia zawodowego, które by mogło ułatwić jej warunki bytowania. Zaś antysemityzm społeczny czyni niedostępną dla robotnika żydowskiego pracę w olbrzymiej większości wielkich fabryk.</font>

<font color=”#0000ff”>Nawet w obecnym niesłychanie ciężkim czasie wyjątkowego kryzysu gospodarczego i bezrobocia, które szczególnie boleśnie dotknęło proletariuszy żydowskich, jako zatrudnionych przeważnie w drobnych i średnich zakładach przemysłowych – nie ustaje polityka tępienia robotników żydowskich. Nie dość tego, że bezrobotny robotnik żydowski nie może prawie wcale korzystać z ustawy o ubezpieczeniu od bezrobocia, zostają jeszcze robotnicy w minimalnym tylko stopniu dopuszczeni do robót publicznych, są bezustannie szykanowani przy udzielaniu zapomóg przez samorządy.</font>

<font color=”#0000ff”>Kongres podnosi jak najenergiczniejszy protest przeciwko tej polityce, która grozi robotnikowi żydowskiemu fizyczną zagładą. Kongres protestuje przeciwko gettu, w którym reakcja chce zdusić proletariat żydowski i proklamuje wobec całego kraju i wobec całego świata żądanie równego prawa do pracy robotnika-Żyda. Kongres oświadcza, że żydowska klasa robotnicza walczyć będzie o to swoje elementarne prawo do pracy wszystkimi siłami i z jak największą energią na wszystkich placówkach.</font>

<font color=”#0000ff”>Kongres stwierdza, że ta polityka względem robotników żydowskich zostaje, niestety, w znacznym stopniu ułatwioną dzięki nastrojom i przesądom panującym obecnie wśród zacofanych warstw ludności polskiej. Kongres nawołuje wszystkie socjalistyczne partie proletariatu polskiego do zwalczania tych nastrojów i przesądów z należytą energią. Kongres zdaje sobie sprawę z tego, że w swojej walce o równe prawo do pracy, robotnik żydowski nie może liczyć na poparcie ze strony burżuazji żydowskiej, która prowadzi politykę szacherek z reakcją polską i dla której ucisk narodowościowy jest pretekstem do wzmacniania wśród ludności żydowskiej wpływów kleru i reakcyjnych mrzonek syjonistycznych.</font>

<font color=”#0000ff”>Kongres stwierdza, że walka o prawo do pracy jest częścią ogólnej walki proletariatu przeciwko nacjonalistycznej i kapitalistycznej reakcji, że walkę tę robotnik żydowski prowadzić winien ręka w rękę z socjalistycznym proletariatem innych mniejszości narodowościowych i z uświadomionym proletariatem polskim, który na równi z robotnikiem żydowskim zainteresowany jest w tym, by położyć kres panowaniu reakcji.</font>

<font color=”#0000ff”>Aby jednak ta pomoc proletariatu innych narodowości była istotna, proletariat żydowski musi sam wykazać w tej walce maksimum stanowczości.</font>

<font color=”#0000ff”>Kongres wzywa szerokie rzesze żydowskiej ludności pracującej w kraju, bez różnicy poglądów politycznych, do prowadzenia z jak największą energią i ofiarnością walki o swe elementarne ludzie prawa: prawo do pracy i prawo do życia”.</font>

Skutkiem trzy i pół letniej pracy wspomnianego Wydziału jest to, że sprawa równouprawnienia gospodarczego robotników żydowskich została uznaną jako aktualne zagadnienie polityki proletariackiej i stoi na porządku dziennym w kraju. To umożliwiło związkom zawodowym, jak i socjalistycznym klubom radnych ruszenie sprawy tej z miejsca w całym szeregu magistratów, gdzie zaczęto zatrudniać robotników żydowskich, wprawdzie na razie głównie przy robotach publicznych, a w bardzo małym stopniu przy pracy stałej. Oczywista, iż rezultaty są większe w tych miastach, gdzie socjaliści stanowią większość w magistratach.

Walka jednak o równe prawo do pracy jest zaledwie zapoczątkowaną i wymaga wytężonych wysiłków całej klasy robotniczej Polski.

d) Praca dla emigrantów-robotników.

Od r. 1924 istnieje przy Radzie Krajowej Robotnicze Biuro Emigracyjne jako filia II Wydziału Emigracyjnego Komisji Centralnej Związków Zawodowych.

O ogólnej polityce emigracyjnej Rady Krajowej i Komisji Centralnej oraz o działalności Biura Emigracyjnego Rady Krajowej piszemy obszerniej w innym miejscu. W tym miejscu podamy tylko kilka cyfr:

Liczba interesantów w Biurze Emigracyjnym wykazuje stały i równomierny wzrost. W 1928 r. liczba załatwionych przez Biuro interesantów przekroczyła 5000. Z tej cyfry wyemigrowało przeszło 1200 emigrantów do krajów kontynentalnych i zamorskich, którym R.B.E. ułatwiło wyjazd.

Dla spraw emigracyjnych wyłonioną została przez Radę Krajową Komisja, w skład której wchodzą towarzysze ławnik Wiktor Alter, radni G. Zybert i Sz. Zygielbojm oraz tow. H. Piżyc. W rękach tej Komisji spoczywa również ogólny nadzór nad działalnością Robotniczego Biura Emigracyjnego.

e) Praca agitacyjno-oświatowa.

Rada Krajowa starała się rozwinąć szeroką działalność kulturalno-oświatową, opartą i dostosowaną do codziennej pracy Związków. W tym celu Rada Krajowa i jej oddziały miejscowe (Kultur-amty) wyświetlały na każdym prawie zebraniu związków ogólne sprawy proletariackie, biorąc udział w okresie sprawozdawczym – w 1302 zebraniach agitacyjnych. Oprócz tego Rada Krajowa i jej miejscowe oddziały zorganizowały w tym czasie 306 odczytów z różnych dziedzin. W początku okresu sprawozdawczego (1925) Rada Krajowa prowadziła specjalne stałe instytucje dla prowadzenia pracy kulturalno-oświatowej, jak: Uniwersytet Ludowy w Warszawie, „Ruchomy Uniwersytet Ludowy” dla całego kraju itp.

„Ruchomy Uniwersytet Ludowy” prowadził jednak swoją działalność tylko do początku r. 1926. Trudności finansowe, powstałe z powodu panującego przesilenia, przerwały pracę Ruchomego Uniw. Ludowego. Przetrwał kryzys Uniwersytet Ludowy w Warszawie i do tego stopnia rozwinął swą działalność, że musiano go przeobrazić w samodzielną instytucję kulturalną. Warszawski Uniw. Ludowy stał się też założycielem ogólnokrajowej instytucji kulturalno-oświatowej pod nazwą „Kultur Liga”, która obecnie posiada już sto kilkadziesiąt oddziałów w kraju. Rada Krajowa ściśle współpracuje z Zarządem „Kultur Ligi”, a oddziały miejscowe ostatniej „działają w kontakcie ze związkami zawodowymi, pomagając im w pracy oświatowej”.

Szczególnie szeroką działalność oświatową prowadzą sekcje młodocianych przy oddziałach związków zawodowych pod kierownictwem Centralnego Wydziału Młodzieży. Sekcje te urządzają systematycznie odczyty, wycieczki i wieczorki literacko-dramatyczne. W styczniu 1926 r. Centralny Wydział Młodzieży wspólnie z socjalistyczną organizacją młodzieży „Przyszłość”, urządził w Warszawie kurs dla działaczy wśród młodzieży (z internatem dla słuchaczy z prowincji). Kurs ten trwał 14 dni, brało w nim udział 10 słuchaczy z Warszawy i 40 z prowincji.

W roku bieżącym Rada Krajowa urządziła kurs dla działaczy zawodowych, który trwał 12 tygodni (od 20.I. do 20.IV). Brało w nim udział 32 słuchaczy z Warszawy i 74 z prowincji (ostatni w drodze korespondencyjnej). Kurs zawierał wykłady o następujących przedmiotach: 1) Ogólna historia ruchu zawodowego, 2) Historia ruchu zawodowego w Polsce, 3) Ruch zawodowy robotników żydowskich, 4) Głównie zasady nauki ekonomicznej Karola Marksa, 5) Budowa, działalność i zadania związków zawodowych (z seminarium), 6) Ekonomiczna struktura Polski, 7) Ekonomiczna struktura Żydów w Polsce, 8) Budowa i technika przemówień.

Rada Krajowa zamierza kurs taki odbywać co roku.

Oceniając działalność Centralnego Wydziału Młodzieży przy Radzie Krajowej należy podkreślić specjalną pracę jego w kierunku zwalczania analfabetyzmu wśród młodocianych robotników. W początku okresu sprawozdawczego, sekcje młodocianych w różnych miastach prowadziły pod kierownictwem C.W.M. 25 szkół wieczorowych. Ubiegłe lata kryzysu i bezrobocia utrudniły tę pracę, wymagającą pokaźnych funduszów. Akcja zwalczania analfabetyzmu nieraz skutkiem tego osłabła. W roku 1926 Centralny Wydział Młodzieży, jak i miejscowe Wydziały Młodzieży, zawarły umowę ze stowarzyszeniem kulturalnym młodzieży robotniczej żydowskiej „Weker”, w myśl której administrowanie i kierowanie szkołami przechodzi do wspomnianego stowarzyszenia. Od tego czasu towarzystwo „Weker” kieruje większą częścią szkół wieczorowych, przy ścisłej współpracy finansowej i moralnej Związków Zawodowych. W chwili obecnej istnieje 20 szkół wieczorowych w różnych miastach kraju, bądź pod kierownictwem „Wekeru”, bądź związków, bądź też obu organizacji razem.

Poza tym Centralny Wydział Młodzieży urządził kolonie letnie dla młodzieży robotniczej: W roku 1927 w Kozienicach, w roku 1928 – w Kazimierzu nad Wisłą. Kolonie te były subsydiowane przez poszczególne związki zawodowe i dały możność setkom młodocianych robotników większych miast spędzić urlop na świeżym powietrzu, za minimalną opłatą.

Prasa

Żydowscy członkowie związków zawodowych zawsze odczuwali potrzebę systematycznej prasy zawodowej w języku żydowskim. Życie gospodarcze kraju wysuwało coraz to nowe problemy przed klasą robotniczą i jej organizacjami zawodowymi. Sytuacja klasy robotniczej stawia ponadto rozmaite zagadnienia natury organizacyjnej. Wszystkie te sprawy należy systematycznie omawiać i wyświetlać wobec mas robotniczych. Systematyczna prasa zawodowa pomaga przy wychowaniu członków w karności organizacyjnej, a wiążąc grupę z grupą – staje się ważnym łącznikiem między rozsypanymi po całym kraju członkami Związków. Moment ten ma szczególne znaczenie dla robotników drobnego przemysłu, którzy bardziej niż proletariusze wielkich fabryk są rozproszkowani po setkach drobnych warsztatów. Organy związkowe, wydawane w języku polskim, są ze względów językowych niedostępne dla 90% członków żydowskich. Poszczególne zaś związki nie były w stanie wydawać specjalnych organów związkowych w języku żydowskim. Próby, jakie czyniły w tym kierunku związki Odzieżowy i Skórzany w latach 1926 i 1927, jak i w latach poprzednich, zostały tylko próbami. Zakończyły się wydaniem jednego czy dwóch numerów na rok. Związki posiadające mniejsze odsetki członków żydowskich od wspomnianych wyżej, nawet i tych prób nie czyniły.

Rada Krajowa niejednokrotnie zastanawiała się, bądź sama, bądź wspólnie z Komisją Centralną Związków Zawodowych, nad sposobem stworzenia stałej prasy zawodowej dla robotników żydowskich.

We wrześniu 1926 r., z okazji 25-lecia Międzynarodówki Zawodowej, Rada Krajowa wydała zeszyt poświęcony zagadnieniom ruchu zawodowego, pod nazwą „Arbeter-Fragen”.

W końcu r. 1927 Rada Krajowa w porozumieniu z kilkoma centralami związków, podjęła wydawanie miesięcznika zawodowego dla członków wszystkich związków, doszedłszy do przekonania, że tylko wspólny wysiłek wszystkich związków umożliwi stworzenie stałej prasy zawodowej. Komisja Centralna uważała stanowisko to za słuszne i w r. 1928 uchwaliła wezwać wszystkie związki do prenumerowania dla swoich członków-Żydów organu Rady Krajowej, jako swego organu związkowego.

W ten sposób Rada Krajowa przez cały rok 1928 systematycznie wydawała „Arbeter-Fragen” z przeciętnym nakładem miesięcznym 8000 egz. Organ ten prenumerowały dla swych członków żydowskie związki zawodowe: Odzieżowy, Skórzany, Włókienniczy, Spożywczy, Transportowców, Drzewny, Metalowców (żyd.) i Handlowców.

W początku rb. nakład ,,Arbeter-Fragen” nieco się zmniejszył z powodu przesilenia gospodarczego i bezrobocia panującego wśród robotników żydowskich, szczególnie wśród odzieżowców i skórzanych.

„Arbeter-Fragen”, od czasu do czasu, w miarę potrzeby, wydaje specjalne dodatki, poświęcone sprawom poszczególnych związków. Tak w r. 1928 wydano dwa razy dodatek ,,Der Metal-Arbeter”, poświęcony sprawom związku zawodowego robotników metalowców pod nazwą „Metalowiec” (żyd.). Związek Pracowników Handlowych i Biurowych rozsyła swoim członkom obok ,,Arbeter-Fragen” również swój organ „Der Angesztelter”, poświęcony specjalnie sprawom pracowniczym. Poza tym względnie systematycznie wychodzi „Der Druker-Arbeter” – organ Związku Zawodowego Robotników Drukarskich (żyd.).

Prócz prasy systematycznej, Rada Krajowa i jej oddziały wydały szereg odezw, ulotek i broszur. Tak np. oprócz specjalnych wydawnictw, poświęconych sprawie walki o prawo do pracy, o których pisaliśmy wyżej, w lipcu 1925 r. Rada Krajowa wydała odezwę do robotników żydowskich w 10 000 egz. w sprawie karności, jedności i solidarności związkowej; we wrześniu r. 1926 z okazji 25-lecia Międzynarodówki Zawodowej, Rada Krajowa wydała zeszyt w 2000 egz., poświęcony zagadnieniom ruchu zawodowego. W początku 1929 r. warszawski oddział Rady Krajowej wydał odezwę w 10 000 egz. przeciwko BBS-owskiej [BBS-em nazywali socjaliści rozłamową, prosanacyjną PPS dawna Frakcja Rewolucyjna, złośliwie akcentując jej związki z prorządowym BBWR-em – przyp. redakcji Lewicowo.pl] i komunistycznej akcji rozłamowej na terenie ruchu zawodowego itp.

Praca organizacyjna

Uchwała II Kongresu Związków Zawodowych nałożyła na Radę Krajową obowiązek obsłużenia oddziałów żydowskich wszystkich związków zawodowych pracą organizacyjno-agitacyjną. Swoistość warunków gospodarczych, w jakich żyją żydowscy robotnicy, rozszerzyła jednak znacznie w rzeczywistości te zadania tak, że Rada Krajowa musiała w zastępstwie i zgodnie z taktyką organizacyjną Komisji Centralnej Związków Zawodowych całkowicie kierować ruchem zawodowym robotników żydowskich i zajmować się wszelkimi sprawami dotyczącymi tego ruchu.

Oprócz obowiązku obsłużenia oddziałów Związków, należących bezpośrednio do Komisji Centralnej, Rada Krajowa kieruje kilkoma związkami jeszcze nie scentralizowanymi z odnośnymi związkami robotników polskich. Do tych związków należą w tej chwili: Zw. Drukarzy, Metalowców, Roznosicieli Gazet, Artystów Scen Żydowskich i kilka związków lokalnych w Wilnie, Łodzi i innych miastach.

W okresie sprawozdawczym udało się Radzie Krajowej zorganizować Związek Transportowców. Była to organizacyjnie ogromnie ciężka praca, gdyż chodziło o zorganizowanie tragarzy ulicznych, proletariuszy, którzy nie mają stałego pracodawcy, co utrudnia organizowanie i prowadzenie związku. Wspomniany Związek istniał odrębnie tylko dwa lata (1926-7), w kwietniu 1928 roku Komisja Centralna i Rada Krajowa doprowadziły do scentralizowania wszystkich robotników zatrudnionych przy transporcie w Związku Transportowców należącym bezpośrednio do Komisji Centralnej.

W okresie sprawozdawczym udało się też Radzie Krajowej zorganizować Związek Skórzany, który w 1926 r., wskutek inicjatywy Komisji Centralnej połączył się ze Związkiem Garbarzy i Związkiem Skórzanym, należącym wówczas do Komisji Centralnej. Istniejący od tego czasu scentralizowany Związek Skórzany pracuje pod ścisłym kierownictwem Rady Krajowej i doskonale się rozwija.

Poza tym Rada Krajowa w myśl polecenia Komisji Centralnej współpracowała przy reorganizacji Związku Pracowników Handlowych i Biurowych. Ponadto Rada Krajowa systematycznie współpracuje ze związkami centralnymi, jak Włókienniczym, Odzieżowym, Spożywczym, Drzewnym, Chemicznym, Budowlanym, Użyteczności Publicznej, Szczeciniarzy i in., pomagając im przy organizowaniu robotników żydowskich, pośrednicząc między nimi, łagodząc zatargi i nieporozumienia.

Dla łatwiejszego wykonania swych zadań, Rada Krajowa zakłada w poszczególnych miastach swoje oddziały (miejscowe Rady Związków Żydowskich), do których należą oddziały żydowskie i grupy członków żydowskich z oddziałów mieszanych. W chwili obecnej Rada Krajowa ma miejscowe oddziały w Warszawie, Łodzi, Lublinie, Wilnie, Tarnowie, Piotrkowie, Międzyrzecu, Łomży, Białymstoku, Nowymdworze, Sosnowcu, Makowie nad Orzycem, Krakowie, Słonimie, Częstochowie, Kutnie i Kałuszynie.

W kilku miejscowościach powstały nieporozumienia między radami związków żydowskich a ogólnymi radami związków zawodowych na tle kompetencji. Po wyjaśnieniach jednak Komisji Centralnej i Rady Krajowej nieporozumienia te zostały zażegnane w ten sposób, że ustalono stosunek rad żydowskich do rad ogólnych, jak Rady Krajowej do Komisji Centralnej. Bardzo słusznie rozgraniczyły swoje funkcje obie rady w Częstochowie, gdzie wszystkie oddziały żydowskie należą również do rady ogólnej, a rada związków żydowskich stanowi wydział żydowskiej Rady Ogólnej i pracuje w ścisłym porozumieniu z ostatnią. Tam też rada żydowska pełnił właściwe funkcje „Kultur-Amtu”. Do częściowego porozumienia doprowadzono między obiema radami w Warszawie. We wszystkich innych miastach istnieje przyjazny kontakt między nimi.

Ogromnie dużo uwagi i czasu Rada Krajowa poświęciła akcjom zarobkowym Związków. Pomimo lat całkowitego prawie bezrobocia, Związki nieustannie prowadziły walki w obronie zarobków i zdobyczy socjalnych. Nieraz akcje te pociągnęły za sobą zacięte i długotrwałe strajki, jak np. strajki, krawców w latach 1926-8 w Warszawie, Wilnie, Krakowie, Lwowie, Lublinie, Tarnowie, Włocławku, Sokalu i inne, gdzie strajki trwały od 10 dni do 14 tygodni (w Sokalu w 1928 r. o 8-godzinny dzień pracy). Podobnie w przemyśle skórzanym i w innych. We wszystkich tych akcjach Rada Krajowa brała czynny udział, obejmując nawet kierownictwo bezpośrednie niektórych walk i organizując prawie we wszystkich wypadkach akcję bratniej pomocy dla strajkujących wśród wszystkich innych robotników. Należy przy tym podkreślić, iż walki ekonomiczne robotników żydowskich są niesłychanie utrudnione i wymagają ogromnej energii Związków, ze względu na charakter drobnego przemysłu, w którym największa część tych robotników jest zatrudniona. O umowach zbiorowych dla wszystkich robotników pewnego przemysłu, czy nawet gałęzi, tutaj mowy być nie może. Wskutek tego wypada walczyć i zawierać umowy prawie z każdym pracodawcą oddzielnie. Przy tym wszystkie prawie zawody są sezonowe i Związki są zmuszone z początkiem każdego sezonu wszczynać akcje w obronie warunków pracy, które pracodawcy starają się pogorszyć. W tych warunkach związki muszą być w stałym pogotowiu wojennym.

Jeżeli chodzi o walki o utrzymanie stanu organizacyjnego Związków, to należy podkreślić niesłychane trudności, napotykane ze strony tzw. Opozycji Związkowej” Starała się ona wykorzystać dla swej destrukcyjnej roboty bezrobocie i specyficzne warunki panujące w drobnym przemyśle. Toteż związki żydowskie są stałym terenem najdzikszych wybryków „opozycji” komunistycznej. W najcięższych chwilach dla ruchu zawodowego, w latach 1924, 1925 i 1926, kiedy trzeba było wytężyć wszystkie siły, by uchronić organizacje przed upadkiem, komuniści systematycznie usiłowali związki rozsadzić, wysuwając na ich miejsce jakieś „komitety akcji”, „komitety strajkowe”, „komitety jedności”, „komitety bezrobotnych” itp. Gdy to nie pomogło, gdzie tylko mogli, rozbijali związki i organizowali własne (Związek odzieżowy w r. 1924) oraz zaczęli łamać w zorganizowany sposób strajki, prowadzone przez związki klasowe itp. Tak np. w sierpniu 1928 r. podczas strajku jednej sekcji krawców w Warszawie, po trzech tygodniach strajku, gdy strajkujący w związku uchwalili dalej trwać w walce o wystosowane żądania (20% podwyżki), grupa komunistów, poza plecami związku i strajkujących, zawarła umowę z grupą pracodawców, godząc się na podwyżkę 15% i przyrzekając „dostarczyć” nazajutrz robotników do pracy… To był „rewolucyjny” sposób „opanowania” sekcji, w myśl recepty „profinternu” [międzynarodówka związków zawodowych opanowanych przez komunistów – przyp. redakcji Lewicowo.pl], który nakazał obrócić każdy strajk w „arenę walki między komunistami i socjalistami o kierownictwo”. Z tą oto taktyką „opozycji” Związki zmuszone były ustawicznie walczyć. W początku roku bieżącego, w okresie usilnej akcji rozłamowej BBS-owców, która dotknęła tylko kilka mniej znacznych związków w Warszawie, komuniści przystąpili do masowego rozbijania Związków za pomocą dzikiego terroru i krwawej zemsty nad robotnikami, którzy pozostali wierni swym organizacjom klasowym (np. w Warszawie w marcu 1929).

Wszystkie te czyny „opozycji” oczywiście nie pomogły. Raczej przeciwnie: Wpływy ich jeszcze zmalały. Wspominamy te fakty ilustrujące trudności, jakie Rada Krajowa i związki żydowskie musiały i muszą w dalszym ciągu pokonywać, by stać na wysokości swych zadań organizacyjnych.

Nie da się też pominąć, że i w tym okresie sprawozdawczym Związku robotników żydowskich napotkały na cały szereg represji i szykan administracyjnych, w sprawie których Rada Krajowa bądź sama, bądź też za pośrednictwem Komisji Centralnej musiała ustawicznie interweniować u władz.

Dodamy jeszcze, że w okresie sprawozdawczym do 1.IV.1929 r. Rada Krajowa odbyła 138 posiedzeń własnych, 83 konferencji okręgowych i 1302 zgromadzeń organizacyjnych. Sekretariat Rady Krajowej wysłał 2772 pism i 40 okólników, a otrzymał 2257 pism.

Akcje ogólne

Dla dopełnienia tego sprawozdania dodamy, że Rada Krajowa ustawicznie pracuje w kierunku wychowania robotników żydowskich w duchu solidarności proletariackiej i usiłuje ich zainteresować walkami prowadzonymi przez nieżydowskich robotników w kraju i zagranicą. Tak np. jesienią 1926 r., podczas strajku górników w Anglii, Rada Krajowa rozwinęła szeroką akcję solidarności wśród robotników żydowskich i zebrała wśród nich na rzecz strajkujących 4000 zł, które przekazała strajkującym za pomocą Komisji Centralnej.

Podczas strajku robotników włókienniczych w Łodzi jesienią 1928 r., Rada Krajowa zebrała 5000 zł, które przekazała Zarządowi Związku Włókienniczego. Poza tym, pomijając akcje masowe, w Związku z przesileniami i bezrobociem Rada Krajowa przeprowadziła, w myśl polecenia Komisji Centralnej, cały szereg różnych akcji, jak przeciwko odkładaniu wykonania ustawy o ochronie kobiet i młodocianych (VIII 1926), dzień propagandy związkowej w związku z 25-leciem międzynarodówki zawodowej (X 1926), przeciw pracy nocnej w piekarniach (1926), przeciwko ograniczeniom wolności zebrań politycznych; akcja podczas bojkotu firmy „Fuchs” przez Związek Spożywczy (1928), kilkakrotne akcje na rzecz szkolnictwa robotniczego robotników żydowskich i cały szereg innych.

Na tydzień przed ogólnym Kongresem Związków Zawodowych odbędzie się IV Kongres Związków Żydowskich. Rada Krajowa przychodzi na ten kongres z całym ogromem różnorodnych prac dokonanych.

Mamy nadzieję, że Kongresy słusznie ocenią działalność Rady Krajowej i pragniemy, by uchwalone przezeń wytyczne odpowiadały obecnej sytuacji oraz potrzebom masowego ruchu zawodowego, stając się dlań punktem wyjścia dalszego pomyślnego rozwoju.
Powyższe sprawozdanie przedrukowujemy za „Sprawozdaniem Komisji Centralnej Związków Zawodowych z działalności i stanu związków zawodowych w Polsce w latach 1925, 1926, 1927 i 1928”, Nakładem KCZZ, Warszawa 1929, od tamtej pory nie było wznawiane, ze zbiorów Remigiusza Okraski. Poprawiono pisownię wedle obecnych reguł.

 

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

__________________________________________________________________________________

Międzynarodowe zjazdy kobiet [1904]

We wszystkich krajach prawa i zwyczaje skazujące kobietę na stanowisko zależne, ograniczające jej wykształcenie, tamujące rozwój jej uzdolnień i indywidualności, oparte były na przypuszczeniach fałszywych i wytworzyły między obu płciami stosunek sztuczny i niesprawiedliwy. Podległość kobiet, czyniąca z nich zależnych członków społeczeństwa bez prawa rozporządzania sobą, jest niesprawiedliwością społeczną i ekonomiczną, która pogarsza ogólne położenie ekonomiczne. Rząd odmawiający kobietom praw obywatelskich, które przyznał mężczyznom, czyni z władzy użytek, który się nie zgadza ze sprawiedliwością.

 

I

Szereg międzynarodowych zjazdów kobiecych, które mają się odbyć w Berlinie w czerwcu, rozpoczęła w d. 3 i 4 konferencja międzynarodowa w sprawie wyborczych praw kobiety, druga z kolei. Pierwsza obradowała przed dwoma laty w Waszyngtonie. Na niej uchwalono zwołać następną w Berlinie w roku bieżącym, aby utworzyć wszechświatowy związek stowarzyszeń broniących praw wyborczych kobiety. Wybrano także komitet przygotowawczy, któremu powierzono urzeczywistnienie tej uchwały. Działalność przedstawicielek innych krajów, które w skład komitetu weszły, była tylko pomocniczą – organizacyjną pracą kierowały głównie Amerykanki i ponosiły dotąd wszystkie jej koszta. Drugi to już wielki międzynarodowy związek kobiecy, któremu inicjatywę daje Ameryka. Jest to zresztą rzeczą naturalną i należną jej przodującemu stanowisku w ruchu emancypacji kobiety.

Istniał nawet projekt zwołania kongresu w sprawie praw kobiety wyborczych zamiast konferencji, ale porzucono go ostatecznie. Konferencja nawet nie była publiczną, przez wzgląd na to, że rozdwojenie uwagi publiczności berlińskiej, nie przyzwyczajonej do zjazdów podobnych, zaszkodzić może powodzeniu kongresu kobiecego. Ta obawa stała się przedmiotem wielu sporów i rokowań, a nawet polemiki w organie partii postępowej, tzw. lewego skrzydła.

Konferencja odbyła się w sali balowej hotelu księcia Albrechta, całej zawieszonej zwierciadłami. Sala zapewne po raz pierwszy oglądała podobne zgromadzenie. Stół, w olbrzymią podkowę ustawiony, zajmował większą część sali i zaledwie pomieścić zdołał delegatki, przybyłe z Ameryki, Anglii, Nowej Zelandii, Szwecji, Norwegii, Danii, Holandii, Austrii i Węgier.

Przy stole dla przedstawicieli prasy przeważały dziennikarki, jedne już siwowłose, inne bardzo młodo wyglądające. Ta sama różnorodność wieku rzucała się w oczy wśród delegatek oraz „przyjaciółek sprawy”, które zajęły krzesła licznie ustawione w głębi sali. „Przyjaciele” stawili się w bardzo nieznacznej liczbie. Spośród mozaiki typów i wieku, jedna cecha domaga się wzmianki – oto nie było wcale „wątłych i chudych kobiet”, nawet najmłodsze i najdrobniejsze na pozór odznaczały się dobrym rozwojem i siłą. Przyczyniała się do tego wrażenia zapewne okoliczność, że blisko jedna trzecia obecnych kobiet nosiła strój reformowany, luźny, a jednak estetyczny wielce; inne miały przejściowe formy, a więc luźne żakiety, bluzki. W tej gromadzie dziwnie odbijały jakby zabłąkane przypadkiem strojne toalety. Może to pochodziło z właściwości rasy anglosaksońskiej i germańskiej. Przewaga pierwszej zaznaczała się na każdym kroku. Obradowano niemal wyłącznie po angielsku, na język niemiecki tłumacząc treść mów wypowiadanych; po niemiecku było zaledwie kilka dłuższych przemówień.

Zgromadzeniu przewodniczyła 83-letnia kobieta – bo staruszką nazwać jej nie można – miss Zuzanna Antony, jedna z pierwszych kobiet w Ameryce i w ogóle w świecie całym, która nad sprawą emancypacji pracować zaczęła. Należy do założycielek pierwszego towarzystwa w Ameryce tzw. Cór Wstrzemięźliwości, utworzonego przez kobiety, gdy mężczyźni dopuścić ich nie chcieli do głosu i publicznych wystąpień przeciwko alkoholizmowi. W tym stowarzyszeniu w 1849 roku wypowiedziała Zuzanna Antony pierwszą mowę publiczną, wskazując kobietom ich zadania w zakresie reform społecznych. Nauczycielka z zawodu, przyjaciółka z lat dziecinnych lady Stanton, od samego początku żywo popierała emancypacyjne dążenia kobiet. Należąc do kwakrów, usunąć się pragnęła od wszelkiej działalności politycznej, wkrótce jednak doświadczenie ją przekonało, iż w Ameryce, rządzonej przez większość, prawo wyborcze jest niezbędnym środkiem na drodze do równouprawnienia. Odtąd stała się niezmordowaną pracownicą w tym kierunku.

Działalności tej oddała życie, szukała środków i sposobów przełamywania trudności przeróżnych i w potrzebie prowadziła propagandę za fundusze z własnego zarobku. W 1853 r. zwołała pierwsze zgromadzenie w sprawie praw wyborczych kobiety, więc upłynęło lat 51 pracy, gdy z rąk obecnej swej współpracowniczki, miss Chapman-Catt, wzięła dzwonek i młotek, godło przewodnictwa w Ameryce, aby otworzyć konferencję, która zespoliła w Związku Wszechświatowym usiłowania kobiet o pozyskanie praw obywatelskich.

Wprawdzie rozporządzała miss Antony dzielną pomocą na zebraniu, ale głos tej 83-letniej kobiety nie był bynajmniej najsłabszym i w zgromadzeniu. Przemawiała, i to stojąc, często dobitnie, czasem żartem zażegnywała ostrzejsze starcie zdań, a czasem gorącym słowem podniety pobudzała salę do oklasku.

Przy boku jej spokojna, niezmiernie cierpliwa miss Chapmann-Catt, rzeczniczka praw wyborczych, która we wschodnich Stanach zawiązała wiele stowarzyszeń praw wyborczych kobiety, kierowała obradami. Gdy zaś należało energicznie wystąpić, silnie odeprzeć zarzuty, odzywała się dr Anita Augsburg, przewodnicząca stow. niemieckiego praw kobiety wyborczych, której głęboki, dźwięczny, wyjątkowo silny głos, stworzony istotnie do trybuny lub sceny, pożywał i ujarzmiał słuchaczki.

Niezmordowaną tłumaczką przemówień angielskich na język niemiecki i odwrotnie, była dr Kathe Schirmacher, która niesłychanie bystro chwytała jądro rzeczy i niezmiernie umiejętnie oddawała nieraz z subtelną ironią właściwą treść czyjegoś przemówienia. Niekiedy spieszyła jej z pomocą p. Minna Cauer, redaktorka „Ruchu kobiecego” i przewodnicząca związku postępowych stowarzyszeń kobiecych. Odzywała się ona zawsze, gdy chodziło o wyjaśnienie, albo złagodzenie sprzecznych lub ostrzejszych zdań. Czarna jej postać przesuwała się cicho po sali, opiekuńczo krążąc dla zażegnywania wszelkich niebezpiecznych zawikłań.

W ogóle obrady należały do najruchliwszych, jakie kiedykolwiek widziałam. Sprzyjało temu urządzenie sali, porozumiewanie się delegacji przy głosowaniach, zgrupowanie według poglądów, krajów itp. Pracowano istotnie, szczegółowo, zbyt drobiazgowo nawet, roztrząsając program zasad przyszłego związku i jego ustawę, ułożone przez Komitet organizacyjny według nadesłanych poprzednio wniosków z różnych krajów.

Wpływ Ameryki i tu się zaznaczył silnie, bo początek programu brzmi tak samo jak pierwszy amerykański program kobiet z r. 1848, tylko w zmienionej odpowiednio formie, a mianowicie:

1) Mężczyźni i kobiety są sobie równi i swobodni jako samodzielni członkowie społeczeństwa. Obdarzeni jednakim rozumem i zdolnościami, jednako są zdolni do korzystania ze swobód obywatelskich.

Następne zaś paragrafy orzekają:

2) Naturalny stosunek między obu płciami polega na zależności wzajemnej i wspólności dążeń. Ucisk praw jednej płci przez drugą niesie nieuniknione szkody tej płci drugiej, a więc i ludzkości całej.

3) We wszystkich krajach prawa i zwyczaje skazujące kobietę na stanowisko zależne, ograniczające jej wykształcenie, tamujące rozwój jej uzdolnień i indywidualności, oparte były na przypuszczeniach fałszywych i wytworzyły między obu płciami stosunek sztuczny i niesprawiedliwy.

4) Swoboda rozporządzania sobą w domu i w państwie jest niezaprzeczalnym prawem każdego normalnego dorosłego człowieka.

5) Podległość kobiet, czyniąca z nich zależnych członków społeczeństwa bez prawa rozporządzania sobą, jest niesprawiedliwością społeczną i ekonomiczną, która pogarsza ogólne położenie ekonomiczne.

6) Rząd odmawiający kobietom praw obywatelskich, które przyznał mężczyznom, czyni z władzy użytek, który się nie zgadza ze sprawiedliwością.

7) Prawa wyborcze są jedynym sposobem zabezpieczenia praw osobistych, jak je konstytucja amerykańska określa a wszystkie ustawy nowoczesne uznają. Dlatego w krajach konstytucyjnych wszystkie prawa i przywileje wyborcze powinny być kobietom przyznane.

8) Postęp wykształcenia kobiet, ich wzrastająca zamożność i znaczenie w zakresie ekonomicznym z powodu zmian w sposobach produkcji, a także coraz donioślejszy ich udział w usiłowaniach pomocy wzajemnej oraz działalności społecznej i politycznej, domagają się sumiennego rozważenia żądań politycznego równouprawnienia kobiet.
Wszechświatowy związek stowarzyszeń walczących o prawa wyborcze kobiety, dąży do połączenia usiłowań, które we wszystkich krajach podjęto dla pozyskania politycznego równouprawnienia kobiet.

Do związku przyjmowane są nie tylko grupy narodowe, ale w krajach, gdzie jeszcze nie zdołały się one zorganizować, i pojedyncze stowarzyszenia, a nawet osoby, które dla tego ruchu pracują; te ostatnie naturalnie bez wpływu na sprawy administracyjne związku.

Kwestia ustosunkowania praw różnych delegacji i opłat, jakie do kasy wnosić mają, wywołała długą dyskusję, w ogóle prowadzoną bardzo szczerze i śmiało, widocznie przez kobiety nawykłe do życia zrzeszonego.

Delegatki z Danii, Norwegii, Holandii nie wahały się uznać opłaty 10 dolarów za zbyt wysoką, obniżono ją więc do 5 dolarów dla tych związków, które liczą mniej niż 2500 członków.

Opozycją ustawiczną odznaczała się dr Alleta Jacobs z Amsterdamu, nie zrażona nawet brakiem poparcia, które nie zawsze znajdowała wśród dwu swoich współdelegatek z Holandii (np. gdy zażądała usunięcia prasy z sali!).

Jednak gdy po przyjęciu ustawy zaczęto zapisywać się do nowo utworzonego związku, Holandia jedna z pierwszych znalazła się na liście obejmującej kraje ze zorganizowanym ruchem wyborczym: Anglię, Niemcy, Holandię, Wiktorię w Australii, Szwecję i Stany Zjednoczone. Szwajcaria zaś oraz Dania i Norwegia przystąpiły w osobach delegatek, które przyobiecały pracować nad stworzeniem organizacji w swoim kraju. Zapisał się do związku, jako uczestnik, znany zwolennik ruchu kobiecego, literat niemiecki Leopold Katscher.

Wreszcie związek wszechświatowy stał się faktem! W tej uroczystej chwili, pastorka Anna Shaw podała wniosek mianowania miss Zuzanny Antony członkiem honorowym związku, co przyjęto długo nie milknącymi oklaskami. Dziękując ze wzruszeniem za ten objaw uznania, miss Antony prosiła o rozciągnięcie zaszczytu i na jej siostrę, która ją zastępowała na pierwszym zebraniu kobiet amerykańskich w 1848 r. w Senece, podpisując ów pierwszy program, czego miss Zuzanna jako nauczycielka, uczynić nie mogła. Naturalnie życzenie to zostało równie serdecznie przyjęte.

Wybory powołały znowu miss Antony na honorową przewodniczącą związku, na czynną zaś miss Chapman-Catt – czyn zgoła sprawiedliwy, związek powstał bowiem dzięki inicjatywie obu tych kobiet. Może same nie umiałyby zdać sobie sprawy, czy idea doświadczonej pionierki, poparta pełnią sił młodszej współpracowniczki, czy śmiały poryw energii młodej, którą wsparło starsze doświadczenie i ogólne poszanowanie, jakie kobiety wszystkich krajów żywią dla miss Antony, pchnęły rzecz na tory dzisiejsze.

Tak często trzeba, niestety, wspominać o rozterkach i polemikach wśród kobiet, że musimy jeszcze raz podkreślić fakt solidarnego współżycia i jedności wśród przodowniczek ruchu amerykańskiego – jedności, która niewątpliwie była ważną dźwignią dokonanych przez nie postępów.

Na wiceprzewodniczącą wybrano dr Anitę Augsburg i przewodniczkę ruchu wyborczego kobiecego w Anglii, mrs. Fawcett, na sekretarki: Amerykankę miss Forster-Averg, Niemkę dr Schirmacher Kathe, Holenderkę Joannę Nabel, a na skarbniczkę Angielkę, miss Rogers Canliffe.

O konferencji wyraziła się miss Antony, iż „przeszła jej oczekiwania”, a „za rezultat jej najważniejszy poczytuję to, że młode burzące się siły nauczyły się umiarkowania gdyż umiarkowaniem tylko osiąga się cel”. Należy jednak pamiętać, iż poglądami swymi miss Antony przewyższa wiele rzekomych radykalistów, jak siłami –własny wiek. Nie tylko przewodniczyła zebraniom od 9 do 12 i od 3 do 6, ale wieczór spędziła na swobodnej pogawędce z delegatkami w klubie kobiecym, opowiadając o różnych rzeczach i czyniąc różne pytania. Pytała np. między innymi, czy żyje jeszcze w Warszawie brat Ernestyny Rose, która należała do jej pierwszych współtowarzyszek w pracy nad sprawą kobiecą i była wyborną mówczynią i dzielną pionierką.

Znamiennym dowodem postępów, jakich dokonał ruch kobiecy w Niemczech, jest poważne traktowanie konferencji przez prasę berlińską.

II

Berlin obecnie opanowały Amerykanki, które z całą swobodą, jak gdyby to była rzecz najnaturalniejsza, narzuciły stolicy nad Szprewą swój język, poglądy i zwyczaje.

Nie tylko na konferencji praw wyborczych kobiety obradowano przeważnie po angielsku, ale na publicznym zgromadzeniu, którym konferencję tę zakończono w d. 6 bieżącego miesiąca wygłoszono aż pięć przemówień w tym języku.

Wstęp był wolny, a zaciekawienie w mieście tak znaczne, że przed oznaczoną godziną sala była już zapełniona; zaledwie dało się zabezpieczyć siedzenia dla delegatek, a wiele osób odejść musiało z braku miejsca.

W zgromadzeniu uczestniczyło sporo mężczyzn, przeważnie młodych. Kierowała obradami p. Minna Cauer, przewodnicząca związku postępowych stowarzyszeń kobiecych i redaktorka czasopisma „Ruch kobiecy”.

Obecną była Jadwiga Dohm, powieściopisarka i autorka wielu ciętych rozpraw polemicznych w sprawie kobiecej, z których przetłumaczono na język nasz: „Kobieta i wiedza” oraz „Z dziejów ruchu kobiecego”. Dohm pierwsza w Niemczech odważyła się wystąpić z żądaniem praw wyborczych dla kobiet przed laty 30.

Miss Chapman-Catt, która z takim spokojem przewodniczyła obradom konferencji, z wielką swobodą, ogniem i żywą gestykulacją rozwijała poglądy swoje na kulturalne znaczenie wyborczych praw kobiety, i oświadczyła, że w Ameryce przebywa tylu Niemców, iż Amerykanie czują się w Niemczech jak u siebie w domu… Jeszcze dobitniej uwydatniała mowę swoją ruchliwymi gestami delegatka Australii, p. Wecland-Franke, przedstawiona zgromadzeniu jako osoba, która występowała już w charakterze wyborczym, co wywołało oklaski. Najwyższe jednak uznanie pozyskała delegatka holenderska, która nie rozporządzając, jak Angielki, Szwedki i Amerykanki argumentem pozyskanych już przywilejów wyborczych, wygłosiła dłuższą polemiczną i dowcipną mowę po niemiecku, uzasadniając, dlaczego kobietom potrzebne są prawa wyborcze. Nie wszystkie bowiem stadła małżeńskie są szczęśliwe, a upośledzenie prawne doprowadza niekiedy kobiety do dzieciobójstwa, w samym Berlinie zaś tysiące kobiet napiętnowano znamieniem hańby. Aby wytworzyć warunki szczęścia w pożyciu małżeńskim, zapobiec mordom nad niemowlętami, podnieść siostry nasze z otchłani pohańbienia, na to trzeba kobietom praw wyborczych.

Współczucie i uznanie dla tak poważnie prowadzonych prac konferencji w imieniu liberalnej partii wyraził dr Breitscheid, przyrzekając przodowniczkom ruchu poparcie w walkach, które je w pracy dalszej niewątpliwie czekają.

Ostatnia przemawiała pastorka Anna Shaw, która rozpatrując reformy społeczne, nie wahała się zachęcać do wstrzemięźliwości – wniosek niezmiernie właściwy w mieście, gdzie w restauracjach wodę podają tylko na żądanie specjalne, a istnieje przymus użycia wina lub piwa pod karą dopłaty 15, 30 lub 50 fen. do obiadu! Słuchacze tak byli zainteresowani i sympatycznie usposobieni, iż nawet i tę przymówkę dobrze przyjęli.

Podziwiać należy spokój zachowywany podczas mów w języku zrozumiałym tylko dla bardzo nieznacznej części obecnych – na zgromadzeniu liczącym blisko półtora tysiąca osób.

Największą jednak niespodzianką dla Berlina było nabożeństwo odprawione w d. 5 b. m. w kościele amerykańskim przez kobiety. W zapełnionej szczelnie świątyni, za marmurową balustradą, oddzielającą kościół od ołtarza z krucyfiksem, siedziały trzy czarno ubrane kobiety. Po prześpiewaniu chóru, pastorka Anna Shaw, kobieta około pięćdziesięciu lat, o żywych ciemnych oczach, odczytała tekst pierwszego rozdziału Jozuego „Sługa mój Mojżesz zmarł”, a potem wygłosiła następującą mowę:

„Dzięki Ci, Wszechmocny Boże, żeś nas prowadził i dałeś siły do walki z niesprawiedliwością i uciskiem, żeś płeć naszą z podległości podniósł do światła wolności. Dziękujemy Ci sercem całym, żeś nam dał wielką przewodniczkę, która w 84. roku życia przemawiać do nas może i służyć za wzór. Prosimy Cię, zachowaj ją jak najdłużej i zsyłaj nam nowe bojowniczki, aby kobiety w całym świecie osiągnęły prawa człowiecze”.

Następnie miss Zuzanna Antony mówiła o pierwszych początkach zdobycia przez kobiety niezależności, walkach jakie prowadziła, zwycięstwach, które dane jej było współosiągać i do nich prowadzić. Kazanie swe zakończyła miss Zuzanna powołując do słowa tę, która jej miejsce ma zająć, jej pracę dalej snuć, miss Chapman-Catt. Nowa mówczyni dała obraz szybkich postępów, których ruch kobiecy dokonał w ostatnich latach. „Ale – zakończyła – nie zdołałybyśmy tych dróg udostępnić, chociaż je torowałyśmy, gdyby nie przewrót techniki, który ekonomiczne warunki bytu przekształcił, zmieniając położenie kobiet. Te, wchodząc w wir życia społecznego, rozbudziły w sobie szersze zainteresowanie się sprawą i poczucie odpowiedzialności. Żądanie równouprawnienia politycznego jest naturalnym i logicznym wynikiem tego. Minęły czasy, gdy chrystianizm polegał na modlitwie i wierze, dzisiaj ten tylko ma prawo do miana chrześcijanina, który w duchu Chrystusowym działa i dopomaga do przyjścia Królestwa bożego na ziemi. Tak samo minęły czasy, kiedy sławą i cnotą kobiety była pokora, podległość i nieświadomość. Dziś pracować ona musi, więc pragnie współdziałać w układaniu praw, do których ma się stosować, pracować chce, zatem domaga się praw obywatelskich, aby móc to uczynić.

Dążenie kobiet do praw politycznych jest więc doniosłą potrzebą kulturalną, lista wyborcza będzie orężem, którym płeć żeńska nie dla siebie, ale dla ludzkości świat zdobędzie i nada mu nowe kształty, w którym nie będzie ciemnych, ani nędzy, i wypełni słowa apostoła, który powiada: »Nie będzie ani pana, ani sługi, ani mężczyzny, ani kobiety, gdyż wszyscy są jednacy w królestwie bożym«”.

Istotnie więc, jak twierdziła miss Chapman-Catt, Amerykanki czują się w Niemczech jak u siebie. Ta ich siła nieulegania wpływom nowego otoczenia, lecz naginanie stosunków do siebie – świadczy o wyrobionej indywidualności tych kobiet, które to otoczenie jakby hipnotyzują.

Niewątpliwie ten pobyt kilkutygodniowy samowolnych Amerykanek wywrze na ruch kobiecy Berlina wpływ bardzo dodatni.

III

Wszechświatowa Rada Kobiet!.. W jakim celu? Na to pytanie odpowiedziała założycielka jej i przewodnicząca w ostatnim pięcioleciu, Miss May Wright Sewall, w mowie powitalnej, którą wygłosiła na pierwszym zebraniu publicznym tejże Rady d. 8 czerwca w wielkiej sali Beethovena wobec 3000 osób.

„Kobieta wszędzie czuje się powołaną do zadań obszerniejszych, zdaje sobie sprawę ze swej odpowiedzialności oraz potrzeby przygotowania do obowiązków społecznych przez wyższy stopień wykształcenia. Wykształcenie jest czynnikiem powszechnym, wszędzie przystosowywać się musi do ducha narodowego. Ponieważ jednak cele są wszędzie te same, więc mimo różnic wszelkich, zawsze znajdzie się grunt i podstawa wspólna, która kobietom całego świata dozwoli dojrzeć w sobie siostry.

Dla osiągnięcia donioślejszych rezultatów w pracy musimy starannie pielęgnować w sercu naszym dwa przewodnie uczucia. Pierwsze to umiłowanie ideału, dla którego brak nam jeszcze dokładnego określenia, więc nazwijmy go jednością ludzkości. Drugim jest poczucie demokratyczne. W naszym związku naród każdy ma te sama prawa i wpływy, nie ma wśród nas silnych, nie ma wśród nas słabych, wszystkie, bez względu na stan, jesteśmy równe, najbardziej pożądaną będzie nam zawsze ta, która da najlepszy przykład prawdy, sumienności, sprawiedliwości i umiłowania bliźniego”.

Mowa ta streściła zasady przewodnie związku, który przede wszystkim jest szkołą solidarności kobiety, solidarności ludzkiej. Organizacja jego zaś polega na połączeniu stowarzyszeń, mających na celu poprawę doli kobiecej, w związki narodowe, które wchodzą w skład Wszechświatowej Rady. Każdy związek narodowy posiada 3 głosy na ogólnych zebraniach delegowanych, odbywanych co pięć lat, na których wybierany jest komitet złożony z 5 osób, który już co roku zbiera się w różnych stolicach, a przewodniczące związków narodowych, stanowią dla niego rodzaj ciała doradczego.

Na następnym zebraniu publicznym dowiedzieliśmy się, że Wszechświatowa Rada kobiet obejmuje obecnie przedstawicielki 19 krajów, a mianowicie (w porządku przystąpienia do Rady): Stanów Zjednoczonych, Kanady, Niemiec, Szwecji, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Danii, Nowej Walii Południowej, Holandii, Nowej Zelandii, Tasmanii, Szwecji, Włoch, Francji, Argentyny, Austrii, Wiktorii, Południowej Australii, Norwegii i Węgier. Reprezentują one tysiące stowarzyszeń. Związek narodowy niemiecki np. łączy ich 174, Stanów Zjednoczonych 10 000 towarzystw o 2 milionach członków, w tej liczbie 20 000 mężczyzn pracujących dla postępu sprawy kobiecej. Holandia, Austria, liczą po 30 kilka stowarzyszeń, Węgry 19. Ogółem powszechna rada kobiet reprezentuje 7 000 000 kobiet stowarzyszonych.

Przewodnicząca Rady napisała w ciągu urzędowania 50 000 listów.

Związkom narodowym pozostawiona jest zupełna swoboda wewnętrznego działania, toteż przy wielkich podobieństwach zasadniczych sprawozdania przedstawiały znaczne różnice.

Delegowana angielska, Miss Clifford, zdając sprawę ze sposobów, za pomocą których rada angielska usiłuje popierać rozwój ruchu kobiecego, kładła nacisk na pożytek, jaki przynosi Instytut kobiet w Londynie (Womens Institute) nie tylko Angielkom, ale i tym radom narodowym, które nie wytworzyły jeszcze własnego biura informacyjnego. Biura takie istnieją obecnie w Kanadzie, w Niemczech, Szwecji, Danii oraz Holandii.

Czynności związków narodowych dzielą się ogólnie na sekcje. W Niemczech jest ich 5: prawna, robotnic, opieki nad dziećmi, obyczajowa i antyalkoholowa.

Francja, posiadająca radę od lat 3 dopiero, pracowała nad rozszerzeniem udziału kobiet w urzędach gminnych i przygotowała projekt prawa o poszukiwaniu ojcostwa. Delegacja jej na radę otrzymała urzędową misję swego rządu, co stanowi pierwszy przykład uznania oficjalnie powagi Rady Kobiet.

Węgry od kilku miesięcy zorganizowane, zdołały już jednak rozpocząć pracę w trzech kierunkach: dostarczania pomocy lekarskiej w odległych miejscowościach, ochrony dzieci i robotnic.

Rada w ostatnim pięcioleciu miała dochodu 22 349 marek, wydatków marek 16 906 zamyka więc rachunki remanentem 5443 m.

Po raz pierwszy w tej kadencji próbowano wytworzyć komisje łączne dla prasy, stanowiska prawnego kobiety i szerzenia pokoju. Były to lata próby, nauki, jak funkcjonować mają ciała złożone z osób rozproszonych po świecie. Zadaniem ich było wiadomości zbierać i rozpowszechniać. Obecnie komisja prasy powzięła śmiały zamiar wydawania kwartalnika.

Sprawozdawczynie zaznaczały wielokrotnie, iż rady narodowe pojmują swoje zadanie jako „zespół stowarzyszeń ku wzajemnej pomocy”, oraz jako zbieranie, organizowanie, systematyzowanie pracy, a pionierstwo pozostawiają pojedynczym stowarzyszeniom. Jako charakterystyka dążeń uogólnionych, stają się donioślejsze dwie uchwały, które zarazem rozszerzają obowiązkową działalność Rady Kobiet.

Pierwsza, powzięta z inicjatywy związku norweskiego, stanowi, iż Rada Kobiet zwalczać będzie handel dziewczętami, a wszystkie rady narodowe działać mają w tym celu za pomocą wszelkich środków.

Na wniosek rady francuskiej, wniesiony przez p. Avril de Sainte-Croix, dodano jeszcze uzupełnienie, iż „wszędzie, gdzie istnieje system reglamentacji prostytucji, również usilnie starać się należy o jego zniesienie, gdyż skutecznie przeciw handlowi żywym towarem działać niepodobna, dopóki panuje zasada podwójnej moralności”.

Drugi wniosek komitetu uchwalił: staranie się rady o przyznanie kobietom, przy każdej formie rządu, tych praw i przywilejów, z jakich korzystają mężczyźni, a dodatek rady angielskiej dodał, iż wszędzie, gdzie istnieje rząd reprezentacyjny, Rada pracować będzie nad pozyskaniem praw wyborczych dla kobiet.

Uchwały te były niejako dalszym logicznym rozwojem prac, gdyż tzw. reformy obyczajowe, a także i starania o prawa wyborcze wchodziły w zakres wielu rad narodowych. Uogólnienie to świadczy o powadze Powszechnej Rady kobiet jako regulatora, który ujednostajnia program ruchu kobiecego, gdy ten dochodzi już do pewnego stadium przygotowania wśród ogółu działających.

Postępowe stowarzyszenia, należąc do rad narodowych, przynaglają te do rozszerzania programu swoich czynności, a rady narodowe o takim rozszerzonym programie pociągają z kolei całość związku do coraz radykalniejszego działania.

Wybory wprowadziły znaczne zmiany osobiste w Komitecie wykonawczym. Do zarządu weszły: Lady Aberdeen (Angielka), Maria Stritt (Niemka), p. Hierla Rezius (Szwedka), p. Simon (Francuzka) i (Amerykanka) miss Gordon. Szereg zebrań publicznych Rady zamknęło zgromadzenie w sprawie pokoju. Oprócz krótkich sprawozdań, jakie delegatki zdawały z tego, co w ich kraju dla szerzenia tej idei uczynionym zostało, przemawiały: Lady Aberdeen, p. Bogelot, baronowa Suttner.

Głębokie wrażenie sprawiła mowa tej ostatniej, wypowiedziana z siłą i w artystycznej formie.

IV

Tegoroczny międzynarodowy kongres kobiecy zasadniczo różnił się od poprzednich w 1894 i 1899 r. Pozostawał on pod protektoratem Powszechnej Rady Kobiet, lecz zwołany był wyłącznie staraniem rady narodowej niemieckiej na jej własną odpowiedzialność.

Okoliczność ta wpłynęła nie tylko na układ programu, ale i na całe urządzenie kongresu.

Obradował on jednocześnie w czterech salach Filharmonii, której gmach różni dostawcy, przeważnie strojów damskich, przybrali w zieleń i kwiaty, zamieniając korytarze w wykwintne pokoje do czytania pism, prasowe, sanitarne i salony, gdzie rozwieszone zostały wizerunki i fotografie, a nawet popiersia rzeźbione pionierek ruchu kobiecego z różnych krajów.

Wezwanie deputacji do cesarzowej i przyjęcie u kanclerzyny oraz w ratuszu nadały kongresowi sankcję urzędową. Złośliwy traf sprawił jednak, iż przyjęcia te nastąpiły jednocześnie z ostrym wystąpieniem w parlamencie min. Posadowskiego przeciw przyznaniu praw wyborczych pracownicom handlowym do projektowanych sądów handlowych.

Wywołało to nie tylko protest Związku 89 stowarzyszeń pracownic handlowych, ale i protest parotysięcznego zgromadzenia, które zwołały przewodniczki radykalnego stronnictwa w ruchu kobiecym niemieckim właśnie w dniu przyjęcia u kanclerzyny.

Posiedzeń w ogóle odbyto 30 i na nich przedstawiono 240 referatów; cyfry te ujawniają niemożność dania choćby przybliżonego wyobrażenia o poszczególnych pracach w korespondencji, która ma mniej więcej tyleż wierszy zawierać. Ograniczyć się więc muszę do bardzo ogólnikowego zarysu. Prace kongresowe, podzielone na 4 sekcje: wykształcenia, pracy zawodowej, usiłowań i urządzeń społecznych oraz prawnego stanowiska kobiety, nie miały dążyć do uchwalania wniosków i rezolucji, lecz do przedstawienia rozwoju omawianych spraw czy instytucji w różnych krajach, wzajemnie dostarczając sobie wskazówek i doświadczeń pożytecznych dalszej pracy.

W sekcji spraw wykształcenia powtórzono raz jeszcze szereg postulatów: 1) Wspólne kształcenie młodzieży w szkołach średnich, seminariach nauczycielskich i uniwersytetach. 2) Immatrykulacja studentek mających świadectwo dojrzałości. 3) Wspólna praca profesorów i profesorek w gimnazjach. 4) Ustanowienie szkół uzupełniających (Fortbildungsschule) dla dziewcząt. 5) Dopuszczenie kobiet do egzaminów prawnych.

Wygłoszono także kilka referatów o przygotowaniu kobiet do zadania matki wychowawczyni, a wysoko podnosząc to zadanie, p. Adela Gerhardt wystąpiła surowo przeciwko tym, które już dziś przysłowiowym „krzykiem o dziecko” przynoszą ujmę powadze macierzyństwa.

Macierzyństwem zajmowały się także inne sekcje, rozpatrywano prawne stanowisko matki ślubnej i niezamężnej, warunki ich bytu w pracy zawodowej oraz instytucje pomocy dla nich.

Do najciekawszych należały referaty o organizacjach zawodowych w różnych gałęziach pracy oraz o działalności towarzystw „pomocy społecznej” osad społecznych (settlements), lig konsumentek, klubów, schronisk itp.

W każdym kraju, przy wielkich podobieństwach, noszą one cechy odmienne i powstają typy inne; tak np. biura ochrony prawnej kobiet stanowią własność Niemiec, która silnie zainteresowała przedstawicielki krajów, nie posiadających ich jeszcze.

Wieczorne i poobiednie posiedzenia kongresu były dostępne dla publiczności, która z dniem każdym tłumniej się zgromadzała. Przedmiotem referatów był rozwój ruchu kobiecego, płace kobiece, prawa wyborcze, stosunek ruchu do stronnictw wyznaniowych i politycznych, wreszcie zasady i cele ruchu kobiecego.

Głębsze wrażenie wywołała odezwa mrs. Chapman-Catt, która opowiadała o dodatnich wpływach wyborczych w stanach Woyming i Colorado, gdzie wybierają one posłów wyższej wartości moralnej i posługują się prawem wyborczym jako środkiem popierania rozwoju dobra społecznego i obrony wyzyskiwanych.

Podobnie brzmiało sprawozdanie mrs. Napier z Nowej Zelandji, gdzie od lat 10 wykonywane przez kobiety prawa wyborcze pobudziły również wyborców do gorliwszego współudziału i wysunęły na pierwszy plan reformy społeczne. Opieka nad dziećmi, reforma więzień oraz ochrona pracy – wiele im mają do zawdzięczenia.

Niezwykłą też była, z afrykańskim temperamentem wygłoszona po niemiecku mowa „kobiety kolorowej”, jak się nazwała, Mrs. Mary Church Terrel, przewodniczącej Stowarzyszenia Mulatek w Ameryce. Naszkicowała w niej ona zarys odrębnego położenia tych kobiet oraz usiłowań, jakie podejmują, aby, poprawiając swój los, złożyć także dowód, iż rasa ich zdolna jest do cywilizacji.

Drugą egzotyczną mówczynią była amerykanka Mrs Musaus Higgins, która głęboko wzruszyła zgromadzenie opowieścią trzynastoletnich dziejów szkoły, jaką założyła dla Syngalezek na Cejlonie.

Żywe zainteresowanie wywołały także referaty p. Marii Lang z Wiednia, redaktorki czasopisma „Frauenzeit” (Czas kobiecy) „o bezpłatnej pracy gospodyń”, Amerykanki, autorki znanego dzieła pt. „Women and Economics”, p. Stettson-Gilman, o prawie do pracy indywidualności każdej, która „ma obowiązek złożyć społeczeństwu w daninie to, co najlepiej wykonać potrafi” – wreszcie sprawozdanie lady Aberdeen z ankiety o płacy kobiet przeprowadzonej przez Radę przemysłową kobiet w Londynie, której lady Aberdeen przewodniczy.

W sprawie „stosunku ruchu kobiecego do stronnictw politycznych i wyznaniowych” Mrs. Wrigth Sewall wskazywała kobietom obowiązek dążenia przede wszystkim do nierozerwalnej ze sobą łączności, dlatego nie powinny one wchodzić w związki ze stronnictwami, które by je między sobą różnić mogły.

Charakterystyczną nowością tego kongresu było publiczne zebranie dla dorastających dziewcząt, które stawiły się tak licznie na wezwanie, iż trzeba było referaty powtarzać w dwu natłoczonych salach. Gertruda Baumer mówiła im o obradach kongresu i o „nowych drogach rozwoju umysłowego”, których utorowanie młode pokolenie zawdzięcza pionierkom ruchu kobiecego, co z kolei nakłada na nie obowiązek odwzajemnienia się dalszą pracą na rzecz pokoleń następnych. P. Lily Droescher przedstawiła podniośle znaczenie i konieczność zawodu i określonego celu w życiu. P. Pappenheim wskazywała potrzebę udziału młodzieży w „pomocy społecznej”, jako szkoły poznania życia i wyłamania się z ciasnych karbów samolubnych zadowoleń. Nestorka reform wykształcenia dziewcząt w Niemczech, Helena Lange, jako hasło życia zaleca zebranej młodzieży słowa Eckermanna: „trzeba mieć odwagę być sobą”, tj. żyć własną indywidualnością.

Helenie Lange i p. Perkins-Gilman przypadło w udziale mówić o zasadach i celach ruchu kobiecego, a określenia ich dopełniały się wzajemnie.

P. Perkins-Gilman jako cel ruchu stawiała zapewnienie kobiecie i mężczyźnie stanowisk równych i wykształcenie kobiety na dobrą matkę. Dlatego kobieta musi wyzwolić się z podległości, żyć niezależnie, być swobodną w wyborze męża, co osiągnąć może tylko na podstawie niezależności ekonomicznej.

Helena Lange znowu za ostateczny cel ruchu poczytywała zdobycie możności wszechstronnego wyrobienia uzdolnień kobiecych i męskich, aby dalszym rozwojem ludzkości nie kierowała płeć jedna, lecz wszelkie indywidualności do tego zdolne.

Kongres przyniesie niewątpliwie poważny pożytek ruchowi kobiecemu, pogłębiając i rozszerzając jego tory. Ujawnił on wiele szerokich poglądów, opartych na podstawach naukowych, znajomości życia i umiłowaniu powszechnego dobra. Zestawił wyniki, środki i sposoby działania dla jednego celu w nader odmiennych środowiskach, zapoznał i zbliżył osobiście wiele przewodniczek ruchu.

W obradach brały udział setki, słuchały ich tysiące, od 5000 do 6000 osób dziennie, więc przede wszystkim na twardy „nieprzepuszczalny” grunt niemiecki padło ziarno dobre i promienne światła.

Paulina Kuczalska-Reinschmit
Powyższe sprawozdanie Pauliny Kuczalskiej-Reinschmit ukazało się w czterech częściach w lewicującym tygodniku „Ogniwo” z roku 1904, w numerach 24, 25, 26 i 28. Od tamtej pory nie były wznawiane, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł.

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

__________________________________________________________________________________

Po październiku – listopad [1957]

Prawda, że nie brakło i takich Polaków na Zachodzie, co od samego początku nie dowierzali Gomułce i mówili: „To jest zaciekły komunista; przez przydanie komunizmowi w Polsce charakteru narodowego, chce go tym więcej umocnić”. Ale i taka ocena nie wydaje się słuszna. Pewnie, że Gomułka jest zaciekłym komunistą od kilku dziesiątków lat i nie ma podstaw do przypuszczania, żeby się zmienił. Ale sedno rzeczy leży przecie w tym, że przewrót warszawski nie wyrwał Polski spod panowania Moskwy i że wcale do tego nie zmierzał. Dlatego tylko się powiódł. Ten podstawowy fakt ma swoje oczywiste następstwa. Dyktatura partii komunistycznej pozostała nienaruszona nie dlatego, że tak chce Gomułka, bo nikt by go w Polsce nie posłuchał, ale dlatego, że tak chce Moskwa i że Moskwa ma dosyć środków wymuszenia sobie posłuchu.

 

Po październiku 1956 – listopad 1957. Rok niewiele znaczy w dziejach narodu i świata, zmiany dziejące się w tym czasie nie muszą mieć znaczenia trwałego, bo przecie przyjdą jeszcze lata następne, w których dziać się będzie, być może, coś całkiem innego. Ale dziś, na zakręcie dziejów, wystarczy i tak krótki okres dla oceny tego co się stało w Polsce w październiku ub.r. i zapowiada się na niedaleką przyszłość.

W niniejszej rubryce [„Puszka Pandory” – przyp. redakcji Lewicowo.pl] poświęcono wiele uwagi przewrotowi warszawskiemu i jego perspektywom; poglądy, jakie wypowiedziano nazajutrz po wydarzeniach warszawskich, znalazły potwierdzenie w rozwoju wypadków. Nie pomniejszano znaczenia tego, co się stało. Nie twierdzono że przewrót październikowy był komedią, ułożoną między moskiewskim przywództwem zbiorowym a jego warszawskimi namiestnikami. Nie przeczono także temu, że przy Gomułce stanęła w październiku ogromna większość narodu. Wyrażono nawet pogląd, że ten właśnie fakt umożliwił Gomułce stawienie czoła Moskwie, wypędzenie Rokossowskiego i usunięcie głównych oprawców warszawskiej NKWD. Ale Pandora stwierdziła także, że przewrót warszawski rozegrał się w nader wąskich granicach, które sam sobie wyznaczył, i że wynikiem jego nie jest i wcale nie może być przywrócenie suwerenności państwa polskiego, ale jedynie uzyskanie, za zgodą Moskwy, pewnego stopnia autonomii wewnętrznej. Jednocześnie Pandora zwróciła uwagę na uzależnienie gospodarcze Polski od Sowietów, tak w zakresie surowców, jak polityki wywozowej, i wskazała że już to samo spaja Polskę z Sowietami w sposób wyłączający swobodę ruchów.

Trudno dziwić się, że wśród tych, co byli w Polsce pionierami prądów, które ostatecznie znalazły wyraz w przewrocie warszawskim, znaczenie przewrotu przeceniono. Że pojmowano go jako punkt wyjścia dalszych zdarzeń, które w wyniku przyniosą krajowi i ludziom w nim żyjącym wolność i chleb; że uznano wreszcie zdobycze polskiego Października za nieodwracalne. Złudzenia co do zasięgu własnych dokonań, zwłaszcza rozwijających się w warunkach dramatycznych, są zrozumiałe. Rzecz o wiele dziwniejsza, że także wśród Polaków w wolnym świecie złudzenia były, a po części są i teraz jeszcze, nie mniejsze. Gomułka wyrósł w wyobraźni tych, co chcieli się łudzić, na miarę już nie Kościuszki pod Racławicami, ale zgoła św. Jerzego, który pokonał smoka Chruszczowa i rzucił go pod kopyta swojego rumaka.

A przecie w wolnym świecie istnieje nie tylko dystans i perspektywa, pozwalające lepiej oceniać prawdziwą istotę zdarzeń nad Wisłą; istnieje także swoboda korzystania z materiałów informacyjnych, ukazujących jak wygląda i jak z dnia na dzień rozwija się panowanie sowieckie nad całym podbitym obszarem europejskim. Prawda, że nie brakło i takich Polaków na Zachodzie, co od samego początku nie dowierzali Gomułce i mówili: „To jest zaciekły komunista; przez przydanie komunizmowi w Polsce charakteru narodowego, chce go tym więcej umocnić”. Ale i taka ocena nie wydaje się słuszna. Pewnie, że Gomułka jest zaciekłym komunistą od kilku dziesiątków lat i nie ma podstaw do przypuszczania, żeby się zmienił. Ale sedno rzeczy leży przecie w tym, że przewrót warszawski nie wyrwał Polski spod panowania Moskwy i że wcale do tego nie zmierzał. Dlatego tylko się powiódł. Ten podstawowy fakt ma swoje oczywiste następstwa. Dyktatura partii komunistycznej pozostała nienaruszona nie dlatego, że tak chce Gomułka, bo nikt by go w Polsce nie posłuchał, ale dlatego, że tak chce Moskwa i że Moskwa ma dosyć środków wymuszenia sobie posłuchu.

Z tego jednego faktu wynikają już wszystkie inne. W polityce zagranicznej Polska w ogóle nie istnieje, stwierdzając przez to zarazem, że nie istnieje jako państwo suwerenne. W polityce wewnętrznej Sowiety pozwoliły Polsce na przywrócenie pewnych swobód Kościołowi, na niejaką swobodę słowa, na zelżenie nacisku na wieś, na ulgi dla rzemiosła i drobnego handlu, wreszcie na złagodzenie ucisku policyjnego. Nie wymagało to żadnych zmian ustrojowych, toteż zmiany takie nie nastąpiły. Z początku przywiązywano wiele nadziei do rad robotniczych w zakładach przemysłowych i chciano nawet widzieć w nich nowe organy demokracji gospodarczej. Te złudzenia rychło prysły. Chciano też widzieć surogaty organów demokracji politycznej w sejmie i w radach samorządu terytorialnego, opartych na nowej ordynacji wyborczej. Przyniosło to zawód całkowity, bo oczywiście przy założeniu utrzymania dyktatury partii komunistycznej, wszelka ordynacja wyborcza, dawna czy nowa, może, tak jak w Sowietach, dopuszczać poddanych jedynie tylko do głosowania, ale nie – do wybierania.

W miodowych miesiącach władzy Gomułki wydawało się, że jest on głównie zagrożony przez „stalinowców”, czyli przez tzw. grupę natolińską pragnącą powrotu do władzy. (Rzecz szczególna, ci warszawscy stalinowcy są popierani przez moskiewskich antystalinowców). Prędko wszakże okazało się, że nie z tej strony grożą mu prawdziwe trudności. Położenie gospodarcze jest rozpaczliwe; bez wielkiego zastrzyku pomocy z zewnątrz jego naprawa nie jest możliwa. Pomoc amerykańska okazała się, jak dotąd, niedostateczna, pomoc sowiecka, gdyby była nawet dość obfita, nie może żadną miarą przyczynić się do koniecznej przebudowy gospodarstwa polskiego, bo nie leży to w interesie Sowietów. Stąd Gomułka zetknął się od razu z rozczarowaniem mas robotniczych, które chciały wierzyć, że przewrót warszawski przyniesie im ulgę w nędznym istnieniu. Nie jest to wszakże możliwe, póki Polska jest przykuta do imperium sowieckiego, a temu Gomułka nie może zaradzić, gdyby nawet chciał. Po prostu, dochód narodowy został przez gospodarkę moskiewską uprzednich jedenastu lat tak dalece obniżony, że przestał wystarczać na utrzymanie ludności na znośnym poziomie. A ciążąca nad krajem groza srogiej represji sowieckiej sprawia, że gdy część robotników porywa się do strajku, choćby najczyściej ekonomicznego, jak w Łodzi wśród tramwajarzy, ogół robotników w tej walce ich nie podtrzymuje, świadomy że walka o szerszym zasięgu musi z natury rzeczy przybrać charakter polityczny i może przerodzić się w powszechną pożogę. Jest nieuniknione, że takie zdarzenie, jak przegrany strajk łódzki, odsłania przed masami robotniczymi w całym kraju jałowość zdobyczy październikowych, błahość ich nieodwracalności i bezradność Gomułki wobec rzeczywistości. Odziera to oczywiście Gomułkę z nimbu męża opatrznościowego i powołanego wyraziciela potrzeb ludności.

Zawiodła się na nim także inicjatywa prywatna. W pierwszych miesiącach popaździernikowych przywrócono w pewnym zakresie możność pracy rzemieślników i drobnych kupców. Dało to wyniki nieoczekiwane. Wobec niedołęstwa partyjnej i biurokratycznej maszyny, tak w zakresie wytwarzania, jak i rozpowszechniania towarów, wystarczyła drobna szczelina wyłapana w monolicie gospodarki socjalistycznej, by sprawić cud wcale wydatnego zaopatrywania ludności w potrzebne towary, wytwarzane przez biedaków bez kapitału, bez surowców i bez maszyn. Przeraziło to budowniczych polskiej drogi do socjalizmu tak bardzo widmem odbudowy kapitalizmu, że pośpiesznie przydusili inicjatywę prywatną podatkami i zakazami nabywania surowców, aż znowu odcinek gospodarki uspołecznionej panuje dziś niemal bez reszty na wygłodzonym rynku.

Jak dotąd, nieodwracalne okazały się tylko ulgi dla wsi. Nie zdecydowano się jeszcze na przymusowe przywracanie kołchozów, i temu trzeba zawdzięczać, że odłogi zagospodarowano, wytwórczość rolna wzrosła i w kraju nie ma głodu.

W zakresie ideologicznym kryzys zaufania przybrał charakter jeszcze bardziej wyrazisty. Ci, co torowali Gomułce drogę do władzy, wierzyli nie tylko w nieodwracalność zdobyczy październikowych, ale także w ich dynamiczny rozwój ku demokracji i niepodległości. Nie upierali się, by zdobyć je od razu, bo ciążyła na nich pamięć powstania warszawskiego i świeże gruzy Budapesztu. Ale wierzyli, że uczynili pierwszy krok i że gotują się do dalszych, choćby powolnych. Gomułka zawiódł te ich oczekiwania. Mogą się teraz o to spierać, czy zawiódł dlatego, że chciał, czy dlatego, że musiał, ale tak czy owak, przyniósł im rozczarowanie. Nie oparł się, jak się wielu spodziewało, w swej walce ze stalinowcami, na rewizjonistach, ale stanął niejako pośrodku, prowadząc w partii walkę naraz na dwa fronty: przeciw Natolinowi, który chce go wypędzić i zająć jego miejsce, i przeciw rewizjonistom, którzy chcą go zaprowadzić dalej niż sam chce iść.

Ale taki taniec na linie w praktyce długo nie jest możliwy. Więc Gomułka w rzeczywistości obrócił się przeciw tym, którzy od początku byli jego główną podporą. Jego walka ze stalinowcami jest oględna. Nie zmierza do ich unicestwienia, ale tylko do takiego osłabienia, które by pozwoliło mu na pozostanie przy władzy. Jego walka z rewizjonistami zmierza do ich zupełnego sparaliżowania. Największe wrażenie na Zachodzie zrobiło chyba zamknięcie w listopadzie pisma „Po Prostu”, które wypracowało i rzuciło w masy ideologię polskiego Października, oraz ugruntowało kredyt moralny Gomułki. Ale chyba jeszcze bardziej znamienny jest fakt, że gdy w obronie zamkniętego pisma odbyła się masowa demonstracja studentów, przy czym nie brakło rozlewu krwi i licznych aresztów, masy robotnicze Warszawy nie stanęły przy młodzieży, nie podtrzymały jej walki. Jak to trzeba rozumieć? Tak samo jak to, że Łódź nie podtrzymała strajku tramwajarzy. Naród najoczywiściej doszedł do przekonania, że nie może sobie teraz pozwolić na masową walkę o wolność, bo dostrzegł, że ostrze tej walki nie zwraca się wcale przeciw Gomułce, ale przeciw potędze Moskwy. To rozpoznanie chyba najlepiej odsłania prawdziwe znaczenie przewrotu październikowego.

Na kim więc opiera się Gomułka, jeżeli zerwała się jego łączność z robotnikami i z młodzieżą? Przezornie nie zadarł ponownie z Kościołem, więc w tym względzie nie naruszył uczuć narodu. Jeszcze przezorniej znalazł powrotną drogę do Moskwy. Gdy z początku nie pozwalał się wciągnąć w popieranie tezy moskiewskiej o „kontrrewolucji na Węgrzech”, teraz wymienia komplementy z Kadarem. Tito powołał się na bóle poniżej grzbietu i uchylił się od pielgrzymki do Moskwy na uroczystości 40-lecia rewolucji, a jego wysłannicy nie podpisali deklaracji podyktowanej przez Chruszczowa. Gomułki zdrowie nie zawiodło i deklarację podpisał. W Moskwie Chruszczow nie wymyśla mu już, jak kiedyś na lotnisku warszawskim, ale fetuje go niemal na równi z dyktatorem Chin. Wreszcie ostatnie przedsięwzięcie Gomułki, listopadowa czystka w partii komunistycznej, mająca na celu wypędzenie około jednej trzeciej jej członków, będzie z pewnością przeprowadzona w taki sposób, aby pozbyć się nie tyle opryszków i filutów, którzy rozsiadają się w niej od pierwszego dnia okupacji sowieckiej, ile raczej rewizjonistów, „wściekłych”, malkontentów, czyli tych, co umożliwili przewrót październikowy.

Więc można dziś mówić poniekąd o konsolidacji władzy Gomułki w Polsce. Nie takiej wszelako jaka zaczęła się w październiku 1956, ale jaka zarysowała się w rok później. Moskwa doszła widać do przekonania, że utrzymanie Polski w obrębie imperium komunistycznego jest mniej kłopotliwe przy użyciu Gomułki, niż Ochaba i Rokossowskiego.

Adam Pragier
Powyższy tekst pochodzi z książki Adama Pragiera „Puszka Pandory”, wydanej przez Polską Fundację Kulturalną w Londynie w roku 1969. Książka zawiera zbiór artykułów autora z londyńskich „Wiadomości Polskich” i „Wiadomości”, jednak nie podano w niej szczegółów dotyczących pierwodruku zebranych tekstów. Od tamtej pory artykuł nie był wznawiany.
Publikowaliśmy już trzy inne teksty Adama Pragiera: Od prawej strony, Marks o Polsce i Polska a ZSRR.
Warto przeczytać także oświadczenie emigracyjnych socjalistów polskich o wydarzeniach Października ’56.
Adam Pragier (1886-1976) – działacz socjalistyczny od roku 1904, najpierw w PPS, później w PPS – Lewica, żołnierz Legionów, od 1910 r. doktor prawa Uniwersytetu w Zurychu, w niepodległej Polsce uzyskał habilitację jako specjalista od kwestii budżetowych samorządu terytorialnego. W II RP członek najwyższych władz PPS: członek Rady Naczelnej (1921-37) i Centralnego Komitetu Wykonawczego (1924-25), poseł na Sejm w latach 1922-30. Więzień twierdzy brzeskiej, następnie skazany na 3 lata więzienia, uciekł do Francji, jednak wrócił w 1935 r. i odbył karę. Po wybuchu wojny na emigracji we Francji i Anglii.  W latach 1941-47 członek Komitetu Zagranicznego PPS, w latach 1942-44 członek Rady Narodowej (emigracyjny parlament). W latach 1944-49 minister informacji i dokumentacji w rządach Tomasza Arciszewskiego i Tadeusza Komorowskiego. Niezłomny socjalista i demokrata, nigdy nie uznał legalności władz PRL-u.

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

__________________________________________________________________________________

O pomocy Żydom

Motywy, które skłoniły mnie do tej działalności? Decydujący wpływ miała zapewne atmosfera mojego domu rodzinnego. Mój ojciec uważał się za jednego z pierwszych polskich socjalistów. Był lekarzem. Mieszkaliśmy w Otwocku. Jego pacjentami była przeważnie żydowska biedota. Wyrosłam wśród tych ludzi. Nie były mi obce ani zwyczaje, ani nędza żydowskich domów. Kiedy Niemcy zajęli Warszawę w 1939 r., miałam szeroki krąg przyjaciół i znajomych Żydów, którzy znaleźli się w okropnej sytuacji, bez środków do życia.

 

Motywy, które skłoniły mnie do tej działalności? Decydujący wpływ miała zapewne atmosfera mojego domu rodzinnego. Mój ojciec uważał się za jednego z pierwszych polskich socjalistów. Był lekarzem. Mieszkaliśmy w Otwocku. Jego pacjentami była przeważnie żydowska biedota. Wyrosłam wśród tych ludzi. Nie były mi obce ani zwyczaje, ani nędza żydowskich domów.

Kiedy Niemcy zajęli Warszawę w 1939 r., miałam szeroki krąg przyjaciół i znajomych Żydów, którzy znaleźli się w okropnej sytuacji, bez środków do życia. Ja zaś pracowałam w Wydziale Opieki Społecznej Zarządu m. Warszawy. Mieliśmy kuchnie, które wydawały obiady sierotom, starcom i biedocie. Udzielano pomocy finansowej i rzeczowej.

Postanowiłam wykorzystać moje stanowisko dla niesienia pomocy Żydom. Wydział Opieki Społecznej Zarządu Miejskiego miał wtedy szeroką sieć swoich punktów w różnych dzielnicach. W 10 punktach udało się zwerbować do współpracy chociaż przynajmniej jedną zaufaną osobę. Byliśmy zmuszeni wystawiać setki fałszywych dokumentów, podrabiać podpisy. Nazwiska żydowskie nie mogły figurować wśród ludzi korzystających z tej pomocy. Niemniej, kiedy utworzono getto, mieliśmy już ok. 3000 podopiecznych, z których 90% znalazło się od pierwszego dnia za murami getta. Wraz z utworzeniem getta zniszczony został cały system pomocy, który budowaliśmy z tak wielkim wysiłkiem. Jeszcze bardziej sytuacja się skomplikowała, kiedy bramy getta zostały zamknięte. Powstał problem, jak uzyskać legalne przejście do getta.

W Warszawie działała wtedy specjalna ekipa sanitarna dla zwalczania chorób zakaźnych. Na czele tej ekipy, która była czymś w rodzaju stacji sanitarno-epidemiologicznej, stali dr Mikołaj Łącki i dr Juliusz Majkowski. Spróbowałam szczęścia. Poprosiłam ich o legitymacje służbowe tej instytucji dla mnie i mojej najbliższej współpracowniczki, Ireny Schultz. Taka legitymacja dawała możliwość legalnego poruszania się po terenie getta. Warunki konspiracyjne wymagały ostrożności, dlatego nie wyjawiłyśmy całej prawdy. Naszą prośbę motywowałyśmy chęcią odwiedzania przyjaciół. Później jednak przekonałyśmy się, że oni się orientowali, o co chodzi, i może właśnie dlatego zgodzili się.

Nawiązałyśmy kontakt z naszą przyjaciółką, Ewą Rechtman, która zorganizowała konspiracyjną komórkę składającą się z kobiet zatrudnionych w charytatywnej organizacji żydowskiej Centos, działającej na terenie getta.

Poprzez tę komórkę odnowiłyśmy stare i nawiązałyśmy nowe kontakty, celem niesienia pomocy, która z każdym dniem stawała się coraz bardziej potrzebna, a jednocześnie coraz trudniejsza.

Razem z Ireną Schultz nosiłyśmy do getta żywność, odzież, lekarstwa i pieniądze. Wszystko to oczywiście wydostawałyśmy z Wydziału Opieki Społecznej na podstawie fałszywych dokumentów. Z czasem jednak powstawały nowe trudności. Niemcy zorganizowali własny aparat kontrolny. Trzeba było i temu zaradzić. Udało nam się uzyskać współpracę kilku administratorów i dozorców domów, którzy w razie potrzeby „meldowali” na krótki okres, oczywiście tylko fałszywe nazwiska, które figurowały w spisach podopiecznych. Poza tym, przy sporządzaniu wywiadów środowiskowych, które były niezbędne dla udzielania pomocy, staraliśmy się przedstawić wstrząsające obrazy gruźlicy i innych chorób zakaźnych panujących w tych domach. To dawało nadzieję, że niemieccy kontrolerzy ominą te adresy.

W 1942 r., kiedy zaczęły się masowe wysiedlenia, kiedy stało się jasne, że wszyscy mieszkańcy getta są skazani na zagładę, wyłoniły się nowe zadania – wyprowadzić jak najwięcej Żydów, a przede wszystkim dzieci żydowskie, poza mury getta. Nasze możliwości finansowe coraz bardziej się kurczyły i zapewne nie bylibyśmy w stanie kontynuować tej działalności gdyby nie fakt, że w owym czasie powstała Rada Pomocy Żydom.

Różne i czasem bardzo dziwne powiązania i kontakty konspiracyjne pozwoliły mi w jakieś listopadowe popołudnie 1942 r. zapukać do pewnego mieszkania przy ul. Żurawiej 24. Na umówione uprzednio hasło drzwi się otworzyły. Stała w nich kobieta o dobrym ciepłym spojrzeniu; zaprowadziła mnie do pokoju swego męża. Był to Julian Grobelny („Trojan”) – człowiek o wielkim sercu, które bez reszty oddał dla ratowania tych, na których z każdego rogu czyhała śmierć. Na tej dość oryginalnej konferencji, na której miałam zaszczyt reprezentować grono pracowników Wydziału Opieki Społecznej m. st. Warszawy, zostały ustalone formy podporządkowania naszej działalności kierownictwu RPŻ-„Żegota”. Przyłączenie się do „Żegoty” nadało naszej działalności bardziej zorganizowany charakter. Warto bowiem podkreślić, że nie działaliśmy w imieniu jakiejś organizacji, chociaż wielu z nas należało do różnych ugrupowań politycznych. Nasza akcja pomocy Żydom zrodziła się samorzutnie już w pierwszych dniach okupacji jako następstwo konkretnej sytuacji. Ludzie, którzy się w niej angażowali, czynili to z pobudek humanitarnych; był to odruch ludzki, który nakazywał nie pozostawać biernym w obliczu największego barbarzyństwa w stosunku do naszych żydowskich współobywateli. „Żegota” natomiast znalazła w nas poważny punkt oparcia, większą grupę ofiarnych, wypróbowanych w tej działalności ludzi, z szeroko rozgałęzioną siatką kontaktów w getcie i po „aryjskiej” stronie. Mieliśmy już wtedy na terenie Warszawy adresy mieszkań, w których wyprowadzeni z getta Żydzi, a szczególnie dzieci żydowskie, mogli się zatrzymać do czasu, aż wyrobiliśmy dla nich „aryjskie” dokumenty i rozstrzygnęli o ich dalszym losie. Mieszkań takich, nazwanych przez nas „pogotowia opiekuńcze”, mieliśmy kilka na terenie Warszawy i dwa na linii otwockiej.

Kim był „Trojan”? „Trojan” – to pseudonim konspiracyjny, pod którym żył i działał Julian Grobelny, prezes Rady Pomocy Żydom („Żegota”). Był socjalistycznym działaczem robotniczej Łodzi w latach trzydziestych. Kiedy dziś, po 20 latach, sięgam pamięcią do tamtych dni, ukazuje mi się sylwetka Juliana Grobelnego jako żarliwego działacza społecznego, człowieka o nieskazitelnej uczciwości i rzetelności. Sam znajdując się w ciężkich warunkach materialnych, bez stałego lokum w Warszawie, borykając się ze swą żoną, Haliną, z codziennymi troskami, u kresu ostatniego wyczerpania fizycznego z powodu bardzo zaawansowanej gruźlicy płuc, ścigany ustawicznie przez Gestapo, był wszędzie tam, gdzie trzeba było organizować konkretną pomoc lub rozwiązywać najtrudniejsze problemy. Pogodny, bardzo opanowany, z dużym poczuciem humoru, dwoił się i troił, przemierzając niebezpieczne ulice Warszawy zawsze z myślą o innych, nigdy o sobie. Dla lepszego scharakteryzowania jego sylwetki przytoczę dwa fakty, które zobrazują czytelnikowi Grobelnego jako człowieka.

Nie pamiętam dziś roku, ale były to dni, kiedy Niemcy „wykańczali” podwarszawskie getta. Otrzymałam polecenie udania się do „Trojana” poza Warszawę, do Cegłowa, gdzie miał on mały domek z ogródkiem. Pojechałam w przekonaniu, że otrzymam ekstra bojowe zadanie. Obydwoje z żoną leżeli chorzy, bez opieki. Chciałam im pomóc, dostarczyć lekarstwa, zawieźć jakieś polecenia. Tymczasem chodziło o umieszczenie jednej małej dziewczynki, która cudem uniknęła śmierci przy likwidacji pobliskiego getta, gdzie wymordowali jej całą rodzinę. „Trojan” mógł przez swoje różnorakie kontakty skierować to dziecko do Warszawy, ale ze względu na to, że dziewczynka, będąc świadkiem mordu rodziców i starszego rodzeństwa, doznała szoku, „Trojan” chciał, aby dziecko wyjątkowo dobrze trafiło. Chciał mi to wszystko opowiedzieć osobiście, szczegółowo, abym specjalnie się dzieckiem zajęła.

1 taki był właśnie „Trojan”, prezes RPŻ: mając na swej głowie wielkie problemy do rozstrzygnięcia, nigdy nie wahał się angażować wielu ludzi i zabierać im czas, gdy chodziło o jedno szczególnie nieszczęśliwe dziecko.

Kiedy indziej odwołał mnie od jakiejś bardzo ważnej pracy, sam przerwał zebranie prezydium RPŻ tylko dlatego, że otrzymał wiadomość, iż w okolicach Wawra (adresu dokładnego nie miał) znajduje się dziewczynka, której matkę zamordowano w tak bestialski sposób, że dziecka tego od kilku dni nie można było w żaden sposób doprowadzić do stanu równowagi.

Jechaliśmy pociągiem do Wawra, kiedy na Dworcu Wschodnim Niemcy urządzili łapankę. Z trudem uniknęliśmy aresztowania. Błagałam wówczas „Trojana”, aby się wrócił, tłumaczyłam, że ja sama postaram się dotrzeć do dziecka, że nie wolno mu się narażać (łapanka ta była nastawiona głównie na mężczyzn). Obruszył się: „Cóż to, macie mnie za takiego niedołęgę, który nie potrafi wymknąć się Niemcom?”. I dla podkreślenia swej „młodzieńczości” oraz rozładowania nieprzyjemnej atmosfery niebezpieczeństwa, jakie nad nami wisiało, wskoczył do drugiego pociągu, który akurat ruszał w stronę Otwocka.

Nie mając dokładnego adresu, do późnej nocy szukaliśmy owej dziewczynki. A kiedy odnaleźliśmy ją, gładził dziecko po główce tak długo, tak czule pieścił i całował, aż mała w końcu przytuliła się do niego i powiedziała: „Ja tu nie chcę być – niech pan weźmie mnie z sobą”. I zabraliśmy małą. I znowu polecił mi umieścić dziecko jak najlepiej i otoczyć matczynym sercem. Taki był „Trojan”. Jego każde poczynanie cechowała zawsze rozwaga i duża odpowiedzialność w podejmowaniu decyzji na powierzonym sobie odcinku pracy.

Jak już wspominałam, legitymacje stacji sanitarno-epidemiologicznej umożliwiały mnie i Irenie Schultz „legalne” poruszanie się na terenie getta. Często przechodziłyśmy przez bramy getta dwa-trzy razy dziennie. Nie można było ryzykować zabrania na raz większej ilości „towaru” lub pieniędzy; żeby nie wzbudzić podejrzenia wartowników, przechodziłyśmy przez różne bramy. Przekraczając mury getta, wkładałam opaskę z gwiazdą Dawida. Pragnęłam w ten sposób wyrazić moją solidarność z bestialsko maltretowanymi i poniżanymi ludźmi. Miało to również praktyczne znaczenie: nie różniłam się w ten sposób od pozostałych mieszkańców, unikałam legitymowania i nagabywania – skąd, po co ?

Mimo iż miałam „dobre dokumenty”, nieraz wydawało się, że już wszystko stracone. Pewnego razu zostałam zatrzymana przez żandarmów. Akurat miałam przy sobie większą sumę pieniędzy przeznaczoną na pomoc dla podopiecznych. Tłumaczyłam, że są one przeznaczone na wydatki sanitarne. Dla upewnienia się telefonowali do stacji sanitarno-epidemiologicznej. Można sobie wyobrazić radość, kiedy przekonałam się, że dr Majkowski jest człowiekiem o wielkiej odwadze. Nie mając pojęcia o tej całej sprawie, zorientował się, o co chodzi, i w pełni potwierdził moje zeznania. Innym razem wpadłam dlatego, że straciłam głowę, popełniłam podwójny błąd. Wróciłam po raz drugi tą samą bramą, w dodatku zapomniałam zdjąć z ręki opaskę z gwiazdą Dawida. Kiedyś nie wytrzymałam nerwowo. Było to w dniach, kiedy hitlerowscy oprawcy gnali bez przerwy mieszkańców getta na tzw. Umschlagplatz (punkt zbiorczy wysiedlenia). Byłam wtedy świadkiem wstrząsającego marszu śmierci Janusza Korczaka z dziećmi. Ostatkiem sił dowlokłam się do domu, dostałam szoku nerwowego, moja matka musiała wezwać lekarza.

Właśnie w tym okresie powstała konieczność wyprowadzenia jak największej liczby ludzi na „stronę aryjską”. Jeśli chodzi o dorosłych, korzystaliśmy z tego, że codziennie wyprowadzano grupy Żydów na różne roboty poza murami getta. Przekupywaliśmy żandarmów, którzy liczyli te grupy podczas przejścia przez bramy. Gorzej było z wyprowadzeniem dzieci. Specjalizowała się w tym Irena Schultz. Przeważnie dzieci wyprowadzano poprzez podziemne korytarze gmachu sądów oraz remizy tramwajowej na Muranowie. Dzieci umieszczano w specjalnie przeznaczonych do tych celów mieszkaniach – „pogotowia opiekuńczego rozdzielczego”, gdzie udzielano im pierwszej pomocy i przygotowywano do życia w nowych warunkach.

Z tych kilku wytypowanych specjalnie do tej akcji domów po pewnym okresie – zależnie od okoliczności – oddawano je następnie pod opiekę osób, które nie bacząc na ogrom niebezpieczeństwa, w poczuciu najlepiej pojętego humanitaryzmu, dawały im schronienia. Trzeba tu wspomnieć z wielkim uznaniem nauczycielkę Janinę Grabowską, która wtedy mieszkała na Woli, przy ul. Ludwiki 1, Jadwigę Piotrowską, jej siostrę oraz rodziców, państwa Ponikiewskich, którzy służyli swoim mieszkaniem przy ul. Lekarskiej 9, Zofię Wędrychowską i Stanisława Papuzińskiego, którzy ryzykowali życiem swoich dzieci, aby ratować cudze dzieci, Izabelę Kuczkowską i jej odważną i zawsze niezawodną matkę, p. Kazimierę Trzaskalską, zam. na Gocławku, Wandę Drozdowską-Rogowicz z Sadyby, akuszerkę S. Bussoldową, zam. na Pradze, przy ul. Kałużyńskiej 8, która poza punktem „pogotowia opiekuńczego” dla dzieci udzielała kilkakrotnie w swoim mieszkaniu bezpłatnej pomocy przy porodach Żydówkom (i takie wypadki się zdarzały), Marię Kukulską, zam. na Pradze, przy ul. Markowskiej 15, M. Felińską, przy ul. Bema 80, A. Adamskiego, zam. przy szosie do Włoch, rodzinę dozorców domów przy ul. Widok 8 oraz na Pradze przy ul. Barkocińskiej oraz Aleksandrę Dargielową, która prowadziła referat dziecięcy przy Radzie Głównej Opiekuńczej. Osoby te, pozostające z reguły w biedzie, gnieżdżące się przeważnie w ciasnych mieszkaniach, mające własne dzieci, z całym poświęceniem i oddaniem służyły nie tylko wydatną pomocą, ale dawały też swe gorące serca dzieciom, którym los wyznaczył przeżyć piekło za życia. I właśnie bardzo często w tych ciasnych suterenach i poddaszach warszawskiego proletariatu z zaszczutego strachem dziecka getta w matczynych pieszczotach spracowanej ręki robotnicy serduszko to tajało i do niedawna przerażone oczy zaczynały inaczej patrzeć na świat.

Były wypadki, że ze względu na bardzo małe pomieszczenia lub też dla zapewnienia bezpieczeństwa dzieci były „przechowywane” w różnych kryjówkach i dopiero czerń wieczoru wyzwalała te małe istoty z ich przymusowych więzień. Powodowało to częste zachorowania wśród dzieci. To zmusiło nas do zorganizowania specjalnej komórki opieki lekarskiej. Wymienić tu znów trzeba nazwiska prof. A. Trojanowskiego, prof. Michałowicza, którego zresztą cały dom zawsze był otwarty dla dyskryminowanych, pomagała przy tym jego synowa, p. Dziatka Michałowiczowa; dr Franio z Woli, dr „Hanka” z Ochoty, dr A. Meyer ze Starego Miasta. Zachodziły też wypadki koniecznego umieszczenia dzieci w szpitalu. Wielką pomoc udzielali w tym bądź wspomniana grupa lekarzy, bądź też, niezastąpiona w tych sprawach dzięki swoim licznym kontaktom konspiracyjnym i dużej inicjatywie, pielęgniarka Helena Szeszko – „Sonia”.

Różny był los tych dzieci. Jedne zostawały już na stałe (o ile wtedy cokolwiek mogło mieć cechy stałości) w rodzinach wyszukanych przez nasze „pogotowie opiekuńcze”, i to w różnym charakterze. Były rodziny, które traktowały swą misję jako potrzebę serca niesienia pomocy nieszczęśliwym. Często motywem, poza ogólnoludzkim uczuciem, była jakaś dziwna wiara, że skoro ja tu udzielę pomocy temu biednemu dziecku, to może prawem sprawiedliwości lub z Bożej łaski jakaś życzliwa dłoń poda paczkę synowi czy mężowi w obozie lub więzieniu.

Niektórym z tych rodzin RPŻ wypłacała za pośrednictwem łączniczek po 500 zł miesięcznie; innym dawało się mniejszą pomoc z Opieki Społecznej, w postaci ubrań, paczek żywnościowych, bonów na mleko. Były i takie rodziny, które utrzymywały dziecko bezinteresownie; ze względu jednak na ogólną bardzo ciężką sytuację materialną – takie osoby były raczej wyjątkiem. Były też wypadki, dotyczyły one zazwyczaj dzieci najmniejszych, że przybrana rodzina tak szczerze i serdecznie pokochała dziecko i przywiązała się do niego, że zawczasu rozpaczała, iż kiedyś będzie musiała je oddać. Wielka, prawdziwa matczyna miłość kazała [przybranej matce] zapomnieć, że dziecka tego sama nie zrodziła.

Zdarzały się wypadki, które mimo swej tragicznej wymowy w okresie najstraszliwszego terroru bestii hitlerowskiej, kiedy się dziś wspomina, wydają się nieprawdopodobne. Wspomina się je jak pewnego rodzaju anegdoty. Jedną z naszych koleżanek, całym sercem oddaną akcji ratowania dzieci żydowskich, spotkała kiedyś taka przygoda. O godz. 3 nad ranem przyprowadzono do niej czworo dzieci w stanie takiego zanieczyszczenia (dzieci te bardzo długo szły kanałami), że jedną z pierwszych czynności musiała być kąpiel. Okazało się jednak, że przy myciu trzeciego dziecka zabrakło w domu już mydła. Co było robić? Czekać do jakiejś późniejszej godziny nie było można, bo o godz. 7 rano przychodziła do tego mieszkania bardzo godna starsza pani, która opiekowała się leżącą od lat, chorą na serce matką naszej współpracowniczki. Osoba ta, wdowa po zamordowanym przez Niemców inżynierze, dostatecznie nienawidziła okupantów, aby jej można było wiele powierzyć spraw. Domyślała się wiele z tego, co się działo w tym bardzo czynnym i zakonspirowanym domu, ale nie na tyle, aby jej zdradzić tajemnicę czworga dzieci. Szczególnie ryzykowne byłoby ujawnienie drogi dojścia do tego domu. Nie było innej rady, trzeba było pójść do sąsiadów i prosić o pożyczenie mydła. Sąsiedzi z przerażeniem otworzyli drzwi, myśląc, że to Gestapo. Któż bowiem, jak nie Niemcy, mógł wtedy o godz. 4 nad ranem składać wizyty. Ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, że to nie gestapowcy z nakazem aresztowania, i dowiedziawszy się o przyczynie tej rannej wizyty, dali bardzo duży kawał mydła. Potem jednak ta sama sąsiadka przyszła do matki koleżanki i serdecznie współczującym głosem powiedziała: „Żal mi pani, bo z tą pani córką to już jest całkiem źle. No, bo że po nocach nie sypia, to jest jasne, ma męża w obozie, więc myśli o nim, płacze, ale żeby wstawać o 3-4 rano i tak się myć, że aż budzić trzeba ludzi i pożyczać mydło, to z jej głową coś nie musi być w porządku”.

Inny wypadek, zgoła tragiczny, ale właśnie przez swój tragizm i skomplikowaną konspiracyjną sytuację zakrawający już na anegdotę, wydarzył się jednej z naszych najbardziej ofiarnych współpracowniczek, Irenie Schultz, dziennikarce, również pracownikowi Opieki Społecznej (obecnie pracuje w redakcji „Przyjaciółki”). A było to tak. Odebrała ona bezpośrednio z włazu malutką dziewczynkę, przy której była jedynie kartka z wiekiem dziecka. Dziecko było w stanie takiego wyniszczenia fizycznego, że trzeba je było oddać do Domu Boduena, bo żadna prywatna rodzina nie mogła zabezpieczyć odpowiednich warunków wyprowadzenia dziewczynki z katastrofalnego stanu zaniedbania.

Irena przygotowała, tzn. całkowicie sfałszowała, odpowiedni wywiad, jak to się zawsze w takich wypadkach robiło. Była obszerna opowieść o znalezieniu dziecka na klatce schodowej i o konieczności oddania do Zakładu. Zaniosła dziecko do komisariatu i pokazała swój wywiad. Dopilnowała umieszczenia małej w Domu Boduena. Tam cały personel stanął na nogi, aby uratować dziecko od śmierci. Lekarka, która włożyła najwięcej serca, wiedzy i pracy w ratowanie dziewczynki, postanowiła odszukać… wyrodną matkę. Po nitce do kłębka natrafiono na ślad Ireny. Zabrał ją „granatowy” policjant, grożąc oczywiście Niemcami. Nikt nie podejrzewał, że to jest dziecko żydowskie, bo mała była niebieskooką blondynką. Posądzono, że to jakaś matka-potwór lub dalsza rodzina doprowadziła dziecko do ostatecznego wyniszczenia. W komisariacie zarzucono Irenę miażdżącymi pytaniami. Dopiero po kilku godzinach udało się jej wyjść, ale tylko pod tym warunkiem, że dostarczy nowe dowody, czyje to jest dziecko. W przeciwnym razie zostanie zaaresztowana.

W późnych godzinach wieczornych dostałam od Ireny rozpaczliwą wiadomość o zaistniałym stanie rzeczy. Prawdy powiedzieć nie można było ani lekarce z Domu Boduena, a tym bardziej „granatowemu” policjantowi. I Irena, która bohatersko z włazów wyciągnęła niejedno dziecko w swej konspiracyjnej karierze, prawdopodobnie poszłaby siedzieć za znęcanie się nad małym dzieckiem, gdyby nie przypadek. Przed terminem wyznaczonym jej przez komisariat dla dostarczenia dodatkowych dowodów zgłosiła się do mnie jedna z naszych łączniczek z wiadomością, że w Domu Boduena jest grupa lekarzy i pielęgniarek, do których można mieć pełne zaufanie. Wiadomość ta była nie tylko cenna dla naszej akcji, ale przyniosła coś w rodzaju wybawienia dla naszej Ireny. Od razu poszły w ruch różne kontakty, przez które wytłumaczono dociekliwej i nadgorliwej w swej pracy zawodowej lekarce, aby przestała się interesować życiorysem dziewczynki. Oficjalnie zawiadomiono komisariat, że Zakładowi samemu udało się odszukać matkę i wobec tego proszą o zaprzestanie dalszego dochodzenia. Irena była zwolniona od zarzutu… znęcania się nad dzieckiem.

Niektóre dzieci po pewnym okresie czasu ze względu na ich własne bezpieczeństwo trzeba było odbierać rodzinom i umieszczać w zakładach opiekuńczych. W Wydziale Opieki Społecznej był Referat Opieki nad Dzieckiem, który zajmował się umieszczaniem dzieci polskich w zakładach. Kierownikiem tego działu był znany dziś pisarz katolicki, p. Jan Dobraczyński. Dzięki jego życzliwemu i serdecznemu podejściu do zagadnień ratowania dzieci żydowskich i dużej odwadze, za jego podpisem na oficjalnym druku, dzieci te były kierowane do różnych zakładów zakonnych jako polskie sieroty. Dla całkowitego zatarcia śladów fałszowano – tak jak przy umieszczaniu w rodzinach – wywiady. Dzieciom zmieniano imiona, nazwiska; życiorysy ich podawały jakieś wymyślone historie dramatyczne, które całkowicie zmieniały ich sytuację, zapewniając maksimum, jak na owe czasy, bezpieczeństwa. Nadzwyczaj ofiarną i bardzo aktywną była w tych sprawach p. Jadwiga Piotrowska – prawa ręka p. J. Dobraczyńskiego w Wydziale Opieki.

Wymienić tu trzeba z jak najlepszej strony takie zakony, jak Rodzina Marii, z jej matką naczelną, s. Getter, siostry służebniczki, prowadzące zakłady w Chotomowie (k. Warszawy) i w Turkowicach (za Lublinem). W tym ostatnim zakładzie była siostra (zdaje się – o ile mnie pamięć nie myli – Witolda), która miała z nami umowny znak w depeszy. Na ten znak przyjeżdżała do Warszawy i zabierała od nas dzieci, których nie można było już tu dłużej trzymać, bo przebywały w domach spalonych, tzn. takich, gdzie były bądź aresztowania, bądź kapusie przychodziły po okupy, a nie było już co dawać.

Dotyczyło to przeważnie chłopców o wyglądzie wybitnie semickim, którzy wyraźnie odbijali od otoczenia i dlatego byli narażeni na większe niebezpieczeństwo. Te właśnie dzieci zabierała do Turkowic s. Witolda, jadąc z nimi długim, koszmarnym wojennym szlakiem przez Lublin, Chełm aż do samej granicy. Dzieci tam umieszczone przeżyły wiele jeszcze tragicznych chwil w czasie końcowych walk w latach 1944 i 1945. Według jednak ich własnych opowiadań (dwaj z nich są obecnie znanymi publicystami, jeden – wybitnym chemikiem) siostry z Turkowic nigdy ich nie zawiodły, będąc dla nich zawsze dobrymi jak matki.

Nieco inna była procedura wyprowadzania z getta dorosłych. „Żegota” przekazała Żydowskiej Organizacji Bojowej (ŻOB) adresy mieszkań – nazwane przez nas „pogotowia rozdzielcze”, gdzie zgłaszały się osoby, które zdecydowały się lub zostały przez ŻOB przeznaczone do opuszczenia getta. Byli to przeważnie ludzie młodzi. W czasie, kiedy ci ludzie przebywali, przeważnie krótko, w „pogotowiu rozdzielczym”, nasze łączniczki załatwiały dla nich konieczne zapomogi, potrzebne kontakty z rodzinami, przyjaciółmi lub organizacjami politycznymi dla ustalenia ich dalszego losu. Wyrabiano im „aryjskie” dokumenty. W tym celu działała przy „Żegocie” specjalna komórka zajmująca się fabrykowaniem dokumentów, łącznie z kartą pracy, bez której przecież nie można było się poruszać po Warszawie. Tymi dokumentami posługiwali się ci, którzy decydowali się pójść do partyzantki lub wyjeżdżali na roboty do Niemiec. Natomiast tych, co pozostali w Warszawie, trzeba było zabezpieczyć w bardziej autentyczne dokumenty. Wyrabiano je przy pomocy urzędników Zarządu m. st. Warszawy, którzy współpracowali z nami. Jeden z tych urzędników, Leon Szeszko, chodził pod wskazane przez nas adresy i brał odciski palców, konieczne dla wyrobienia tzw. Kennkarte. Zapłacił za to swoim życiem. Niemcy go rozstrzelali.

Sprawą jednak najtrudniejszą było znalezienie lokum. Trzeba bowiem pamiętać, że w całym konglomeracie działań konspiracyjnych zagadnienie udzielania pomocy Żydom należało do najtrudniejszych i najbardziej niebezpiecznych. Na każdym kroku, we wszystkich miejscach publicznych, były rozwieszane w tysiącach egzemplarzy zarządzenia ostrzegające, że za przechowywanie Żydów grozi kara śmierci. Często też okupanci wymordowywali za to „przestępstwo” całe rodziny. Znaleźli się też renegaci, „szmalcownicy”, którzy usiłowali wzbogacić się na tym „interesie”. Niemniej znalazło się sporo szlachetnych i odważnych ludzi, spośród których tylko część wyżej wymieniłam. Wiele nazwisk i adresów zatarło się już w pamięci. Ja sama miałam pod swoją opieką 8-10 mieszkań, gdzie ukrywali się Żydzi, których z ramienia „Żegoty” zaopatrywałam w pomoc pieniężną. Był bowiem ustalony system, że każdy podopieczny był przydzielony do określonej łączniczki, której zadaniem było kontaktowanie i załatwianie jego różnych spraw.

Do akcji „urządzania” – jak się wówczas mówiło – udało się nam wciągnąć trochę nowych ludzi. Nieocenione usługi tej sprawie oddała cała rodzina dra Henryka Palestra, z niestrudzoną, zawsze pełną inicjatywy i operatywności jego żoną, p. Marią, i dwojgiem wówczas dzieci: 12-letnią, nadzwyczaj odważną Małgosią oraz 15-letnim, uroczym i bojowym Krzysiem, który później zginął w walce z hitlerowskimi oprawcami. Pewnego dnia p. Maria Palester sprowadziła do mnie dra Romana Bazechesa. Pochodził z Lwowa, miał szczególnie semicki wygląd. Po wojnie przez długie lata był dyrektorem sanatorium w Otwocku. Niedawno umarł. Był wtedy kompletnie załamany i Palestrowa uratowała go w chwili, kiedy usiłował popełnić samobójstwo. U siebie nie mogła go zatrzymać, gdyż jej mieszkanie było przeznaczone na punkt „pogotowia rozdzielczego”. Wprowadziłam go do jednego z naszych mieszkań w Świdrze.

Jak już wspomniałam, poza Warszawą mieliśmy również jedno mieszkanie w Otwocku i jedno w Świdrze. W tych mieszkaniach urządziliśmy niby pensjonaty dla cierpiących na gruźlicę, prowadzone przez starsze „ciocie”. Przeważnie służyły one dla tych, którzy szli do lasu. A propos Świdra, wydarzył się tam wypadek, który w pewnym sensie ilustruje ogromne trudności, w jakich działaliśmy, i który gwoli prawdy historycznej należy wspomnieć. Wynajęliśmy tam niedużą willę pod „pensjonat”. Oficjalnie ten „interes” prowadziła p. Zusman (obecnie mieszka w Izraelu). Była to starsza kobieta o wybitnie „aryjskim” wyglądzie, zaopatrzona w „autentyczne” dokumenty „aryjskie”. Pewnego wieczoru zjawili się szantażyści, oświadczając, że im wiadomo, że to melina żydowska, i żądali okupu. Oni już mieli swoje sposoby wyśledzenia ukrywających się Żydów. Rzeczywiście tego dnia przebywało tam 5 mężczyzn, a ja znalazłam się przypadkowo dla załatwienia pewnych spraw. Oczywiście mieliśmy tylne wyjście, przez które wszyscy uciekliśmy do pobliskiego lasu. Pani Zusman, która była bardzo odważna, przetrzymała ich przy drzwiach. Kiedy zorientowała się, że nas już nie ma, zdecydowała się przejść do kontrataku. Rozpoczęła z nimi kłótnię, jakim prawem szantażują samotną Polkę-chrześcijankę. Groziła, że jeśli się nie wyniosą, ona sama pójdzie z nimi na komisariat policji niemieckiej. Te „argumenty” zbiły ich z tropu. Tym razem odeszli bez niczego. Ale my musieliśmy zwinąć interes.

Na ogół staraliśmy się działać w oparciu o zasadę konspiracyjną polegającą na tym, że osoby angażowane w akcji ratowania Żydów, a szczególnie jeśli ich mieszkania służyły tym celom, nie powinny angażować się równocześnie w innych akcjach ruchu oporu. Rzecz jasna, że nie zawsze, a może nawet w większości wypadków, nie można było tego przestrzegać. Tak np. w mieszkaniu na Woli, przy ul. Ludwiki 1, ukrywali się inżynier żydowski, zajmujący się wyrabianiem granatów dla AL, wybitny działacz komunistyczny Jerzy Kołakowski, ojciec znanego filozofa, Leszka Kołakowskiego, którego Niemcy poszukiwali listem gończym, i dziecko żydowskie. Poza tym był tam magazyn amunicji AL i moje archiwum z „Żegoty” – zaszyfrowane kartoteki ukrywanych w klasztorach dzieci żydowskich. Dla zamaskowania tych wszystkich „nielegalności” pędzono tam bimber. Robiono to z myślą o ewentualnej wpadce, bo łatwiej było się wytłumaczyć z pędzenia bimbru. Oczywiście dzisiaj z perspektywy doświadczeń zdajemy sobie sprawę z naszej ówczesnej naiwności. Ale wtedy chyba działaliśmy na zasadzie „tonący i brzytwy się chwyta”. Otóż pewnego jesiennego popołudnia w tym mieszkaniu wydarzył się wypadek, który wydaje się wprost nieprawdopodobny. W sąsiedztwie tego domu była fabryka tekstylna, w której wybuchł pożar. Nie zdążyliśmy się nawet zastanowić, kiedy bramy zostały zamknięte, podwórko pełne niemieckich żandarmów. My byliśmy na poddaszu, na III piętrze, bez jakichkolwiek szans ucieczki lub obrony. Żandarmi plądrowali cały dom, trzaskali drzwiami sąsiadów i wydawało się, że już zbliżają się do naszych drzwi. Każda minuta wydawała się wiecznością. Do dziś nie rozumiem, jak to się stało, być może byli przekonani, że tam na strychu nikt nie mieszka. W każdym razie do nas nie doszli.

Młode kobiety najczęściej udawało się nam umieszczać w charakterze pomocy domowych lub wychowawczyń do dzieci. Uprzednio zaopatrywaliśmy je nie tylko w lewe, ale jednocześnie jak najbardziej prawe dokumenty. Uzbrajałyśmy je w wiedzę z dziedziny Dziesięciorga Przykazań, pacierza, wyposażałyśmy je w książeczki do nabożeństwa oraz medaliki.

I tu zdarzały się wypadki, które mimo tragizmu ówczesnej sytuacji wywoływały czasem uśmiech na twarzy. Jedną z naszych ówczesnych podopiecznych, „obkutą” nie tylko w zasady dobrego gotowania, ale i we wszelką dostępną wiedzę z Nowego Testamentu i wszelkich „grzechów głównych”, oraz z przykazaniami, aby często chodziła do kościoła, oddaliśmy – jak to się wówczas mówiło – na służbę do domu „granatowego” policjanta w Otwocku. Nabyte bowiem doświadczenia nauczyły nas, że tego rodzaju posady były najbezpieczniejszymi miejscami pracy. Nasza M. (dziś ceniony pracownik naukowy), blondynka, o typie „pełnej krwi aryjki”, była poza zasięgiem jakichkolwiek podejrzeń. Bardzo sumienna, dobrze wywiązywała się ze swych obowiązków kulinarnych. Po pewnym czasie przez znajomych zasięgnęliśmy jednak wiadomość od jej chlebodawczyni, w obawie, czy nie domyśla się czasem czegoś i czy naszej „gosposi” nie grozi nic złego. Odpowiedź otrzymaliśmy wręcz rewelacyjną: „Dobra jest ta nasza nowa dziewczyna, gotuje nieźle, nie kradnie, za chłopakami nie lata, ale ma jedną wadę: za dużo chodzi do kościoła”.

Pani policjantowej to się nie podobało, bo okazało się, że rodzina jej wywodziła się z sekty Świadków Jehowy i zapał jej służącej do modlitw akurat jej nie odpowiadał. I cóż? trzeba było jak najprędzej naszej „gosposi” odwrotną pocztą przekazać te uwagi z odpowiednimi radami na przyszłość.

Nadeszły dni powstania w getcie warszawskim. Zostałam wezwana przez prezesa „Żegoty”, Juliana Grobelnego – „Trojana”. Zastałam go w nastroju przygnębionym, ale jak zwykle, był opanowany. Nasze spotkanie odbyło się w piękny wiosenny dzień, w pełne słońca i ciepła święta Wielkanocy, rozbrzmiewającej biciem dzwonów na Zmartwychwstanie Pańskie, a jednocześnie spowite dymem ognia i hukiem dział dochodzących zza murów getta. Getto płonęło! „Ludzie getta chwycili za broń – powiedział „Trojan” – trzeba im pomóc. Dajcie mi kilka adresów, dokąd będziemy kierować tych, co wydostaną się włazami na stronę »aryjską«”. I odtąd dla naszej zakonspirowanej grupy pracowników Opieki Społecznej rozpoczęły się gorące dni.

Los chciał, że kilka miesięcy później Grobelny uratował mnie, w dość niezwykłych warunkach, od niechybnej śmierci. Było to 20 X 1943 r. Pamiętam dokładnie datę, gdyż był to dzień moich imienin. Moja matka już od dłuższego czasu była przykuta do łóżka z powodu ciężkiej choroby serca. Przyszły do nas w goście ciotka oraz bliska przyjaciółka, Janina Grabowska. Przypomniały sobie, że to właśnie dzisiaj moje imieniny, i zasiedziały się do późnego wieczora, tak że musiały nocować u nas. Mieszkanie było ciasne. Postawiłyśmy prowizoryczne legowisko. Z pierwszego głębokiego snu wyrwało nas gwałtowne pukanie w drzwi. „Otworzyć! Gestapo!”.

Na stole leżały zaszyfrowane adresy podopiecznych „Żegoty”, wypisane na wąskich paskach cienkiej bibułki. Trzymałam to zawsze pod ręką z wyliczeniem, że na wypadek rewizji zdążę to wrzucić w krzaki ogródka pod naszym oknem. Dom był jednak obstawiony ze wszystkich stron. Moja niezawodna Janina Grabowska, nie tracąc przytomności umysłu, schowała paczuszkę w bardzo nieprzyzwoite, ale za to pewne miejsce. W międzyczasie gestapowcy zaczęli wyważać drzwi. Otworzyłam, zapominając przy tym, że pod prowizorycznym posłaniem schowałam torbę z pokaźną sumą pieniędzy pobraną z kasy „Żegoty”, przeznaczoną na zapomogi dla ukrywanych Żydów.

Podczas rewizji, która trwała 3 godziny, w tym rozgardiaszu leżaki się zapadły, kryjąc pod sobą torbę z pieniędzmi. Nic nie znaleźli. Ale mnie aresztowano. W śledztwie zorientowałam się, że jedna z naszych „skrzynek” – tak nazwaliśmy nasze punkty spotkań – została zdekonspirowana. „Skrzynka” ta była w pralni. Właścicielka została aresztowana, nie wytrzymała tortur i wydała moje nazwisko. Osadzono mnie na Pawiaku.

W drugim dniu mojego pobytu w więzieniu przybyła do mojej celi ekipa sanitarna, w której rozpoznałam moją koleżankę szkolną, Jadwigę Jędrzejowską. Wyczytała moje nazwisko, oświadczając, że mam się stawić na badania lekarskie.

Nie orientując się w niczym, byłam przekonana, że taka jest procedura więzienna. Nazajutrz, kiedy wprowadzono mnie do gabinetu dentystycznego i usiadłam na fotelu, wszystko się wyjaśniło. Nade mną stała dr Anna Sipowicz. Grzebiąc w moich zębach, zdołała mi powiedzieć, że włożyła mi bibułkę, na której mam napisać, o co mnie oskarżają. Gryps przekazać przez Jadwigę Jędrzejowską. Dość szybko otrzymałam tą samą drogą odpowiedź, że robi się wszystko, aby mnie wyrwać z tego piekła.

To był okres masowych egzekucji na Pawiaku. Codziennie nad ranem otwierały się cele więzienia, wywoływano z nich ludzi, którzy nigdy już nie wracali. Pewnego dnia usłyszałam wśród wywoływanych również moje nazwisko. Wieziono nas na Al. Szucha. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to moja ostatnia droga. I tu zdarzyła się rzecz wprost nie do wiary. Niespodziewanie zjawił się gestapowiec, który miał rozkaz odprowadzić mnie na „dodatkowe śledztwo”. Wyprowadził mnie z Gestapo w kierunku gmachów Sejmu. Na rogu obecnej ul. Wyzwolenia powiedział mi po polsku: „Jesteś wolna, zmykaj czym prędzej”. Byłam oszołomiona ze wzruszenia, nie mogłam się ruszyć z miejsca. Zażądałam od niego moich dokumentów. W odpowiedzi uderzył mnie, zalałam się krwią.

Dowlokłam się kilka metrów, dalej w tym stanie nie mogłam pójść. Wstąpiłam do pobliskiej drogerii. Właścicielka wprowadziła mnie do tylnego pokoju, gdzie się umyłam, dała mi parę groszy na bilet tramwajowy, pojechałam do domu. Byłam na tyle naiwna, że nocowałam w domu, w tym samym mieszkaniu, skąd Gestapo mnie zabrało. Tej samej nocy na murach Warszawy rozlepiono obwieszczenie, że za zdradę Trzeciej Rzeszy zostali skazani na śmierć przez rozstrzelanie… Wśród rozstrzelanych znalazło się również moje nazwisko. Dowiedziałam się o tym dopiero nazajutrz rano, kiedy przyszła do mnie Janina Grabowska. Ona dopiero wyjawiła mi tajemnicę mojego „zwolnienia”. Okazało się, że za pośrednictwem malarza udało się Grobelnemu, za dość wysoką sumę, przekupić tego gestapowca, który wyprowadził mnie dosłownie spod szubienicy na to „dodatkowe śledztwo”.

W moim mieszkaniu dłużej nie mogłam zostać. Na ulicy też nie mogłam się pokazać, nie miałam nowych dokumentów, pozostało jedyne wyjście – szukać szczęścia u sąsiadek. Jedna z nich – mąż był w obozie hitlerowskim – zgodziła się, bym tymczasowo została u niej. Z powodu ciężkiego stanu zdrowia mojej matki, którą czasowo opiekowała się krewna, pragnęłam nawet pozostać tam dłużej, gdyż dawało to możliwość odwiedzenia jej codziennie, bodaj na chwilę. Po kilku dniach Gestapo jednak zorientowało się w błędzie. Wieczorem, już po godzinie policyjnej, usłyszałyśmy złowrogi tupot butów. Zamarłyśmy ze strachu. Kogo szukają? Zatrzymali się na I piętrze. Weszli do mojego mieszkania. Myśl biegnie szybko, dręczą pytania: Czy matka wytrzyma przy jej stanie zdrowia? Czy krewna nie załamie się i nie zdradzi? Czy za chwilę nie zapukają do drzwi o piętro wyżej?

Nie wiem, jak długo to trwało – minuty wydawały się wiecznością – aż usłyszałyśmy, że tupot butów oddala się. Kiedy się uspokoiło, krewna przyniosła mi kartkę od matki: „Znowu szukali ciebie, nie wolno ci nawet wstąpić, ażeby pożegnać się ze mną. Uciekaj czym prędzej”. Krótko po tej „wizycie” matka zmarła, a ja nie mogłam nawet być na pogrzebie. Mój mąż był w obozie koncentracyjnym. Pozostałam sama i z całą energią oddałam się działalności Rady Pomocy Żydom.

Pamiętam, jak w lipcu 1944 r., tuż przed wybuchem powstania warszawskiego, zawiadomiono mnie, że w lasach garwolińskich znajduje się grupa Żydów, zupełnie bez środków do życia, pozbawiona jakichkolwiek możliwości kontaktowania się z okoliczną ludnością przez straszne miejscowe represje i stąd wynikłe trudności. To rozpaczliwe S.O.S. przywiózł mi towarzysz, któremu udało się uciec z Treblinki i który po wojnie napisał o tym relację. Przedstawiłam sprawę całemu prezydium RPŻ, bo „Trojana” już wówczas nie było; otrzymałam ekstra pieniądze dla tych ludzi. Trudność polegała na dostarczeniu ich, zważywszy na niebezpieczną sytuację powstałą w okolicach Garwolina. Wiem jednak, że towarzysz z Treblinki (nazwiska nie mogę sobie przypomnieć) przekazał te pieniądze, bo na drugi dzień przed powstaniem dał mi o tym znać, prosząc o zawiadomienie RPŻ.

Irena Sendlerowa „Jolanta”
Powyższy tekst przedrukowujemy za książką „Ten jest z ojczyzny mojej. Polacy z pomocą Żydom 1939-1945”, wydanie II rozszerzone, oprac. Władysław Bartoszewski i Zofia Lewinówna, Wydawnictwo „Znak”, Kraków 1969. Tekst bazuje na dwóch wcześniejszych wypowiedziach (relacja I. Sendlerowej w artykule Józefa Goldkorna „…Kto ratuje jedno życie…”, „Prawo i Życie” 1967, nr 9 oraz wspomnienia I. Sendlerowej pt. „Ci, którzy pomagali Żydom” w „Biuletynie Żydowskiego Instytutu Historycznego” 1963, nr 45/46), stąd pewne powtórzenia.

 

Irena Sendlerowa, której dokładny życiorys można przeczytać tutaj, pochodziła z rodziny o sympatiach socjalistycznych, jej ojciec był członkiem PPS, w czasie wojny sympatyzowała i współpracowała z PPS-WRN.

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

 

__________________________________________________________________________________

LINKI

__________________________________________________________________________________

www.socjalistyczna.pl

www.przeglad-socjalistyczny.pl

www.lewica.pl

www.mlodzisocjalisci.pl

www.feminoteka.pl

www.8godzinpracy.pl

www.kuznica.org.pl

www.faktyimity.pl

http://www.krytykapolityczna.pl

WWW.okiemsocjalisty.bloog.pl

WWW.lewicowo.pl

WWW.daszynski.warszawa.pl

www.kaszebskorewolucejo.pl

WWW.cia.bzzz.net

WWW.fakrakow.wordpress.com

WWW.pismodalej.pl

WWW.internacjonalista.pl

WWW.wladzarobotnicza.pl

Nr.56. Kraków, środa 17 listopada 2010. R. LXII.

__________________________________________________________________________________

Naprzód pisany jak zawsze w „naprzodowym stylu”

__________________________________________________________________________________

Pismo ukazuje się w każdą środę i piątek o godzinie szóstej.

__________________________________________________________________________________

Napisz do Naprzodu naprzod.info@wp.pl

Zapraszamy do nadsyłania uwag, opinii, informacji i artykułów.

__________________________________________________________________________________

Kraków

_______________________________________________

Kielce

_______________________________________________

Polska

_______________________________________________

Kultura

_______________________________________________

Dratewka

__________________________________________________________________________________

Chciał wolnych konopi

Siedemnastoletni Damian Jaworski z Czarnego Dunajca na Podhalu zaangażował się w kampanię mającą na celu legalizację marihuany. Chciał nawet u siebie w Zakopanem zorganizować Marsz Wolnych Konopi. Jednak władze miasta nie wydały na niego zgody, w zamian za to Damian został… wyrzucony ze szkoły.  Dyrektor Salezjańskiego Liceum Ogólnokształcącego Wojciech Strzelecki– szkoły do której uczęszczał Damian, stwierdził iż :”Jesteśmy placówką katolicką i rzeczą oczywistą jest, iż uczniowie, którzy głoszą hasła legalizacji narkotyków, nie powinni mieć wśród nas miejsca”. Oczywiście tą kuriozalną decyzję w pełni akceptują jego przełożeni prowincji Salezjanów, którzy  ustami swojego rzecznika stwierdzili iż : Nie wyobrażają sobie, by inaczej zareagowała jakakolwiek szkoła w Polsce”.

Damian napisał skargę do Małopolskiego Kuratorium Oświaty, twierdząc, iż tą decyzją złamano jego prawo do wolności poglądów. Jednak jak dotąd nie otrzymał stamtąd żadnej odpowiedzi. Na szczęście w obronę licealisty zaangażowała się Helsińska Fundacja Praw Człowieka, tłumacząc, że Damian zaangażował się w legalnie działający ruch społeczny, jakim jest Inicjatywa Wolne Konopie, zwłaszcza, że na temat legalizacji marihuany toczy się debata w sejmie. Dlatego zdaniem Fundacji- decyzja dyrektora szkoły budzi wątpliwości z punktu widzenia konstytucyjnej zasady niedyskryminacji i wolności wyrażania swoich poglądów. Dyrektor szkoły, powołując się na katolicki statut szkoły, musi wziąć pod uwagę żaden statut nie może ograniczać praw gwarantowanych konstytucyjnie – mówi Dorota Pudzianowska z Fundacji.

Damian zapowiedział, że będzie walczył o powrót do szkoły nawet w sądzie i bynajmniej nie chodzi tu o  zwyczajne pieniactwo, lecz  po prostu, szkoła, z której został wyrzucony jest jedynym ogólniakiem w okolicy i chłopak nie ma zamiaru dojeżdżać gdzieś dalej.

Działalność Damiana można akceptować lub nie, oczywiście można się z nim spierać i przedstawiać swoje racje, ale wyrzucenie chłopca za szkoły nie jest rozwiązaniem problemu. Cytowany już wcześniej rzecznika Salezjanów D Bartoch- twierdząc, że Damian wszedł w konflikt z prawem, bo polskie prawo narkotyków zakazuje. Próbuje zrobić z chłopca przestępcę, jakby mówienie o narkotykach było równoznaczne z ich handlowaniem

Kiedyś Kościół ludzi, z którymi się nie zgadzał palił na stosach, jak widać dziś też pozbywa się ich jak tylko może udając, że problem się rozwiązał. No cóż, Karol Marks zwykł mawiać, że  „religia to opium mas”, a przecież nikt nie lubi konkurencji, i to jeszcze jakiś konopi.

Paweł Petryka

__________________________________________________________________________________

KRAKÓW

__________________________________________________________________________________

Kraków – liderem outsourcingu

Kraków jest liderem spośród tzw. „miast wyłaniających się” na lokalizację usług okołobiznesowych w dziedzinie outsourcingu, czyli specjalistycznych usług dla biznesu realizowanych przez firmy zewnętrzne. Dowodzą tego opublikowane przed kilkoma dniami najnowsze dane rankingu, przygotowywanego corocznie przez specjalistów z Global Services&Tholons.

– W tej rywalizacji bierzemy udział od 2005 roku – powiedział na specjalnie zorganizowanym briefingu prezydent Krakowa Jacek Majchrowski – Po raz pierwszy nasze starania w dziedzinie outsourcingu dostrzeżono w 2007 roku, kiedy to zajęliśmy 16. miejsce. Rok później awansowaliśmy na 5. pozycję, a w 2009 roku Kraków zajął 4. miejsce. Dziś

jesteśmy liderami!.

Kolejne pozycje w rankingu, za Krakowem, zajmują Pekin, Buenos Aires, Kair, Sao Paulo,

Ho Chi Minh City, Dalian, Shenzhen, Curitiba i Colombo, a żadne inne polskie miasto nie znalazło się w zestawieniu.

Prócz kategorii EMERGING (wyłaniające), w której od kilku lat badany jest Kraków, ranking zawiera też klasyfikację ESTABILISHED (utrwalone) oraz ASPIRING (aspirujące).

Do największych inwestycji zagranicznych z zakresu outsourcingu, jakie znalazły się ostatnimi laty w Krakowie, zaliczyć należy: europejskie centrum usług informatycznych

CapGemini (zatrudniające 3 592 osoby), Centrum Shell (1 392 osoby), Centrum Księgowości IBM (1 150 osób), CBB (360) Lufthansy (316). W ostatnim czasie rozwinęły działalność rozliczeniową: Philip Morris (829 osób) i Fortis Bank (ponad 500 osób). Do tego dochodzą centrum rozliczeniowe indyjskiego giganta usług outsourcingowych HCL (147 osób) oraz szwajcarskiego banku UBS (zatrudnienie 196 osób). Pod Wawelem swe biura posiadają największe światowe firmy audytorskie i doradcze: PricewaterhouseCoopers, Deloitte & Touche, KPMG, a także międzynarodowe firmy z zakresu usług doradczych i zarządzania zasobami ludzkimi – Hewitt Associates; Quorum International, AMS i szereg mniejszych.

Bardzo istotną kwestią dla inwestorów, nie tylko z branży outsourcingowej, jest dostęp do wykwalifikowanych pracowników. Kraków to miasto 210 tys. studentów kształcących się w 23 szkołach wyższych. Co roku mury uczelni opuszcza ok. 50 tys. absolwentów.

Dodatkowo, ranking „European Cities and Regions of the Future 2010/11”, przygotowany przez Financial Times wskazuje na bardzo wysoką pozycje Krakowa pod względem atrakcyjności inwestycyjnej. Jesteśmy jedynym polskim miastem wśród europejskich metropolii i regionów wymienionym (na 6 miejscu) na liście podmiotów o największym potencjale ekonomicznym oraz najlepszych perspektywach dalszego rozwoju..

(M).

__________________________________________________________________________________

Klikaj po Krakowie


Interaktywny plan Krakowa, dostępny jest pod adresem http://msip2.um.krakow.pl/ i już sami możemy sprawdzić usytuowanie i kształt działek oraz kontury budynków wraz z nazwami ulic w całym mieście. Narzędzie może być przydatne gdy szukamy wolnego terenu pod budowę domu lub chcemy sprawdzić jakie jest sąsiedztwo interesującej nas działki.

Serwis umożliwia przeglądanie planu Miasta, a przy tym wyszukiwanie ulic i punktów adresowych, pomiary odległości, odczyt informacji o lokalizacji, kształcie budynków, ich adresach. Na mapie – po dodaniu odpowiedniej warstwy – zaznaczone są linie tramwajowe, kolejowe, drogi, obwodnice, trasy i obiekty turystyczne, lasy, zbiorniki wodne, granice miasta. Wystarczy dodać te elementy wyszukiwania, które nas interesują.

Po planie można „przemieszczać” się ręcznie oglądając kolejno poszczególne fragmenty miasta lub wpisując w wyszukiwarkę konkretny interesujący nas adres. Po wybraniu nazwy ulicy wyszukiwarka proponuje jej kolejne numery. (KS).rozwijając kolejno zakładkę nieruchomości, sprawdzimy kontur gdzie położone są niezabudowane działki, czy jakie jest sąsiedztwo.

(P)

__________________________________________________________________________________

KIELCE

__________________________________________________________________________________

Nie dla propagowania dyskryminacji przez kandydata SLD

Młodzi Socjaliści wyrazili głęboki sprzeciw wobec pełnego nienawiści i pogardy języka Jana Gierady – kandydata SLD na prezydenta Kielc, który stwierdził iż bycie gejem lub lesbijką jest chorobą a osoby o orientacji homoseksualnej powinny się leczyć.

Kielecki polityk stwierdził również, że „nawet u zwierząt nie występuje homoseksualizm”. Słowa te są niezrozumiałe z tego powodu, że Jan Gierada jest dyrektorem szpitala wojewódzkiego w Kielcach. Jako osoba prowadząca placówkę medyczną powinien on wiedzieć, że dokładnie 20 lat temu Światowa Organizacja Zdrowia wykreśliła homoseksualizm z Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych. Dziwi MS również to, że Gierada nie zna opinii wielu specjalistów w dziedzinie weterynarii, którzy zgodnie twierdzą, że homoseksualizm występuje u zwierząt niemal w równym stopniu co u ludzi. Młodzi Socjaliści uważają, że są to skandaliczne słowa kandydata wystawionego przez partię, która w programie ma walkę o prawa mniejszości seksualnych. Socjaliści uważają że tego typu opinie powinny bliższe konserwatystom a nie osobom o lewicowym światopoglądzie. Z poglądem Jana Gierady nie zgodzili się nawet kandydaci ugrupowań, które nie akcentują kwestii ochrony praw mniejszości tak mocno jak SLD. Sojusz Lewicy Demokratycznej po raz kolejny udowodnił wszystkim, że z lewicą nie ma nic wspólnego, zarówno w sferze gospodarczej jak i światopoglądowej.

MS

Źródło:www.mlodzisocjalisci.pl

__________________________________________________________________________________

POLSKA

__________________________________________________________________________________

Trzy lata rządów Tuska


Minęły właśnie trzy lata od pierwszego posiedzenia rządu pana premiera Tuska. Była oczywiście feta z grupowym zdjęciem, mówiono wiele o sukcesach w budowaniu nowych dróg i (w ogóle całej) infrastruktury. Pan premier nie wspomniał jednak, że autostrady, które miały być gotowe na Euro 2012, gotowe nie będą, a szereg budowanych obecnie dróg będzie miało niższy status (i oczywiście niższą jakość) niż planowano. W dodatku, co rusz, okazuje się, że świeżo uchwalone ustawy, trzeba będzie w szybkim tempie nowelizować. Taki los czeka sławetną ustawę o dopalaczach, podobnie będzie z ustawą ”anty-tytoniową”, do której zapomniano wpisać sposób karania nieposłusznych. Gorzej, że totalnym zakazem palenia objęto szpitale. Jak wiadomo nagłe zerwanie z paleniem może prowadzić do istotnych powikłań zdrowotnych, a w szpitalach psychiatrycznych, gdzie pacjenci trafiają bardzo często wbrew własnej woli, zakaz palenia może wręcz wywołać zamieszki!

JD

__________________________________________________________________________________

Wojciechowski chwali Leppera

Europarlamentarzysta Wojciechowski (niegdyś prezes PSL), którego asystent położył głowę na ołtarzu przyjaźni między PSL-Piast a PiSem, zdecydował się ostatecznie zakończyć działalność swojej partyjki. Wraz z kilkoma zwolennikami przeniósł się już oficjalnie do PiS i na tę okoliczność zorganizowano huczną konferencję prasową.

Nie obeszło się jednak bez sprawy zdumiewającej. Oto pan Wojciechowski rozpływał się wręcz nad polityką rolną i stosunkiem do wsi rządu Jarosława Kaczyńskiego. Był to jego zdaniem „najlepszy okres dla wsi i rolnictwa w całym ostatnim dwudziestoleciu!

Nie nam sądzić, jak było na prawdę, wszelako przypominamy dyskretnie, że w tym czasie „wsią i rolnictwem” rządził wicepremier i minister rolnictwa, niejaki Lepper, kłamca, złodziej i infamis a w dodatku, szef zbrodniczej i zdaniem Kaczyńskiego „powołanej przez służby specjalne PRL”, Samoobrony! Może, więc pan Wojciechowski powinien się był przenieść nie do Kaczyńskiego a do Leppera?

JG

__________________________________________________________________________________

Polska jest najważniejsza?


Pod hasłem „Polska jest najważniejsza” powołane zostało stowarzyszenie składające się z niektórych byłych współpracowników Lecha Kaczyńskiego relegowanych z PiS przez jego brata – Jarosława. To hasło wyborcze kampanii prezydenckiej PiS potraktowane zostało, jako spadek po Lechu K., i zostało przechwycone przez pisowskich „liberałów”. Ciekawe czy Kaczyński zgłosi w tej sprawie prostest do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów?

KK

__________________________________________________________________________________

Bliźniacy na Euro 2012


Dwaj piłkarze-bliźniacy, jeden w koszulce polskiej, drugi w ukraińskiej, mają być maskotkami Euro 2012. Organizatorzy Euro zamierzają wkrótce ogłosić konkurs-plebiscyt na ich imiona. Nam nasuwają się jako oczywistość: dla polskiego – polskie imię „LECH” a dla ukraińskiego – prawdziwe, ruskie imię „JAROSŁAW”!

JK

__________________________________________________________________________________

Pierwszy kandydat popiera bezpłatną komunikację miejską

W przedwyborczej debacie na łamach Gazety Wyborczej kandydat na prezydenta Sopotu Jakub Świderski (Demokracja Bezpośrednia) poparł bezpłatną komunikację miejską. Był to jeden z dwóch podstawowych – jego zdaniem – sposobów na walkę z korkami w mieście.

KR

Źródło: www.kaszebskorewolucejo.pl

 

__________________________________________________________________________________

REKLAMA

__________________________________________________________________________________

Komis meblowy „Mega” prowadzi kupno i sprzedaż:

  • »  mebli
  • »  sprzętu AGD i RTV
  • »  antyków
  • »  rowerów, sprzętu sportowego
  • »  bibelotów, zegarów i wielu innych rzeczy…

Skupujemy za gotówkę lub przyjmujemy w komis wszelkie rzeczy, które Państwu są zbędne, a nie straciły swoich cech użytkowych, nie są zniszczone ani uszkodzone.

U nas możesz kupić ładne rzeczy, dużo taniej niż w sklepie !
Istnieje możliwość negocjacji cen !

Na hasło „Naprzód” 10% zniżki!

Komis znajduje się przy Al. Powstania Warszawskiego 15 w Krakowie
Wjazd od ul. Żółkiewskiego:

Komis czynny:

pn-pt: 10-18
sobota: 9-14

tel (12) 431- 20 -30
kom. 0501 575 266

e-mail: megakomis@op.pl

ZAPRASZAMY DO WSPÓŁPRACY OSOBY PRYWATNE I FIRMY.
Świadczymy również usługi transportowe !

__________________________________________________________________________________

DRATEWKA

__________________________________________________________________________________

Dlaczego pan Kracik cienko spiewa?


Dobry, wieloletni burmistrz podkrakowskich Niepołomic, człowiek sympatyczny a nawet, jak zauważył kiedyś jego kontrkandydat prof. Jacek Majchrowski, mężczyzna przystojny –mianowany został jakiś czas temu wojewodą małopolskim. Radził sobie dość… średnio, zresztą mianowano go chyba wyłącznie po to, by mógł kandydować na funkcję prezydenta Krakowa nie z sympatycznych skądinąd Niepołomic, ale z gmaszyska przy ul. Basztowej. To bardziej prestiżowe miejsce.

Czy pan Kracik nadaje się jednak na prezydenta Krakowa? Tu rodzą się poważne wątpliwości, bo czym innym jest ściąganie zagranicznych firm i proponowanie im inwestycji na „surowym korzeniu” w miasteczku gdzie przedtem przemysłu nie było niemal wcale, a czym innym zarządzanie niesłychanie skomplikowanym mechanizmem blisko milionowej aglomeracji w dodatku rozdzieranej politycznymi sporami.

W tej dziedzinie, a dowodzi tego choćby sprawa krakowskiego budżetu, która skutecznie ośmieszyła miejscowe struktury Platformy Obywatelskiej, to Majchrowski osiągnął mistrzostwo świata i dorównać mu będzie trudno.

W ogóle całe tło budżetowej awantury zainicjowanej przez Platformę Obywatelską, to skandaliczny przykład kupczenia interesem miasta w imię interesu politycznego, bo PO, które przez kolejne lata akceptowała i recenzowała pozytywnie budżety przedstawiane przez prezydenta, nagle zmieniła front.

Przyczyny były oczywiste – w imię utrudniania życia profesorowi Majchrowskiemu w okresie poprzedzającym wybory samorządowe, Platforma postanowiła zablokować szereg ważnych dla miasta inwestycji i odciąć Kraków od unijnych funduszy, tak potrzebnych miastu. W związku z Euro 2012 Kraków musi się liczyć z dodatkowym napływem turystów i z wykorzystywaniem obiektów sportowych na cele treningowe. Wiedzą o tym zachodnie koncerny, czego dowodzi usytuowanie pod Wawelem kolejnego hotelu światowej marki, nie widzieli tylko radni Platformy Obywatelskiej, którzy mieli za złe prezydentowi wszystko, w tym także zabiegi o rozbudowę bazy dla profesjonalnej piłki nożnej, czy starania o szybką budowę hali widowiskowo-sportowej.

Spróbujmy sobie jednak odpowiedzieć, czy konieczne były aż tak, powiedzmy, radykalne i ryzykowne kroki, dla wsparcia już od samego początku, kandydatury wojewody Kracika?

Widocznie działacze PO nie bardzo wierzą, by były burmistrz Niepołomic zdołał do siebie przekonać krakowian!

Jest jeszcze inny aspekt tej kandydatury. Oto prof. Jacek Majchrowski z otwartą przyłbicą wystąpił przeciw systematycznemu rozkradaniu własności Gminy Kraków pod pozorem rewindykacji dóbr zabranych niegdyś kościołowi katolickiemu. Pomijając już fakt, że przejmowanie przez różne instytucje kościelne tereny, niemal natychmiast przechodziły (za grosze!) w ręce różnych szemranych biznesmenów, trzeba podkreślić, że tak zwana Komisja Majątkowa, działająca w trybie urągającym zasadom konstytucji Rzeczypospolitej, swobodnie oddawała tereny w Krakowie za jakieś obiekty w innych miastach.

Jaki z tym związek wojewody? Nie jest tajemnicą, że p. Kracik w początkach swej kariery był znaczącym działaczem Solidarności i posłem Unii Wolności, a wysoką pozycję zawdzięczał właśnie kościołowi, jako że jego starszy brat, duchowny, cieszy się w kręgach zbliżonych do krakowskiej kurii, znacznym autorytetem.

I proszę dobrze mnie zrozumieć – nie mam panu wojewodzie za złe ani głębokiej religijnej wiary, ani tym bardziej brata zasłużonego dla kościoła katolickiego, ale mam wątpliwości czy zechce bronić interesów miasta także przed zagrożeniami z tamtej strony?

Powszechnie uważa się, że ogromna większość kościelnych roszczeń została już zaspokojona i osławiona Komisja zakończyła działalność. Niestety, to nie oznacza końca roszczeń, bo w kręgach kościelnych ponawiane są pretensje do terenów i obiektów poddanych sekularyzacji przez arcykatolickiego cesarza Austrii i króla Jerozolimy Józefa II Habsburga. Wątpię czy nawet w tak absurdalnej sytuacji p. Kracik byłby skłonny bronić interesu Krakowa i jego obywateli. Krakowianie o tym widzą i być może dlatego ten kandydat tak cienko śpiewa….

Dratewka

__________________________________________________________________________________

LINKI

__________________________________________________________________________________

www.socjalistyczna.pl

www.przeglad-socjalistyczny.pl

www.lewica.pl

www.mlodzisocjalisci.pl

www.feminoteka.pl

www.8godzinpracy.pl

www.kuznica.org.pl

www.faktyimity.pl

http://www.krytykapolityczna.pl

WWW.okiemsocjalisty.bloog.pl

WWW.lewicowo.pl

WWW.daszynski.warszawa.pl

www.kaszebskorewolucejo.pl

WWW.cia.bzzz.net

WWW.fakrakow.wordpress.com

WWW.pismodalej.pl

WWW.internacjonalista.pl

WWW.wladzarobotnicza.pl

Nr.55. Kraków, piątek 12 listopada 2010. R. LXII.

__________________________________________________________________________________

Naprzód pisany jak zawsze w „naprzodowym stylu”

__________________________________________________________________________________

Pismo ukazuje się w każdą środę i piątek o godzinie szóstej.

__________________________________________________________________________________

Napisz do Naprzodu naprzod.info@wp.pl

Zapraszamy do nadsyłania uwag, opinii, informacji i artykułów.

__________________________________________________________________________________

Kraków

_______________________________________________

Chojnice

_______________________________________________

Polska

_______________________________________________

Świat

_______________________________________________

Publicystyka

_______________________________________________

Kultura

_______________________________________________

Dzieje PRL-u

_______________________________________________

Dratewka

__________________________________________________________________________________

No pasaran! Antyfaszystowski 11 listopada

No pasaran! Antyfaszystowski 11 listopada

Kilka tysięcy ludzi zebrało się 11 listopada w Warszawie, na Placu Zamkowym i Krakowskim Przedmieściu, by zablokować tzw. „Marsz Niepodległości”, organizowany przez faszyzującą, szowinistyczną skrajną prawicę. Były to osoby i organizacje skupione w Porozumieniu 11 Listopada oraz mieszkańcy i mieszkanki Warszawy.

Główna blokada rozpoczęła się już o 13.30, pod kościołem św. Anny. Kolejne, z udziałem grupy samby, zostały zorganizowana kilkadziesiąt metrów dalej, przy zbiegu ulic Senatorskiej i Miodowej oraz na Podwalu. Blokującym udało się opóźnić i zmienić trasę przemarszu nacjonalistów, którzy skierowani zostali na wąskie schodki prowadzące nad Wisłę. Kolejna, skuteczna blokada złożona z ok. 200 osób i grupy samby została ustawiona przy zbiegu ulic Browarnej i Oboźnej, zatrzymując tzw. „Marsz Niepodległości” na ok. 40 minut, po których policja skierowała zwolenników skrajnej prawicy inną trasą. Dzięki temu narodowcy doszli do pomnika Dmowskiego.

W poszczególnych blokadach: na Krakowskim Przedmieściu, u zbiegu ulic Senatorskiej i Miodowej czy Browarnej i Oboźnej uczestniczyli także Młodzi Socjaliści i Młode Socjalistki z całej Polski. Była z nami również Danuta Kuroń, działaczka opozycji demokratycznej i wspólzałożycielka Uniwersytetu Powszechnego im. Jana Józefa Lipskiego w Teremiskach.

Dziękujemy wszystkim organizacjom z koalicji Porozumienie 11 Listopada oraz mieszkańcom i mieszkankom Warszawy, że mogliśmy wczoraj wspólnie wyrazić sprzeciw wobec faszyzmu, nacjonalizmu, rasizmu i wszelkich innych form dyskryminacji i autorytaryzmu. No pasaran!

MS

__________________________________________________________________________________
Policja zatrzymała niewinnych!

Wczoraj podczas prób zatrzymania pochodu faszystów policja zatrzymała prawie 30 osób, w większości niewinnych. Jedną z nich jest Andrzej Smosarski, warszawski działacz lokatorski, który został skuty ponieważ stanął w obronie przypadkowego anarchisty nie zgadzającego się na przemarsz faszystów.
Niektórzy z zatrzymanych antyfaszystów, w tym Andrzej Smosarski, przebywają na komisariacie na ul. Wilczej.

Wzywamy czytelników do dzwonienia i pytania się o ich sytuację pod nr tel. (22) 603-70-55 lub do rzecznika prasowego Komendy Stołecznej tel. 605 515 134.

SK
__________________________________________________________________________________

Młodzi Socjaliści domagają się przeprosin od Artura Zawiszy

Domagamy się przeprosin od Artura Zawiszy

11 listopada, w jednym z programów emitowanych przez stację TVN, były poseł PiS Artur Zawisza, określił kilka z organizacji skupionych w Porozumieniu 11 Listopada jako „wywrotowe, dążące do zmiany przemocą ustroju Polski”. Wśród wymienionych znaleźliśmy się również , Młodzi Socjaliści.

Młodzi Socjaliści zdecydowanie protestują przeciwko bezpodstawnemu kłamstwu i zniesławieniu, jakiego dopuścił się pan Zawisza. Młodzi Socjaliści są organizacją w pełni legalną, działającą w oparciu o przepisy polskiego prawa, używającą w swoich działaniach na rzecz zmiany społecznej narzędzi demokratycznych, a nie przemocy.

Słowa pana Zawiszy, jako reakcja na nieudany przemarsz tzw. „patriotów” z ONR i Młodzieży Wszechpolskiej, miały na celu zdyskredytowanie Młodych Socjalistów (i nie tylko)  w oczach opinii publicznej. Jeżeli w ciągu 24 godzin Artur Zawisza nie przeprosi Młodych Socjalistów  i nie odwoła swoich kłamliwych słów, sprawa zostanie skierowana na drogę sądową.

MS

źródło:www.mlodzisocjalisci.pl

__________________________________________________________________________________

KRAKÓW

__________________________________________________________________________________

Corrida i Dudek szukają domu

Kilkaset psów i kotów czeka w krakowskim schronisku na dobry dom. Co środę na stronie krakowskiego schroniska dla zwierząt <www.schronisko.krakow.pl> publikowane są  zdjęcia z opisem dwóch zwierzaków, które potrzebują nowego opiekuna. W tym tygodniu szukamy domu dla suczki o imieniu Corrida i kotka – Dudka.

Corrida to urocza suczka, która ma zaledwie 1,5 roku. W zasadzie jest „dzieckiem schroniska”, bo pierwszy raz trafiła do azylu mając 3,5 miesiąca. Została adoptowana, ale po dwóch miesiącach Corridę zwrócono. Od tej pory ta sympatyczna suczka żyje w krakowskim schronisku zaczepiając łapką przechodniów i prosząc o nowy dom.

Corrida świetnie dogaduje się z innymi psami, lubi dzieci. Przez ten krótki czas poza schroniskiem żyła w mieszkaniu, gdzie zachowywała czystość. Jeszcze przed zimą

prosi o nowy, odpowiedzialny dom.

Dudek to ośmioletni kot nauczony czystości. Mieszkał z dwoma innymi kotami ale, niestety, on i jego towarzysze trafili do schroniska w lipcu tego roku. Właściciel zrzekł się Dudka z powodu braku odpowiednich warunków.

Dudek jest nieśmiały, i nie umie się “sprzedać” gdy przychodzą ludzie zainteresowani kocią adopcją. Chowa się, jednak wystarczy wziąć go na ręce, przytulić, żeby nabrał pewności.

Osoby, które chciałyby przygarnąć Corridę lub Dudka prosimy o kontakt z Krakowskim Schroniskiem dla Bezdomnych Zwierząt, ul. Rybna 3, tel. 429-74-72. Nowi opiekunowie będą mogli skorzystać z bezpłatnych porad trenera. Schronisko można także wesprzeć przywożąc: karmy dla psów i kotów w puszkach, karmy specjalistyczne dla seniorów (ryż z jagnięciną, ryż z indykiem), karmy dla psów chorych na nerki, karmy dla szczeniąt (sucha i mokra), podkłady higieniczne, zabawki interaktywne dla kociąt i szczeniąt, zabawki typu „kong” dla psów, klikery do tresury, dyski (do szkolenia i tresury), haltery (kantarki).

Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt przyjmuje zwierzęta przez całą dobę, a wydaje nowym opiekunom w godzinach 10 – 14 i 15 – 17 przez wszystkie dni tygodnia (również w niedziele i święta). Więcej informacji oraz zdjęcia psów i kotów czekających na nowy dom dostępne są pod adresem, przypomnijmy – <www.schronisko.krakow.pl>

(KS).

__________________________________________________________________________________

CHOJNICE

__________________________________________________________________________________

Konsultacje społeczne wg Urzędu Gminy Chojnice

Konsultacje społeczne w Gminie Chojnice są tak naprawdę żenującą fikcją – mówią podpisani pod wspólnym pismem protestacyjnym skierowanym do władz samorządowych. Zobacz treść pisma, jakie wspólnie Stowarzyszenie Arcana Historii, Zaborskie Towarzystwo Naukowe, Fundacja Inicjatyw Obywatelskich Marcina Fuhrmanna oraz Wspólna Ziemia złożyły do Urzędu Gminy Chojnice. Sprawa rozchodzi się o uchwalany Program współpracy gminy z organizacjami pozarządowymi.

KR

Źródło:www.kaszebskorewolucejo.pl

__________________________________________________________________________________

ŚWIAT

__________________________________________________________________________________

Chińczycy wściekli

Dolary tracą na wartości

Agencja Dagong Global Credit Rating obniżyła rating USA z AA do A+ i nie wykluczyła dalszych obniżek. Oficjalnie ma to być „ wynik pogarszających się możliwości obsługi długu” a w istocie reakcja na decyzję o goromnym „dodruku” pieniędzy na jki zdecydował się Zarząd Rezerwy Federalnej (FED) czyli bank centralny USA.

3 listopada amerykański bank centralny Fed postanowił dodrukować kilkaset miliardów dolarów by wykupić rządowe obligacje. Te pieniądze mają wypłynąć na rynek i ożywić gospodarkę. Amerykanie liczą, że firmy, zyskując dostęp do kapitału zwiększą zatrudnienie, co w sumie da poprawę w gospodarce, jednak barak jakichkolwiek gwarancji, że tak stanie się rzeczywiście.
To oczywiście nie może podobać się Chinom, które są największym wierzycielem USA i gdzie znajduje się, co piąty dolar! Dodruk sprawia, że wartość dolara spada, a wraz z nią rozmiary eksportu do USA chińskich towarów i poziom chińskich rezerw finansowych. W tej sytuacji chińskie instytucje finansowe mają prawo czuć się niejako „obrabowane”, ale Barack Obama odpiera takie zarzuty, twierdząc zupełnie w stylu Busha czy Reagana, że „to, co dobre dla Ameryki, jest dobre także dla świata”

Wszystko to pokazuje bardzo znamienne różnice w ocenie sytuacji. Znane agencje ratingowe jak Moody’s czy Fitch opisują wiarygodność USA na najwyższym możliwym poziomie, czyli,  agencja Dagong Global Credit obniżyła rating USA do poziomu AA- i po raz kolejny widzimy, że rzekomo „obiektywne” instytucje finansowe są w istocie głęboko uzależnione od rekinów światowego kapitału.

JD

__________________________________________________________________________________

PUBLICYSTYKA

__________________________________________________________________________________

11 listopada świętem także PPS

11 listopada to dzień szczególny, dzień naszej największej dumy z tego, że jesteśmy jednym narodem, połączonym językiem, tradycją i obyczajem.

Narodem, który zawsze potrafił podnieść się po upadku. Nic nie jest w stanie tego zmienić. Nieważne, jak mocno nasza polskość będzie nas uwierać, jak bardzo będziemy starali się zostać europejczykami, lub jak bardzo będziemy odmawiać innym prawa do odmiennego zdania na temat ładu w naszym kraju.
Nie raz pisałem w tym miejscu o tym, by ludzie związani ze światopoglądem lewicowym, zajęli się przywracaniem słowom ich dawnego charakteru. Po latach propagandowej nowomowy słowa „socjalizm” czy „Polska Ludowa” znaczą dla odbiorców zupełnie coś innego, niż pierwotnie. Jak dotąd, nie zauważyłem jeszcze prób takich działań, bo wymyślne konstrukty Krytyki Politycznej z całą pewnością nie są czymś takim- pozostają jedynie poszukiwaniem zupełnie nowych form.
Nadchodzące Święto Niepodległości, z mojej perspektywy najważniejszej daty w kalendarzu rocznic narodowych, wydaje mi się być dobrym momentem na podjęcie próby odzyskania zawłaszczonych i zgwałconych słów naszego języka. Zadanie to jest o tyle trudne, że wymaga naprawdę wiele samozaparcia, potrzebnego do odpierania wielu zarzutów. Zarzutów, podkreślam, padających z obu stron sceny politycznej. Dla współczesnej prawicy żaden lewicowiec nie zasługuje na miano patrioty, a bagaż konotacji ze znienawidzonym ustrojem realnego socjalizmu PRL jest zbyt wielki. Dla ludzi lewicy natomiast patriotyzm, to niemalże synonim słowa faszyzm i niewielu ludzi zdaje się rozumieć kwestię narodową w szerzej perspektywie. Kiedy mówię o patriotyzmie, wielu ludzi o lewicowych poglądach przeciera oczy ze zdumienia, nie mogąc pojąć, że socjalizm i patriotyzm nie wykluczają się wzajemnie, a postulaty równości i sprawiedliwości ( także tej ekonomicznej ), oznaczają właśnie umiłowanie Ojczyzny.
Przypomnienie w tym dniu o zasługach członków Polskiej Partii Socjalistycznej w walce z zaborcami jest dobrym punktem wyjścia do zrozumienia i przewartościowania pojęcia patriotyzmu. Dziś jest to potrzebne tak samo jak wówczas, gdy budowano wolną Polskę.
Wspomnienie zasług pierwszego premiera Jędrzeja Moraczewskiego, Leona Wasilewskiego i Ignacego Daszyńskiego z całą pewnością może być pomocne w przywrócenie innego rozumienia pojęcia socjalizm. Nie tylko przez zadeklarowanych zwolenników lewicy.

Krzysztof Mroczko

źródło:www.mlodzisocjalisci.pl

__________________________________________________________________________________

KULTURA

__________________________________________________________________________________

Materia Prima – teatr formy i wyobraźni

Zamiast słowa obraz, dźwięk, ruch ciała, animacja form, kolor i światło. Różnorodność gatunków: teatr maski, lalek, tańca i ruchu, opera, happening, akcje i instalacje plastyczne, a nawet działania cyrkowe. A wszystko to zamknięte w jednym festiwalu „Dedykacje: Materia Prima”. Międzynarodowym Festiwalu Teatru Formy, który potrwa w Krakowie od 13-20 listopada.

W ramach Festiwalu będzie można zobaczyć dziesięć produkcji w wykonaniu zespołów z Francji, Belgii, Niemiec, Szwajcarii, Włoch i Polski. Artyści zamiast słowem posługują się obrazem, dźwiękiem, ruchem ciała, animacją form, kolorem i światłem.

Festiwal zainauguruje opowieść o miłości – „Hommage à Chagall” (W hołdzie Chagallowi) w

reżyserii Adolfa Weltschka, dyrektora festiwalu (13 listopada, Teatr Lalki, Maski i Aktora Groteska, godz. 19:00). Polską prapremierę będzie miało sceniczne arcydzieło Philippe’a Genty i Mary Underwood „Nieruchomi podróżnicy”, z którym przyjedzie do Krakowa paryska Compagnie Philippe Genty (m.in. 13 listopada, Teatr Ludowy 19:00). Osiem postaci, mniej lub bardziej ludzkich, zostanie na oczach widzów porwanych w wyprawę ponad czasem i przestrzenią, ponad wszelkimi fizycznymi ograniczeniami.

Wydarzeniem festiwalu będzie też kolejna francuska produkcja – epicka opera lalkowa „Spartakus” w reżyserii Claire Dancoisne z muzyką Pierre’a Vasseura, nawiązująca do słynnego powstania rzymskich gladiatorów (m.in. 15 listopada, Studio S3 Ośrodek Telewizji Kraków). wstawiona w Krakowie zaledwie w kilka miesięcy po sukcesie premierowego tournée we Francji.

Po raz pierwszy w Polsce będzie można również zobaczyć seans medytacyjny, w którym tancerz i cyrkowiec toczą walkę z grawitacją – pierwszy raz w Polsce pojawi się kontrowersyjna performerka z Niemiec, Maren Strack – mistrzyni flamenco i tańca z biczami („Muddclubsolo” i „6 Feet Deeper” – wspólnie z Post Theater USA/Niemcy/Japonia). Zespół Pathosformel z Wenecji, eksperymentujący z materią, łączący ludzkie ciało z geometrycznymi, abstrakcyjnymi formami.

Szczegółowy program imprezy oraz informacje dotyczące biletów i karnetów na stronie: http://www.materiaprima.pl

(JK)

__________________________________________________________________________________

Fundują Norwegowie, Islandia i Lichtenstein

Renesansowy Kraków za frico!

W niedzielę, 14 listopada, stowarzyszenie Willa Decjusza zaprasza do udziału w „Spacerze po Renesansowym Krakowie”. To pierwszy akt tegorocznej edycji programu „Szlak Renesansu w Małopolsce” organizowanego przy wsparciu tzw. Norweskiego Mechanizmu Finansowego, oraz Europejskiego Obszaru Gospodarczego obejmującego Islandię, Liechtenstein i Norwegię. Spacer w towarzystwie przewodników rozpocznie się spotkaniem pod Kaplicą Zygmuntowską na Wawelu, a następnie przejdzie przez Dziedziniec Arkadowy i ulicę Kanoniczą.

Renesans w wersji włoskiej wkroczył na Wawel na początku XVI wieku. Król Aleksander (1501-1506) i jego brat Zygmunt I Stary (1506-1548) wznieśli na miejscu dawnej gotyckiej rezydencji nowy pałac, ukończony około 1540 roku, imponujący rozległym dziedzińcem z kolumnowymi arkadami. Mecenat Zygmunta zaznaczył się również w katedrze, przez wzniesienie kaplicy, zwanej dziś Zygmuntowską.

Kolejną częścią Spaceru będzie zwiedzanie ulicy Kanoniczej. Tu szczególną uwagę zwrócić należy na kamienice, z pięknymi portalami i licznymi elementami architektury renesansowej.

Zbiórka wszystkich zainteresowanych udziałem odbędzie się w dwóch terminach – o godz. 13:00 i 15:00 pod przed wejściem do Katedry Wawelskiej (hasło „Szlak Renesansu w Małopolsce”). Wstęp wolny.

Kolejne edycje Szlaku Renesansu w innych miejscowościach Małopolski odbędą się 21 i 28 listopada br. a tegoroczną edycję zakończy seminarium w Willi Decjusza.

Szczegóły na stronie: www.villa.org.pl.

KK

__________________________________________________________________________________

REKLAMA

__________________________________________________________________________________

Komis meblowy „Mega” prowadzi kupno i sprzedaż:

  • »  mebli
  • »  sprzętu AGD i RTV
  • »  antyków
  • »  rowerów, sprzętu sportowego
  • »  bibelotów, zegarów i wielu innych rzeczy…

Skupujemy za gotówkę lub przyjmujemy w komis wszelkie rzeczy, które Państwu są zbędne, a nie straciły swoich cech użytkowych, nie są zniszczone ani uszkodzone.

U nas możesz kupić ładne rzeczy, dużo taniej niż w sklepie !
Istnieje możliwość negocjacji cen !

Na hasło „Naprzód” 10% zniżki!

Komis znajduje się przy Al. Powstania Warszawskiego 15 w Krakowie
Wjazd od ul. Żółkiewskiego:

Komis czynny:

pn-pt: 10-18
sobota: 9-14

tel (12) 431- 20 -30
kom. 0501 575 266

e-mail: megakomis@op.pl

ZAPRASZAMY DO WSPÓŁPRACY OSOBY PRYWATNE I FIRMY.
Świadczymy również usługi transportowe !

__________________________________________________________________________________

Dzieje PRL-u  (2)

_________________________________________________________________________________

Walka o przetrwanie

W poprzednim odcinku napisaliśmy jak doszło do odrodzenia lewicy w okupowanej Polsce, która już na samym początku została poddana ostrej infiltracji przez wyszkolonych w Moskwie komunistycznych działaczy tworzących grupę inicjatywną, którzy mieli być przeciwwagą oraz ostrzeżeniem dla krajowych działaczy.

***

W kilka dni po desancie w Wiązownej, 5 stycznia 1942 roku, w mieszkaniu warszawskiego robotnika Juliusza Rydygiera przy ul. Krasińskiego 18, którego IPN obecnie oskarża o agenturalność wobec Moskwy, wkrótce zresztą aresztowanego przez Gestapo i zamordowanego w Oświęcimiu, doszło do spotkania przybyłych z Moskwy,,spadochroniarzy” z krajowym działaczami organizacji socjalistycznych. Celem obrad miało być omówienie szczegółów dalszej wspólnej działalności. Rozmowy były więcej niż trudne, krajowi działacze, pamiętający dobrze stalinowską czystkę w ich szeregach z przed pięciu lat, podejrzewali przybyłych członków grupy inicjatywnej o agenturalność wobec Stalina, lub nawet prowokację. Jednak, że sami nie stanowili większej siły, woleli zbytnio się nie przeciwstawiać, zwłaszcza, że doskonale sobie zdawali sprawę, iż jeśli nie dogadają się z nowymi towarzyszami to Stalin obejdzie się bez nich.

Obawy krajowego aktywu były jak najbardziej słuszne, Stalin do połowy 1943 roku stawiał na rząd emigracyjny w Londynie, a PPR miała być formą szantażu i nacisku, na gabinet generała Władysława  Sikorskiego, a także pewną alternatywą w razie fiaska porozumienia z ,,Londyńczykami”, co z resztą się stało. Jaj już było wspomniane w poprzednim odcinku, Stalin trzymał w pogotowiu kolejnych polskich,,patriotów”, którzy w razie potrzeby mieli zastąpić niewygodnych działaczy w Polsce. Niestety, politycy rządu emigracyjnego nie doceniali radzieckiego przywódcy, a także nie umieli z nim rozmawiać. Przegapiono szansę korzystnego uregulowania sprawy granic, jaką dawało śmiertelne zagrożenie ZSRR, gdy wojska niemieckie zbliżały się do Moskwy, a Stalin skłonny był wtedy do szerokich ustępstw. Zapewne wierzono, iż czas istnienia ZSRR jest już policzony, niestety polityka nie wybacza takich błędów, a odpowiedzialny dyplomata musi być przygotowany na każdą ewentualność. Gdy w trzy lata później Armia Czerwona, niczym walec, zmierzała na zachód niszcząc kolejne odziały Wehrmachtu, pozycja Stalina była już bez porównania silniejsza. Cały czas kością niezgody między oboma rządami pozostawała sprawa polskiej granicy wschodniej. Na Kremlu doskonale pamiętano politykę II RP, której celem było odgrodzenie ZSRR od Europy tzw. kordonem sanitarnym. Dlatego uważano, że jeśli kiedyś znów wróci ta koncepcja, to niech ten kordon będzie jak najmniejszy. Oczywiście nie bez znaczenia były również argumenty ludności autochtonicznej zamieszkującej sporne tereny, która w znacznym stopniu była niepolska. W rządzie emigracyjnym natomiast, była bardzo silna grupa antyrosyjska, zaliczyć można do niej m. in. prezydenta Władysława Raczkiewicza, ministra sprawied. Mariana Seydę, czy wodza naczelnego po śmierci gen. Sikorskiego- gen Kazimierz Sosnkowskiego, wielkiego orędownika wybuchu Powstania Warszawskiego. Stali oni na stanowisku, że w negocjacjach z sowietami w sprawie granic obowiązuje zasada- ,,albo wszystko, albo nic” , no to dostaliśmy …nic. Choć większość historyków jest zgodna, iż w 1941 roku, Stalin był skłonny zostawić Polsce, co najmniej Lwów. Kres wzajemnym stosunkom, położyła sprawa zbrodni katyńskiej ujawniona przez Niemców wiosną 1943 roku.

Wróćmy jednak do spotkania założycielskiego PPR-u. Na obradach tych, podjęto decyzję, iż nie będzie reaktywacji Komunistycznej Partii Polskiej, lecz powstanie nowy twór- Polska Partia Robotnicza, do której przystąpią członkowie działających w Polsce organizacji radykalnej lewicy. Partia ta, w swym założeniu nie była stricte organizacją komunistyczną, gdyż nie wchodziła w skład sekcji Międzynarodówki komunistycznej. W swym programie nawiązywała do tradycji polskiego proletariatu, jednak zrywała z niektórymi tzw. sekciarskimi hasłami KPP ( dążenie do przekształcenia Polski w Republikę Rad, przyp.PP). Na jej czele stanęła trójka,,spadochroniarzy”- Marceli Nowotko, Paweł Finder oraz Bolesław Mołojec.

10 Stycznia 1942 r., PPR wydała z pierwszą odezwę programową. Informowano w niej społeczeństwo o powstaniu partii i prezentowano jej program. Głównymi postulatami było utworzenie szerokiego frontu narodowego do walki z faszyzmem-,, Należy wszelkimi sposobami dezorganizować bazy i siłę zbrojną naszego wroga. Na jego tyłach: udaremnić przewóz hitlerowskich wojsk, sprzętu wojennego, niszczyć mosty, wykolejać pociągi, podpalać cysterny i składy wojskowe okupanta, sabotować wszelkimi sposobami produkcje broni i amunicji oraz wszystkiego, co ma służyć zaopatrzeniu armii hitlerowskiej. Ani garnca zboża, ani kropli mleka, ani funta mięsa zbirom hitlerowskim. Popierajcie ze wszystkich sił zbrojne wystąpienia przeciwko faszystowskim zaborcom. Twórzcie oddziały partyzantki. Niech drugi front powstanie na tyłach hitlerowskich”. Kolejnym postulatem było dążenie do utworzenia demokratycznej Polski bez różnic klasowych w społeczeństwie. Powołano też Gwardię Ludową jako ramię zbrojne PPR-u.

W obecnej polskiej historiografii króluje pogląd przyrównujący PPR do sowieckiej agentury i przybudówki. Nie ulega wątpliwości, że w szeregach tej partii było wielu zaufanych ludzi Stalina, jednak jak w każdej partii, tak i tam ścierały się różne opcje i stronnictwa. Dla wielu jej członków, jak chociażby Władysława Gomółki, istotą było zaistnieć i przejąć władzę, jako w miarę niezależny podmiot na scenie politycznej. Oczywiście w podwaliny programowe partii wpisany był sojusz z ZSRR, jednak cały czas walczono i spierano się o formę tej zależności. Z drugiej też strony, skoro partia ta, opierała się na sojuszu z ZSRR, to trudno wymagać, by jej członkowie nie współpracowali z rządem sowieckim.

Abstrahując od kontrowersyjnych przywódców PPR-u, to jednak partia stopniowo zyskiwała coraz większe poparcie w społeczeństwie zdegustowanym klęską wrześniową, a przede wszystkim ucieczką wodza naczelnego wraz z rządem do Rumuni. PPR miała jasny i czytelny program bezkompromisowej walki z Niemcami, bez dywagacji i koniunkturalizmu, jaki uprawiał rząd w Londynie zwłaszcza po ataku Hitlera na ZSRR. Do końca 1942 roku, partia liczyła już przeszło osiem tysięcy członków, z czego 1/3 to przedwojenni członkowie skrajnej lewicy, zaś pozostałą liczbę stanowili zwykli obywatele nie związani uprzednio z rządną opcją polityczną, jednak identyfikujący się poglądowo z nowym ugrupowaniem. Pojawienie się nowej lewicowej partii, oczywiście nie uszło uwadze niemieckim okupantom, którzy postanowili zdławić ją jeszcze w stadium rozwoju. W kwietniu 1942 roku, władze Generalnego Gubernatorstwa wspólnie z Głównym Urzędem Bezpieczeństwa Rzeszy opracowały plan wielkiej akcji antykomunistycznej wymierzonej właśnie w PPR. Według danych Głównego. Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, tylko w ciągu jednej nocy z 27 na 28 kwietnia aresztowano 931 pepeerowców, zaś do końca roku aresztowano przeszło dwa tysiące ludzi związanych z tą partią. By zniechęcić społeczeństwo do współpracy z PPR-em, w większych miastach na terenie GG Niemcy stawiali szubienice, gdzie w publicznych egzekucjach wieszano ludzi uznanych za komunistów. W społeczeństwie rosła rządzą odwetu. Jak relacjonował komendant główny AK Stefan Grot-Rowecki w depeszy do gen. Władysława Sikorskiego- ,, Wzmaganie się terroru i obawa przed eksterminacją wywołały zadanie odwetu natychmiastowego, jako środka zahamowania represji niemieckich.Coraz liczniejsze są głosy, że lepiej iść w lasy do bolszewickich band dywersyjnych niż dać się biernie wyrzynać. Grozi to wywiązaniem się wbrew naszej woli walk masowych i pokierowaniem nimi przez komunę”.

W międzyczasie gen. Sikorski, naciskany przez brytyjskiego ministra do spraw wojny gospodarczej, by skłonić AK do zintensyfikowania akcji dywersyjnych przeciw Niemcom, przesłał rozkaz do kraju o zniszczeniu warszawskiego węzła kolejowego. W nocy z 7 na 8 października 1942 roku, saperzy AK wysadzili większość torów kolejowych w wokół Warszawy. W odwecie Niemcy powiesili w Warszawie pięćdziesięciu zakładników z czego 39 osób było związanych z PPR-em. Reakcją PPR-u za hitlerowskie egzekucje był atak na niemieckie lokale . W dniu 24 października 1942 roku o godz. 19, równocześnie trzy grupy bojowe GL obrzuciły granatami niemieckie restauracje w centrum Warszawy -,,Cafe Club” na rogu Alei Jerozolimskich. i Nowego Światu , ,,Mitropa” w budynku Dworca Głównego oraz redakcję gadzinowego pisma- ,,Nowy Kurier Warszawski” przy ul Marszałkowskiej. W brawurowej akcji zginęło 34 niemieckich oficerów, natomiast w drukarni uszkodzono maszynę rotacyjną, Gwardziści wycofali się bez start. Natomiast w Krakowie, który był stolicą GG, partyzanci GL dokonali zamachu na lokale,,Cyganeria” i ,,Pawilon”. Wydarzenia te, ukazały jak wielki w podziemiu polskim tkwi podział oraz nieufność. Oba obozy w żaden sposób nie próbowały się informować o planach akcji, by ostrzec się nawzajem przed ewentualnym odwetem, co ukazało, że w Polsce wzorem np. Francji, praktycznie niemożliwe będzie utworzenie ogólno narodowego frontu przeciwko faszyzmowi. Co ciekawe, Niemcy po akcjach GL nie przeprowadzili masowych egzekucji, lecz ograniczyli się do aresztowania kolejnych zakładników, wydłużenia godziny policyjnej oraz nałożenia na ludność Warszawy miliona złotych kontrybucji. Tutaj gwardziści wykazali się nie lada fantazją, wkrótce po zebraniu przez Niemców przymusowego podatku, włamali się do skarbca Banku Komunalnej Kasy Oszczędności przy ul Traugutta, podejmując stamtąd niemiecką kontrybucję, przeznaczając ją na cele statutowe partii.

***

Udane akcje dywersyjne spotkały się entuzjastycznym przyjęciem przez społeczeństwo, jednak niespodziewanie zaostrzyły wewnętrzny konflikt w PPR-rze. Od dłuższego czasu ścierały się tam koncepcje, przywódcy partii Marcelego Nowotki, który dążył do przekształcenia organizacji w szeroką koalicję społeczną oraz niezwykle ambitnego członka kierownictwa Bolesława Mołojca, który planował stworzyć silną organizację opartą na wojsku. W dniu 28 listopada 1942 roku Mołojec zwabił Nowotkę na jedną z odludnych ulic warszawskiej Woli i tam go zastrzelił, zrzucając później winę na niemieckich żandarmów. Wewnętrzne śledztwo w partii nie dało wiary zeznaniom Mołojca skazując go na karę śmierci. Pod pretekstem dalszych rozmów skierowano go do jednego z oddziałów partyzanckich GL w lasach k. Radomia, gdzie wykonano na nim wyrok. Te wydarzenia siłą rzeczy doprowadziły do zmiany w ścisłym kierownictwie partii. Następcą Nowotki został Paweł Finder  ps,,Paweł”  Polak żydowskiego pochodzenia, zarazem bardzo zdolny chemik pracując przez pewien czas w Paryżu na Uniwersytecie Radowym pod kierunkiem prof. Fryderyka Joliot-Curie, zięcia Marii Skłodowkiej-Curie. Był typowym przykładem sekciarza, dla którego ojczyzną było – światowe centrum rewolucji czyli Komintern. Jego zastępcami byli –utożsamiany z krajowymi działaczami Władysław Gomułka ps ,,Wiesław” oraz Franciszek Jóźwiak ps. ,,Witold”, wierny wykonawca zaleceń Stalina, po wojnie w czasach stalinowskich komendant główny MO, zarazem mąż Teresy Wolińskiej, wojskowej prokuratorki, znanej z procesu generała Augusta  Fieldorfa–Nila .

O tym, jak dalej rozwijała się ta organizacja i o jej próbach porozumienia z Armią Krajową napiszemy w następnym odcinku.

Paweł Petryka

pawel.pt@op.pl

__________________________________________________________________________________

DRATEWKA

__________________________________________________________________________________

Na Kalisza bym nie liczył

W 2008 r. na ok. 13 tys. chętnych na aplikację radcowską dostało się 12 proc. Wybuchła dzika afera, a że zaczęła się ostra dyskusja, czy aplikacje w ogóle są potrzebne, więc w roku ubiegłym było już lepiej. W tym roku za to okazuje się, że połowa szkolonych osób może nie zdać na kolejny rok,  a przy egzaminach samorząd radcowski łamie prawa aplikantów. Nie kijem go, to pałką – byle ograniczyć potencjalną konkurencję!

Izba ma obowiązek podania miesiąc wcześniej zakresu egzaminu, tego nie robi, a w testach szereg pytań dotyczy tematyki, która nie była poruszana na zajęciach. Same zajęcia też prowadzone są w skandalicznych warunkach, w salach, które nie mogą pomieścić wszystkich słuchaczy, bez prawidłowego nagłośnienia i oświetlenia. To oczywiście dotyczy nie tylko aplikacji radcowskich, ale także wszelkich innych, ze szczególnym uwzględnieniem aplikacji adwokackich, na które dostać się najtrudniej i które niejako „od zawsze” przeżarte były nepotyzmem. I tak na przykład jednego z ostatnich egzaminów z postępowania cywilnego na aplikacjach radcowskich w Warszawie nie zaliczyło 50 proc. zdających, a przed nimi jeszcze kilka egzaminów w tym roku.

Jak donosi jedna z gazet, aplikanci napisali aż 111 skarg do Ministerstwa Sprawiedliwości z których wynika, że samorząd radcowski nie respektuje przepisów, które sam stanowi! Nic w tym zresztą dziwnego. Korporacje tłumaczą się ogromną liczbą kandydatów i kiepskim poziomem zdających, chętnych na aplikacje jest co roku coraz więcej i na dobrą sprawę nie wiadomo jak z tego wybrnąć.

Sytuacja w zawodach prawniczych zdumiewająco przypomina to, z czym mamy do czynienia a medycynie. I tu i tam istnieją silne korporacje, i tu i tam gra pewną rolę konkurencja zawodowa i tu i tam studia nie gwarantują zatrudnienia i dopiero dodatkowe „praktyki” powodują, że nieopierzony student staje się fachowcem. Jednak o ile pacjent skazany na NFZ ma bardzo ograniczone możliwości wyboru lekarza, to każdy prawnika wybiera sobie sam i jeśli stwierdzi, że ma do czynienia z kiepskim specjalistą zmieni kancelarię i doradcę.

Najwyższa pora zlikwidować system aplikacji (do wszystkich zawodów prawniczych), bo służą one wyłącznie obronie interesów członków korporacji! Przykładem najlepszym są adwokaci, ubolewający nad klientami, którzy mogliby być zagrożeni słabą jakością usług, a sami realizują swoje zadania poprzez system „substytucji” i za pomocą aplikantów właśnie. Po likwidacji aplikacji klient będzie mógł wybrać renomowaną kancelarię, lub „młodego-ambitnego”, prokuratury będą sobie same prowadziły potrzebne szkolenia, a zawód sędziego, dostępny po odpowiedniej praktyce zawodowej w adwokaturze lub prokuraturze, wreszcie rzeczywiście stanie się „koroną zawodów prawniczych”.

I jeszcze jedno – kompletnym absurdem jest „aplikacja” w notariatach! W USA, uprawnienia notariusza, bez trudu może uzyskać niemal każdy właściciel sklepu papierniczego (gdzie sprzedaje się też tzw. „papier stemplowy”), bo potwierdzenie woli, czy autentyczności dokumentu, jeśli tylko jest przeprowadzone rzetelnie, wielkich mądrości nie wymaga. Notariuszem powinien móc zostać każdy chętny po studiach prawniczych.

I ciekawe… Postulaty takie, lub bardzo podobne, zgłaszają z reguły partie prawicowe, ubiegające się o miejsce na scenie politycznej. Tak zachowywała się PO, tak zachowywał się PiS, i niestety obu tym partiom ochota do radykalnej reformy minęła z wiekiem. Może już pora, by postulat, którego pierwszym efektem będzie ułatwienie dostępu obywateli do usług prawniczych i radykalne obniżenie ich ceny, wpisała do swych programów lewica?

Choć…. Na Kalisza bym raczej nie liczył…

Dratewka

__________________________________________________________________________________

LINKI

__________________________________________________________________________________

www.socjalistyczna.pl

www.przeglad-socjalistyczny.pl

www.lewica.pl

www.mlodzisocjalisci.pl

www.feminoteka.pl

www.8godzinpracy.pl

www.kuznica.org.pl

www.faktyimity.pl

http://www.krytykapolityczna.pl

WWW.okiemsocjalisty.bloog.pl

WWW.lewicowo.pl

WWW.daszynski.warszawa.pl

www.kaszebskorewolucejo.pl

WWW.cia.bzzz.net

WWW.fakrakow.wordpress.com

WWW.pismodalej.pl

WWW.internacjonalista.pl

WWW.wladzarobotnicza.pl

Nr.55. dodatek Kraków, piątek 12 listopada 2010 r. R. LXII.

__________________________________________________________________________________

Dodatek piątkowy z kart dawnej prasy socjalistycznej

__________________________________________________________________________________

Dodatek ukazuje się w każdy piątek z Naprzodem.

__________________________________________________________________________________

Napisz do Naprzodu naprzod.info@wp.pl

Zapraszamy do nadsyłania uwag, opinii, informacji i artykułów.

__________________________________________________________________________________

Naprzód!

 

Naprzód, ludowi harcerze,

Śmiało przez życie i trud!

Wyście dziś Pracy rycerze,

Przyszłość w was widzi dziś lud.

Gdy starzy odchodzą już w chwale,

Gdy spełnił się wielki dzień snów.

Zawsze pracować wytrwale

Będzie potężny nasz huf.

Szumią Czerwone sztandary,

Wiedzie zwycięska je pieśń,

Zginąć wraz musi świat stary,

Zginie wiekowa z nim pieśń.

Gdy starzy…

Naprzód, ludowi harcerze

Czynów nastąpił dziś siew.

Dziś po zwycięstwa rubieże

Wspólnie idziemy na zew.

Gdy starzy…

 

Edward Skibiński

Czyn, 1 sierpnia 1929

__________________________________________________________________________________

Józef Piłsudski – działacz Polskiej Partii Socjalistycznej

 

Po raz pierwszy uczestniczył, jako delegat PPS, w Międzynarodowym Kongresie Socjalistycznym w Londynie. Przed otwarciem obrad, w rozmowie z W. Liebknechtem, podczas obiadu, przedstawiając treść wniosku polskiej delegacji dotyczącego zagadnienia niepodległości Polski, wzniósł toast: „Noch ist Polen nicht verloren” (Jeszcze Polska nie zginęła). W nawiązaniu do wniosku polskiego Kongres przyjął pamiętną zasadę, że „przyznaje każdej narodowości pełne prawo stanowienia o swoim losie”.

 

Jeżeli dorosłe życie Józefa Piłsudskiego podzielić na dwa równe, ponad dwudziestoletnie okresy, to w pierwszym był on wybitnym socjalistą, współorganizatorem i przywódcą Polskiej Partii Socjalistycznej, a w drugim – organizatorem zbrojnej walki o niepodległość, Naczelnym Wodzem i twórcą Państwa Polskiego. Obydwa te długie okresy, chronologicznie i merytorycznie częściowo się zazębiały. Płynnie przebiegała linia podziału. O ile dzisiaj w społecznym odbiorze dominuje znajomość drugiego okresu, to zainteresowanie pierwszym jest już znacznie mniejsze. Przypomnijmy niektóre aspekty życia i działalności Józefa Piłsudskiego z jego pierwszego okresu.

Józef Piłsudski przyszedł na świat 5 grudnia 1867 roku w rodzinie szlacheckiej, w Zułowie (60 km na północ od Wilna). Był synem Józefa i Marii (z Bilewiczów) Piłsudskich. Rodzice należeli do tej szlachty, którą potocznie nazywano „bene nati et possesionati” (dobrze urodzeni i majętni). Dzieciństwo miał szczęśliwe. Wychowywał się beztrosko w gronie licznego rodzeństwa. Sytuacja uległa raptownej zmianie, gdy miał 8 lat. Wskutek pożaru spłonął doszczętnie rodzinny dwór w Zułowie. Rodzice stracili cały dorobek życia i z konieczności przenieśli się do Wilna. Tutaj też przez prawie siedem lat Józef uczęszczał do państwowego rosyjskiego gimnazjum (1877-1885). Po zaliczeniu siódmej klasy przeniósł się do Petersburga, gdzie w następnym roku uzyskał maturę. Z gimnazjum wyniósł znajomość łaciny i greki oraz języków francuskiego i niemieckiego.

Charakter młodego gimnazjalisty kształtował się w dużej mierze pod przeciwstawnym wpływem domu rodzinnego i szkoły. Rodzice, a szczególnie matka, wychowywali go w duchu patriotycznym. Często rozmawiali o przeszłości i ubolewali nad upadkiem powstania styczniowego w 1863 r. Zapoznawali syna z poezją wieszczów romantycznych i kupowali polskie książki. Lubił dużo czytać i zgłębiać dzieje, szczególnie opisy bohaterskich czynów i walk o ojczyznę. Z drugiej strony, w szkole panowała dokuczliwa rusyfikacja. Obowiązywał urzędowy język rosyjski. Nauczyciele Rosjanie zwalczali przejawy polskości i ściągali na siebie nienawiść.

Po ukończeniu gimnazjum Józef Piłsudski podjął decyzję o podjęciu studiów. Wybrał medycynę na uniwersytecie w Charkowie, częściowo na przekór ojcu, który optował za studiami technicznymi w Petersburgu. Po ukończeniu pierwszego roku studia te przerwał wskutek niezależnych od siebie wydarzeń. W roku 1887 trafił do aresztu, razem z bratem Bronisławem, który został oskarżony o współudział w zamachu rosyjskich rewolucjonistów z „Narodnoj Woli” na cara Aleksandra III (13 III 1887). Bronisław – w procesie piętnastu uczestników zamachu, z których pięciu (w tym Uljanowa – brata Lenina) skazano na śmierć – otrzymał piętnaście lat katorgi na Syberii. Józefa zaś, pomimo że był niewinny, profilaktycznie zesłano na 5 lat do Kireńska nad Leną we Wschodniej Syberii.

Drogę na zesłanie Józef Piłsudski odbył etapami – kolejno przez: Moskwę, Niżnyj Nowgorod, Perm, Tiumeń, Tomsk, Krasnojarsk, Irkuck i wreszcie, dotarł do Kireńska (1000 wiorst na północ od Irkucka). Stopniowo poznawał bliżej Rosję i system sprawowania władzy carskiej. Podczas przerwy w podróży, gdy przebywał w więzieniu w Irkucku, był mimowolnym uczestnikiem spontanicznego buntu więźniów przeciwko brutalności administracji więziennej. Między innymi został wtedy bestialsko pobity. Od uderzenia kolbą w twarz stracił dwa przednie zęby.

Za udział w buncie przedłużono mu karę pobytu na zesłaniu o pół roku. Po dwóch latach pobytu w Kireńsku, ze względu na zły stan zdrowia, otrzymał zgodę na przeniesienie się do łagodniejszego klimatu, na południe. Osiedlił się wtedy we wsi Tunka w powiecie Irkuckim (okolice Gór Sajańskich). W Kireńsku poznał socjalistę katorżnika Stanisława Landego, zaś w Tunce zaprzyjaźnił się z Bronisławem Szwarce, jednym z przywódców powstania styczniowego 1863 r.

Po odbyciu kary zesłania Józef Piłsudski powrócił w 1892 r. do kraju. Zamieszkał w Wilnie i tutaj nawiązał kontakt z grupą socjalistów polskich, skupioną wokół Dominika Rymkiewicza. Na przełomie lat 1892-1893 przyjechał po raz pierwszy do Warszawy. Nawiązał kontakty z miejscowymi socjalistami. Gdy w marcu 1893 r. powstała krajowa Polska Partia Socjalistyczna przystąpił doń z grupą socjalistów z Wilna jako „Sekcja litewska”. Odtąd datuje się jego kierownicza działalność w szeregach PPS. Był jednym z jej głównych współzałożycieli i wybitnych współorganizatorów. Działalność Józefa Piłsudskiego była wielostronna. W pierwszej kolejności wskażmy na jego udział w zjazdach partyjnych. Ogólnie ujmując, w latach 1893-1906 uczestniczył, pomijając różne konferencje i narady, w siedmiu zjazdach PPS (na ogólna liczbę 9). Zawsze był wybierany do Centralnego Komitetu Robotniczego (CKR) PPS. Do tego należy jeszcze dodać uczestnictwo w dwóch zjazdach PPS Frakcji Rewolucyjnej.

Na przełomie czerwca i lipca 1893 r. wziął udział w I Zjeździe PPS w podwileńskich lasach. Faktycznie była to narada programowa uznana później, ze względu na ważność, za zjazd. Uczestniczył w niej Stanisław Wojciechowski – emisariusz Związku Zagranicznego Socjalistów Polskich z Londynu oraz przedstawiciele Litewskiej Sekcji PPS. Uczestnicy narady przyjęli program Zjazdu Paryskiego z 1892 r.

II zjazd, z udziałem Piłsudskiego i dziewięciu innych konspiratorów odbył się w Warszawie (8-15 II 1894). Inicjatorami zjazdu byli Jan Strożecki i Kazimierz Pietkiewicz. Na zjeździe ustalono strukturę Partii, zadania jej organów oraz wybrano władze. Podjęto również doniosłą uchwałę o wydaniu „Robotnika”. Oprócz Piłsudskiego, członkami pięcioosobowego CKR PPS zostali: Jan Strożecki, lekarz Julian Grabowski, zecer Paulin Klimowicz oraz Stanisław Wojciechowski, jako łącznik między krajową PPS a ZZSP w Londynie.

III zjazd PPS miał miejsce w Ponarach pod Wilnem (29 VI 1895). Józef Piłsudski został członkiem trójosobowego CKR PPS, razem z S. Wojciechowskim i A. Sulkiewiczem. Natomiast IV zjazd PPS odbył się również w Warszawie na dwóch posiedzeniach, z przerwą (7 i 21 X 1897). Na pierwszym posiedzeniu J. Piłsudski referował sprawy organizacyjne i finansowe. Roczne dochody Partii wynosiły wówczas około 5 tysięcy rubli.

Na V zjeździe PPS J. Piłsudski był nieobecny z powodu aresztowania i uwięzienia. Gościł dopiero na VI zjeździe w Lublinie (czerwiec 1902). Zjazd ten sam organizował i poprowadził obrady. Ze względu na konieczność usprawnienia działalności partyjnej i zapewnienia ciągłości konspiracyjnej kierownictwa wybrano nowy zwiększony skład CKR PPS oraz ustanowiono nową trójosobową Komisję Wykonawczą. Jej członkami, prócz J. Piłsudskiego, zostali Adam Buyno i Bolesław Czarkowski. Na wniosek J. Piłsudskiego podjęto uchwałę o wydawaniu pisma pt. „Walka”, organu PPS dla Litwy. Miała to być miniatura „Robotnika”. Pierwsze trzy numery tego pisma zostały prawie w całości napisane przez niego i wydrukowane za granicą (Kraków, Londyn).

Po wybuchu rewolucji w Rosji J. Piłsudski był nieobecny na VII Zjeździe PPS w Warszawie (5 i 7 III 1905). Mimo to wybrano go zaocznie do CKR PPS. Natomiast uczestniczył w VIII zjeździe PPS we Lwowie (12-23 II 1906). Zjazd ten odbywał się legalnie, przy współudziale 141 delegatów i 15 zaproszonych gości. Na obradach zaważył wpływ większościowego odłamu PPS, tzw. młodych, którzy odrzucili koncepcję powstania zbrojnego i opowiedzieli się za solidarnością z siłami rewolucji w Rosji. Piłsudski nie został wybrany do CKR PPS, lecz zachował kierownictwo organizacji bojowej.

Oprócz działalności krajowej J. Piłsudski występował również na forum międzynarodowym. Jako przedstawiciel PPS, a następnie PPS Frakcji Rewolucyjnej, uczestniczył w Kongresach Międzynarodówki Socjalistycznej. W jej działalności nie widział sprzeczności między międzynarodowością a dążeniem narodu polskiego do niepodległości. Pamiętał, że I Międzynarodówka powstała tuż po powstaniu styczniowym, a jej założyciele i przywódcy opowiadali się za niepodległością Polski. Międzynarodówka Socjalistyczna nie uznawała rozbiorów Polski, a na kongresach uznawała delegację polską, jako jedną całość.

Po raz pierwszy uczestniczył, jako delegat PPS, w Międzynarodowym Kongresie Socjalistycznym w Londynie (26 VII – 1 VIII 1896) [1]. Przed otwarciem obrad, w rozmowie z W. Liebknechtem, podczas obiadu, przedstawiając treść wniosku polskiej delegacji dotyczącego zagadnienia niepodległości Polski, wzniósł toast: „Noch ist Polen nicht verloren” (Jeszcze Polska nie zginęła). W nawiązaniu do wniosku polskiego Kongres przyjął pamiętną zasadę, że „przyznaje każdej narodowości pełne prawo stanowienia o swoim losie”. Siedem lat później zasada ta, za aprobatą Lenina, została przyjęta w programie Rosyjskiej Socjal-Demokratycznej Robotniczej Partii (na zjeździe w 1903 r.).

J. Piłsudski uczestniczył również w obradach (pod pseudonimem „Ginet”) Międzynarodowego Kongresu Socjalistycznego w Stuttgarcie (18-24 VIII 1907) [2]. Był członkiem Komisji Kongresowej do Spraw Walki z Militaryzmem. Prawdopodobnie pod pseudonimem Michała Przybylskiego brał udział w Międzynarodowym Kongresie w Kopenhadze (VIII-IX 1910) [3]. W pierwszych dniach listopada 1912 r. przybył na zjazd Niemieckiej Socjaldemokracji w Wiedniu. W imieniu PPS wygłosił przemówienie powitalne [4].

Szczególnie duży dział aktywnej działalności J. Piłsudskiego stanowiła publicystyka. Był redaktorem bądź współpracownikiem wielu pism socjalistycznych. Na ich łamach zamieszczał artykuły, korespondencje itp. Podpisywał je różnymi pseudonimami lub kryptonimami, np. Czarny, J.P., Mieczysław Z., Mścisław Rom, Wiktor i (najczęściej) Ziuk. Wymieńmy znane tytuły: „Robotnik” – centralny organ PPS w kraju (1894-1906), „Robotnik” – organ PPS Frakcji Rewolucyjnej (od 1906 r.), „Przedświt” – emigracyjne czasopismo socjalistyczne (Londyn 1893-1901, Kraków od 1901 r.), „Przedświt” – organ dyskusyjny PPS Frakcji Rewolucyjnej (Warszawa, Kraków, Lwów, 1097-1914), „Naprzód” – dziennik, organ Polskiej Partii Socjal-Demokratycznej Galicji i Śląska Cieszyńskiego, „Kurierek Zakordonowy i Zagraniczny” – nielegalne pismo PPS (Lwów, Kraków, 1898-1902) i „Walka” – organ PPS na Litwie (1892-1906).

Józef Piłsudski w dużej mierze przeszedł do historii jako współzałożyciel, główny redaktor, drukarz i wydawca „Robotnika”. Było to pismo nielegalne w kraju, pierwsze po 10 latach od czasu wydawania przez Ludwika Waryńskiego „Proletariatu”, ściśle zakonspirowane i adresowane do określonego odbiorcy. W pierwszym numerze redakcja informowała, że: „zakładamy obecnie pismo, którego zadaniem jest obrona interesów klasy robotniczej… Pismo to jest więc Waszym pismem towarzysze – robotnicy. Wam więc je poświęcamy, pragnąc, aby ono stało się Waszym przyjacielem i doradcą w codziennej walce i Waszej działalności agitacyjnej…”. Jako miejsce wydania „Robotnika” figurowała Warszawa. Tutaj bezskutecznie policja carska go poszukiwała. Faktycznie był drukowany w innych miejscowościach. Pierwszą drukarnię PPS urządzono w miasteczku Lipniszki w powiecie oszmiańskim, przy aptece Parniewskiego (1894-1895). Następnie, po częściowej dekonspiracji, przeniesiono ją do Wilna, a stąd do Łodzi (1899). Redakcję formalnie początkowo stanowił zespół CKR PPS w składzie: Józef Piłsudski, Jan Strożecki i Paulin Klimowicz. Wkrótce, po aresztowaniu Strożeckiego i Klimowicza, pozostały na wolności Piłsudski sam objął obowiązki redaktora „Robotnika” i był nim przez sześć lat. Wydatnie zasilał pismo własnymi artykułami i komentarzami. Propagował walkę o niepodległość i socjalizm.

Na przykład w „Robotniku” z 1895 r. (nr 9) w artykule pt. „Nasze hasło” stwierdzał, że „wobec niewoli Polski jej proletariat ma przed sobą zadanie trudniejsze niż klasa robotnicza w wolnych krajach” i jednocześnie wysnuwał wniosek, że „w walce … o prawo polityczne hasłem polityki robotniczej… może być tylko Niepodległa Polska, która dzięki wpływom proletariatu, inna jak demokratyczna być nie może”.

Dużą wagę J. Piłsudski przywiązywał do manifestacji pierwszomajowych. Na łamach „Robotnika” zamieszczał wiele korespondencji o ich przebiegu w kraju. Na przykład w artykule pt. „Po manifestacjach majowych” w Warszawie w 1900 r. pisał, że oprócz strajków, do arsenału walki rewolucyjnej przybyła nowa broń. Uważał, że manifestacje pierwszomajowe świadczą o wzroście godności osobistej i rozwoju umysłowym robotników, przygotowując ich do „obalenia gmachu niedoli i wyzysku” [5].

Problematykę „Robotnika” J. Piłsudski poszerzał na inne pisma. Na przykład w „Walce” (1902 nr 1) w artykule „O patriotyzmie” pisał o dwóch jego rodzajach: zaborczym i obronnym. Patriotyzm zaborczy – wyjaśniał – jest szowinistyczny „pozbawiony istotnej miłości i przywiązania do ojczyzny. Wykorzystuje go burżuazja i kapitalizm. Takim jest patriotyzm w Europie i Rosji”. Natomiast patriotyzm obronny „jest wywołany napaścią, jest to odzew naturalnej samoobrony w obronie praw narodowych”. Przy czym patriotyzm obronny dzielił dwojako: na patriotyzm klas posiadających, „które uważają się za kierowników, a lud pracowniczy winien iść za ich przewodem” oraz patriotyzm ludowy, stanowiący zdrowe jądro w patriotyzmie obronnym. „Ziemia nasza – dodawał – która wydała Kościuszkę i Mickiewicza, widziała tych najlepszych patriotów walczących nie tylko z najazdem, lecz i niedolą ludu u własnych panów… ten najszlachetniejszy patriotyzm prowadzić musi nie gdzie indziej, jak do naszych szeregów pod czerwony sztandar socjalizmu”.

W nocy z 21 na 22 lutego 1900 roku – według określenia L. Wasilewskiego – „najwybitniejszy wódz ówczesnej PPS” Józef Piłsudski, wraz z żoną Marią, został niespodziewanie aresztowany w swoim mieszkaniu w Łodzi, przy ulicy Wschodniej 19, gdzie mieściła się również drukarnia PPS. W wyniku rewizji zabrano drukarnię, częściowo gotowy 36. numer „Robotnika” oraz materiały pomocnicze redakcji (rękopisy, listy, pieczątki itp.). Naczelny wydawca i redaktor „Robotnika” trafił do łódzkiego więzienia. Stąd blisko dwa miesiące później przewieziono go do X pawilonu Cytadeli Warszawskiej (cela nr 39). Groziła mu kara długoletniego więzienia. Grupa przyjaciół postanowiła ratować go przy pomocy lekarzy. Opracowano plan choroby umysłowej. Niby ciężko chorego przewieziono go na badania specjalistyczne do cywilnego szpitala im. Mikołaja Cudotwórcy w Petersburgu. Stąd wkrótce, przy pomocy lekarza Stanisława Mazurkiewicza uciekł 14 maja 1901 roku. Po ucieczce, okrężnymi drogami, przedostał się do Galicji. Z Krakowa nadal kierował działalnością PPS w zaborze rosyjskim.

Wybuch wojny rosyjsko-japońskiej w lutym 1904 r., a następnie pasmo sukcesów Japonii i pasmo niepowodzeń Rosji, obudziły w J. Piłsudskim nadzieje na zmiany w układzie sił międzynarodowych. Licząc na osłabienie Rosji dostrzegał możliwość wyzwolenia Polski drogą powstania zbrojnego. W związku z tym nawiązał, za pośrednictwem ambasady japońskiej w Londynie, a następnie w imieniu PPS przeprowadził ściśle tajne rozmowy z rządem japońskim w Tokio. Próbował ustalić warunki współdziałania wojskowego i uzyskać poparcie materialne dla organizacji wystąpień antycarskich w Królestwie Polskim. Jak się później okazało, próby te pozostały bezskuteczne.

Szczególnym etapem w życiu J. Piłsudskiego była rewolucja w Rosji w latach 1905-1906. Włączył się w jej nurt nie bezpośrednio, lecz z galicyjskiej oddali. Osobiście nie wziął udziału w VIII zjeździe PPS (marzec 1905). Mimo to został wybrany do CKR PPS pod warunkiem, że będzie przebywał na terenie zaboru rosyjskiego. Stroniąc od udziału w sporach ideowo-programowych skupiał swoją uwagę głównie na działalności Organizacji Bojowej. W październiku 1905 r. został powołany na stanowisko kierownika Wydziału Spiskowo-Bojowego. Kierując odtąd Organizacją Bojową zmierzał do uczynienia z niej siły karnej i zdyscyplinowanej, przyszłego zalążka siły zbrojnej. Występował przeciwko rozpraszaniu i traceniu bojowców w walkach mało skutecznych. W związku z tym lawirował między lewicą (tzw. młodymi) i prawicą (tzw. starymi). „Młodzi” znajdując się pod wpływem burzliwego rozwoju nastrojów społecznych opowiadali się za współdziałaniem z rosyjską rewolucją. „Starzy”, tj. kierownicy Partii od początku jej istnienia – przeciwnie. Separowali się, zmierzając ku powstaniu zbrojnemu oraz akcentowali odrębność interesów polskich i rosyjskich socjalistów.

Rok później ostro ujawnił się konflikt odłamów. Powodem był brawurowy i jednocześnie krwawy napad oddziału Józefa Mireckiego-Montwiłła na pociąg pocztowy pod Pruszkowem (8 XI 1906). Akcja ta, przeprowadzona bez zgody CKR, została uznana za samowolę. Kierownictwo Partii starało się unikać akcji, które pociągały za sobą śmierć rosyjskich żołnierzy, bowiem to osłabiało wśród nich rewolucyjną działalność PPS.

IX Zjazd w Wiedniu (9-25 XI 1906) większością głosów wykluczył z PPS Organizację Bojową z J. Piłsudskim na czele. Wykluczona część opuściła obrady zjazdu i 23 listopada zorganizowała w Krakowie konferencję partyjną. Utworzono na niej odrębną partię pod nazwą Polska Partia Socjalistyczna Frakcja Rewolucyjna. W 1909 r. odrzucono dodatek „Frakcja” i powrócono do starej nazwy – PPS. Po rozłamie J. Piłsudski nadal kierował Organizacją Bojową, której większość przeszła do PPS Frakcji Rewolucyjnej. Pod jego kierownictwem przeprowadzano dalej akcje bojowe. Jedną z ostatnich, którą sam dowodził, był słynny napad na pociąg pocztowy pod Wilnem (26 XI 1909). Zdobyto wówczas 200 000 rubli na potrzeby partii.

Na II zjeździe PPS Frakcji Rewolucyjnej w Wiedniu (15-28 VIII 1909) J. Piłsudski został wybrany do CKR. Jednak wskutek nowych nieporozumień pomiędzy CKR a Organizacją Bojową zrzekł się w 1910 r. jej kierownictwa. Formalnie, do 1914 roku był członkiem PPS. Ograniczając swoją działalność w PPS, coraz bardziej angażował się w organizację paramilitarną (Związek Walki Czynnej, Związki Strzeleckie). Podstawą i oparciem jego działalności wojskowej były kadry wywodzące się z szeregów PPS, głównie z Organizacji Bojowej. Po wybuchu wojny w 1914 roku opowiedział się po stronie państw centralnych i walczył na czele Legionów Polskich przeciwko Rosji, zdobywając chwałę bohatera narodowego.

Po wyzwoleniu Polski, w 1918 roku, drogi Józefa Piłsudskiego i Polskiej Partii Socjalistycznej potoczyły się w przeciwnych kierunkach. Wielu trudno się było z tym pogodzić. Ale pamięć o nim, jako współtowarzyszu walki i legenda bohatera narodowego pozostały. Ryszard Wasserberger, socjalista i dziennikarz krakowski, na łamach „Głosu Niezależnego” pisał: „Bo nie możemy Piłsudskiemu – przeciwnikowi – zapomnieć tych lat, kiedy był dla nas przedmiotem bezwzględnego uwielbienia. I dziś nasze serce bije mocniej i raźniej, kiedy myślimy o nim, człowieku najśmielszej myśli, największego czynu. Pełni jesteśmy dlań czci i szacunku za jego walkę, wielką i niestrudzoną przeciwko caratowi, za Legiony i polski czyn zbrojny, za 6 sierpnia i za Magdeburg. Drogi nasze dawno się rozeszły, ale pamiętamy, czym był dla nas, kiedy szły razem” [6].

Nieco inaczej, po przewrocie majowym, wypowiadał się w imieniu młodzieży socjalistycznej Stanisław Dubois. Potwierdzając ostateczne rozejście się dróg J. Piłsudskiego z socjalistami, wyjaśniał: „Czciliśmy Piłsudskiego i uznajemy jego zasługi, ale nie był on dla nas kultem, celem samym w sobie. Chyliliśmy przed nim czoło, ale nie byliśmy wpatrzeni tylko w niego. Celem naszym była walka o socjalizm, której ani na chwilę nie zaprzestaliśmy, w wyzwolenie człowieka byliśmy wpatrzeni. I teraz nie zaprzeczamy Piłsudskiemu i jego obozowi dobrej woli. Nie zaprzeczamy, że niektóre posunięcia tego obozu mogą być pożyteczne dla Państwa” [7] .

Ignacy Daszyński w artykule pierwszomajowym pt. „Młodzież” przypomniał: młode pokolenie po upadku powstania styczniowego garnęło się do socjalizmu. Idee sprawiedliwości społecznej, zniesienie krzywdy ludzkiej i wyzwolenia narodowego przyciągały najbardziej wartościowe jednostki. „Wszyscy czterej naczelnicy państwa polskiego byli w młodości socjalistami: Piłsudski, Narutowicz, Wojciechowski i Mościcki należeli do PPS. Rewolucyjna siła idei, która kształtowała ich młodość, wystarczyła im na długie lata, nawet na te, w których opuścili szeregi rewolucyjnej partii, bo reakcja nasza nie przestawała ich zwalczać i później – aż do ostatka!” [8].

Kazimierz Rusinek w 1935 r. w artykule pośmiertnym o Józefie Piłsudskim przypomniał, że do Panteonu wielkości doszedł on etapami: „Najpierw bojowiec, później rewolucjonista, drukarz, redaktor, kolporter i agitator, kilkukrotny więzień, twórca Legionów, Komendant, Naczelnik Państwa, Marszałek, Naczelny Wódz Wojska, Wódz Narodu, Dyktator”. Swoją działalność w konspiracji zapoczątkował w PPS. Partia ta wprowadziła go na „drogę Czynu i Sławy”. Polska, o którą walczył Piłsudski, nie miała być Polską szlachty, obszarników, Polską tylko z nazwy, bez treści społecznej, lecz Polską robotników i chłopów. W swoich pismach, odezwach i w „Robotniku” pojmował Polskę jako ludową, demokratyczną i socjalistyczną. „Przed wielkością moralną – pisał Rusinek – jaką był Piłsudski w Polsce, przed ołtarzem rewolucji społecznej, u którego w młodych latach Piłsudski – jako socjalista – modlił się z myślą o wyzwoleniu Polski i klasy robotniczej – chylimy nasze czoła i nasze sztandary… My – Polska Partia Socjalistyczna – podejmujemy się wypełnić dawny program Józefa Piłsudskiego w tej jego części, która władzę w Polsce oddaje w ręce rządu robotniczo-chłopskiego” [9].

Mieczysław Niedziałkowski w artykule pt. „W trzecią rocznicę zgonu Józefa Piłsudskiego”, zamieszczonym na łamach „Robotnika” (12 V 1938, nr 131, s. 3) stwierdzał, że ma on „swoją kartę osobną, nie byle jaką w dziejach socjalizmu polskiego… był wodzem uznanym w latach walki zbrojnej o Niepodległość, był budowniczym jednolitej armii polskiej; J. Piłsudski reprezentował, jako Naczelnik odbudowanej Rzeczpospolitej, koncepcję państwową, którą nazwać trzeba próbą odrodzenia prawdziwej »Idei Jagiellońskiej«: wolni z wolnymi, równi z równymi na ziemiach Europy Środkowo-Wschodniej… Rychło, po przewrocie majowym rozstaliśmy się z J. Piłsudskim ostatecznie… rozbiegły się jego i nasze koncepcje co do dalszej rozbudowy Rzeczpospolitej i jej mocy. Były epizody dramatyczne…”.

Ale była jedna sprawa, co do której nie było rozbieżności pomiędzy PPS a J. Piłsudskim. Gdy pewnego dnia, w roku 1925 – jak wspomina Niedziałkowski – był z Ignacym Daszyńskim i Feliksem Perlem w Sulejówku, J. Piłsudski w rozmowie wtedy powiedział: „Polska, jeżeli nie chce zginąć ponownie, nie może być wasalem Moskwy, ani Berlina”.

19 marca 1939 roku prezydent Ignacy Mościcki wygłosił przemówienie radiowe do narodu, poświęcone Marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu. Snuł rozważania na temat testamentu ideowego po swoim dawnym przyjacielu. w zakończeniu stwierdził, że Testament J. Piłsudskiego, stworzenie państwa silnego potęgą ducha i kultury narodowej, państwa „równorzędnego z wielkimi potęgami świata”, nie został w pełni zrealizowany [10].

Leonard Dubacki
Powyższy tekst przedrukowujemy za pismem „Przegląd Socjalistyczny” nr 3(30)/2010.

 

Przypisy:

1. „Historia Drugiej Międzynarodówki”, Warszawa 1978, Tom 2, s. 710-711.

2. Tamże, s. 730.

3. Tamże, s. 473.

4. Tekst przemówienia w: Józef Piłsudski, „Pisma – Mowy – Rozkazy”, Warszawa 1930, Tom 3, s. 279-280.

5. Szerzej, zob.: Leonard Dubacki, „Z dziejów święta 1 Maja w Polsce”, „Przegląd Socjalistyczny” nr 1/2009.

6. Ryszard Wasserberger, „Uwagi o dziełach i odczytach Józefa Piłsudskiego”, „Głos Niezależny” nr 1/1925.

7. Stanisław Dubois, „Wobec sytuacji pomajowej”, „Głos Niezależny” nr 2/1926.

8. Ignacy Daszyński, „Młodzież”, „Głos Niezależny”, nr 1/1927.

9. Kazimierz Rusinek, „Józef Piłsudski”, „Walka Ludu”, 26 V 1935.

10. „Kolejarz Związkowiec” nr 10/1939.

 

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

__________________________________________________________________________________

Halina Krahelska: Czynnik ludzki w produkcji [1931]

Halina Krahelska

03 lis 2010 Drukuj

Bo w istocie człowiek pracy – pracą swą wytwarza te wszystkie wartości, które łącznie stanowią majątek narodowy. Należałoby więc obliczyć wartość pracy ludzkiej w całokształcie bogactwa narodowego. Obliczenie takie uwydatniłoby, jak potężną z punktu widzenia gospodarczego jest wartość reprezentowana w produkcji przez czynnik ludzki, a tym samym, że z punktu widzenia interesów gospodarczo-państwowych ochrona tego czynnika ludzkiego przed wszelkim marnotrawieniem musi zająć pierwsze miejsce wśród zagadnień polityki państwowej. Państwo więc wkraczać tu musi jako czynnik regulujący pomiędzy właściciela warsztatu i narzędzi pracy a robotnika czynnego w owym warsztacie, w imię obrony tego robotnika, w naszym zrozumieniu przede wszystkim w imię obrony jego jako istoty, najbardziej ważnej części bogactwa narodowego.

 

Zagadnienie wartości czynnika ludzkiego w produkcji do dziś dnia nie zajmuje jeszcze w zbiorowej świadomości społeczeństwa należytego miejsca. Rola, jaką odgrywa ten czynnik w wytwarzaniu majątku narodowego, jest jak gdyby oczywista, rozumie się samo przez się: nikt nie zdoła wyobrazić sobie najlepiej pod względem technicznym urządzonej, najbardziej zracjonalizowanej fabryki, która by mogła wytwarzać bez udziału robotnika. Tym niemniej pojmowanie tej roli jest raczej teoretyczne, abstrakcyjne, nie ma w sobie nic ze zrozumienia tej rzeczy w płaszczyźnie konieczności życiowych; stąd w psychice rozmaitych grup i warstw społeczeństwa układa się ono bardzo dobrze obok negacji znaczenia tegoż czynnika ludzkiego, obok zupełnego niezrozumienia jego wartości w całokształcie czynników, składających się na bogactwo narodowe.

Ustawodawstwo pracy, tzw. ustawodawstwo ochronne lub socjalne, zapoczątkowane zostało w drugiej połowie osiemnastego stulecia z pobudek natury humanitarnej, bynajmniej zaś nie z punktu widzenia konieczności przeciwstawienia się marnotrawstwu milionów i miliardów dzięki rabunkowej gospodarce w przemyśle. Wyobraźnia społeczeństwa, przede wszystkim warstw rządzących i ustanawiających prawa, została w owych czasach po prostu porażona niezwykłym wprost męczeniem dzieci zatrudnionych w angielskiej manufakturze bawełnianej. Gdy sobie uprzytomnimy, że na horyzoncie obserwacji i doświadczeń ówczesnego społeczeństwa, nowe całkiem zjawisko fabryki, wspartej o działalność maszyn, imponującej i potężnej w swoim rytmie, kontrastowało z obdartymi, wyniszczonymi postaciami dzieci, o chudych, wątłych rączkach i nóżkach, o zaczerwienionych od kurzu bawełnianego oczach – dziatek ośmio- i dziewięcioletnich, przykutych do fabryki we dnie i w nocy, to zrozumiemy, że przy tworzeniu i wprowadzaniu w życie pierwszych przepisów ochronnych działała w pierwszym rzędzie litość [1].

Całkowite potwierdzenie tego poglądu mamy w tym, że ustawodawstwo pracy rozpoczęło się właśnie od ochrony dziecka, a nie pełnowartościowego robotnika-mężczyzny.

Inny moment, dotyczący już nie zapoczątkowania a wybitnego, szczególnie intensywnego rozwoju ustawodawstwa pracy w Europie, zasługuje również z tegoż punktu widzenia na szczególną uwagę, gdyż i tu, przynajmniej nie u wszystkich współtwórców nowych praw, nie względy natury gospodarczej, nie zrozumienie gospodarczej wartości i roli czynnika ludzkiego w produkcji były impulsem do rozbudowy ochrony pracy. Mówimy tu o okresie lat 1918-1921, twierdząc, że pobudkę nieprzeciwstawiania się dekretowi w pierwszym okresie przedsejmowych rządów, a następnie nawet pewnego współdziałania w tworzeniu ustawodawstwa socjalnego przez znaczną część społeczeństwa było wrzenie rewolucyjne we wszystkich niemali państwach i obawa przeniesienia tego wrzenia i do Polski.

Zapewne, że przyczyna tego rodzaju nie mieści się wśród pobudek natury humanitarnej – w każdym jednak razie nie ma również nic wspólnego z pobudkami natury gospodarczej z właściwym zrozumieniem wartości i roli czynnika ludzkiego w produkcji z gospodarczego punktu widzenia.

A tymczasem zagadnienie czynnika ludzkiego w produkcji nadaje się zupełnie dobrze do potraktowania w płaszczyźnie interesów gospodarczych, rozumianych oczywiście w znaczeniu ogólnopaństwowym.

W Polsce pierwsi wysunęli w ten sposób zagadnienie czynnika ludzkiego w produkcji dr Józef Zieliński i Wincenty Jastrzębski [2].

W artykule swym w książce zbiorowej „Na froncie gospodarczym” z r. 1928  [3], Jastrzębski mówi wręcz: „Choroby zawodowe, nieszczęśliwe wypadki – to w życiu gospodarczym marnotrawstwo milionów, których u nas brak, i marnotrawstwo olbrzymich możliwości gospodarczych”, a zatem wprowadza już poza humanitarnym względem inny wzgląd natury gospodarczej, stwierdzając, że ochrona życia i zdrowia robotników opłaca się państwu, społeczeństwu i przemysłowi [4].

Bo w istocie człowiek pracy – pracą swą wytwarza te wszystkie wartości, które łącznie stanowią majątek narodowy. Należałoby więc obliczyć wartość pracy ludzkiej w całokształcie bogactwa narodowego.

Obliczenie takie uwydatniłoby, jak potężną z punktu widzenia gospodarczego jest wartość reprezentowana w produkcji przez czynnik ludzki, a tym samym, że z punktu widzenia interesów gospodarczo-państwowych ochrona tego czynnika ludzkiego przed wszelkim marnotrawieniem musi zająć pierwsze miejsce wśród zagadnień polityki państwowej.

Państwo więc wkraczać tu musi jako czynnik regulujący pomiędzy właściciela warsztatu i narzędzi pracy a robotnika czynnego w owym warsztacie, w imię obrony tego robotnika, w naszym zrozumieniu przede wszystkim w imię obrony jego jako istoty, najbardziej ważnej części bogactwa narodowego.

Świadcząc robotnikowi obronę, państwo działa w dwóch kierunkach: 1) ustanawiając prawa w zakresie ochrony pracy i ubezpieczeń, ewentualnie inne, które dotyczą np. polityki mieszkaniowej oraz 2) wykonując te prawa na terenie stosunków pracy.

Czy kompleks praw broniących robotnika, w dzisiejszym jego stanie rozbudowy wystarcza, ażeby zapewnić robotnikowi należytą rzeczywistą obronę, inaczej mówiąc – czy ustawodawstwo socjalne krajów cywilizowanych a w szczególności Polski jest już dostatecznie rozbudowane? Opinie pod tym względem są zupełnie sprzeczne w zależności od tego, jakie warstwy społeczne je wypowiadają. Tak więc gdy zgodna opinia robotnika (pod tym względem bez różnicy poglądów politycznych) uważa ustawodawstwo socjalne za niedostateczne, nie zakończone i domaga się dalszej jego rozbudowy – opinia przemysłowców wypada wręcz przeciwnie.

Od dwóch lat ciężki kryzys gospodarczy trapi cały świat, skutki zaś jego ponosi przede wszystkim robotnik, osłabiony, wyniszczony, zdziesiątkowany w swych organizacjach, mało aktywny; toteż taktyka zapobiegania narastaniu aktywnych nastrojów klasy robotniczej, tak rozumna z punktu widzenia utrzymania status quo ustrojowego, zostaje zaniechana, ustępuje miejsca charakterystycznej dla okresu reakcji społecznej – taktyce nastawania na prawa obozu robotniczego, ofensywy na całość ustawodawstwa socjalnego. Na tle międzynarodowych, zaczepnych w stosunku do ustawodawstwa socjalnego nastrojów, równie aktywnie wygląda zaczepność grupy przemysłowców polskich.

Nie mamy bynajmniej zamiaru podnoszenia tu i rozważania argumentów tej grupy przemysłowców przeciw ustawodawstwu pracy. Natomiast w odpowiedzi na pytanie, czy ustawodawstwo pracy w dzisiejszym jego stanie rozbudowy broni istotnie robotnika, podejmujemy się udowodnić na przykładzie ustawodawstwa polskiego, że tak nie jest, że skuteczna i rzeczywista obrona robotnika nie jest jeszcze bynajmniej w dzisiejszym stanie ustawodawstwa zabezpieczona. Udowodnimy słuszność naszego twierdzenia na paru tylko przykładach.

W pierwszym rzędzie – w zastosowaniu do ogółu robotników – podnieść tu należy, że do dziś dnia robotnik nasz nie ma jeszcze zabezpieczenia starości (z wyjątkiem robotników przedsiębiorstw państwowych, posiadających własne statuty emerytalne). W niektórych przedsiębiorstwach prywatnych wielkiego przemysłu przed wojną – a niekiedy i do dziś dnia – istniała tradycja zabezpieczenia robotnikowi po 40-50 latach pracy spokojniejszej starości przez wypłatę mu pewnej sumy pieniężnej przy zwolnieniu z powodu niezdolności do pracy spowodowanej właśnie starością. Działają tu w tych indywidualnych wypadkach pobudki znowuż natury humanitarnej (współczucie, litość, zrozumienie położenia bez wyjścia); niekiedy kwestia opinii społecznej o firmie, czasem ocena zasług człowieka, który sterał swe siły i całą swą wartość życiową oddał firmie.

Wszystko to razem nie ma nic wspólnego ze zrozumieniem i oceną wartości gospodarczej i społecznej wkładu 40-50-letniej pracy ludzkiej do skarbca narodowego, która to ocena, we właściwy sposób dokonana, powinna w konkluzji spowodować zabezpieczenie starości robotnika w obowiązującym prawie. Zresztą w tym wypadku świadomość tej luki w naszym ustawodawstwie (w ogóle w ustawodawstwie pracy) jest już wspólna najszerszym odłamem społeczeństwa, pod tym względem opinia publiczna z polemik społecznych jest niemal całkiem jednolitą.

Brak zabezpieczenia starości robotnika w naszym rozumowaniu zajmuje pierwsze miejsce, jako wyraz upośledzenia robotnika w dzisiejszym stanie rozbudowy ustawodawstwa społecznego.

Z kolei zwrócimy się do robotnicy-kobiety, ażeby wykazać, jak obrona jej przy pracy nie jest zabezpieczona w ustawodawstwie w zakresie najbardziej zasadniczych, związanych z jej płcią, zagadnień. Zagadnienie to – zapoznane i bagatelizowane, stanowi ogromną bolączkę społeczną.

Otóż obrona robotnicy przed wyzyskiem tego rodzaju, a raczej nadużyciami, nie jest wcale w ustawodawstwie socjalnym zabezpieczona i chronią ją niedostatecznie tylko ogólne kodeksy karne. Już w ustawodawstwie międzynarodowym (mamy tu na myśli konwencje, zalecenia międzynarodowe) kwestia ochrony moralności kobiety została – świadomie czy nieświadomie – zbagatelizowana, przez niewyprowadzanie tej kwestii na światło dzienne. Zdaje się, iż z całego działającego ustawodawstwa międzynarodowego mamy dotychczas – w obliczu tej olbrzymiej, bolesnej i groźnej z punktu widzenia najrozmaitszych skutków, kwestii niebezpieczeństw dla robotnicy, całkiem fragmentaryczne, wstydliwe o to zaczepienie w Zaleceniu w sprawie ochrony kobiet i dziewcząt emigrantek na statkach z dn. 5.6.1926 r., a więc nawet w stosunku do tej części naszych robotnic idea obrony ograniczyła się tu tylko do momentu podróży na statku. Tak samo artykuł 4 ustawy z dn. 2.7.1924 roku dotyka tylko lekko tej kwestii, nie wyodrębnia jej, nie precyzuje, mieszając zakaz zatrudniania kobiet „przy robotach” niebezpiecznych dla moralności i dobrych obyczajów, pomiędzy roboty niebezpieczne dla zdrowia, ciężkie, obsługę transmisji, procesy chemiczne itd. [5].

Istotnie trudno wyobrazić sobie, np. w przemyśle, roboty notorycznie niebezpieczne dla „moralności i dobrych obyczajów” – natomiast niewątpliwie przy każdej robocie niebezpieczeństwo związane z takim wyzyskiem robotnicy, zachodzić może przy warunku złej woli, braku dozoru itd. ze strony administracji fabrycznej. Z tego zbagatelizowania kwestii w samym ujęciu przepisu prawnego ustawy wynika już, że spisy robót wzbronionych kobietom i młodocianym (w tym dziewczętom), wydane na zasadzie tegoż artykułu 4 ustawy, znowuż nie wnoszą nic istotnego w obronę kobiety pod tym względem: spis robót, wzbronionych kobietom, w ostatnim ze swych 20 punktów wprowadza zakaz „obsługi konsumentów przez kelnerki w zakładach, w których sprzedawane są napoje alkoholowe do spożycia na miejscu w porze nocnej”.

Niska sankcja karna, przewidziana w ustawie w stosunku do winnych przekroczenia jej przepisów, niwelująca zresztą różnicę pomiędzy przewinieniem zatrudnienia kobiety np. przy pogrążaniu wyrobów metalowych w kwasy, a przewinieniem w zakresie moralności, sprowadza ostatecznie do fikcji obronę robotnicy w ustawodawstwie pracy przed wyzyskiem w tej dziedzinie.

To samo, gdy chodzi o kobietę, nie jest bynajmniej zabezpieczona w ustawodawstwie istotna ochrona jej macierzyństwa. Na zasadzie art. 16 ustawy z dn. 2 VII 1924 r. nie wolno pozbawić pracy kobiety w okresie sześciu tygodni przed i sześciu tygodni po połogu. Nic natomiast nie stoi na przeszkodzie do pozbawienia jej pracy w okresie całej ciąży; w pierwszej zaś połowie ciąży zwolnienie z pracy sprawia, że połóg będzie ona zmuszona odbywać już bez pomocy Kasy Chorych, gdyż wyczerpie się już okres świadczeń Kasy. Pozbawiona pracy, więc środków do życia i wszelkiej pomocy lekarskiej – jest tym samem wówczas pozbawioną całkowicie wszelkiej ochrony macierzyństwa.

To samo można powiedzieć o tak popularnym wśród przemysłowców przepisie o żłobkach, że zabezpiecza ochronę macierzyństwa niewielkiej tylko grupie pracownic; w samym tylko przemyśle – zaledwie połowie zatrudnionych robotnic, gdyż art. 15 ustawy z dn. 2 VII 1924 r. nakłada przymus utrzymywania żłobków li tylko na fabryki zatrudniające ponad 100 kobiet.

Podnieść tu musimy z zadowoleniem, że projekt nowelizacji art. 15 tej ustawy usuwa tę wadliwość, przewidując przymus świadczeń pieniężnych na rzecz ochrony macierzyństwa robotnicy dla wszystkich przedsiębiorstw, zatrudniających kobiety [6].

Dalej, w dziedzinie ochrony zdrowia kobiety i młodzieży, przepisy istniejące są całkiem niedostateczne, wymagają stałej i konsekwentnej rozbudowy, ażeby miały istotnie odpowiadać swemu zadaniu. Tak np. inspekcja pracy niejednokrotnie podnosiła konieczność uzupełnienie spisu robót wzbronionych kobietom i młodocianym.

W dziedzinie ochrony pracy młodocianych – chłopiec lub dziewczyna lat 15-18 ma zabezpieczony prawem przywilej pobierania w czasie pracy, wliczonej do godzin pracy, nie potrącanej z zarobków, nauki w szkole dokształcającej lub zawodowej [7].

Cóż stąd, kiedy nie ma zakazu zatrudniania młodocianych w stosunku większym nad pewien mały, określony procent do ogółu robotników, gdy zaś młodociani pracują w zakładzie w ilości 20, 25, 30 i 40% ogółu załogi robotniczej – w jaki sposób mają być zwalniani na naukę do szkoły? Kto ich w tym czasie zastąpi przy produkcji? Przepis ten pozostaje tedy przeważnie na papierze.

Również nie ma zakazu zatrudniania młodocianych w zmianie wieczornej w zakładach pracujących na zmiany; przy zasadzie łamania zmian zdarza się młodocianemu pracować w innej zmianie co tydzień. W tych wypadkach przywilej pobierania nauki w szkole, przerywanej co tydzień na cały tydzień, traci wszelką rację bytu.

Przykładów, które by tak samo wyraźnie udowodniły, w których dziedzinach ustawodawstwo w dzisiejszym stanie nie broni dostatecznie robotnika, przytoczyć może dowolną ilość każdy, kto się stosowaniem tego ustawodawstwa w praktyce zajmował i kto, rzecz oczywista, nie uważa, że ustawodawstwo przeznaczone jest li tylko do spoczywania w kolumnach druku kodeksu pracy i dzienników ustaw.

Nie chcemy mnożyć tu tych przykładów. Równie bezpieczeństwo jak higiena pracy czekają jeszcze w całym świecie – a w tej liczbie i w Polsce – na sumienne, poważne, przemyślane ujęcie w ustawodawstwie ochronnym; to, co jest – są to tylko początki i fragmenty.

W ustawodawstwie ubezpieczenia od choroby (ustawa z dn. 22 V 1920 r.) pominięte jest np. w samem ujęciu zadań Kas Chorych zapobieganie chorobom; olbrzymiej wagi ta luka sprawia, że dotąd Kasy Chorych w niewielkim bardzo zakresie prowadzą akcję profilaktyczną. Do zakresu tej akcji należałoby przede wszystkim zaliczyć kwestię mieszkaniową, która u nas oczekuje jeszcze na rozwiązanie.

Podniesiemy tu jeszcze, że np. prawie w żadnym z państw nie ma w ustawodawstwie pracy konsekwentnie przeprowadzonej idei obrony robotnika przed nadmiernym tempem pracy, przed nadmiernym wytężaniem jego wysiłku. Niewątpliwie nasz ustawodawca w Polsce (mamy tu w tej chwili na myśli ustawodawstwo z okresu 1926-1930) szedł już w tym słusznym kierunku w ustawie o bezpieczeństwie i higienie pracy [8], gdy orzekł, że „przedsiębiorca powinien zastosować środki, zapewniające ochronę życia i zdrowia robotników” – brak jednak przepisów szczegółowych do art. 1 sprawia, że np. żądanie obsługi 4, 6, 8 krosien zamiast 2 przy tym samym urządzeniu technicznym, odpowiednio podnoszące wysiłek robotnika, nie koliduje wręcz z żadnym z przepisów prawnych – nie można tego zakazać pracodawcy; tak samo, gdy np. telefonistka na stole rozdzielczym zamiast normalnych 700-800 połączeń musi dać przy wzmożonym ruchu 1600, żaden przepis ochrony pracy jej tu nie broni.

A przecież nie ma mowy o poważnym zabezpieczeniu życia i zdrowia (bezpieczeństwa i higieny) robotnika, skoro wolno śrubować bezgranicznie w górę jego wysiłek.

Na ostatku musimy podnieść, że w istocie, nawet przy doskonalszych, bardziej drobiazgowych przepisach ustawodawstwa pracy, obrona praw, zdrowia i życia robotnika nie będzie poważnie zabezpieczona, póki sami robotnicy nie zostaną uprawnieni do czuwania nad całokształtem tych spraw. Idzie tu nam oczywiście o zalegalizowanie przedstawicielstwa robotniczego, o ustawę o przedstawicielstwie robotniczym, której u nas brak. Nie jesteśmy w tym naszym zdaniu odosobnieni. W wydawnictwie „Na froncie gospodarczym” z r. 1928 kwestię tę rozwinął bardzo dobrze Władysław Landau, opierając się, między innymi, na dorobku pracy i doświadczenia Komisji Ankietowej, która, badając sprawność procesów wytwórczych w naszym przemyśle i udział czynnika ludzkiego w tych procesach, stawiając wnioski ku uzdrowieniu stosunków, zaopiniowała o pożytku działalności rad załogowych na Śląsku i oceniła ujemnie brak opartego na ustawie przedstawicielstwa robotniczego i urzędniczego w innych dzielnicach Polski.

Ustawy o przedstawicielstwie robotniczym w Austrii i w Niemczech przewidują współudział robotników w zarządzaniu przedsiębiorstwem; celem tu jest – zbliżenie wytwórców do procesów wytwórczych, zainteresowanie samych robotników sprawnością działania warsztatu pracy. Jest to dziś jeszcze w tych państwach raczej w płaszczyźnie teorii, istnieją jednak i w praktyce precedensy takiego współudziału przedstawicielstw robotniczych, najracjonalniejsze chyba z punktu widzenia solidaryzmu społecznego.

W zakresie zaś realizowania, pilnowania ustaw ochronnych przedstawicielstwo robotnicze odgrywa już w tych państwach naprawdę dużą rolę.

W ten sposób przeszliśmy już tu od teoretycznego zabezpieczenia robotnikowi obrony w ustawodawstwie do wykonywania ustawodawstwa. Wykazaliśmy, że daleko ustawodawstwu pracy od tego, ażeby rzeczywiście stwarzało istotne zabezpieczenie dla robotnika. (Dotyczy to na równi ustawodawstwa polskiego, jak innych, niekiedy pełniejszych, jak to np. Niemcy i Austria – ustawy o przedstawicielstwie robotniczym – niekiedy uboższych od naszego).

Gdy chodzi o sprawność wykonywania ustaw, to znaczy o działalność inspekcji pracy, odeślemy czytelników do artykułu naszego w wydawnictwie „Na froncie gospodarczym” z r. 1928 [9]. Artykuł ten, poświęcony wyłącznie kwestii aktualnych warunków pracy, to jest stanu wykonywania ustaw w Polsce, oparty był o badania Komisji Ankietowej i zupełnie otwarcie przedstawiał ograniczone możności inspekcji pracy w dziedzinie nadzoru nad wykonywaniem ustaw, wysunął konieczność uzupełnienia i ożywienia inspekcji urzędowej przez dodanie jej pomocników ze środowiska robotniczego. Uzupełnienie owego artykułu stanowi artykuł Władysława Landau pt. „Drogi rozwoju polskiego ustawodawstwa pracy” [10], który wskazał na konieczność ustawowego uregulowania kwestii umów zbiorowych, kwestii załatwiania zatargów zbiorowych.

Nie będziemy też dziś zatrzymywali się przy kwestii wykonywania ustaw socjalnych w Polsce. Rok 1928 był okresem wyjątkowo pomyślnej koniunktury, rok obecny i ubiegły przechodzi pod znakiem głębokiego kryzysu gospodarczego i bezrobocia. W tych okresach wykonywanie ustawodawstwa pracy niedomaga jeszcze bardziej. Merytorycznie moglibyśmy dodać niewiele do obrazu przedstawiającego stan wykonywania ustaw socjalnych w r. 1928. Szczegółowy zaś przegląd wymagałby odrębnego potraktowania, wychodziłby też poza ramy obranego dla niniejszego artykułu celu, gdyż chodziło nam o to, ażeby udowodnić, że mimo rozbudowy naszego ustawodawstwa socjalnego, zwłaszcza w okresie pełnomocnictw 1926-1928 r., robotnik nie ma jeszcze dostatecznego zabezpieczenia, – a zatem tam, gdzie idzie o interesy państwowe, nie jednostek, mówić należy o dalszym doskonaleniu, rozwijaniu, uzupełnianiu ustawodawstwa socjalnego, nie zaś bynajmniej o jego redukowaniu.

Halina Krahelska
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w pracy zbiorowej „Pięć lat na froncie gospodarczym 1926-1931”, tom II, Wydawnictwo „Drogi”, Warszawa 1931. Od tamtej pory nie był wznawiany, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł. Wydawnictwo to było efektem prac osób związanych ze środowiskiem lewicy piłsudczykowskiej, promującego etatyzm i „państwo pracy”, stanowiło kontynuację głośnego manifestu tego nurtu pt. „Na froncie gospodarczym” z roku 1928.
Publikowaliśmy już kilka tekstów Haliny Krahelskiej:

O rzeczywistą ochronę pracy kobiet

Idea rad załogowych i jej realizacja

Błędy komunizmu w Polsce

Literatura proletariacka

Przypisy:

1. Robert Owen, jego teoria, jego szkoła mają to samo nastawienie.

2. Dr Józef Zieliński „Higiena Pracy”; Wincenty Jastrzębski „Organizacja pracy fizycznej” i szereg artykułów. Dr Józef Zieliński w Ministerstwie Pracy był autorem ustaw o chorobach zawodowych, zapobieganiu im i zwalczaniu ich, o bezpieczeństwie i higienie pracy.

3. „Na froncie gospodarczym”, artykuł pt. „Rola Państwa w racjonalizacji życia gospodarczego”, s. 26.

4. Do przemysłowców, którzy zdają się cokolwiek rozumieć ten wzgląd, można by na pozór zaliczyć Forda, dzisiejszego pioniera pięciodniowego tygodnia, dłuższych urlopów, mądrzejszej polityki społecznej. W rzeczy samej jednak nie jest to tak, gdyż wyśrubowywanie z robotnika maksymalnej wydajności pracy decyduje o skracaniu jego życia, niszczeniu jego systemu nerwowego itd.

5. Dosłowny tekst art. 4: „Zatrudnianie młodocianych i kobiet jest wzbronione w warunkach, w których praca jest szczególnie niebezpieczna lub szkodliwa dla zdrowia oraz przy robotach ciężkich lub niebezpiecznych dla zdrowia, moralności i dobrych obyczajów, a w szczególności zabronione jest zatrudnianie kobiet przy transmisjach, przy procesach chemicznych, oddziałujących szkodliwie na organizm i przy dźwiganiu ciężarów. Spisy takich robót wydawać będzie w miarę potrzeby Minister Pracy i Opieki Społecznej w porozumieniu z właściwymi ministrami po zasięgnięciu opinii organizacji zawodowych pracodawców i pracowników” (ustawa z dn. 2 VII 1924 r. Dz.U. RP nr 65/24, poz. 636).

6. Kwestię tę bardzo dobrze i szeroko oświetliła w swej książce Maria Leśniewska – „Rozwój ochrony macierzyństwa robotnicy w przemyśle polskim”, Wyd. Min. Pracy, 1931 r.

7. Art. 9 ustawy z dn. 2 VII1924 r.

8. Rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej z dn. 16 III 1928 r. o bezpieczeństwie i higienie pracy (Dz. U. RP 35/28 poz. 325), art. 1.

9. „Na froncie gospodarczym”. Warszawa, wyd. „Drogi”, s. 360.

10. op. cit., s. 382.

 

Halina Krahelska (1892-1945) – działaczka ruchu socjalistycznego, urzędnik państwowy, publicystka, pisarka. Jako nastolatka krótko związana z PPS, następnie w Odessie, gdzie mieszkała, wstąpiła do rosyjskiej Partii Socjalistów-Rewolucjonistów (eserów). Za tę działalność aresztowana, więziona i zesłana Syberię. Uwolniona po wybuchu rewolucji lutowej, brała udział z ramienia partii eserów w burzliwych wydarzeniach politycznych, działała w Radzie Delegatów Robotniczych i Żołnierskich w Kańsku, następnie wróciła do Odessy, gdzie działała w miejscowym oddziale Polskiej Organizacji Wojskowej. Po latach opisała te doświadczenia w książce „Wspomnienia rewolucjonistki”. Na początku roku 1919 wróciła do Polski. Sympatyzowała z „lewym skrzydłem” PPS, zarzucając głównemu nurtowi partii politykę zbyt ostrożną i ugodową w kwestii przeobrażeń społecznych, zaś komunistów krytykowała za lekceważenie patriotyzmu i zależność od Rosji sowieckiej. Na początku roku 1919 podjęła zatrudnienie w Inspektoracie Pracy, stając się wkrótce jedną z czołowych w Polsce specjalistek w tej dziedzinie oraz jedną z osób najbardziej zaangażowanych w forsowanie ustawodawstwa i regulacji poprawiających warunki zatrudnienia. Autorka wielu opracowań, analiz i raportów z tej dziedziny, m.in. „Łódzki przemysł włókienniczy wobec ustawodawstwa pracy”, „Praca dzieci i młodocianych w Polsce”, „Praca kobiet w przemyśle współczesnym”. Jako inspektor pracy wizytowała setki zakładów w całej Polsce, a pokłosiem tego była głośna w owym czasie książka „Wspomnienia inspektora pracy” (1936, napisana z M. Kirstową i S. Wolskim). Była prekursorką zakładania żłobków przyfabrycznych. Po zamachu majowym poparła Piłsudskiego i związała się z lewym skrzydłem obozu sanacyjnego, uważając, że dąży on – w odróżnieniu od PPS – do radykalnych przeobrażeń społeczno-gospodarczych. Była jednak radykalnym krytykiem dokonywanego przez sanację „skrętu w prawo”, co pośrednio przyczyniło się do pozbawienia jej zatrudnienia w inspekcji pracy w roku 1931. W pierwszej połowie lat 30. była działaczką sanacyjno-lewicowo-syndykalistycznego Legionu Młodych. Weszła wówczas również w skład prozatorskiej grupy Zespół Literacki „Przedmieście”, która postulowała podejmowanie tematyki związanej z niższymi warstwami społecznymi, a dzieło literackie miało mieć charakter swoistego „wizjera”, służącego obserwacji i analizie realiów społecznych. Efektem tego zaangażowania Krahelskiej stały się dwie jej głośne powieści. „Polski strajk” (1936) opisywał dzieje słynnego, brutalnie spacyfikowanego strajku w krakowskim „Sempericie” – książkę skonfiskowały władze państwowe, autorce wytoczono proces, drugie wydanie książki ukazało się „pocięte” przez cenzurę. Z kolei „Zdrada Heńka Kubisza” (1938) ukazywała nędzę Górnego Śląska i rozczarowanie jego mieszkańców realiami odrodzonej Polski, czego kulminacją jest opowiedzenie się byłego powstańca śląskiego za Niemcami. W roku 1937 była współzałożycielką Klubu Demokratycznego, zrzeszającego prospołeczną inteligencję pracującą oraz ludzi wolnych zawodów, przeciwnych rozwojowi w Polsce tendencji totalistycznych; na bazie Klubów z różnych miast utworzono wiosną 1939 r. Stronnictwo Demokratyczne. W czasie okupacji hitlerowskiej Krahelska działała pod pseudonimem „Myszka” jako współpracownik Komendy Głównej AK. Podczas okupacji napisała „Tezy do działalności inspekcji pracy w odrodzonej Polsce”. Aresztowana przez Niemców w lipcu 1944 r. (istnieją poszlaki, że stało się tak wskutek donosu skierowanego do Gestapo przez polską skrajną prawicę), zmarła z wycieńczenia w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück na kilka dni przed wyzwoleniem. Od roku 1989 Główny Inspektor Pracy przyznaje Nagrodę im. Haliny Krahelskiej za wybitne zasługi w dziedzinie ochrony pracy.

 

 

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

 

Myśl i praca [1907]

 

W ciągu swojego historycznego samodzielnego życia Rzeczpospolita Polska brała bardzo mały realny, a mniejszy jeszcze idealny udział w wytwarzaniu nowoczesnego typu życia. Rozwój nowoczesnej ludzkości polega na nieustannym wzrastaniu władzy człowieka nad przyrodą i na nieustannym wyzwalaniu się tej sfery stosunków, tj. dziedziny ludzkiej pracy, spod władzy i opieki innych, nie związanych z pracą form życia. Treścią nowoczesnej historii jest nieustanne rozrastanie się pracy, rozwój jej potęgi, a jednocześnie łamanie tego wszystkiego, co pracą nie jest, lecz istnienie swoje ludzkości narzuca. Rozwój realny i rozwój idealny nowoczesnej ludzkości idą nieustannie i nieodpornie w tym jednym kierunku: stworzyć społeczeństwo jako organizację swobodnych pracowników, normowaną wyłącznie przez ich wolę i świadomą myśl. Utrzymuje się i pozostaje w życiu ludzkości tylko to, co służy pracy, wszystkie inne typy istnienia są uwarunkowane przez pracę, nie posiadają w samych sobie rękojmi swojej samoistności wobec przyrody. Można chyba uznać za pewnik, że wzmaganie się władzy człowieka nad przyrodą oraz wzmaganie się w masach zdolności brania udziału w świadomym sprawowaniu tej władzy są najważniejszymi sprawdzianami, gdy idzie o rozstrzyganie kwestii postępowości danego społeczeństwa. Jest to niezawodne, niezaprzeczalne, nieodparte, co nie znaczy, aby to obowiązywało dzisiejszą polską inteligencję i reprezentujących ją myślicieli i pisarzy. Gdy się chce bowiem zrozumieć cośkolwiek z tego, co dzieje się dziś w polskich inteligentnych głowach i polskiej literaturze, należy zapomnieć o logice, wynikach naukowej i filozoficznej myśli europejskiej, wymaganiach swoistego myślenia. Więc bardzo być może, że znajdzie się nawet jakiś polski socjalista w rodzaju p. Bronisławskiego lub Nowiny, którzy zechcą w twierdzeniu tym widzieć jedynie źle zrozumianą doktrynę.

Pomimo to jednak twierdzić nie przestanę, że rozwój nowoczesnej ludzkości zasadza się na tych właśnie rysach, że więc realnie postępowym staje się społeczeństwo w miarę, jak wyrabia się i wzrasta w nim: 1° sama władza nad przyrodą; 2° zdolność pracujących do samodzielnego brania udziału w organizacji wytwórczej, rozwijającej się na tle tej władzy. Innymi słowami, postępowość polega: 1° na stopniu potęgi organizacji wytwórczej danego społeczeństwa; 2° na tym, w jakiej mierze organizacja ta jest samodzielnym wytworem samych pracujących, a w jakiej jest im narzucona z góry.

Nie potrzebuję mówić, że tylko istnienie tych realnych podstaw postępu jest rękojmią dla postępów dokonywanych przez myśl.

Myśl może być świadomością, jakiej potrzebuje samoistnie i bez żadnej z góry narzuconej organizacji wytwarzający materialną i moralną kulturę świat pracy, lecz jeżeli będzie ona na tym nawet stopniu doskonałości swej myślą jakiejś jednostki lub koła, jeżeli nie będzie przyswojona przez warstwy pracujące lub nie będzie w danym społeczeństwie warstw zdolnych ją przyswoić, będzie ona miała niezmiernie znikome znaczenie. I odwrotnie, w jakimś społeczeństwie mogą istnieć warstwy pracujące w wysokim nawet stopniu zdolne już do przyswajania sobie nowoczesnej świadomości odpowiadającej ich stosunkowi do świata, potrzebujące tej świadomości i szukające jej – a pomimo to sama ta świadomość może istnieć w stanie niezmiernie zaczątkowym, może dzięki specjalnemu charakterowi rozwoju danego społeczeństwa obfitować w pierwiastki zasadniczo niezgodne z nią i wprost wrogie. W takim położeniu znajdujemy się właśnie my: posiadamy klasę robotniczą stojącą już na bardzo wysokim poziomie i jedną z najuboższych, najlichszych, najmniej samoistnych i najpłytszych ideologii tej klasy, jakie istnieją. Poziom naszej myśli jest rozpaczliwy i inny być nie może.

Mówiłem już, że Rzeczpospolita Polska brała bardzo mały udział w wytwarzaniu samej podstawy nowoczesnej kultury: w wielkim dziele zawojowania przyrody przez technikę i pracę.

Nauki przyrodnicze i cały światopogląd odpowiadający ich wysokiemu rozwojowi, opierający się na nim, są tylko wynikiem rozwoju techniki pracy. Wiedza przyrodnicza to świadomość władzy nad przyrodą. Gdzie sam proces zawojowania przyrody przez pracę napotykał wielkie przeszkody, gdzie typ pracującego, a nawet kierującego pracą innych przedsiębiorcy nie miał społecznego znaczenia, tam i nauka nie mogła zyskać dla siebie podstaw. Światopoglądy nie są wybierane dowolnie, są one zawsze sposobem myślenia uwarunkowanym przez życie danego typu społecznego. Zmiana w światopoglądzie danego społeczeństwa możliwa jest tylko wtedy, gdy typ dotychczas przemagający w nim ustąpi miejsca innemu. Historia mechaniki nawet i astronomii jest wiernym odbiciem walk klasowych. Myśl wyrasta zawsze z życia. Myślimy nie tylko mózgiem, lecz całym ciałem, wszystkimi nałogami, zwyczajami, stosunkami rodzinnymi, z jakimi jesteśmy zrośnięci. Nauka nowoczesna i jej rozwój w XVI, XVII, XVIII wieku jest skutkiem dokonanego w XV i XVI stuleciu przewrotu ekonomicznego, który sprawił, że obok innych typów życia ludzkiego typem społecznie ważnym stał się kupiec, przedsiębiorca, technik – słowem, ludzie o takim sposobie istnienia, który sam przez się rozwijając się i uświadamiając musiał stwarzać naukę, gdyż rozwój życia był bezpośrednio związany z wzrostem władzy nad przyrodą, a przynajmniej z wzrostem zdolności do kierowania wytwarzającą tę władzę pracą. W miarę, jak nabierał znaczenia ten przemysłowy, techniczny typ, nabierało znaczenia też wszystko, co dla typu tego stanowiło przedmiot zainteresowania. Dopóki dany typ istnienia jest w danym społeczeństwie niesamodzielnym i upośledzonym – dotąd też upośledzenie to przywiera do tego wszystkiego, co jest związane z interesami danego typu. Wpływ na ukształtowanie teoretycznej myśli jest też już wynikiem pewnej hegemonii społecznej lub przynajmniej społecznego równouprawnienia. Takie rzeczy pojmował już nasz wielki mistrz i nauczyciel, Hegel, gdy pisał swoją fenomenologię (rozdział o służebnej i samodzielnej samowiedzy), ten sam Hegel, u którego z taką pobłażliwością wykrywa arogancki grafoman dr Stanisław Garski – ziarenka prawdy [1].  Dzisiaj zdania takie są niezrozumiałe dla ludzi, którzy wiedzą, że ich teoretyczne przekonania nie pozostają w żadnym ścisłym stosunku z ich życiem i którzy dlatego są skłonni myśleć, że taki związek w ogóle nie istnieje, uznając tym samym za normę sposób życia i odczuwania współczesnego filistra i stwierdzając w ten sposób pośrednio zasadę, której chcą zaprzeczać.

Ponieważ w Polsce typ przemysłowy w całym historycznym istnieniu Rzeczypospolitej nie doszedł nigdy do przeważającego wpływu, a gdy zaczął stawiać pierwsze kroki, było już zbyt późno – więc też nauka nowoczesna, niezależna nowoczesna myśl nie odgrywały żadnej zasadniczej roli w rozwoju umysłowym Polski, nie wyżłobiły trwałych dróg, nie stały się nałogiem. Dla przeciętnego Polaka dziś łatwo jest niezmiernie wyłamać się wewnętrznie spod władzy nauki. Władza nauki opiera się zawsze na wpływie, jaki wywrzeć zdołał nowoczesny rozwój wytwórczości na charakterze, usposobieniu kulturalnych warstw. Rozwój nowoczesny wytwórczości był u nas zawsze czymś importowanym, przedmiotem naśladownictwa, nie zaś czymś samoistnie i mozolnie wytwarzanym, stąd też z nauką związani jesteśmy intelektualnie, nie zaś moralnie, całą istotą. Jest ona zawsze cudzoziemką: czymś szlachetnym w najlepszym razie, ale obcym. Na dnie duszy nowoczesnego nawet Polaka jest zawsze coś z Panie Kochanku, produkującego pioruny za pomocą maszyny elektrycznej; rozdziawiającego nad nią w podziwie pijaną gębę. „Tak, to jest tak, a w gruncie rzeczy, kto wie, co siedzi na dnie tego niemieckiego wymysłu”. Proszę wziąć do ręki książkę angielską lub amerykańską i polską i porównać, w jakiej mierze w pierwszej nauka jest żywiołem, a w drugiej czymś sztucznym, narzuconym, przybłąkanym. Brak wyrobienia naukowego, naukowych nawyknień, potrzeb zaważył i na rozwoju społecznej myśli polskiej. Jeżeli na całym świecie myśl społeczna ulegała zmiennym wpływom, gwałciła nieustannie wymagania ścisłości i logiki, to w kraju, gdzie rozmysł naukowy, ścisłość pojęciowa i analityczna uprawa myśli nie miały żadnych korzeni, żadnych tradycji – musiało to wystąpić w stopniu nieskończenie potężniejszym. Historyków i publicystów polskich na ogół trudno czytać, tak nieustannie zdumiewać się potrzeba nad ich naiwnością, nad lekkomyślnością wniosków, płytkością rozumowań [2]. Brak nawyknień naukowych w myśleniu musiał zaważyć na rozwoju naszej myśli społecznej tym więcej, że potrzebowaliśmy, aby zrozumieć, co dzieje się z nami, naokoło nas, o wiele więcej pracy niż jakiekolwiek inne społeczeństwo. Jeżeli rozwój ludzkości aż do schyłku XVIII wieku opanowany był przede wszystkim przez walkę nowoczesnej wytwórczości kapitalistycznej przeciwko wszystkiemu, co wewnętrznie i zewnętrznie tamowało jej rozwój, to w tej chwili równorzędnie z tym procesem, równorzędnie z nieustannie narastającą władzą człowieka nad przyrodą, tj. potęgą wytwórczą ludzkości, rozwija się i nabiera coraz większego znaczenia inny proces: proces tworzenia się człowieka zdolnego władać samoistnie tą potęgą, proces tworzenia się swobody ludzkiej i jej walki przeciwko uciskowi. Sensem całej obecnej historii jest tworzenie się w łonie nowoczesnych społeczeństw typu ludzkiego nieznoszącego nad sobą przemocy i zdolnego wytwarzać swoje własne istnienie za pomocą tej władzy, jaką ludzkość zdobyła nad przyrodą. Proces ten ma, jak „widzimy, różne strony. Mamy tu przeistoczenie samego typu ludzkiego biernego i pracującego jedynie pod przymusem w samoistny, zdolny do samoistnego kierowania swą pracą, mamy różne formy organizacji, w których typ ten poznaje sam siebie, skupia się, dojrzewa i prowadzi walkę przeciwko temu, co staje na drodze tej jego samodzielności. Trzeba było długiej pracy myślowej i wielu krwawych walk, wielu porażek, wysiłków, zawodów, aby wreszcie zrozumianym było, że swobodnym staje się człowiek naprawdę w tej tylko mierze, w jakiej jest w stanie pracować samoistnie, bez reglamentacji, na poziomie uwarunkowanym przez stopień ludzkiej władzy nad przyrodą, oraz o ile jest w stanie być niezależnym w swym życiu płciowym nie narażając na niebezpieczeństwa rasy. Zrozumienie tych zasadniczych warunków swobody jest zasługą pracy całej plejady myślicieli i uczonych. Wszyscy wielcy przyrodnicy, ekonomiści, działacze społeczni, cały bezmiar cichych bezimiennych wojowników proletariatu, cały rozwój wreszcie nauki złożyły się na to zjednoczenie w jednej myśli idei prawa i idei przyrodniczego istnienia. Karol Marks dzięki niepospolitej, niezrównanej organizacji umysłu, znakomitej szkole myślowej, jaką była filozofia Hegla, dzięki sile woli i charakteru ujął tę myśl najgłębszą najpełniej, łącznie z całym systemem związanych z nią określeń i pojęć. Dzięki niemu rozumiemy, że rozwój danego społeczeństwa zależy od jego potęgi wytwórczej, od stopnia rozwoju technicznego, ekonomicznego, kulturalnego i politycznego jego klasy robotniczej. Im bliższe dane społeczeństwo jest stanu, w którym byłoby ono tylko organizacją pracowników, stwarzających organizację tę samoistnie, celowo i świadomie i zdolnych pracować na możliwie najwyższym, dopuszczalnym przy osiągniętym poziomie władzy nad przyrodą stopniu potęgi wytwórczej, o tyle wyższą jest ogólnoludzka wartość danego społeczeństwa. Myśl społeczna polska wykolejona z toru utratą politycznej samoistności, rozwijająca się w warunkach nienormalnych, niestałych, miała przed sobą zadanie szczególniej skomplikowane i trudne. Musiała ona zrozumieć, że celem jej dążeń ma być przetworzenie własnego społeczeństwa w taki swobodny ustrój pracy. Myśl polska nazbyt była zajęta zagadnieniem restauracji politycznej, aby była w stanie ujrzeć ten problemat. Wszystkie kwestie rozpatrywała ona z punktu widzenia tego jednego: czym są one w stosunku do niepodległości. Dzięki temu pośród rozwoju nowoczesnej ludzkości, pośród nieustannych katastrof i przewrotów zajmowała ona stanowisko dwuznaczne, wątpliwej szczerości, i sama siebie pozbawiała możności zrozumienia jasno czegokolwiek bądź z losów własnego społeczeństwa związanego ściśle z życiem całej Europy.

Suma doświadczeń historycznych danego społeczeństwa stanowi dla niego tę siłę umysłową i moralną, przy pomocy której rozwiązuje ono wszystkie nowe zagadnienia stawiane mu przez życie. Niewątpliwie nowe warunki życia stwarzają wraz z nowymi formami i typami istnienia nowe formy myśli, nowe typy celowego regulowania i koordynowania wysiłków. Przystosowanie to nie odbywa się jednak całkiem automatycznie i bez przerw. Było to optymizmem Heglowskim przypuszczać, że myśl i życie ludzkie zlewają się z sobą tak absolutnie. Zasługą przede wszystkim Sorela jest zrozumienie, że pomiędzy rozwojem myśli, a rozwojem życia zachodzą znaczne pauzy, przerwy, dysharmonie. Myśl wytwarza się nie w całej społecznej masie: do dziś dnia jest ona przywilejem. W wytwarzaniu jej biorą udział tylko ludzie należący do klas posiadających, a w każdym razie ludzie nie utrzymujący się z pracy fizycznej. Olbrzymi przedział, jaki dzisiaj ludzkość musi w całym swym świadomym życiu wyrównać, na tym właśnie polega, że człowiekiem myślącym był w niej zawsze człowiek utrzymujący się na powierzchni cudzej pracy, a więc nie samoistny wobec przyrody. Myślały i wytwarzały myśl typy ludzkie nie posiadające samoistnego znaczenia wobec przyrody i stąd świadomość człowieka jest do dziś dnia niezgodna z jego prawdziwym stanowiskiem w świecie, z istotą jego życia. Zachodzą jednak bardzo poważne różnice w wartości oddzielnych tradycji kulturalno-historycznych rozpatrywanych z tego punktu widzenia. Tradycja polska, jako wytworzona przez historię całkiem prawie z rozwojem materialnej władzy człowieka nad przyrodą i pracy nie związaną, zawiera niezmiernie mało pierwiastków zdolnych wytrzymać miarę tu wskazaną. Tradycja ta wytworzona została przez doświadczenia dziejowe nic wspólnego nie mające z rozrostem i rozwojem pracy. Stąd, z punktu widzenia nowoczesnego życia, cechuje ją czczość, jałowość, bezwzględna niemal. Niezmiernie mało ma ona elementów, na których mogłaby się oprzeć myśl nowoczesnego człowieka. W miarę im większy jest wpływ tej tradycji na życie umysłowe warstw czy jednostek, tym trudniejszym dla nich staje się wypracowanie świadomości nowoczesnej. Jeżeli uznać za świadomość narodową zespół myśli, uczuć, wartości, pozwalających danej grupie narodowej brać samoistny udział w życiu ludzkości, to pragnąć należy, aby tradycja polska utraciła u nas wszelki wpływ nad umysłami. Powiedzą nam, że w obłudnej formie zaprzeczamy narodowości. Ustanawiamy ją tylko. Pragniemy, aby myślą polską była myśl pracujących milionów, aby one, pracą swą z dniem każdym coraz bardziej zrośnięte z organizmem nowoczesnej ludzkości, zerwały zgniłe pęta przeszłości, w której nie ma czym żyć. Dlatego też władza polskiej tradycji nad umysłami tej budzącej się masy to czynnik ich nieustannego upośledzenia, degradacji moralnej i umysłowej.

Władza tradycji polskiej nad umysłami naszymi była i tak przyczyną nieobliczalnych krzywd i strat w ciągu całego stulecia po upadku Polski. Myśl polska w ciągu XIX wieku nie sprzymierzyła się nigdy szczerze z życiem, nie zrozumiała, że polityczny upadek państwa nie wstrzymuje procesów życiowych w samym społeczeństwie. Po upadku państwa polskiego społeczeństwo nasze, pomimo przeszkód i klęsk, zdołało jednak wypracować w sobie nowoczesne formy życia. Po upadku państwa polskiego ani na jedną chwilę nie przestało żyć polskie społeczeństwo, nie przestał się przetwarzać, i to pomimo wszystko, w kierunku nowoczesności jego ustrój wewnętrzny. Stało się wreszcie jasnym, że w łonie tego społeczeństwa narodziła się klasa pracująca tak wysoce już rozwinięta, iż odtąd żaden już ważniejszy zwrot w dziejach tego społeczeństwa jest niemożliwym bez świadomego udziału tej klasy. Nowoczesna Polska istnieje jako fakt. Myśl pozostała w tyle za tym faktem. W zestawieniu z kulturalnym poziomem polskiego robotnika, polska literatura jest nędzarką, polska inteligencja skorupą pasożytniczą tamującą życie. Inteligencja ta wzrosła na tych modyfikacjach, jakim uległa tradycja polska w zestawieniu i zetknięciu z nowoczesnym życiem. Pomiędzy tą tradycją, będącą produktem feudalno-rycerskich form życia, a życiem nowoczesnej Europy, zasadzającym się na przezwyciężaniu tych form, istniała głęboka rozbieżność. Dopóki tradycja ta nie została przezwyciężona, złamana w samych podstawach swego duchowego panowania, dotąd nie mogło być swobodnego obcowania pomiędzy myślą polską a nowoczesnością. I istotnie obcowania tego nie było. Inteligencja polska nigdy nie przyjmowała form życia nowoczesnej ludzkości w dobrej wierze, były one dla niej czymś niezrozumiałym, obcym jakimś, fatalnym przeznaczeniem. Nigdy własną treścią.

Zagadnienie kulturalne naszej epoki polega wszędzie na tym: wytworzyć kulturę, to jest system wartości myśli, pojęć tego rodzaju, aby za jej pomocą mogło kierować samym sobą, całym swym życiem społeczeństwo świadomych robotników, nie ulegających żadnej reglamentacji ani w procesie wytwórczości materialnej, ani w swym życiu rodzinno-płciowym. Wytworzenie takiej kultury jest jedyną ideą centralną, pozwalającą znaleźć sens, kierunek w obecnym umysłowym życiu. Wartość inteligencji danego społeczeństwa zasadza się na tym, w jakiej mierze zdolna jest ona podjąć się tego wielkiego dzieła.

Polska inteligencja pod tym względem przedstawia obraz więcej niż smutny. Po pierwsze, zdolności jej i chęć pracy jest minimalna, po drugie, wysiłki jej skierowane są zgoła w innym kierunku, po trzecie, ulegając tradycji polskiej nie mającej nic wspólnego z tak postawionym zadaniem, dyskwalifikuje i degraduje siebie inteligencja ta bezustannie.

Zastanówmy się, co to jest inteligencja? Zobaczymy, że najznaczniejsza część warstw „myślących” jest związana z interesami wręcz sprzecznymi interesom klasy pracującej. Gdybyśmy nawet zapomnieli o tym, że przewaga tych ostatnich interesów musi wywierać wpływ ogromny i na pozostałą mniejszą część inteligencji, to i tak jeszcze, niezależnie od tego, charakter tej mniejszości przedstawi się nam bardzo wątpliwie. Na mniejszość tę będą składały się pewne odłamy i jednostki inteligencji zawodowej oraz inteligentny proletariat. Ten ostatni wywiera przeważny wpływ na tworzenie się nowych kierunków w literaturze i w życiu ideowym. Pod względem warunków życiowych, w jakich znajduje się ta warstwa ludzi, nie trzeba zapominać, że ulega ona tak samo jak proletariat przemysłowy zmiennym warunkom życia, a pozbawiona związku z procesem wytwórczym, porozbijana na oddzielne jednostki czuje podwójnie i potrójnie swoją bezsiłę wobec życia, którego nie pojmuje. W literaturze polskiej znajduje ona mało elementów, które mogłyby jej dać oparcie; przeciwnie, aż nazbyt dużo poetyzujących niemoc, bezsilne rozmarzenie. Nowoczesna literatura polska z tych właśnie wyrasta socjologicznych podstaw. Jest to literatura wydziedziczonych maminych synków, stanowiąca jako czynnik rozwoju społecznego ferment rozkładu, niemocy i zguby.

Czy jest jasnym teraz, że my w Polsce w sferze inteligencji, literatury, risum non teneatis – filozofii polskiej, polskich prądów kulturalnych, ruchów etycznych, zjazdów kobiecych, katolickich wolnomyślicieli, nietzscheanistów, buddystów, próżniaków wszelkich odmian i odcieni, altruistów, moralistów, możemy mieć tylko wrogów.

W samej rzeczy. Inteligencja polska potrzebuje zabawy, inteligencja polska – to raut mesjaniczny, to gawiedź czekająca, aby za pomocą tej lub innej etykietki usprawiedliwić swe leniwe istnienie. Czym możemy my być dla niej? My nie przynosimy cudotwórczych formuł, my nie mówimy: wymawiajcie te lub owe wyrazy, a zbawieni będziecie, lecz tylko domagamy się pracy nieustannej, surowej; nie przynosimy formuły pozwalającej pozostawać tym, czym się jest, a wydawać się sobie czym innym. Nie mówimy, że utrzymywacze domów publicznych stają się aniołami przez rozczytywanie się w Lutosławskim. Nie mówimy, że jest dość płakać na „Wyzwoleniu”, aby tymi łzami okupić mord nieustanny spełniany przez nas wszystkich na milionowych, pracujących masach ludu polskiego. Policzcie tych wszystkich Polaków, te niezliczone miliony, które giną bez jednej myśli ludzkiej, oddane na żer klechom i znachorom. Policzcie, zważcie ten ciężar straszliwy pracy, nędzy, to wszystko, po czym my depczemy jak po ziemi. Usprawiedliwienie nasze wobec tego to, że my wytwarzamy myśl narodu, my nie bierzemy lekko słów. Każda myśl, każde słowo wypowiedziane w polskim języku, każdy dzień przeżyty przez Polskę próżniaków, darmozjadów i Polskę bezsilnie szamocących się dzieci szlacheckich mierzymy tą straszliwą miarą. Nasza podstawa to głodzony, ginący w ciemnocie, nędzy polski lud pracujący. Nasz cel to uczynić ten lud współobywatelem wielkiej, wszechpotężnej ludzkości pracującej. Co nie jest etapem, środkiem, momentem na tej drodze, jest przeszkodą. Czas nie czeka. Nie zatrzymuje się ani na jedną chwilę, nie przestaje kosić śmierć, ani na jedną chwilę nie przestaje strącać w nicość niezliczonych tłumów istot, które ludźmi z imienia tylko były. I ani na jedną chwilę nie przestaje rosnąć potęga ludzkości naokoło nas, ani na jedną chwilę nie ustają zdobycze nauki, techniki, pracy.

Co godzinę staje się dziś trudniejszą rzeczą być człowiekiem, gdyż co godzinę rośnie, wzmaga się siła, myśl człowieka. Z otchłani swojego potępienia widzi nowoczesna ludzkość szczyty coraz wyższe, pierś jej oddycha coraz potężniej. Lud polski nie zginie. W czeluściach swoich wydobędzie on sam z siebie tę myśl, której mu inteligencja dać nie chce. Dać nie chce, powtarzam, bo do dziś dnia świadomość pracującego swobodnego człowieka nie odgrywa prawie żadnej roli w życiu Polski kulturalnej. Więc nie o lud tu już idzie; idzie o te wszystkie młode umysły i dusze, które skazane są na pustkę, zgubę, zmarnienie, jeżeli nie zrozumieją, że nie ma przed nimi innej drogi, jak ta tylko: wytwarzać myśl, prawo, kulturę polskiej pracy. Nie oglądać się nigdy poza siebie. Każdy przytułek przeszłości jest więzieniem. Naszą siłą jest to, wszystko nasze jest przed nami, nic nas nie odciąga wstecz, nie budujemy nic innego prócz tego gmachu, jaki wznosi sama ludzkość pracując i myśląc. Nie przynosimy żadnych pociech ani obietnic, ale dla myśli, dla duszy dajemy życie pełne trudu i znaczenia, życie, w którym żadna godzina nie mija bez wartości. Nędzarze i bezdomni, jesteśmy jedynymi, którym życie nie odbiera nic, a wszystko daje. Naszą jest każda zdobycz nauki, naszym jest każde drgnienie duszy ludzkiej budzące w niej swobodę i siłę. Naszą jest każda zdobycz techniki i pracy. Nie mamy środków na nieśmiertelność. Życie nasze przemija, jak wszystkich innych, ale pragniemy, aby z żadnej naszej chwili nie wyrastało nic prócz tego, czym ludzkość swobodna sobą rządząca żyć będzie.

Stanisław Brzozowski


Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Społeczeństwo” nr 1 i 2, 26 października i 2 listopada 1907 r. Następnie włączono go do poszerzonej – w stosunku do wydania oryginalnego, przygotowanego przez autora – wersji zbioru „Kultura i życie”, pod redakcją Mieczysława Sroki (I tom „Dzieł” Brzozowskiego), Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1973. Przedrukowujemy go za tym ostatnim źródłem.

Przypisy:

1. Ton każdego mojego sądu ma motywy. Piszę tak, jak piszę, o dr. Garskim dlatego, że skleciwszy z cytatów tom „Systemu filozofii”, który stwierdza, że dr Garski ani cytować, ani rozumieć  nawet łatwiejszych rozpraw filozoficznych, np. Durkheima, nie jest w stanie, pozwala on sobie w sposób powyżej wzmiankowany odzywać się o Heglu, którego nie czytał, a jeżeli czytał, jest to tym gorzej dla niego, lub też nazywać „Krytykę praktycznego rozumu” – książką zdumiewająco płytką. Ani Heglowi, ani Kantowi nie szkodzi to, ale szkodzi łatwowiernym i potrzebującym gruntownych studiów filozoficznych czytelnikom polskim.

2. Istnieje u nas jakiś przesąd co do zacofania i lenistwa Włoch: otóż katalogi wydawnictw naukowych włoskich na przeciętnym Polaku muszą sprawiać wrażenie oszałamiającej, przygnębiającej wprost intensywności pracy. Czytanie pism polskich obok włoskich jest upokorzeniem. W mediolańskim „Corriere della Sera” można było czytać artykuły o położeniu w Królestwie [Polskim] o wiele głębsze niż te, jakie drukowała prasa warszawska lub galicyjska. Nie znam stosunków hiszpańskich, ale lękam się, że nawet wznowienie Lelewelowskiej paraleli doprowadziłoby nas do upokarzających wyników. Na ogół tracimy z dniem każdym zdolność brania udziału w kulturalnym życiu Europy. Nie tylko jesteśmy lekceważeni, ale staramy się na to lekceważenie zasłużyć.

 

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

 

__________________________________________________________________________________

Pomnik chłopskiego radykalizmu [1958]

Z jaką goryczą i jednocześnie z nadzieją, że coś musi się przecież zmienić, polemizuje z przeciwnikami gackiego Uniwersytetu Ludowego! Z jakim żalem mówi o zlikwidowaniu spółdzielni zdrowia w Markowej! Szczyciła się nią przecież cała chłopska Rzeszowszczyzna, nauczyciele wiejscy widzieli w niej wymowną i najserdeczniejszą odpowiedź autorowi „Przepióreczki” i „Ludzi bezdomnych”. Była nie tylko mocnym, skrupulatnie zbudowanym, gospodarsko skalkulowanym faktem – była również niezmiernie cennym, promieniującym szeroko symbolem rzetelnego, chłopskimi rękami tworzonego postępu.

 

Będzie tu mowa o książce, książce nie byle jakiej, która wchodzi na godne miejsce w szeregu politycznej pamiętnikarskiej literatury. Przedłuża ona w dzień dzisiejszy doniosły nurt piśmiennictwa zaczęty żywotami chłopskich działaczy z końca XIX wieku, znaczony w dwudziestoleciu pomnikowym zbiorem nagrodzonych przez „Wiadomości Literackie” „Pamiętników chłopów” i bogatymi autobiografiami, na których Józef Chałasiński oparł swe „Młode pokolenie [chłopów]”. W tym literackim szeregu doniosłych dokumentów kultury ludowej i narodowej w Polsce tom Jana Stryczka [1] jest zjawiskiem pierwszorzędnej wagi. Nie tylko ze względu na zasięg wspomnień i doświadczeń, literacki walor i rozległość obserwacji. Nie tylko dlatego, że tom ten sięga w teraźniejszość i przynosi świetne szkice do obrazu przemian gospodarczych, społecznych i obyczajowych we współczesnej, powojennej wsi. Jest ponadto i przede wszystkim – całą bogatą wagą swego świadectwa – poważnym dokumentem społeczno-politycznym, źródłowym przyczynkiem do historii najnowszej chłopskiego radykalizmu.

Okolica, z której pochodzi autor, długoletni działacz „Wici”, sekretarz Ludowego Stronnictwa, żołnierz i spółdzielca – to okolica przeludnionych wsi Rzeszowszczyzny, sąsiadujących dziedzicznie z folwarkami Potockich z Łańcuta. To klasyczny teren chłopskiego ruchu, chłopskiego wrzenia i chłopskiego rewolucjonizmu drugiego dziesiątka międzywojennych lat. Radykalizm klasyczny, oparty na przeciwstawieniu interesów wsi i pańskiego folwarku, wchłaniało się tu wcześnie, wraz z krajobrazem dzieciństwa: „Gdy byłem jeszcze małym »bizonem«, wracałem jednego razu samotnie z Łańcuta. Szedłem sobie i rozmyślałem patrząc z góry, z szosy, na pola folwarków: Górne, Dolne i Głuchów. Patrzyłem na nasze okolice w nizinie, przez którą płynie rzeka nasza, Wisłok, i żal mi się zrobiło moich wsi znajomych: Dębiny, rozciągniętej jak kiszka, przyciśniętej z jednej strony do białobrzeskich pastwisk, a z drugiej strony do łąk, na których pełno było smug napełnionych wodą. Żal mi było Białobrzegów, które, rozcięte do połowy korytem Wisłoka, miały pola zalewane prawie kilka razy w roku. Żal mi było i Głuchowa, który, mimo że koło niego były wspaniałe folwarczne pola, zepchnięty był na niziny i pola o wiele gorsze, i do tego zalewane przez dziką Głuchówkę. I przede wszystkim żal mi było naszego Zakrzacza. […] I zamarzyło mi się o tym, co by to zrobić, ażeby przenieść te nasze wioski z tych dolin na te górki, gdzie by woda nigdy nie wylała. I jużem sobie upatrzył, w której to okolicy umieściłbym Zakrzacze, a w której Dębinę. A nie przyszło mi na myśl, ażeby hrabiego skrzywdzić. Chciałem mu dać za to nasze pola […] zepchnięte w najgorsze miejsca, o najgorszej glebie” [2].

To był krajobraz, który wychował radykalnych wiciarzy z Woli Dalszej, rodzinnej wsi autora, Grodziska, Rakszawy, Węglisk, wiosek znanych szeroko z tego, że dużo w nich było „bojowo nastawionych i twardych ludowców i wiciarzy”. Przecież to właśnie w Grodzisku w roku 1933 odbyła się słynna „rewolucja na oślep”, bitwa chłopów z policją, zakończona pacyfikacją całej okolicy, która wysłała regularne kolumny pospolitego ruszenia na pomoc mieszkańcom Grodziska. Trudno oprzeć się chęci zaprezentowania mało znanego obrazu z międzywojennych zbiorów klasowej, chłopskiej batalistyki, godnej scen z „Ogniem i mieczem”. „Droga wypadła po większej części przez lasy, i to nocą. Nagle, z daleka, z kierunku Kosiny, doleciał nas śpiew »Gdy naród do boju«. To szła Kosina. Trzystu kosiniaków na pomoc Grodziskowi. Szli uzbrojeni, bo mieli niektórzy karabiny z oberżniętymi lufami, a kilku młodych wiciarzy, których znałem, miało pistolety i granaty nie wiadomo skąd. […] We świtaniu wyszliśmy z lasów i zobaczyliśmy Grodzisk. Nadszedł jakiś łącznik, kazał nam maszerować do wsi, bo przygotowywany jest ostatni atak, zanim policji nadciągną większe posiłki. Powiedział, gdzie są umieszczone karabiny maszynowe, by, gdy zaczną strzelać, wiedzieć, że to nasze. Były to karabiny ćwiczebne organizacji »Strzelca« z okolicznych wiosek, bo i »Strzelec«, pupilek sanacji, brał udział w rewolucji w Grodzisku. Zrzedły nam ogromnie miny […] Ale ambicja nie pozwalała nam wracać. Trzeba było zobaczyć rewolucję, więc pomaszerowaliśmy dalej. Przed nami wyłoniło się z wąwozu przecinającego naszą drogę auto pełne policji i pomknęło w kierunku posterunku. […] Dopiero po przybyciu na miejsce zobaczyliśmy, co tu było narodu i że ludzie nie przyszli, jak my, z gołymi rękami. Cała okolica posterunku była dosłownie nabita ludźmi. Uzbrojenie było rozmaite. Niektórzy mieli szable kawaleryjskie, pamiętające jeszcze pierwszą wojnę światową, pistolety różnego kalibru, karabiny długie i krótkie. Widziałem i maszynowe karabiny ręczne, ale najgroźniej chyba wyglądała typowa broń chłopska: kosa na sztorc, a jeszcze groźniej sierpy przybite gwoździem do drąga. Ta broń to chyba nie miała jeszcze zastosowania w buntach chłopskich i została po raz pierwszy zastosowana w rewolucji grodziskiej” [3].

Widać więc, że nie było żartów z tą buntarską okolicą. A zaczęło się wszystko od niepoważnej z historycznego punktu widzenia przyczyny. Komendant posterunku policji w Grodzisku zakazał strzelania z nabijanych prochem moździerzy w czasie najlegalniejszej procesji Bożego Ciała. Sam natomiast nakazał strzelać do nie chcącego się rozejść tłumu.

Trudno się było powstrzymać od ekspozycji tego obrazu, godnego poczesnego miejsca w galerii narodowego malarstwa. Ale właściwie to nie na tę stronę chłopskiego radykalizmu chcieliśmy zwrócić uwagę. Bo powiedzmy sobie, że ta strona chłopskiego rewolucjonizmu Rzeszowszczyzny została już ostatnio wyeksploatowana na wielu centralnych dożynkach, weszła w ubiegłych latach do żelaznego repertuaru państwowych akademii urządzanych z okazji Zielonego Ludowego Święta i że to jej oficjalne uznanie współistniało harmonijnie z systematycznym nieuznawaniem doniosłej historycznej i współczesnej roli i znaczenia społeczno-gospodarczych instytucji radykalnego chłopskiego ruchu. Wokół tych właśnie instytucji, tworzonych zapałem i wysiłkiem międzywojennego pokolenia, wokół Solarzowego uniwersytetu, spółdzielni zdrowia w Markowej, mleczarskich spółdzielni, Kas Stefczyka, spółek drzewnych, a nade wszystko wokół unoszącego się nad nimi archaizującego Solarzowego ducha rozgorzała po wojnie dyskusja, w której bez trudu powiedziano wiele słusznych tez na temat przeżytkowego charakteru agraryzmu, złudzeń spółdzielczej republiki, niedoceniania robotniczo-chłopskiego sojuszu, obaw przed społeczną rewolucją. Dyskusja ta byłaby o wiele płodniejsza, gdyby nie posłużyła jako forpoczta administracyjnej likwidacji bogatego dorobku Stryczków, bogatego dorobku form społecznego życia wsi. Upierano się wtedy, że wszystkie te instytucje były formami samopomocy pochodzącymi z okresu klasowego ucisku i że stają się zbędne wobec skutków wielkich rewolucyjnych przemian, które doprowadziły do tego, że samo państwo staje się z urzędu najwyższą formą ludowej samopomocy. I dlatego książka Stryczka przynosi tak bogatą listę smutnych strat. Chłop w myśl tamtych minionych koncepcji wchodzić miał w okres budowy socjalistycznego społeczeństwa bez żadnego wkładu własnych instytucji, które by warto rozwijać po zdobyciu władzy. W rewolucyjnym folklorze robotniczego ruchu widniał jako pomocny sojusznik w politycznych czy gospodarczych bataliach zasadniczej rewolucyjnej siły – dostarczał strajkującym robotnikom chleba, gnębiony był przez tę samą władzę, ten sam ustrój, tę samą policję. Ale na socjalistyczne obywatelstwo przychodził bez żadnego uznanego instytucjonalnego dorobku. Socjalistyczne instytucje otrzymać miał dopiero, z góry, za zrządzeniem ludowego państwa, wraz z obszernym ideologicznym komentarzem uzasadniającym konieczność wyzbycia się innych niż walki z sanacyjną policją tradycji.

Trudno, czytając ten bogaty tom sześćdziesięcioletniego już dziś byłego wiciarza, nie podkreślić tych właśnie spraw, gdyż Jan Stryczek należy do ludzi, którzy najlepsze lata swego życia strawili na uczestnictwie w tworzeniu i umacnianiu społecznych i kulturalnych instytucji, stanowiących dumę chłopskiej radykalnej demokracji lat trzydziestych.

Wieś dzisiejsza, którą rysuje Stryczek, jest wsią przemienioną do gruntu dwoma wielkimi dziełami powojennych rewolucyjnych przemian – reformą rolną i rozbudową przemysłu, która otworzyła okno na zarobek dla wsi Rzeszowszczyzny. Ten świetny obserwator, głęboki znawca i miłośnik wsi śledzi skutki tych fundamentalnych procesów w wielu dziedzinach życia swego rodzinnego środowiska. Doskonale zdaje sobie sprawę, w jakiej mierze te właśnie przemiany wyrównały społeczną strukturę wsi, wzmogły siłę i znaczenie pogardzanego dawniej, biedniackiego i fornalskiego Jawornika. Ale jednocześnie opisuje z głębokim żalem kolejny zanik współtworzonych przez siebie form chłopskiego życia. Z jaką goryczą i jednocześnie z nadzieją, że coś musi się przecież zmienić, polemizuje z przeciwnikami gackiego Uniwersytetu Ludowego! Z jakim żalem mówi o zlikwidowaniu spółdzielni zdrowia w Markowej! Szczyciła się nią przecież cała chłopska Rzeszowszczyzna, nauczyciele wiejscy widzieli w niej wymowną i najserdeczniejszą odpowiedź autorowi „Przepióreczki” i „Ludzi bezdomnych”. Była nie tylko mocnym, skrupulatnie zbudowanym, gospodarsko skalkulowanym faktem – była również niezmiernie cennym, promieniującym szeroko symbolem rzetelnego, chłopskimi rękami tworzonego postępu. Karty książki Stryczka są dlatego najwymowniejszym z możliwych aneksów do nowego, popaździernikowego programu rolnego. Ten program jest przecież restytucją praw i obowiązków radykalnej spółdzielczej chłopskiej demokracji, restytucją instytucji, wypracowaną przez lata trudnego, pełnego rewolucyjnych wstrząsów rozwoju podłańcuckiej wsi. Te instytucje były i są do dziś fundamentem zbiorowej chłopskiej dumy, doniosłym wkładem w postęp cywilizacyjny i kulturalny całego narodu.

Myślę, że warto to powiedzieć właśnie w dniach, w których we wsiach Rzeszowszczyzny odbywają się uroczyste obchody rocznic dawnych chłopskich bojów. Trzydziestolecie „Wici” wymaga czegoś więcej niż szeregu obchodów i okolicznościowych dekoracji za dzielną walkę z sanacyjną policją. Wymaga twórczego, tak potrzebnego dzisiejszej chwili wchłonięcia rzetelnego dorobku wypracowanych przez wiciarzy bogatych form społecznego i gospodarczego życia wsi. Za nami jest już okres swoistej wykładni haseł robotniczo-chłopskiego sojuszu, która sprawiała, że w życiu wsi powstawała społeczna próżnia. W tamtym okresie Stryczkowie stawali się zbędni. Dziś są potrzebni. Potrzebni z całym swym ogromnym doświadczeniem społecznej pracy wsi, z całym zasobem gospodarskich nawyków działaczy samorządnej chłopskiej spółdzielczości. Są dziś potrzebni z całym swym głębokim przekonaniem o rdzennym związku między rozwojem różnorodnych form chłopskiej spółdzielczości a kształtowaniem się zrębów socjalistycznego społeczeństwa. Przecież tym ludziom nie była obca nawet idea spółdzielczości produkcyjnej! Nieraz się nad nią zastanawiali, jak i nad wszystkim, co mieć mogło wpływ na podniesienie poziomu społeczno-cywilizacyjnego wsi. Doszli nawet do przekonania, że „kwestia ta byłaby możliwa, gdyby to było organizowane, zwłaszcza u nas, w małych formach, w ściśle dobranym gronie, o podobnych zapatrywaniach i jednakowej chęci do pracy”.

Jan Stryczek, odsunięty od społecznej działalności, zajmował się w niedawnych latach pleceniem koszy. Sądzę mimo to, że swoim życiem i swoją książką zbliża się do wysokiej rangi nieoficjalnych budowniczych Polski Ludowej, przetwarzającej w nowy kształt najlepsze tradycje radykalnej chłopskiej demokracji.

Jan Strzelecki
Powyższy tekst pierwotnie opublikowano w roku 1958, następnie zamieszczono go w dwóch różniących się nieco wydaniach zbioru tekstów autora pt. „Kontynuacje” (pierwsza wersja – dwa wydania z lat 1967 i 1974; druga – 1990). Przedrukowujemy go za „Kontynuacje (2)”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1990.
Warto przeczytać teksty o inicjatywach wspomnianych w powyższych rozważaniach:

Zasady ideowe „Wici”, czyli Związku Młodzieży Wiejskiej

Dwa teksty o uniwersytecie ludowym Solarzów: autorstwa Zofii Solarzowej oraz Ignacego Solarza.

Reportaż o chłopskiej spółdzielni zdrowia w Markowej oraz tekst o spółdzielni drzewnej z Żołyni.

Obszerny tekst redaktora Lewicowo.pl o ideologii i inicjatywach „Wiciarzy” (ZMW RP).

 

Przypisy:

1. Jan Stryczek, Chłopskim piórem, Warszawa 1957.

2. Tamże, ss. 56-57.

3. Tamże, s. 313-314.

 

Jan Strzelecki (1919-1988) – socjolog, działacz społeczny i polityczny. W latach 1937-39 pracownik i członek redakcji lewicującego pisma „Orka na Ugorze”. W czasie okupacji związany najpierw z Polską Ludową Akcją Niepodległościową, rozbitą przez Gestapo, a następnie z młodzieżowym środowiskiem skupionym wokół podziemnego socjalistycznego pisma „Płomienie”, którego był redaktorem (współredagował również miesięcznik „Młodzież Socjalistyczna”), z ugrupowaniem Polscy Socjaliści, później z PPS-WRN. Aresztowany przez Gestapo, lecz wykupiony z niewoli. Zaangażowany w pomoc Żydom. Żołnierz podziemnych sił zbrojnych, uczestnik powstania warszawskiego, dwukrotnie ranny. Po wojnie pracownik naukowy uniwersytetów w Łodzi i Warszawie, w 1946 r. aresztowany na kilka tygodni przez UB pod zarzutem działalności w Zrzeszeniu WiN. Od roku 1946 członek Rady Naczelnej PPS oraz przewodniczący Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej i redaktor jej organu – pisma „Płomienie”. W roku 1946 opublikował manifest „O socjalistycznym humanizmie”, będący m.in. polemiką z sowiecko-PPR-owską wizją socjalizmu. Tekst ów, opublikowany w wyżej wzmiankowanej broszurze, a w okrojonej wersji w piśmie „Wiedza i Życie” (po latach został wznowiony w jeszcze innej wersji w książce Strzeleckiego pt. „Kontynuacje (2)”, Warszawa 1990) , wywołał ożywioną dyskusję oraz przyniósł gwałtowne ataki na osobę autora (prym w nich wiódł Adam Schaff, a W. Gomułka określił tę ideę jako „wyciągnięcie ręki do zgody z reakcją”), w efekcie których stracił funkcję przewodniczącego ZNMS i usunięto go z PPS, a całą koncepcję określano po roku 1948, w okresie stalinizmu, jako reakcyjną i burżuazyjną. Po utworzeniu PZPR był jej szeregowym członkiem, angażował się jednak w rozmaite inicjatywy krytyczne wobec polityki władz, m.in. Klub Krzywego Koła (okresowo jego prezes). Uczestnik protestów w marcu ’68, od początku lat 70. związany z zalążkami opozycji demokratycznej, usunięty za to z PZPR w roku 1979. Wybitny socjolog – bliski współpracownik prof. Stanisława Ossowskiego, za poglądy politycznego usunięty w 1952 r. z Uniwersytetu Warszawskiego, następnie zatrudniony w IFiS PAN, doktoryzował się w 1964 r., habilitował w 1984. Autor licznych esejów, książek i rozpraw naukowych. Działacz „Solidarności” i doradca jej władz, współpracownik francuskiego zespołu naukowego pod kierownictwem Alaina Touraine’a, badającego fenomen ruchu społecznego „Solidarność”. Po wprowadzeniu stanu wojennego internowany, zwolniony ze względów zdrowotnych. W latach 80. zaangażowany w liczne inicjatywy solidarnościowego podziemia. W nocy z 29 na 30 czerwca 1988 r. został brutalnie pobity, w efekcie czego wkrótce zmarł. Odznaczony Krzyżem Walecznych (1944), a pośmiertnie Prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył go Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski (2006).

 

 

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

 

__________________________________________________________________________________

Rząd ludowy w Lublinie – jak powstał i czym był [1928]

Ale Manifest mówił nie tylko o wolności; mówił także, od pierwszych zaraz słów, o sprawiedliwości społecznej. Wprawdzie nie on pierwszy mówił o tym w Polsce. Za najgorszych, za najciemniejszych czasów niewoli wielcy poeci, politycy o szerszym poglądzie, członkowie demokracji polskiej stwierdzali niejednokrotnie, iż jeśli się chce Polskę na nowo i na trwałe budować, trzeba to uczynić na zdrowych fundamentach, z uwzględnieniem wielkich ideałów nowoczesnych, które usunąć chcą krzywdę społeczną i okiełznać wyzysk, Ale to były tylko marzenia i – powiedzmy to od razu i szczerze – ci ludzie to była tylko mniejszość bezsilna. Dziś po raz pierwszy tak mówił Rząd.

 

Rankiem dnia 7 listopada roku 1918 mieszkańcy Lublina dowiedzieli się z odezw, rozklejanych na murach domów, że Polska ma nareszcie swój Rząd. Rząd niezależny od nikogo; Rząd niemianowany przez obcych. Jeszcze kilka dni temu włóczyły się po mieście zbrojne oddziały najeźdźców. Dziś po raz pierwszy od stu kilkudziesięciu lat obywatel polski, czytając te wielkie arkusze z niewiarogodnym tak niedawno jeszcze podpisem – Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej – mógł swobodnie, pełną piersią odetchnąć wolnym powietrzem.

O tej wolności mówiły mu przede wszystkim odezwy, ów pierwszy Manifest Rządu Ludowego. O wolności, o którą przez szereg pokoleń walczyło to wszystko, co było w Polsce najlepsze, najbardziej ofiarne, za którą wybrani synowie Ojczyzny umierali zaszczytną śmiercią bohaterów na słupach szubienic, gnili w lochach więziennych, więdli jak zerwany kwiat na dalekiej obczyźnie. Dziś ta Ojczyzna stawała się żywym ciałem. Można było ją kochać nie obawiając się kary. Słońce, które nad nią wschodziło, oświecało zarówno tych, którzy o Polskę walczyli, jak i tych, którzy wszelką myśl o walce odpychali ze zgrozą od siebie. Należało być jej wiernym, bo kiedy wczoraj miłowanie Polski było przywilejem tylko najlepszych, dziś stawało się obowiązkiem powszechnym.

A ze słów, które się czytało w Manifeście, biła mocna wiara, że to słońce wolności niebawem wszystkich uleczy, podniesie i uszlachetni.

Ale Manifest mówił nie tylko o wolności; mówił także, od pierwszych zaraz słów, o sprawiedliwości społecznej. Wprawdzie nie on pierwszy mówił o tym w Polsce. Za najgorszych, za najciemniejszych czasów niewoli wielcy poeci, politycy o szerszym poglądzie, członkowie demokracji polskiej stwierdzali niejednokrotnie, iż jeśli się chce Polskę na nowo i na trwałe budować, trzeba to uczynić na zdrowych fundamentach, z uwzględnieniem wielkich ideałów nowoczesnych, które usunąć chcą krzywdę społeczną i okiełznać wyzysk, Ale to były tylko marzenia i – powiedzmy to od razu i szczerze – ci ludzie to była tylko mniejszość bezsilna. Dziś po raz pierwszy tak mówił Rząd.

Bez przesady, bez demagogii, ważąc każde słowo i rachując swe siły, ludzie, którzy podpisali ten pierwszy w Polsce program rządowy, zapowiedzieli w nim cały szereg reform, których chcą dokonać na wstępie. I nawet najbardziej nieprzejednany przeciwnik demokracji, czytając te proste i mocne słowa, musiał przyznać, że nie jest to piasek, ciskany tłumom w oczy dla oślepienia ich, nie są to bańki mydlane, puszczane dla czczej i pustej zabawy, ale są to głębokie przekonania ludzi, którzy umieli o nie walczyć i potrafili za nie cierpieć. Nie było chyba człowieka, któryby wyobraził sobie, że ci długoletni bojownicy o wolność i sprawiedliwość mogliby dziś mówić inaczej, jeśli się nie chcieli zaprzeć swego sumienia. Nie wątpił też chyba nikt, że za tymi słowami pójdą twarde i mocne czyny, że ci ludzie nowego Rządu, którzy całe życie walczyli z przemocą i okrucieństwem najeźdźców, nie zawahają się, jeśli zajdzie tego potrzeba, stoczyć ostrej walki z polskim ospalstwem i sobkostwem polskich klas posiadających.

Manifest nie żądał zbyt wiele. Kiedy dziś po dziesięciu latach czytamy go spokojnie, ogarnia nas zdumienie, jak można się było oburzać na rzeczy tak proste, na przyznanie ludziom pracy tych najbardziej zasadniczych praw, bez których mogliby wprawdzie pracować, ale na pewno nie byli ludźmi o pełnym prawie do życia. Wiele z tych reform zostało już dokonanych i pogodzili się z nimi najbardziej zacofani wstecznicy. O inne toczy się jeszcze u nas ku szkodzie ludu i ku szkodzie Polski zacięta walka, ale w innych krajach zapomniano już od dawna spierać się o nie i walczyć.

A jednak się oburzano. Wolność strajku i ośmiogodzinny dzień pracy dla robotnika, możność posiadania swojego kawałka ziemi dla drobnego rolnika, wolność stowarzyszania się albo wolność pochodów dla wszystkich, były to sprawy, za samo wspomnienie o których rząd carski karał długimi latami katorgi. Te zwierzęce w swym okrucieństwie kary nie odstraszały działaczy ludowych i robotniczych, ale ci wszyscy, którym te carskie nakazy dopomagały bogacić się z krzywdą ludu pracującego, nie mogli i nie chcieli zrozumieć, że Polska już wyszła z więzienia i że w siedmiomilowych butach musi zacząć doganiać inne szczęśliwsze, od dawna wolne ludy świata.

Toteż, kiedy z jednej strony po zapadłych chałupach wiejskich, po izdebkach robotniczych czytano Manifest Rządu Ludowego z zapartym tchem, ze łzami, które płynęły po zbladłych ze wzruszenia twarzach, kiedy przyjmowano go jak dobrą nowinę, na którą tyle pokoleń w męce czekało, z drugiej strony w Polsce sytej, w Polsce szlacheckiej, bankierskiej i obszarniczej rozległ się od pierwszego dnia syk nienawiści, zorganizował się przeciwko rządom ludowym opór, rozpętała się walka nie gardząca niczym, nie brzydząca się oszczerstwem, przekupstwem i gwałtem. Do dziś dnia nietrudno spotkać panów, którzy umieją o wszystkim mówić uczenie, cicho i słodko, ale którzy na wspomnienie „haniebnego” według nich Rządu Ludowego wstrząsają się, jak gdyby do oczu skoczył im gad.

Nie wiem, czy ta wściekłość, ten wstręt płyną z nadmiernego umiłowania swoich majątków, czy z bladego strachu, jaki ich posiadaczy obleciał w chwili utworzenia się Rządu Ludowego w Lublinie. Próżnym byłoby tracić czas na te jałowe badania, Pożyteczniejszym będzie w dziesiątą rocznicę wielkiego czynu ludowego przypomnieć sobie, w jakich okolicznościach Rząd Ludowy powstał, co on dał Polsce i przed czym ją uratował. To będzie nasz rachunek sumienia i to będzie nasza odpowiedź oszczercom.

***

W chwili wybuchu wojny piękne i rozległe ziemie polskie były po prostu jednym olbrzymim więzieniem.

W największym z zaborów, w zaborze rosyjskim, po zduszeniu szczątków oporu ludzie żyli w ciągłej obawie przed samowolą dzikiego najeźdźcy, zamykali się w sobie, zadawalali się nędznym ochłapem dobrobytu. W zaborze austriackim przy złudnych pozorach jakiej takiej wolności setki tysięcy nędzarzy musiało rokrocznie iść żebrać chleb u obcych. W zaborze pruskim tępiono polskość, jak się tnie i karczuje las. Kiedy na oszalałą ludzkość zwaliła się wojna, niezliczone mnóstwo niewolników polskich zaczęło się wyrzynać wzajemnie, ścieląc się na polach bitew jak pokosy, cięte straszliwą kosą śmierci. Miliony spokojnych pracowników gnano w głąb Rosji jak bydło; ci, co pozostali, marli cichą głodową śmiercią. Krew polska płynęła rzeką, ale imienia Polski nie wolno było nawet w godzinie śmierci wyszeptać.

Tylko garstka legionistów szła z wysoko wzniesionym sztandarem w bój o swoją Ojczyznę. Ale tę garstkę traktowano w najlepszym razie jak szaleńców, niekiedy obrzucano obelgami jak zbrodniarzy; kiedy indziej odpychano po prostu od drzwi, od polskich drzwi. Ci, którzy mieli myśleć i czuwać za kraj, ci u góry, postanowili nie wtrącać się do wojny, niczego nie chcieć, niczego nie żądać.

I wszystko jedno, czy był to szał strachu, czy grzech nierozumu – Polska milczała. W dzień wzięcia Warszawy przez Niemców jeden z hrabiów polskich na zebraniu działaczy politycznych protestował ze szczerym wzburzeniem przeciwko mówieniu o niepodległości Polski, uważał to bowiem za prowokację. W kilka dni potem dwóch późniejszych ministrów Rzeczypospolitej przy układaniu odezwy Komitetu Niepodległościowego nie chciało się zgodzić na wspomnienie o „Szabli Kościuszki”, bo to im brzmiało zbyt ostro, zbyt wojowniczo – i ostatecznie opuścili zebranie. Ludzie o twardych, spracowanych dłoniach, którzy się nie bali ostrych słów, pozbawieni byli wszelkiej niemal organizacji, wyrwanej jak chwast z korzeniem przez wroga. Do serc wielu z nich zresztą przy podtrzymywanej przez najeźdźców ciemnocie Polska jeszcze nie doszła.

Z trudem i powoli zmieniał się ten stan rzeczy na lepsze. Zmęczone straszliwą walką mocarstwa szukające rekruta, szukając chleba dla swoich głodnych obywateli, znalazły nareszcie Polskę. W trzecim roku wojny Niemcy i Austria oświadczyły, iż są gotowe odbudować państwo polskie, nic zresztą nie mówiąc o jego granicach ani o jego stopniu zależności od siebie. We Francji zaczęto pozwalać mówić o Polsce, o jakiejś zresztą całkiem nieokreślonej Polsce. Wszystko to było szyte białymi nićmi; co gorsza nici te rwały się jak pajęczyna.

W kraju nie budowało się żadnej siły, żadnych zaczątków nawet organizacji państwowej, po pierwsze dlatego, że istotnie trudno je było budować wobec oporu okupantów, a po wtóre i co ważniejsze dlatego, że wszystko, co było w Polsce bardziej oświeconego, zamożnego, rwącego się do przodowania, nie chciało o tym słuchać, nie chciało żadnej walki ani żadnego ryzyka.

Ludzie, którzy Polskę brali na serio, którzy nie zadawalali się czytaniem o niej w odezwach, ale chcieliby mieć ją żywą i dotykalną, mieli do wyboru dwie drogi. Albo wziąć broń, którą Niemcy dawali, i zacząć stwarzać początki wojska polskiego, z którym można by w pewnej chwili bronić się od krzywdy, albo zerwać z nimi ostatecznie i stawiać im opór. Oczywiście, nie mogło być na razie mowy o oporze zbrojnym, skoro się żadnej siły nie miało, ale można było bodajby głośno i mocno stwierdzać, że się chce być wolnym, że się nie chce być ofiarą ani gwałtu, ani oszustwa.

Tą drogą poszły Legiony. Nie mogąc otrzymać zapewnienia, że walczą bezpośrednio o swoją Ojczyznę, zeszły z pola, odmówiły złożenia przysięgi mianowanej przez Niemców na żart czy na urągowisko Radzie Regencyjnej, zapełniły wreszcie wraz ze swoim Komendantem Piłsudskim więzienia. Po ich rozproszeniu, po uwięzieniu wielu wybitniejszych działaczy ludowych i robotniczych, w kraju zapanowała cisza cmentarna,

***

Ostatnią próbą demokracji polskiej stworzenia nowego życia czy bodajby ratowania godności były usiłowania namówienia prawicy do obwołania 3 maja r. 1917 Rządu Narodowego. Niczego się nie zapierając z przeszłości, niczego się nie zrzekając na przyszłość, chciała lewica w tym jednym jedynym wypadku naglącej potrzeby stwierdzenia woli narodu polskiego połączyć się ze swoimi przeciwnikami. Być może, iż temu rządowi odjętą byłaby wszelka możność działania; prawdopodobnie zresztą byłby wkrótce aresztowany. Tym niemniej mógłby i powinien był stwierdzić, czego Polska chce, zaznaczyć jej istnienie samem swoim powstaniem. Z fałszywych rachub czy ze strachu prawica odmówiła. Po prostu zresztą była prawdopodobnie zdumiona przede wszystkim, że ludzie z nizin, ludzie z tłumu śmieją sięgać po zaszczyt budowania Polski nie z nakazu, nie za łaskawą namową, ale z własnej mocnej i szczerej decyzji.

Gdzieś na dalekim zachodzie patrzono już na te sprawy inaczej i mądrzej. Ci, którzy kierowali dotychczas państwami, którzy rozpętali wściekłego upiora wojny, przerażeni swoim dziełem i jego następstwami starali się przyciągnąć do życia publicznego jak najszersze warstwy, podzielić się z nimi odpowiedzialnością, zabezpieczyć się w ten sposób od groźnego wybuchu gniewu udręczonego ponad wszelką miarę ludu.

U nas w dalszym ciągu chłopa czy robotnika uważało się co najwyżej za dość śmieszny parawan, za którym ukrywało się swoje sobkostwo. Zdarzało się, niezbyt zresztą często, że w jakiejś instytucji społecznej wciągało się kogoś „z dołu” do Rady czy do Zarządu, ale zwykle traktowano ich tam tak, jak się traktuje niedorostków, którym co najwyżej wolno się przysłuchiwać rozmowie starszych ludzi.

W każdym razie ta nieudana próba była już ostatnią kroplą, która przepełniła miarę. Stało się oczywistym, że nie może być mowy o politycznej współpracy tych, którzy tylko chcą rządzić, z tymi, którzy przede wszystkim chcą walczyć. Czasy się zresztą zmieniały; ziemia pod nogami stawała się coraz bardziej gorąca. Zagadnienia krzywdy społecznej, sprawa nędzy i głodu, zepchnięte w początkach wojny gdzieś w ciemny, daleki kąt, wracały dziś z nieubłaganą siłą z powrotem. Nawet w twardo dawniej rządzonych Niemczech wybuchały zamieszki głodowe, które rząd odpierał coraz bardziej słabnącą ręką, Na wschodzie, w Rosji runął ze złowrogim trzaskiem, z piętnem zasłużonej hańby najsilniejszy tron świata, podpora wszelkiej reakcji – tron carów moskiewskich. Po krótkich miesiącach złudzeń przyszedł tam drugi wybuch – rewolucja bolszewicka, w której zginęła nie tylko bardzo znaczna część dorobku narodu rosyjskiego, ale i wolność, którą dopiero uzyskał. Fale ślepej nienawiści, rozszalałego, wszystko niszczącego gniewu szły z Rosji na cały świat, szły przede wszystkim na Polskę.

Na pozór nic się u nas nie zmieniło. Kraj zniszczony do cna przewalającą się po nim wojną, wzięty w straszliwe kleszcze ucisku rządów wojskowych, wyglądał jak ziemia twardo ubita żołdackimi butami, ziemia, na której nic już nie rośnie. W rzeczywistości, z głębokiego podziemia dochodził coraz wyraźniej głuchy i groźny pomruk rosnącego jak zatamowana woda wzburzenia. Z salonów i z gabinetów nie było go słychać zapewne, ale kto chodził po kraju, kto stykał się z nieszczęsną, nadużytą, zgłodniałą masą, komu szeptano tam nieraz na ucho straszliwe zwierzenia, ten widział, że idzie burza. Było zaś niemal pewne, że przeciwstawić się tej burzy nie potrafiłby nikt z tych, którzy u góry sięgali po władzę nad Polską, którzy potrafili tylko majaczyć o porządku utrzymywanym przez policję i myśleli z pewną trwogą o chwili, kiedy po odejściu najeźdźców zostaną sam na sam z masą.

Nigdy to nadmierne zaufanie do siebie, przy równoczesnym braku wszelkiej siły wewnętrznej, wszelkiej odwagi i wszelkiej zdolności do czynu nie ujawniło się tak jaskrawo, jak w ostatnich miesiącach wojny.

Było już dla wszystkich widoczne, że rzeź świata zbliża się ku końcowi. Państwa pomagające Niemcom waliły się jedne po drugim w proch, nie tylko bez sił do walki, ale bez siły do życia. Same Niemcy po czterech latach nadludzkiego wysiłku chwiały się już na nogach.

Tę właśnie osobliwą chwilę wybrała przodująca prawicy Narodowa Demokracja do rozpoczęcia czynnego w kraju działania.

Po uporczywym paroletnim wzdraganiu się przed każdym czynem, przed każdym wyraźniejszym nawet stanowiskiem przyjęła z rąk okupantów władzę, tworząc Rząd Świerzyńskiego. Wznawiane parokrotnie próby przyciągnięcia do tego rządu lewicy spełzły na niczym, prowadzono je bowiem nieszczerze, poza tym całą istotną władzę prawica chciała zatrzymać dla siebie. Jak zawsze dotychczas lewica miała być tylko parawanem. I to działo się wówczas, kiedy wszystko z dotychczasowego porządku pękało i rozłaziło się, kiedy po miastach tworzyły się rady robotnicze, kiedy komuniści – wtedy nazywający się jeszcze esdekami – występowali coraz śmielej na zewnątrz.

***

Aż nareszcie przyszedł dzień uwolnienia, który był zarazem dniem próby. Złamane doszczętnie Niemcy prosiły o pokój. Zawarto zawieszenie broni na twardych i hańbiących dla nich warunkach. W kraju urzędy okupacyjne zaczęły nareszcie mówić o wyniesieniu się z Polski, o przekazaniu władzy Polakom. Co prawda na razie kończyło się na mówieniu.

Ze strony polskiej prowadzono te rozmowy z okupantami tak, jak gdyby chciano się doczekać, kiedy nareszcie znudzi im się rządzić nami jak stadem baranów i wywozić z kraju wszystko, co tylko dało się wywieźć. W końcu nie było nawet komu tych rozmów prowadzić. Rząd Świerzyńskiego, który nagle zawstydził się, iż przyjął władzę od mianowanej przez Niemców Rady Regencyjnej, wypowiedział jej posłuszeństwo i został nawzajem przez nią przepędzony. Mianowany na jego miejsce rząd urzędników nie miał żadnej powagi i starał się jedynie o to, by go nikt nie widział i nie słyszał. W stolicy nie było władzy, ale po powiatowych miasteczkach zaczęły się tworzyć samodzielne republiki. W miastach i po wsiach organizowały się uzbrojone Straże Obywatelskie, ale w bardziej ciemnych okolicach ludność szła po prostu rąbać las. Od północy jak groźna chmura waliła na Polskę nawała bolszewicka. We Lwowie Ukraińcy siłą zawładnęli miastem.

W tych przerażających warunkach nie wiadomo było, czy Polska na drugi dzień po powstaniu nie rozsypie się w gruzy, nie spłynie krwią w bratobójczej walce, nie okaże się niezdolną do życia.

***

Oto dlaczego stronnictwa ludowe i robotnicze zmuszone były wziąć na siebie wielką odpowiedzialność za stworzenie Pierwszego Rządu Ludowego, Utworzyły go same, bo wielokrotne doświadczenie nauczyło je, że żadne porozumienia i żadna szczera współpraca z prawicą nie są możliwe. Rozmowy, w które by się lewica uwikłała, trwałyby na pewno nieskończenie długo i dałyby niesłychanie mało wyniku. Późniejsze doświadczenia z rządem koalicyjnym w roku 1920 potwierdziły to, dając rząd ciężki, nie mogący dojść z samym sobą do porozumienia, obawiający się każdego kroku śmielszego. Ale jeżeli w r. 1920 trzeba było przede wszystkim stwierdzić, że w stosunku do wroga najeżdżającego nasz kraj Polska jest jedną, w roku 1918 potrzebny był rząd, któryby nie tylko Polskę reprezentował, ale któryby ku niej pociągał jak największą ilość obywateli i – któryby działał. Pociągnąć zaś wielkie masy można było tylko wówczas, kiedy się w nie wpoiło przekonanie, że Polska nie tylko jest wolną, ale od dziś dnia ma być lepiej urządzoną, ma być sprawiedliwszą i bardziej dbałą o potrzeby tych małych ludzi, których się dotychczas uważało bez mała za bydło robocze.

Gdyby Rząd Ludowy nie był powstał w Lublinie, zjawiłby się oczywiście jakiś inny rząd, któryby się podjął zbudowania Polski. Być może byłby to rząd urzędniczy, któryby przystąpił do rzeczy z wielką znajomością przepisów prawnych i z zamkniętymi szczelnie na wszystko oczami. Może też byłby to nowy rząd zawsze pełnej zaufania do siebie prawicy, któryby niebawem doprowadził do tego, że istniałyby dwie Polski wzajemnie sobie nie ufające i wzajemnie się zwalczające.

Prawda, że i Rząd Ludowy Lubelski zarówno, jak i urodzony z niego Rząd Ludowy Warszawski, rozpętały przeciwko sobie burzę nienawiści, zamachów i sabotażu państwa. Ale to było tylko dowodem, że klasy posiadające chciały Polski dla siebie, albo nie chciały jej wcale. Reformy, które zapowiedział Rząd Ludowy w swoim Manifeście, były bardzo umiarkowane. Postępowanie z przeciwnikami było niesłychanie łagodne, być może nazbyt łagodne. Co najważniejsze, Rząd Ludowy zapowiedział w pierwszej zaraz chwili swego powstania, że o losach Polski rozstrzygać będzie Sejm, który będzie niebawem zwołany i na którym Rząd złoży swą władzę. Wszystko to nie tylko nie uspokoiło rozwydrzonych warchołów, ale ich jeszcze bardziej rozzuchwaliło.

Byłoby zapewne lepiej, gdyby Rząd Ludowy, zarówno pierwszy, jak zwłaszcza drugi, przygięły te harde karki trochę mocniej do ziemi. Jeżeli tak się nie stało, były po temu różne powody i przeszkody, o których dziś nie czas jeszcze mówić. W każdym razie dziś już stwierdzić należy, że biorąc władzę, wziął zarazem Rząd Ludowy niesłychanie ciężkie brzemię na siebie.

Gdyby chodziło o interes, daleko zyskowniejszym interesem partyjnym było puścić wówczas do władzy prawicę i obciążać ją odpowiedzialnością za każdy brakujący funt chleba, za nieuniknione na razie bezrobocie, za anarchię i niezadowolenie mas, które by się wzmagały z dnia na dzień.

Ale ten dobry interes partyjny mógł się okazać bardzo złym interesem Polski i dlatego stronnictwa, które chciały od razu budować państwo nowoczesne, państwo oparte nie tylko na sile, ale i na sprawiedliwości, podjęły się same tej pracy, wiedząc, jak ciężką będzie to dla nich ofiarą. Do tworzenia Rządu szło się jak do bitwy, której zwycięstwo było bardzo niepewne.

Otóż jeśli nawet Rząd Lubelski ani podobny do niego Rząd Warszawski nie odniosły całkowitego zwycięstwa, nakreśliły one drogi, którymi demokracja polska iść musi przez długie lata. Gdybyśmy dziś mieli zaczynać na nowo, nie moglibyśmy iść na pewno innymi drogami. Zwłaszcza, że dziś po dziesięciu latach ostrych walk i ciężkiego mozołu położenie ludu pracującego nie zmieniło się w Polsce dużo na lepsze.

Jak dawniej zaprzecza mu się prawa do władzy do istotnej wolności i prawa jedzenia do syta. Rozmaite upiory, które same o sobie mówią, że niedawno były „żywymi trupami”, nie tylko wypełzają dziś na światło dzienne, ale majaczą o powrocie do dawnych, carskich sposobów rządzenia. Co gorsza, w szeregach demokracji powstają coraz częściej wyrwy. Ludzie, którzy posiwieli w walce o wolność, tracą wiarę w siły ludu, odchodzą do jego przeciwników, wypierają się swojej przeszłości.

Czeka nas jeszcze, długa, ciężka walka. Sztandarem w niej, dokoła którego musimy się skupić, muszą być nakazy rzucone Polsce w chwili jej odrodzenia przez Pierwszy Rząd Ludowy.

Stanisław Thugutt
Powyższy tekst to cała broszura, opublikowana przez Komitet Organizacyjny Obchodu 10-lecia Tymczasowego Rządu Ludowego, Warszawa 1928, od tamtej pory nie wznawiana, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł.
Publikowaliśmy już Manifest Tymczasowego Rządu Republiki Polskiej, a także dwa teksty poświęcone temu rządowi: Lidii Ciołkoszowej – Rewolucyjny charakter rządu ludowego oraz Adama Próchnika – Legenda rządu ludowego.
Publikowaliśmy także inne teksty Stanisława Thugutta: Dwie zasady oraz W sprawie komunizmu, a także  prezentację działalności i poglądów Thugutta.

 

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

 

__________________________________________________________________________________

Dobrowolne i przymusowe ubezpieczenia społeczne [1923]

 

Są poziomy i warunki społeczne, na których, jeżeli zepchniemy na nie człowieka, nie jest on w stanie już nic widzieć oprócz kajdan dnia dzisiejszego, nie jest w stanie obejmować szerszych horyzontów, a więc i tworzyć, zdolny jest jeno burzyć. Pozostawiać go samemu sobie, liczyć tylko na jego siły i samopomoc, zakrawa na ironię, nie godzi się, nie można i jest niebezpiecznie. Trzeba mu pomóc, trzeba brzemię jego odciążyć nieco. Nie można też czekać. I dlatego konieczny jest przymus ubezpieczeniowy. I dlatego ten przymus w stosunku do poprzedniego okresu ubezpieczeń dobrowolnych, fakultatywnych jest krokiem naprzód, jest postępem.

 

Najlepszą i najskuteczniejszą pomocą społeczną zarówno na teraźniejszość, jak i przyszłość, jest świadoma swych zadań i celów wzajemna pomoc społeczna. Tylko ludzie, którzy zrzeszają się dobrowolnie w imię celów, które są dla nich zrozumiałe i bliskie, mogą działać skutecznie i pożytecznie. Jest to prawda, która płynie z doświadczenia dziejowego ludzkości. Niestety, to samo doświadczenie dziejowe mówi nam, że człowiek-jednostka w ciągu długich wieków postawiony był w warunki, w których ani stawiać sobie celów społecznych, ani tym bardziej zrzeszać się w imię tych celów nie mógł. Formy patriarchalne bytu, rozrastające się na coraz szersze dziedziny, były tak ścisłe i tłoczące, że tylko bardziej silnym i zaradnym jednostkom i grupom udawało się stopniowo i w pewnych warunkach wywalczać sobie z trudem większą samodzielność. Najbardziej potrzebowały zawsze i potrzebują pomocy wzajemnej i organizacji te warstwy, które najbardziej odczuwają ucisk form tłoczących życia. Lecz właśnie te formy nie tylko wprost fizycznie nie pozwalały na żadną inicjatywę społeczną, lecz przez utrzymywanie ciemnoty i niezaradności w masach nie dopuszczały do przebudzenia się myśli twórczej. Szerokie masy wrastały w jarzmo, niewolę, niezaradność, a więc nie mogły, nie śmiały i nie umiały myśleć nie tylko o przyszłości, lecz i o teraźniejszości. Horyzont ich życia ograniczał się do kieratu najbliższych potrzeb chwili, a jedynym promieniem, rozjaśniającym i poszerzającym ten horyzont, były fatamorgana pośmiertnej przyszłości.

Ubezpieczenie, wszelkie ubezpieczenie, ma na widoku, na celu nie dzień dzisiejszy, lecz jutrzejszy. Może nas spotkać nieszczęście pożaru, kradzieży, choroby, nieszczęśliwego wypadku, niezdolności do pracy, bezrobocia. Czeka nas prędzej lub później niedołężna starość. Starość przyjdzie niezawodnie, lecz o niej, jak i o śmierci myślimy niechętnie, a inne wypadki mogą przyjść, lecz mogą i nie przyjść. Tymczasem co dzień trzeba zjeść, na co dzień trzeba się ubrać, trzeba gdzieś mieszkać i zaspokajać szereg innych potrzeb naglących. Myśleć o dniu jutrzejszym jest w stanie człowiek, który w ogóle umie myśleć i ma czas myśleć, którego potrzeby dnia dzisiejszego nie chwytają za gardło. Myśleć o dniu jutrzejszym może człowiek, który zaspokaja potrzeby dnia dzisiejszego z pewną resztą i który pragnie, aby to jutro nie było gorsze od dnia dzisiejszego, jednym słowem, człowiek zadowolony względnie z życia i pragnący sobie to zadowolenie zachować, zatrzymać na przyszłość. Myśl o jutrze wymaga pewnej przezorności życiowej, a ta przezorność powstaje dopiero na gruncie pewnego doświadczenia życiowego, uświadomionego w postaci wiedzy i względnego dobrobytu.

Pod tym względem ubezpieczenie, będąc w założeniu formą spółdzielczości, różni się od innych form spółdzielczości. Spółdzielczość, jakkolwiek ideowo wymierzona w przyszłość, zaspokaja potrzeby dnia dzisiejszego. Te potrzeby są bardziej proste, jasne, bezpośrednie. Te potrzeby nie wymagają specjalnego przygotowania społecznego. Korzyści, jakie płyną z należenia do spółdzielni, nie są obliczone na przyszłość, ani na wypadek. Każdy członek spółdzielni korzysta, a przynajmniej może i powinien korzystać, z dóbr udzielanych i rozdzielanych przez spółdzielnie.

Sama też istota ubezpieczenia uwarunkowała, że mogło ono powstać i rozwijać się tam, gdzie zaradność, dobrobyt i inicjatywa szerokich mas społecznych ugruntowały się najwcześniej, oparte na wzorach i doświadczeniach ubiegłych pokoleń.

Anglia i Francja – ojczyzny wszelkich komórek demokratycznych bytu – to zarazem ojczyzny ubezpieczeń społecznych. Różne bractwa i gildie, które dawniej dostarczały pomocy swym członkom w razie wypadków i nieszczęść, przeobraziły się z czasem w towarzystwa wzajemnej pomocy we Francji, a w towarzystwa przyjaciół w Anglii i pokryły gęstą siecią oba kraje.

Liczba jednych tylko dobrowolnych kas chorych we Francji w roku 1914 wynosiła 21079 z 3,5 milionami członków, ilość zaś ubezpieczonych w r. 1913 w angielskich towarzystwach przyjaciół wynosiła aż 13 690 000 osób, a więc dorównywała niemal ilości ubezpieczonych w kasach chorych Niemiec.

Robotnicy przecież do towarzystw tych przeważnie nie należeli, a ubezpieczali się we Francji w syndykatach zawodowych, w Anglii zaś – w trade-unionach.

Towarzystwa wzajemnej pomocy, jako instytucje, oparte całkowicie na inicjatywie prywatnej danej grupy jednostek, mają na celu jej interesy i pozbawione są charakteru obywatelsko-społecznego. Jest to zrozumiałe. Towarzystwa te skupiają niewielkie stosunkowo grupy ludzi określonego zawodu, przy czym większość ubezpieczonych stanowią urzędnicy prywatni, sklepikarze, włościanie, drobni mieszczanie. Są to przeważnie ludzie, wychowani w zasadach i wyznający zasady liberalizmu społecznego. Nie harmonia interesów pomiędzy jednostką a społeczeństwem jest ich zasadą życiową, lecz interes własny, egoistyczny.

Ludzie młodzi, którzy są względnie zdrowi, starają się łączyć oddzielnie, aby ryzyko ubezpieczeniowe było możliwie najmniejsze, a składki członkowskie najniższe. Towarzystwa takie prosperują zwykle bardzo dobrze do czasu, lecz z latami położenie się pogarsza, bo młodzież zamienia się w starców, składki muszą rosnąć lub nie są w stanie wystarczyć na potrzeby niezbędne. Ponieważ młodzież organizuje towarzystwa odrębne, więc ludzie starsi zmuszeni są też organizować się oddzielnie, przy czym zrzeszenia ich pędzą żywot nędzny. Wskutek tego, że towarzystwa wzajemnej pomocy Anglii i Francji jednoczyły przeważnie ludzi jednego zawodu, rozwój ich był wysoce nierównomierny. Jedne zawody są zdrowsze, praca w nich spędzana jest na otwartym powietrzu lub w lokalach jasnych i czystych, stanowią więc mniejsze ryzyko ubezpieczeniowe, inne, przeciwnie, nadwerężają wcześnie zdrowie pracowników. Toteż zasobność jednych towarzystw jest większa, innych – mniejsza ze szkodą dla ogółu. Egoizm grup poszczególnych nie chce uwzględniać pożytku ogólnego, ludzie nie chcą dobrowolnie poddać się warunkom, które by w czymkolwiek osłabiły ich przywileje na korzyść innych. Większość towarzystw wzajemnej pomocy nie przyjmowała z tego powodu kobiet. Na 13 000 towarzystw funkcjonujących w roku 1904, pisał K. Gide w swym „Solidaryzmie”, 9141 nie przyjmowało kobiet zupełnie. W pozostałych, które były mieszane, ilość kobiet nie przewyższała 1/3 członków. 500 towarzystw było wyłącznie kobiecych.

W ogóle towarzystwa te obejmowały nie jednostki najwięcej potrzebujące pomocy, bo najbardziej narażone na wszelkie wypadki losowe, lecz, przeciwnie, jednostki najbardziej odporne ekonomicznie i wyrobione społecznie. Nic też dziwnego, że K. Gide przychodzi w swej pracy do wniosku, że towarzystwa wzajemnej pomocy są bezsilne wobec zadań, jakie mają do spełnienia. Uznaje on, że instytucje te robią niewiele dla pomocy w chorobie oraz że przymus ubezpieczeniowy, stworzony przez Niemcy, jest potrzebny, gdyż ma znaczenie wychowawcze i niweluje zakusy egoistyczne grup poszczególnych na korzyść ogółu społeczeństwa.

Masy pracujące, proletariat fabryczny wielkich ośrodków przemysłowych, żyjący w warunkach najfatalniejszych pod względem zdrowotnym, ubezpieczał się w swych związkach zawodowych. Zrozumiałe jest przecież, że ubezpieczała się tylko część robotników, bardziej świadoma i lepiej płatna i że ta pomoc, udzielana przez związki ze skąpych składek przeznaczonych na różne cele, nie mogła być wystarczająca.

Typ anglo-francuski ubezpieczeń społecznych, opartych na wzajemnej pomocy i dobrej woli, powstał jako wyraz samorzutny rozwoju sił społecznych wtedy, gdy ingerencja państwa do życia jednostek sprowadziła się do minimum. Jednostka, aby walczyć z losem i istnieć, musiała się skupiać i zrzeszać, gdy tylko znajdowała możność po temu i tworzyć wszelkiego rodzaju stowarzyszenia, mające na celu zaspokojenie jej potrzeb życiowych: społecznych i towarzyskich. Państwo, z chwilą, gdy przestało obawiać się ich, baczyło jeno, aby zrzeszenia i stowarzyszenia nie występowały przeciw niemu, aby ich działalność nie była dla niego szkodliwa. Stąd rozwój ogromny inicjatywy społecznej we Francji, a zwłaszcza w Anglii, stąd rozwój wszelkiego rodzaju stowarzyszeń i zrzeszeń.

Zanim państwo przyszło do zrozumienia dlań wagi i znaczenia danych instytucji, one już były gotowe i żywe. Z natury rzeczy pozostała mu przeto z czasem jeno rola przystosowania ich do swych potrzeb, poddania ich pewnej kontroli, określenia ram działania i kompetencji.

Typ ubezpieczeń angielsko-francuski był przejawem naturalnym rozwoju samopomocy społecznej. Lecz niestety, rozwój jego i doskonalenie się wewnętrzne nie były w stanie podążyć za potrzebami społecznymi mas najbardziej upośledzonych.

Ustrój kapitalistyczny i rozwój olbrzymi przemysłu skoncentrowały w ośrodkach wielkomiejskich miliony najmitów, narażonych na choroby najróżniejsze, na wypadki nieszczęśliwe, często wyrzucanych na bruk w czasie kryzysów przemysłowych, wcześnie starzejących się i stających niezdolnymi do pracy, przysparzających wdów i sierot, oderwanych od gminy, miejsca pochodzenia, a nie mających żadnych środków do życia w razie śmierci lub kalectwa ojca rodziny. Najwcześniej zwróciły uwagę społeczeństwa i władz państwowych wypadki nieszczęśliwe przy pracy, najbardziej jaskrawy i krzyczący grom losu. Niebezpieczne warunki pracy górników, marynarzy i los robotników, narażonych na częste wypadki, z chwilą zaprowadzenia przemysłu maszynowego na szeroką skalę, zmuszały państwo do roztoczenia stopniowo pewnej opieki prawnej nad klasą najmitów w dziedzinie ubezpieczenia jej losu. Ubezpieczenia obowiązkowe górników oraz regulowania, czy to przez odpowiednie artykuły prawa cywilnego, czy to przez ustawodawstwo społeczne, odpowiedzialności przedsiębiorców za wypadki nieszczęśliwe przy pracy – oto pierwsze zwiastuny nowej ery w dziedzinie ubezpieczeń społecznych.

Rządy państw opierających swe podstawy na panowaniu mniejszości, przychodzą do przekonania, że warunki społeczne i gospodarcze klasy najmitów są tego rodzaju, że nie sposób pozostawić ją własnym siłom i rozwojowi, że w interesie państwa i jego równowagi jest wyrównywać najbardziej krzyczące krzywdy.

Poczynania na szerszą skalę w dziedzinie ubezpieczeń społecznych mogło najłatwiej przeprowadzić państwo, w którym liberalizm nie zapuścił nigdy zbyt głębokich korzeni, w którym sieć organizacji idących z dołu, płynących z własnej inicjatywy społeczeństwa, nie była zbyt gęsta i mocna, a która posiadała duży autorytet u obywateli. Tym państwem były Niemcy Wilhelma I i Bismarcka, Niemcy zwycięskie i zjednoczone. One to, wstępując na drogę wielkiego rozwoju przemysłowego, wprowadziły wielką reformę w dziedzinie ubezpieczeń społecznych, zaprowadziły przymus ubezpieczeniowy i rozciągnęły go stopniowo na całą klasę najmitów.

W Niemczech zanim państwo przeprowadziło przymus ubezpieczeniowy, istniały również towarzystwa wzajemnej pomocy, lecz ilość tych towarzystw nie była tak wielka, jak we Francji i w Anglii. Przeprowadzenie przymusu ubezpieczeniowego w Niemczech było łatwe i z tego powodu, że na mocy prawa z 1876 roku gminy mogły zobowiązywać same robotników do zapisywania się do kas wzajemnej pomocy. Ustawy niemieckie o obowiązkowym ubezpieczeniu nie miały zamiaru niszczyć instytucji ubezpieczeniowych, opartych na inicjatywie prywatnej, a istniejących wcześniej, nie uniemożliwiały też powstawania nowych instytucji tego rodzaju. Prawo o obowiązkowym ubezpieczeniu na wypadek choroby opiewało tylko, że takie a takie kategorie najmitów obowiązane są do ubezpieczenia się, a wszelkie instytucje ubezpieczeniowe, istniejące i powstające, nie mogą ubezpieczać na warunkach gorszych niż te, jakie wskazuje prawo. Dzięki temu, pomimo przymusu prawno-państwowego i kontroli państwowej nad instytucjami ubezpieczeniowymi, w dziedzinie ubezpieczenia na wypadek choroby istniało do ostatnich czasów 8 rozmaitych typów kas chorych, a w dziedzinie ubezpieczenia od nieszczęśliwych wypadków cały szereg zawodowych stowarzyszeń przemysłowych, stowarzyszeń rolniczych oraz urzędów wykonawczych. Nawet w dziedzinie ubezpieczenia emerytalnego, obok ustanowionych instytucji, terytorialnych zakładów emerytalnych, istniały zawodowe zakłady specjalnych ubezpieczeń. Na powstawanie tych zakładów zawodowych potrzeba było uzyskać pozwolenie Rady Związkowej pod dwoma warunkami:

1) ażeby ubezpieczenie nie kosztowało drożej, niż w zakładach ogólnych, tj. ażeby składki nie były wyższe, a świadczenia niższe;

2) ażeby administracja była powierzona delegatom ubezpieczonych i przedsiębiorców w tej proporcji, w jakiej są opłacane składki emerytalne.
Ubezpieczenia przymusowe, zaprowadzone w Niemczech, miały na względzie przede wszystkim interes państwa. Nie sentyment społeczny, lecz interes i rachunek kierowały mężami stanu zjednoczonego państwa. Prof. dr Alfred Manes, teoretyk ubezpieczeniowy niemiecki, z właściwą Niemcom cyniczną szczerością pisze o celach prawodawców ubezpieczeniowych.

Cel ten był dwojaki:

„1) społeczny: położenie materialne potrzebujących klas ludności winno być polepszone;

2) wewnętrzno-polityczny: lepiej postawione pod względem materialnym przez ubezpieczenia społeczne klasy są bardziej zainteresowane w utrzymaniu państwa i przy wyborach dają temu wyraz przez przyłączanie się do partii stojących na stanowisku państwowym.

W szczególe, organizacja niemieckich ubezpieczeń społecznych daje zarazem możność przystąpienia i do innych celów kulturalnych:

3) w dziedzinie zdrowia ludowego: racjonalna opieka, letniska, budowanie urządzeń leczniczych w dziedzinie zwalczania trapiących lud chorób (suchoty), epidemii etc.

4) w dziedzinie polityki zewnętrznej: zapewnienie armii siły przez zdrowych żołnierzy;

5) w dziedzinie etyki: ubezpieczenia społeczne, jak każde ubezpieczenia, wzmacniają życie rodzinne;

6) w dziedzinie wychowania ludu: idea samopomocy, racjonalnego ubezpieczenia na przyszłość sięga wszędzie tam, gdzie dotąd odnoszono się do niej z małym zaufaniem lub nie znano jej.

Stąd pochodzi dalszy cel ubezpieczeń społecznych:

7) w dziedzinie polityki przemysłowej: dzięki ubezpieczeniu społecznemu, które zapewnia świadczenia minimalne, rośnie zainteresowanie do ubezpieczenia dobrowolnego. Ubezpieczenia prywatne mają większą przyszłość”.
Dziś, gdy minęło już kilkadziesiąt lat od chwili zaprowadzenia w Niemczech ubezpieczeń społecznych, trzeba bezstronnie zupełnie przyznać, że, pomimo licznych braków i wad, pomimo minimalności świadczeń, oddały one Niemcom wielkie usługi, a co najważniejsze, pozyskały uznanie szerokich mas pracujących. Doświadczenie też Niemiec sprawiło, że najbardziej przepojona duchem liberalizmu Anglia, w której Spencer w swoim czasie głosił, że „ubezpieczenia robotnicze, cała w ogóle interwencja w sprawach ekonomicznych – tworzy nowe niewolnictwo, cofa ludzkość do czasów przedhistorycznych, omotanemu w całą sieć przepisów człowiekowi odbiera te wszystkie swobody, które sobie wywalczył”, wstąpiła jeszcze przed wojną na drogę przymusu ubezpieczeniowego i wydała w r. 1911 prawo o obowiązkowym ubezpieczeniu robotników na wypadek choroby, niezdolności do pracy i braku pracy, które ją postawiło od razu w pierwszych szeregach.

Inna rzecz, że dzięki istnieniu gotowych i licznych instytucji wzajemnej pomocy, Anglia, pomimo zaprowadzenia przymusu ubezpieczeniowego, nie stworzyła żadnych specjalnych instytucji ubezpieczeniowych, ani nie nakreśliła wzorów odnośnych. Ubezpieczeni mogą należeć do dobrowolnych, przez prawo dozwolonych stowarzyszeń, przede wszystkim do towarzystw przyjaciół lub też innych niezarejestrowanych stowarzyszeń, o ile te nie mają na celu zysku i jeśli ich działalność jest podporządkowana kontroli członków. Jedynym celowym ograniczeniem jest żądanie, aby stowarzyszenia liczące mniej niż 5000 członków połączyły się z innymi.

W tym samym niemal czasie, bo w r. 1910 i Francja wstąpiła na drogę ubezpieczeń przymusowych na szerszą skalę przez wydanie ustawy o ubezpieczeniu od niezdolności do pracy i starości.

Tym sposobem dwa typy ubezpieczeniowe: starszy angielsko-francuski i młodszy niemiecko-austriacki poczynają się stopniowo zlewać, przy czym typ niemiecko-austriacki poczyna zwyciężać. Francja, Anglia, Belgia stopniowo odchylają się od typu ubezpieczeń fakultatywnych i wkraczają na drogę ingerencji państwa, prawno-państwowego przymusu.

Przyczyną przewagi typu niemiecko-austriackiego bardzo rozumnie ujmuje prof. dr Herkner. Pisze on, „szerokie warstwy ludowe, zepchnięte na najniższy poziom moralny, duchowy i gospodarczy, nie były w stanie zdobyć się na siłę i równowagę – warunki niezbędne do podjęcia skutecznej działalności, na samopomocy opartej”.

Są poziomy i warunki społeczne, na których, jeżeli zepchniemy na nie człowieka, nie jest on w stanie już nic widzieć oprócz kajdan dnia dzisiejszego, nie jest w stanie obejmować szerszych horyzontów, a więc i tworzyć, zdolny jest jeno burzyć. Pozostawiać go samemu sobie, liczyć tylko na jego siły i samopomoc, zakrawa na ironię, nie godzi się, nie można i jest niebezpiecznie. Trzeba mu pomóc, trzeba brzemię jego odciążyć nieco. Nie można też czekać. I dlatego konieczny jest przymus ubezpieczeniowy. I dlatego ten przymus w stosunku do poprzedniego okresu ubezpieczeń dobrowolnych, fakultatywnych jest krokiem naprzód, jest postępem. Lecz przejdźmy teraz do stosunków polskich.

W dwóch dzielnicach panował system ubezpieczeń niemiecko-austriacki, były zabór rosyjski stanowił pustynię społeczną. Czyż było pole do wyboru? Czy można było w tych warunkach zastanawiać się, jaką kroczyć drogą? Każdy musi przyznać, że nie. Trzeba było stanąć na stanowisku przymusu ubezpieczeniowego nie tylko dlatego, że ten system okazał się odpowiedniejszy, bardziej celowy dla chwili bieżącej, lecz i dlatego, że on już był. Inna rzecz, że system ten nie odpowiada psychice polskiej w dużym stopniu samowolnej, anarchistycznej, warcholskiej.

Daje się to szczególnie odczuwać w b. zaborze rosyjskim, gdzie społeczeństwo w ogóle do obowiązków społecznych i szanowania prawa nie przywykło. Pierwszą i jedyną dotąd ustawą polską w dziedzinie ubezpieczeń społecznych jest ustawa o obowiązkowym ubezpieczeniu na wypadek choroby.

Ustawa ta jest oparta na ustawodawstwie niemieckim i austriackim, lecz postarano się wprowadzić do niej zarówno co do świadczeń, opłat, jak i organizacji zmiany, podyktowane przez doświadczenie odnośnych instytucji w b. zaborach niemieckim i austriackim. Zmiany te zostały powitane przez fachowców ubezpieczeniowych i samych ubezpieczonych w tych dzielnicach z uznaniem. Świadczenia dla rodzin ubezpieczonych, które dotąd były fakultatywne i nie były prawie nigdzie przeprowadzone, są obecnie obowiązkowe. Składki, które były dawniej opłacane w 2/3 przez ubezpieczonych, a w 1/3 przez pracodawców, obecnie w 2/5 obciążają ubezpieczonych, a w 3/5 pracodawców. Zakres obowiązkowo ubezpieczonych został rozszerzony na wszystkich najmitów. Zostali wyłączeni tylko nominowani urzędnicy państwowi. Wreszcie sam typ kas chorych został sprowadzony do jednolitych i powszechnych kas chorych terytorialnych, obejmujących powiaty. (Wyjątek został wprowadzony tylko dla miast liczących ponad 50 000 mieszkańców, które mogą tworzyć oddzielne kasy chorych.)

Zamiast drobnych i rozbitych kas chorych w b. zaborze pruskim, gdzie w jednym mieście Poznaniu było ich jeszcze w r. 1919 dwadzieścia kilka, powstają w Polsce kasy duże, rozporządzające sporymi funduszami i celowo obejmujące ubezpieczenie wszystkich najmitów w danej miejscowości. Doświadczenie Niemiec, gdzie kasy powszechne, powstające z biegiem czasu we wszystkich większych ośrodkach przemysłowych, wypierały stale kasy drobne, zawodowe i fabryczne, pokazuje, jak bardzo życiową jest zasada terytorialności, przeprowadzona konsekwentnie.

Najważniejszym zadaniem kas chorych ze stanowiska społecznego jest postawienie przez nie lecznictwa w ten sposób, by instytucje te nie tylko dostarczały pomocy w razie choroby, lecz i podnosiły stan zdrowotny ludności, by zapobiegały chorobom i epidemiom. Możliwe jest to tylko przez urządzenie odpowiednie lecznic, zaopatrzenie ich we wszystkie niezbędne środki, aparaty, laboratoria itp., przez urządzenie szpitali, sanatoriów, kolonii letnich dla dzieci itp.

Cała ta działalność możliwa jest tylko do przeprowadzenia dla instytucji wielkich, posiadających środki potrzebne. O stworzenie takiego typu kas i ich związków chodziło ustawodawcom. Kasy drobne, zawodowe, które były w Poznaniu, a liczyły w poszczególnych zawodach zaledwie po stu kilkudziesięciu członków, nie tylko nie mogły dostarczać skutecznej pomocy w czasie choroby, lecz często służyły jeno jako placówki do utrzymywania jednego sekretarza, funkcjonariusza. To samo miało miejsce w powiatowych kasach w Małopolsce, gdzie przymus ubezpieczeniowy nie rozciągał się na robotników rolnych, a fabryki miały własne kasy, przedsiębiorstwa budowlane odrębne kasy, cechy – oddzielne, korporacje oddzielne, górnicy oddzielne.

Zapewne, aby wielkie kasy chorych, stworzone przez ustawę polską, mogły odpowiedzieć swym zadaniom, nie wystarcza je otworzyć. Potrzeba na to warunków odpowiednich i ludzi. Dziś warunki te są opłakane z powodu braku lokali, lekarzy-społeczników, doboru pracowników. Lecz formy są gotowe i dobre.

Kasy Chorych w Polsce nie są instytucjami rządowymi, jak sądzą często nieświadomi. Są one osobami prawnymi i instytucjami samorządnymi, działającymi w ramach ustawy. Do rządu należy jedynie czuwanie nad przestrzeganiem ustawy.

Organami kierowniczymi kas są Rada i Zarząd. Zarówno Rada, jak i Zarząd składają się z przedstawicieli, wybranych w 2/3 przez ubezpieczonych i w 1/3 przez pracodawców. W ten sposób funkcjonują kasy chorych w b. zaborach austriackim i pruskim. W jednym tylko b. zaborze rosyjskim, gdzie kas chorych dotąd nie było, kasy te są organizowane przez komisarzy rządowych. Lecz i tu po zorganizowaniu i otwarciu kasy komisarz obowiązany jest przeprowadzić wybory i oddać kasę zarządom wybranym.

Obecnie rząd opracowuje drugą ustawę – o obowiązkowym ubezpieczeniu od niezdolności do pracy i starości. Dotychczas ustawa tego rodzaju obowiązuje tylko w b. zaborze pruskim. Zakres ubezpieczonych będzie ten sam, co i przy ubezpieczeniu na wypadek choroby, a podstawową komórką tego ubezpieczenia będą kasy chorych. Ustawa ta nie wejdzie w życie wcześniej niż za lat dwa, należy przeto wierzyć, że do tego czasu warunki gospodarcze i waluta się ustalą.

Na zakończenie parę zdań o tzw. monopolu państwowym w dziedzinie ubezpieczeń społecznych, przeciw któremu wystąpił na łamach „Rzeczypospolitej Spółdzielczej” p. Jerzy Kurnatowski. Monopol państwowy – jak go nazywa p. Kurnatowski – to nie tylko przymus ubezpieczeniowy, lecz i ustawowe określenie instytucji, w której ubezpieczać się należy. Całkowicie zgodzić się należy, że tam, gdzie instytucje ubezpieczeniowe istnieją, stwarzać specjalnej instytucji nie należy. Ale chodzi właśnie o to, że instytucji takich o charakterze wzajemnej pomocy na szerszą skalę w Polsce nie ma. Nie było ich w dziedzinie ubezpieczenia na wypadek choroby, nie ma ich też w dziedzinie ubezpieczenia na starość. Przy wielu instytucjach istnieją kasy przezorności i pomocy, lecz te mają charakter i podstawy zgoła inne. Nie można zaś zaliczać do instytucji społecznych różnych prywatnych towarzystw ubezpieczeń na życie, które mają na celu interes kapitalistów-udziałowców. Pierwszą bodaj społeczną instytucją emerytalną, która powstaje, jest wydział ubezpieczeń przy Związku Polskich Stowarzyszeń Spożywców. I przyszłość dopiero może powiedzieć, czy i o ile się ona rozwinie.

Udzielanie pozwolenia na instytucje zastępcze w dziedzinie ubezpieczenia emerytalnego samorządom i kooperatywom jest wskazane, o ile gwarantują one świadczenia te same, a nie zobowiązują do wyższych składek. Natomiast pozwalanie na to innym instytucjom, o charakterze kapitalistycznym, jest niedopuszczalne. Przedsiębiorstwom przemysłowym, handlowym i finansowym, zwłaszcza fabrykom, które już dziś walczą o przywrócenie kas fabrycznych, chodzi o utrzymanie starych stosunków patriarchalnych w stosunku do robotników, o to, by pracownik wyczuwał swą całkowitą zależność od pracodawcy, by go mieć zawsze w ręku. W instytucjach przez nich stwarzanych, nawet wtedy, gdy świadczenia są zadawalające, rządzą oni sami przez swych urzędników, o wyrobieniu przeto samodzielności i zaradności wśród mas ubezpieczonych nie może być mowy. Tymczasem kasy chorych typu tzw. monopolowego są to instytucje ubezpieczonych. Urządzone są przez nich. Argumenty natury finansowo-ubezpieczeniowej też nie są mało ważne. Ubezpieczenia społeczne, aby nie były wielkim ciężarem dla ubezpieczonych i przemysłu, nie mogą być drogie. Chodzi o to, by składki były możliwie najniższe, przy jednoczesnym zapewnieniu możliwych do przeżycia świadczeń. Otóż tym warunkom odpowiedzieć jest w stanie tylko ubezpieczenie masowe, rozkładające ryzyko ubezpieczeniowe. Ta właśnie okoliczność, że ubezpieczenia niemieckie, rozwijające się stopniowo i zmuszone uwzględniać interesy potężnych przemysłowców i junkrów, miały cały szereg różnych i równorzędnych instytucji, powodowała, że administracja ich była droga, a świadczenia były znikome. I dlatego myśl teoretyków ubezpieczeniowych idzie dziś w kierunku scalenia różnych rodzajów ubezpieczeń społecznych w jedno ubezpieczenie społeczne, udzielające różnych rodzajów świadczeń. Nie znaczy to bynajmniej, aby przez to instytucje ubezpieczeniowe stały się domeną państwową i biurokratyczną. Nie. Przez to właśnie instytucje ubezpieczeniowe staną się bliskie ubezpieczonym. Gdy kasy chorych, w których rządzą sami ubezpieczeni, będą pobierać składki za różne rodzaje ubezpieczeń na miejscu i na miejscu też będą udzielać świadczeń i wypłacać renty, gdy udział samych ubezpieczonych będzie zapewniony we wszystkich instytucjach ubezpieczeniowych, nie będą one mogły stać się i nie staną bezduszną machiną biurokratyczną. Formy gwarantują to całkowicie. Chodzi więc o ludzi. A ludzi dziś nie ma, będą się wyrabiać dopiero powoli, z biegiem lat. Jest to prawo ewolucji.

Ubezpieczenia społeczne wreszcie, z natury swego charakteru, obliczone na szerokie masy najmitów, mogą zapewniać ubezpieczonym tylko świadczenia minimalne, niezbędne do przeżycia. I dlatego nie mogą one tamować rozwoju ubezpieczeń dodatkowych, dobrowolnych, lecz przeciwnie – gwarantują ich rozwój. O żadnych ograniczeniach w tej dziedzinie ze strony państwa nie może być mowy. Zdawali sobie z tego sprawę ustawodawcy niemieccy i stwierdziło to życie.

Bronisław Siwik
Powyższy tekst to zapis referatu wygłoszonego na posiedzeniu Towarzystwa Kooperatystów 20 marca 1923 r. Następnie opublikowano go w miesięczniku „Rzeczpospolita Spółdzielcza” nr 5/1923. Od tamtej pory nie był wznawiany. Przedrukowujemy go za tym ostatnim źródłem, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł.
Na podobny temat publikowaliśmy już tekst Konstanty Krzeczkowski: O nową formę ubezpieczeń społecznych.
Publikowaliśmy już dwa inne teksty Bronisława Siwika:

Spółdzielczość a socjalizm

Rewolucja i ewolucja w rozwoju ludzkości
Bronisław Siwik (1876-1933) – działacz socjalistyczny od roku 1904, organizator nielegalnych struktur w Zagłębiu Dąbrowskim, za działalność zesłany na trzy lata w głąb Rosji. W czasie rewolucji październikowej przebywał w Sankt Petersburgu, gdzie stał się krytykiem bolszewików i ich rządów oraz całego internacjonalistycznego i marksowskiego nurtu w ruchu socjalistycznym. Po wojnie urzędnik Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej, pełnił też funkcję dyrektora warszawskiego oddziału ZUS, radny Warszawy, ochotnik w wojnie polsko-bolszewickiej, publicysta prasy socjalistycznej, zasłużony działacz spółdzielczości spożywców, prezes Rady Nadzorczej Związku Robotniczych Stowarzyszeń Spółdzielczych, inicjatorów zjednoczenia „klasowego” ZRSS z „neutralną” spółdzielczością spożywców, w efekcie czego w 1925 r. powstał potężny Związek Spółdzielni Spożywców RP. U schyłku życia rozstał się z PPS-em wskutek różnic w ocenach J. Piłsudskiego.

 

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

__________________________________________________________________________________

Żyrardów w pętli [1934]

Przyszedł 1926, przyszli Francuzi. Uśmiechnęli się po cichu, czytając ustawy, paragrafy, postanowienia. 8 godzin? Proszę – s’il vous plait… Ale – zdwajamy wydajność. Ot, po prostu do dwóch krosien doda się jeszcze drugą, tu się zabierze pomocnicę, tam przyjmie kogoś nowego, za kim ręczy ksiądz, starosta albo chociaż pastor, i proszę… Macie swoje 8 godzin, macie nawet 6, a my mamy zwiększoną produkcję, mamy zmniejszone koszty – słowem to, co było trzeba. Jeszcze się tam coś niecoś „oszczędzi” przy obliczaniu i odtrącaniu zaliczek – żyrardowskie kobiety wyższej matematyki nie znają. A trafi się ktoś krnąbrny, to jazda z nim na „bielnik” albo i za bramę. Za bramą zmięknie całkiem, a na bielniku pod ciężarem płótna, w wyziewach krochmali skruszeje na amen, będzie jak glina miękki.

 

Pięćdziesiąt cztery kilometry od Warszawy mężczyzna wart jest bardzo mało. Jeszcze wchodzi w rachubę kilkunastu podmajstrzych, trochę reperacyjnych macherów i żywe dźwignie do noszenia ciężarów – placowi. Reszta dawno już poszła na „różowy paszport” [1] i z zakresu płacy zna tylko ochłapy zapomóg Funduszu Pracy.

Spod kolorowych nalepek na półkach tysięcy sklepów, na stołach straganów, za lustrzanymi szybami magazynów bieli się śnieżne płótno. Wzdychają rodzime ekonomiczne patriotki: „Och, tylko żyrardowskie… Popieramy przemysł krajowy”… Szast nożycami. Na prześcieradło, na koszule, na wyprawę dla córki, na śmiertelną koszulę dla biednej Żydówki z Muranowa. Do hurtowni płyną zapotrzebowania, do banków francuskich solidna waluta w złocie, do urzędów skarbowych fałszywe zeznania – a w czerń pochmurnej nocy płynie z żyrardowskich czerwonych kamienic („własność zakładów”…) bezgłośny krzyk nędzy i śmiertelnego znużenia.

Tam w domach czerwonych, jak kropka na mapie, w obłokach jasno oświetlonych wieczorem, skręca się w cienką przędzę len i wyzysk, tkają maszyny białe płótno z szarych nici, brudnych kropli potu i czerwonego krzyku krzywdy.

Tkalnia. Cztery warsztaty. Na prawo płótno, na lewo żakard. Warczą szpule, migają czółenka, pajęczyna osnowy łowi wszelką myśl o spoczynku. Postać, taka sama postać, jak te, co skrzętnie oglądają i przesuwają między palcami białą blachę płótna na straganie, tu miota się od szpuli do szpuli, od warsztatu do warsztatu. Czasem osłabną ręce, omdleją nogi, ale usiąść nie można, nie można ani na chwilę spuścić z oczu misternej plątaniny nitek. Bo… szmelc; ba, kara – bo przyjdzie majster, protegowany szczeniak. Przyjdzie, zapisze, bramą postraszy, od kurew i gorszych zwymyśla. Ją, matkę dzieciom, co pamięta jeszcze ruskie czasy na tym samym warsztacie, w tej samej sali. A jeśli się jakoś uda wytrzymać, jeśli wszystko pójdzie dobrze, nie trzeba będzie czekać na szpulę i towar, nie trzeba błagać o zreperowanie tego czy innego kółka – to nie ciesz się zbytnio, pracowita mrówko z francuskiego mrowiska. Na pewno na drugiej zmianie albo jutro znajdzie się coś, co postara się, by nie wypadła za duża wyplata. 16 złotych tygodniowo – czyż to nie luksus? Ale nie trzeba się martwić – jeśli wypadnie bardzo mało, tak np. 6 zł za cały tydzień, to dobrotliwa administracja dorzuci parę groszy premii. Żeby znowu nie było zbyt wielkiej różnicy z tymi od wzorowych warsztatów. Od tych, co się je pokazuje inspektorowi pracy, co nigdy nie stają i „śpiewający” wyrabiają taki akord, który się już mieści w ramach odpowiednich ustaw. A reszta – ot, leniwe, robić się nie chce.

Na „dużej fabryce”, gdzie wypływają w sekundę kilometry lnianej przędzy na roszarni i tam, gdzie powstają madepolany, weby i inna rozkosz zapobiegliwych gospodyń, wszędzie jedna myśl: prędzej, lepiej, więcej…

Krwawił proletariat całej Europy w walce, grzmiały salwy mauzerów w tłum. Skręcał głód kiszki w czarne dni strajków. Zawziętych aż do zwycięstwa. Wszystko o pierwszą zdobycz robotnika – 8 godzin pracy.

Przyszedł 1926, przyszli Francuzi. Uśmiechnęli się po cichu, czytając ustawy, paragrafy, postanowienia. 8 godzin? Proszę – s’il vous plait… Ale – zdwajamy wydajność. Ot, po prostu do dwóch krosien doda się jeszcze drugą, tu się zabierze pomocnicę, tam przyjmie kogoś nowego, za kim ręczy ksiądz, starosta albo chociaż pastor, i proszę… Macie swoje 8 godzin, macie nawet 6, a my mamy zwiększoną produkcję, mamy zmniejszone koszty – słowem to, co było trzeba. Jeszcze się tam coś niecoś „oszczędzi” przy obliczaniu i odtrącaniu zaliczek – żyrardowskie kobiety wyższej matematyki nie znają. A trafi się ktoś krnąbrny, to jazda z nim na „bielnik” albo i za bramę. Za bramą zmięknie całkiem, a na bielniku pod ciężarem płótna, w wyziewach krochmali skruszeje na amen, będzie jak glina miękki. O, bo bielnik to dobra szkoła. Był jeden „pyskaty” – poszedł na bielnik. I cóż, mlecz sobie naderwał, orać nie mógł, przysiadał, mdlał, odpoczywał, o lżejszą robotę się prosił. Cóż, to oczywiste lenistwo – więc poszedł za bramę z piekłem w myślach i kalectwem w ciele.

Dwa tysiące ludzi wylewa się po gwizdku zza murów zakładów. Tymi dwoma tysiącami żyje teraz miasto.

Bo miasto to tylko narośl na zakładach, istnieje tylko po to, by byli, by istnieli karni i wydajni robotnicy, sprawne dopełnienie starych, pogruchotanych maszyn, łatwo amortyzujące się, niezniszczalne, tanie „roboty”.

A że w zakładach pracuje mniej ludzi, niż ich jest w mieście, że nawet ci, co pracują, z francuskiej akordowej łaski wyżyć nie potrafią, więc nad miastem szedł głód, zakrakał z wież kościoła pogrzebowym hasłem tym pierwszym, co zmarli z głodu, co zdarli się w wędrówkach po „bezrobotną” zupę, choć nie mogły ich zedrzeć lata pracy, lata walk.

Czerwone zakładowe domy tchną nędzą – dawno już nie widzi się uśmiechu na twarzy, wyprostowanych pleców, jasnego spojrzenia. Wieczorami wychodzą na ulice ludzie. Szare mrówki robocze o bladych, pomarszczonych twarzach. Twarze są złe, oczy błyszczą nienawiścią. Nienawiść i złość maluje na nich głód.

Każdy kawałek chleba zatruty jest myślą: jutro… Każdy metr płótna budzi wrogie uczucia.

„Naorze się, naorze, przyjdzie zmiana, popartoli, leserować będzie, połowy tego co ja nie zrobi, a zarobek podzielą równo, równiutko”. A „zmiana” myśli to samo. Więc nienawidzą się te dwie zmiany, a nienawiść ich omija tego, kto na tej zmianie zarabia: zarząd.

Bo i jakże nienawidzić zarząd: ksiądz ręczył, starosta ręczył, buchalter polecił. Pisnąć słówkiem – wyleją. I już nie zapomną, już na zawsze zostanie się po tej stronie bramy. Na zawsze zostaną odcięte murem tajemnice powstawania białego płótna: czesalnie, roszarnie, przędzalnie i wielkie hale tkackich warsztatów. Nie zajrzy już nawet przez szparę na „lekką” pończoszarnię i nie obawia się gryzących krochmali i ciężkich bel bielnika.

Więc milcząc snują się o zmroku głodni, źli ludzie. A złość ich bezsilna, pot gryzący i szara powszednia niedola pętlą spowiły Żyrardów, „Czerwoną kropkę” [2] na mapie w skali 1 : 30 000 000.

II

Czerwone budynki. Białą kropką odcina się na ich ścianach tabliczka z numerem i napisem: „własność zakładów”.

O różnych godzinach poranka wysuwają się z tych czerwonych pudeł ludzkie postacie. Ci także „należą do zakładów”. Najwcześniej wychodzą ci, dla których miejscowa kariera na razie się skończyła: długa kicha podmiejskiego pociągu rozsieje ich szerokim zamachem po ulicach, fabrykach i biurach Warszawy. Przez całe popołudnie ściągać będą grupkami z powrotem – wcześniej, później – zależnie od szczebla tej „kariery zamiejscowej”.

Potem „zakładowi”. Życie ich reguluje gwizdek. Wstać – sto, dwieście czy tysiąc kroków – sześć czy osiem godzin – znowu gwizdek – znowu kroki i znowu czerwone pudło.

O różnych porach wychodzą ci, których z fabryką wiąże przyszłość i przeszłość: sypią się jasne główki, łomocą młode nogi – to przyszłość: ci, co będą pracować, kadra przyszłych niewolników pióropusza dymu i fabrycznego gwizdka. Dziś beztrosko (któż naprawdę bez troski chodzi po ulicach Żyrardowa?) śpieszą do szkół, by wtłoczyć w głowy sto szczegółów o Afryce, które nigdy nie przydadzą się przecież przy zakładaniu szpuli, tysiąc historyjek o pięknym świecie – które zapomni z radości na widok własnej obrachunkowej książeczki. Usłyszą także podniosłe słowa o ojczyźnie i będą pamiętać, że ojczyzna – to jak wywieszają na bramach biało-czerwone płótna, co zeszły z ich matek warsztatu, to jak zakrzyczą hakami liter obwieszczenia o poborze rekruta, jak przyjedzie obcy warszawski pan i zbiera po wypłacie składki na coś, co ma w nazwie same duże litery: L.O.P.P., L.M.K. czy inne. To wreszcie, jak do czerwonego budynku wkroczy z marsem na twarzy pan w urzędowej czapce i będzie naklejał na meblach małe kwadratowe karteczki, których nie wolno zdzierać, „bo to za podatki”.

Późno, wiele godzin po fabrycznych gwizdkach, wyroją się na ulice ci, których już niczego nie trzeba uczyć. Ci, którzy już nic nie potrzebują robić. Nie. Bo przecież pójść raz na miesiąc po dziesięciozłotową emeryturę to nie praca. Chodzić do urzędu pośrednictwa po stemple, do magistratu, do prześwietnego starostwa, by ktoś tam „uznał za stosowne” wydać zapomogowe ochłapy żywności – to także nie praca – to bezrobocie.

A jak się nie pracuje, to znowu tak wiele sił nie trzeba. Więc niech lepiej nie płaczą i nie narzekają ci, których długie lata pracy zmaterializowały się w groszaki emerytalne. Niech nie klną oni, którym ostatnie dziesięć dni miesiąca wypełnia wodzianka z resztek „funduszowej” zapomogi w naturze, którym te ostatnie dni kręcą głodem w głowie – plączą słabością nogi. Niech nie klną – przecież nie pracują: są niepotrzebni.

***

Na ulicach pusto. W sklepach także. Tu już nie wierzy się w kredyt, nie wierzy się w gotówkę. Ktoś, kto przychodzi kupić coś oprócz chleba czy kartofla, to albo chce ukraść (uważać), albo usiłuje wziąć na rachunek (można się uśmiać…), albo wreszcie, jeśli już płaci, to widocznie obcy czy na loterii wygrał (patrzcie, patrzcie… pięć złotych…).

Wieczorami w dnie bliskie wypłaty suną na kwadracie ekranu w kinematograficznej budzie obce obrazy nieznanego życia. A w kasie czeka ktoś na lekkomyślne „roboty” zza dwumetrowego muru, którym może zechce się dziś zachłysnąć wielką goryczą oglądania świata i życia, pozbawionego tkackiego warsztatu, przędzalnianej maszyny, okienka ze stemplem „P.U.P.P.” [3] i magistrackich krętych schodów.

Dokoła po wsiach nasłuchuje się rankami pilnie, czy Żyrardów już „buczał”, patrzy się uważnie, czy przekłuwający wstęgę lasu lub mglistą opaskę horyzontu komin zakwitnie szarym dmuchawcem dymu. Jeśli tak – to w porządku. To znaczy, że jest jeszcze Bóg, państwo i żyrardowska manufaktura. Jeśli nie – trzeba jutro zabrać na plecy bańkę mleka czy ćwierć kartofli i pójść chyłkiem, przewiedzieć się: może koniec świata albo strajk i będą nowych do roboty brać.

***

Kalkulacja… Na giełdach Europy akcje Żyrardowa opierały się zwycięsko krachom i bessom. W bankach, poważnych bankach kontynentu, ta trudna nazwa budzi szacunek.

„Szirardof…” Ach, mister, to mi dopiero klient. To dopiero pracownicy, ci polscy robotnicy. Takie konto… O, znowu wpłata.

I konta w solidnych bankach puchną, rosną… Gdzieś w Marsylii czy Lionie pochyla się nad giełdowym wykazem młoda głowa – stanowisko: bezpłatny praktykant. W sercu: Marks i braterstwo. Myśli: jakże dobrze muszą żyć towarzysze w tym mieście o trudnej nazwie.

„Pewno mają dobre zarobki i ciepłe domy, przede wszystkim ciepłe, bo to gdzieś pod biegunem. A do pracy jeżdżą sankami, zaprzęgniętymi w białe niedźwiedzie. Nie to co nasi liońscy jedwabiarze”.

I zaraz potem refleksja: „Chociaż znowu, jeśli tam rządzą nasi, francuscy kapitaliści, to chyba nie dali się tak bardzo robotnikom opanować. A znowu Polacy to rycerski naród… Napoleon… Prawda…

Nie martw się o Napoleona, blady towarzyszu-praktykancie z zakratowanych świątyń złota „Kredytu Liońskiego”. A kapitaliści wszystkich krajów jednacy. Ojczyzną ich pieniądz, tak jak naszą, wiesz już co… Niebezpiecznie znać takie słowa urzędnikom.

Łatwo przebywają wszelkie granice cyferki na przekazach i czekach.

A tutaj, u nas, blady towarzyszu, nie ma ani ciepłych mieszkań, ani białych niedźwiedzi. Jest potwór – głód, o którym czytujecie w gazetach. Jest potwór – kapitał, którego znacie i wy tak dobrze jak i my.

I jest miasto, co nosi nazwę wykwitającą co dzień na setkach giełdowych tablic, zakwitające co dzień szarymi dmuchawcami dymu nad plątaniną dachów i rachitycznych drzew.

A w mieście tym głód i wyzysk zaciskają śmiertelną pętlę na żylastej, wyschłej szyi robotnika.

Jan Dąbrowski
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie lewicowym piśmie ,,Tydzień Robotnika”, związanym z PPS-em, w roku 1934. Następnie zamieszczono go w książce „Polskie drogi. Wybór reportaży z lat międzywojennych”, Czytelnik, Warszawa 1962. Przedrukowujemy go za tym ostatnim źródłem, przypisy pochodzą od redaktorów książki.

 

Przypisy:
1. Różowy paszport – zarejestrowanym bezrobotnym wydawano karty kontrolne różowego koloru, które należało dwa razy w tygodniu stemplować w Urzędzie Pośrednictwa Pracy, jako dowód, że się jest bezrobotnym.

2. „Czerwona kropka” – cytat z wiersza Edwarda Szymańskiego pt. „Żyrardów”, napisanego po zabójstwie dyrektora Żyrardowa przez robotnika Juliana Blachowskiego.

3. P.U.P.P. – Państwowy Urząd Pośrednictwa Pracy.

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

__________________________________________________________________________________

Socjalizm dzieckiem chrześcijaństwa [1906]

 

Dobra nowina o „Królestwie Bożym” zrodziła się wśród ludu i pierwszych a najgorętszych wyznawców znalazła wśród „maluczkich”, wśród cierpiących i troskami życia obciążonych. Jezus, ubogi cieśla, gromadka rybaków, których Chrystus uczynił „rybakami ludzi”, słowem, proletariusze, jakbyśmy dziś powiedzieli, byli pierwszymi głosicielami nowej wiary. A agitacja ich znajdowała odgłos nie wśród „silnych tego świata”, którzy ich prześladowali, lecz w sercach prostych, które łaknęły sprawiedliwości i oczekiwały wybawienia z niewoli. Chrześcijaństwo niewątpliwie w pierwszych swych czasach było religią demokratyczną, religią braterstwa i równości.

 

Dobra nowina o „Królestwie Bożym” zrodziła się wśród ludu i pierwszych a najgorętszych wyznawców znalazła wśród „maluczkich”, wśród cierpiących i troskami życia obciążonych. Jezus, ubogi cieśla, gromadka rybaków, których Chrystus uczynił „rybakami ludzi”, słowem, proletariusze, jakbyśmy dziś powiedzieli, byli pierwszymi głosicielami nowej wiary. A agitacja ich znajdowała odgłos nie wśród „silnych tego świata”, którzy ich prześladowali, lecz w sercach prostych, które łaknęły sprawiedliwości i oczekiwały wybawienia z niewoli. Chrześcijaństwo niewątpliwie w pierwszych swych czasach było religią demokratyczną, religią braterstwa i równości. Pragnienia i nadzieje ludu ówczesnego nie mogły wyrazić się inaczej, jak w formie religijnej. Oczekiwano Zbawiciela, wysłannika bożego, który by kres położył wszelkim nieprawościom. Chrześcijaństwo było wyrazem tych pożądań i tęsknot świata ówczesnego; dlatego też szybko ogarniało tłumy i, prześladowane z początku i ohydzone, wyszło zwycięsko z zamętu i upadku starożytnego świata…

Wobec ludowego charakteru chrześcijaństwa w pierwszej jego dobie nic dziwnego, że znajdujemy w nim wyraźne i niewątpliwe dążenia komunistyczne. Jeżeli ludzie są sobie braćmi, jeżeli bliźniego należy kochać jak siebie samego, to czyż podobna odróżniać „moje” od „twego”? Własność prywatna jest wyrazem samolubstwa i oschłości serca; kto pragnie miłości powszechnej i „Królestwa Bożego na ziemi”, ten powinien wyznawać zasadę wspólności i czynem ją stwierdzać. Dla pierwszych chrześcijan, ludzi ubogich i oddanych całą duszą „dobrej nowinie”, komunizm, to jest wspólność mienia, musiał być częścią składową ich wiary, musiał też znajdować zastosowanie w ich praktyce życiowej.

Sekty praktykujące komunizm nie były rzadkością na Wschodzie. Na sto lat przed Chrystusem istniał już w Palestynie tajny związek religijny, którego zasady w pewnych punktach zbliżone były do chrześcijaństwa, mianowicie sekta esseńczyków. Otóż o niej historyk żydowski, Józef Flawiusz, opowiada co następuje: „Bogactwo mają oni za nic, natomiast cenią bardzo wspólność dóbr, i nie znajdziemy wśród nich nikogo, kto by był bogatszy od innych. Trzymają się zasady, że wszyscy, którzy chcą wstąpić do ich zakonu, muszą majątki swe oddać do wspólnego użytku; dlatego też nie spotykamy wśród nich ani nędzy, ani zbytku, lecz wszystko mają wspólne jak bracia… Nie mieszkają razem w jednym mieście, lecz we wszystkich miastach mają swe domy, a gdy członkowie zakonu przybywają skądinąd, dzielą się z nimi swą własnością i ci mogą się nią rozporządzać jak swoją. Odwiedzają się wzajemnie, chociażby się dotychczas wcale nie znali, i postępują tak, jak gdyby od dawna byli zaprzyjaźnieni. Podróżując po kraju, nie biorą ze sobą nic, prócz broni dla bezpieczeństwa od rozbójników. W każdym mieście mają gospodarza, który gościom daje odzież i środki spożywcze… Nie prowadzą ze sobą handlu, ale, jeżeli kto da innemu rzecz, której ten potrzebuje, to otrzymuje w zamian to, co jemu samemu jest potrzebne. A jeśli ktoś nic dać nie może, to i tak otrzyma zaraz, czego zażąda”.

Czy przykład esseńczyków oddziałał na Chrystusa, czy też komunizm chrześcijański powstał samorodnie, tego nie wiemy. To pewne, że życie i nauka Chrystusa oraz uczniów jego przeniknięte były poczuciem komunistycznym. Zaraz się o tym przekonamy.

Chrystus z gromadką uczniów swoich prowadził życie koczujące; byli to wędrowni agitatorzy, którzy szli od wsi do wsi, od miasta do miasta i wszędzie szerzyli „dobrą nowinę”. Żaden z nich nie miał nic, co by mógł nazwać swoją własnością; żadnemu nie wolno było nosić przy sobie pieniędzy dla własnego użytku. Wspólna kasa „partyjna” – jak byśmy dziś powiedzieli – znajdowała się w rękach jednego z gromadki, Judasza Iskarioty, który później zdradzić miał Chrystusa. Św. Jan posądza go nawet o złodziejstwo (XII, 6), o „defraudację”, jakbyśmy dziś grzeczniej powiedzieli. Kobiety, oddane nowej nauce, jak Maria Magdalena, Joanna, Zuzanna i innych wiele, towarzyszyły Chrystusowi i „służyły mu z majętności swoich” (Łukasz VIII, 3). Głównie jednak korzystano z gościnności, tej cnoty, która jest właściwa ludom na niższych stopniach rozwoju, a którą śmiało nazwać można komunistyczną. Gościnność nie ma nic wspólnego z jałmużną i Chrystus nie jałmużny też żądał. Gościnność w jego czasach była wprost obowiązkiem względem zwiastunów „Królestwa Bożego”. Powiada on uczniom swoim, których rozsyła w różne miejsca, „kędy sam przyjść miał”, a więc dla przygotowania gruntu pod posiew agitacji: „Do któregokolwiek domu wnijdziecie, naprzód mówcie: Pokój temu domowi… A w tymże domu mieszkajcie, jedząc i pijąc to, co u nich jest. Albowiem godzien jest robotnik zapłaty swej” (Łuk. X, 7).

Widzimy zatem, że Chrystus i apostołowie stosowali komunizm w praktyce i tak, jak esseńczycy, nie znali własności prywatnej. Chrystus jednak nie tylko żył jak komunista, ale i wszystkim zalecał komunizm jako niezbędny warunek dostąpienia „Królestwa Bożego”.

Pewnego razu – opowiada Ewangelia – przystąpił do Chrystusa młodzieniec pewien z zapytaniem, co ma czynić, aby „mieć żywot wieczny”. Chrystus każe mu spełnić przykazania, a gdy młodzieniec odpowiedział, że zawsze je pełnił, rzekł mu Jezus: „jeśli chcesz być doskonałym, idź, sprzedaj, co masz, i daj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie”. A gdy słowo to młodzieniec usłyszał, odszedł smutny, albowiem miał majętności wiele. A Jezus rzekł uczniom swoim: „Zaprawdę powiadam wam, iż bogaty trudno wnijdzie do Królestwa niebieskiego. I zasię powiadam wam: łatwiej jest wielbłądowi przez dziurę igielną przejść, niż bogatemu wnijść do królestwa niebieskiego” (Mat. XIX, 21-24). Ewangelia Chrystusa była ewangelią ubogich; bogacze mogą dostąpić zbawienia tylko pod tym warunkiem, że wyrzekną się majętności swoich i zrównają w ten sposób z innymi. „Tak tedy każdy z was, który nie odstępuje wszystkiego, co ma, nie może być moim uczniem” (Łuk. XIV, 33). „Żaden nie może dwóm panom służyć. Nie może służyć Bogu i mamonie” (Mat. VI, 24).

Potępienie bogactwa i bogaczów stanowi jeden z najczęściej powtarzających się motywów ewangelicznych. W przypowieści o Łazarzu potępienie to wyrażone jest w najsurowszy, najbezwzględniejszy sposób. Bogacz jest tu skazany na męki piekielne tylko dlatego, że jest bogaczem, że w życiu używał wszelkich rozkoszy, podczas gdy obok niego cierpieli Łazarze. Używanie bogactwa już samo przez się w oczach Chrystusa jest złym uczynkiem, zagradzającym drogę do zbawienia. Toteż Królestwa Bożego mogą dostąpić tylko tacy bogacze i grzesznicy, jak ów starszy celnik, który pod wpływem propagandy Chrystusowej powiada: „Oto, Panie, połowicą dóbr moich dawam ubogim, a jeślim kogo w czym oszukał, wracam we czwórnasób” (Łuk. XIX, 8).

Potępiając bogactwo, Chrystus oczywiście powstawał też przeciwko pobieraniu procentów od kapitału („pożyczajcie, niczego się stąd nie spodziewając” Łuk. VI, 35) i dziedziczeniu majątków. Kiedy ktoś z tłumu prosił go: „Rzeknij bratu memu, aby się ze mną podzielił dziedzictwem”, Chrystus odpowiedział na to: „Człowiecze, któż mnie postanowił sędzią albo dzielnikiem nad wami”? A potem zwrócił się do uczniów z długą mową, w której im wykazywał czczość zabiegów o dobra doczesne. „Przypatrzcie się krukom, iż nie sieją ani żną: nie mają śpiżarni ani gumna, a Bóg je karmi… Nie pytajcie się, co byście jeść albo pić mieli: a w górę się nie podnoście… Ojciec wasz wie, że tego potrzebujecie. Owszem szukajcie naprzód Królestwa Bożego, a to wszystko przydano wam będzie… Czyńcie sobie mieszki, które nie wietrzeją, skarb nie ustawający w niebiesiech: gdzie się złodziej nie przybliży, ani mól psuje” (Łuk., XII). Ten komunizm niefrasobliwy – tak pełen egzaltacji moralno-religijnej, że całkiem tracił z oczu sprawę wytwarzania dóbr doczesnych – odpowiadał sposobowi życia tej gromadki natchnionych apostołów, Widzieliśmy, że i oni „nie sieli ani żęli”, a jednak zaspakajali skromne swe potrzeby dzięki zastosowaniu w praktyce zasady komunistycznej.

Z „Dziejów Apostolskich” dowiadujemy się, że i pierwsza gmina chrześcijańska w Jerozolimie zasadzie tej hołdowała. „U mnóstwa wierzących było serce jedno i dusza jedna: ani żaden z nich to, co miał, swoim nazwał: ale było im wszystko wspólne… Żadnego między nimi nie było niedostatecznego. Gdyż którzykolwiek mieli rolę albo domy, sprzedawszy, przynosili zapłatę za ono, co sprzedawali. I kładli przed nogi apostolskie. I rozdawano każdemu, ile komu było potrzeba” (IV, 32, 34). Ananiasz z żoną swoją Safirą sprzedali rolę, lecz tylko część otrzymanych pieniędzy złożyli przed nogi Apostolskie. Św. Piotr domyślił się podstępu i ostrymi słowami skarcił samolubne małżeństwo. A oboje zaraz: „padli i umarli” (Y, 1 i nast.). Mniejsza o ten „cud”, który służyć miał ku większemu zbudowaniu wiernych. Dla nas jest to tylko wyraźna wskazówka, że pierwsi chrześcijanie uważali przywłaszczenie sobie choćby części pieniędzy ze sprzedaży swego majątku – za zbrodnię, godną kary. Wyrazem komunistycznego sposobu życia pierwszych chrześcijan były też codzienne wspólne uczty, na których wierni, „Łamiąc chleb po domach, pożywali pokarmy z radością i w prostocie serdecznej” (Dzieje apostoł. II, 46).

Z tego, cośmy dotychczas mówili, wynika, że ów komunizm pierwotnego chrześcijaństwa był komunizmem nie wytwarzania, lecz używania dóbr. Jak widzieliśmy, Chrystus nie pozwalał troszczyć się o wytwarzanie, stawiając za przykład kruki, które „nie sieją ani rzną”, a jednak Bóg je karmi, oraz lilie, które nie „pracują ani przędą”, a jednak są ubrane wspanialej od Salomona. Chrystus zakazuje zbierania skarbów, kapitalizowania – jak byśmy dziś powiedzieli – dochodów, spadkobrania, lecz jak ma się odbywać wytwarzanie, o tym nic nie mówi. Co jedynie zajmowało pierwszych chrześcijan, to sprawa podziału dóbr, podział zaś ten przedstawiali sobie w jaskrawo- komunistycznej formie – zatarcia różnicy między „moim” a „twoim”, w formie dzielenia się majątkiem. Wspólność dóbr była dla nich tylko wspólnością użytkowania. Każdy chrześcijanin na mocy związku bratniego miał prawo do dóbr wszystkich członków całej gminy i w razie potrzeby mógł żądać, aby zamożniejsi członkowie udzielili mu ze swego majątku tyle, ile potrzebował. Każdy chrześcijanin mógł użytkować z dóbr swych współbraci, ci zaś, którzy coś posiadali, nie mogli odmawiać nieposiadającym. Chrześcijanin np., który nie miał domu, mógł od innego chrześcijanina, który posiadał dwa lub trzy domy, domagać się, aby ten udzielił mu mieszkania. Właściciel nie przestawał być właścicielem; ale na mocy wspólności użytkowania inni mieli prawo do korzystania z jego domu. Co się zaś tyczy pieniędzy i innych dóbr ruchomych, to, jak widzieliśmy, składano je u nóg apostolskich dla wspólnego użytku.

Jednakże tego rodzaju gospodarka nie mogła być trwała. Gdyby wszyscy chcieli istotnie spełnić rozkaz Chrystusa: „sprzedajcie, co macie, i rozdajcie ubogim”, to wszelka gospodarka ustać by musiała. Ludzie przecież musieli wytwarzać, aby mieć co do „rozdawania ubogim”; jeżeli jedni sprzedawali rolę, domy, warsztaty itp., to dobra te przechodziły do innych rąk, zmieniały właściciela – i tyle. Wytwarzanie odbywało się na podstawie własności prywatnej – i w ówczesnych warunkach inaczej odbywać się nie mogło. Własność zaś prywatna musiała mieć, jako konieczne następstwo, dziedziczenie majątku, które Chrystus tak wymownie potępiał. Skoro jednak własność prywatna i dziedziczenie środków wytwarzania istnieć nie przestawały, to i wspólność użytkowania nie mogła się utrwalić.

Ów komunizm spożycia możliwy był tylko w początkach, kiedy chrześcijan było jeszcze niewielu i wszyscy wyznawcy nowej wiary odznaczali się zapałem i poświęceniem bez granic. Póki chrześcijaństwo było nieliczną, prześladowaną sektą, póty trudności życia ekonomicznego dla niego nie istniały, „wierzących było serce jedno i dusza jedna” i braterski podział dóbr zastępował jakąkolwiek trwałą, racjonalną organizację życia ekonomicznego. „Łamiąc chleb po domach, pożywali pokarmy z radością i w prostocie serdecznej”. Lecz stan taki nadzwyczajnego podniesienia ducha nie mógł trwać długo i konieczności ekonomiczne musiały wziąć górą nad wymaganiami religijno-moralnymi. Im bardziej chrześcijaństwo szerzyło się w społeczeństwie, im więcej zyskiwało zwolenników, tym szybciej ów komunizm spożycia znikać musiał. Ludzie zamożni, którzy coraz liczniej nawracali się na nową wiarę, coraz mniej mieli ochoty dzielić się ze swymi braćmi w Chrystusie „darami tego świata”. Dla ubogich komunizm spożycia był rzeczą bardzo wygodną, ale zarazem odstręczał ich od pracy, a różnym oszustom i wydrwigroszom dawał pożądaną sposobność do wyzyskiwania ogółu. W miarę więc tego, jak chrześcijaństwo ogarniało i przenikało całe społeczeństwo, musiało się do warunków ekonomicznych społeczeństwa tego przystosowywać. Co więcej, kościół chrześcijański nie tylko że nie usunął nierówności ekonomicznej i przywilejów, ale stworzył nową uprzywilejowaną warstwę – duchowieństwo. Pierwsze gminy chrześcijańskie zorganizowane były na zasadach czysto demokratycznych. Zgromadzenie wierzących wybierało duchownych urzędników, którzy z tego żadnej korzyści materialnej nie mieli, owszem najbardziej narażeni byli na prześladowania. Ustrój ten kościoła zmieniał się coraz bardziej, im większa była potęga kościoła; zmienił się do gruntu, odkąd chrześcijaństwo stało się religią panującą. Dostojnicy kościelni stali się bogaczami, używającymi w pełni „dóbr tego świata”; „nie siejąc i nie rznąc” jak kruki, nabrali zarazem żarłoczności kruków. Już w piątym wieku dochody kościelne dzielą się na cztery części: 1/4 stanowi własność biskupa, 1/4 należy do jego kleru, 1/4 idzie na potrzeby kościoła (budowa i utrzymanie kościołów itp.), ostatnia ćwierć przeznaczona jest dla ubogich. Biskupi zatem otrzymywali tyle, ile wszyscy ubodzy razem wzięci! Wprawdzie majątek kościelny wciąż jeszcze uchodził za „dziedzictwo ubogich”, ale w rzeczywistości duchowieństwo w coraz większym stopniu korzystało z tego „dziedzictwa”. Później nawet te pozory znikły i „dziedzictwo ubogich” stało się wyłączną własnością duchowieństwa. Ubogim zaś przyznano tylko prawo do jałmużny. Jak duchowieństwo pojmowało cnoty chrześcijańskie, świadczy żartobliwe wyznanie pewnego opata klasztoru benedyktynów: „Mój ślub ubóstwa przyniósł mi 100 tysięcy koron rocznego dochodu, a mój ślub posłuszeństwa podniósł mnie do godności udzielnego księcia”. Historyk angielski Gibbon, przytaczając te słowa, dodaje złośliwie: „Jakie były skutki jego ślubu czystości, tego nie pamiętam”.

Daremnie niektórzy ojcowie kościoła, przejęci duchem nauki Chrystusowej, napadali na bogactwo i domagali się wspólności dóbr; kazania ich nie mogły przezwyciężyć tych stosunków ekonomicznych, które wywoływały nierówność i egoizm. Św. Bazyli wołał w IV stuleciu do bogaczów: „Nędznicy, jak usprawiedliwicie się przed Wiecznym Sędzią?… Odpowiadacie mi: Postępuję niesłusznie, gdy zatrzymuję sobie, co do mnie należy? Ale ja pytam was, co nazywacie swoją własnością? Od kogo otrzymaliście ją? Postępujecie jak człowiek, któryby w teatrze zajął wszystkie miejsca i nie pozwalał innym wchodzić, zostawiając dla swego użytku, co jest przeznaczone dla wszystkich. Przez co bogacze są bogaczami, jeśli nie przez to, że zabierają rzeczy, które do wszystkich należą? Gdyby każdy brał dla siebie nie więcej nad to, co potrzebuje do utrzymania, a resztę pozostawiał innym, to nie byłoby ani bogatych, ani biednych”. Św. Jan Złotousty, również w IV wieku, w jednym ze swych kazań przytacza, jako przykład, pierwszych chrześcijan, wychwala korzyści, połączone ze wspólnym używaniem dóbr, i nawołuje wierzących do stosowania tego w praktyce. „Zróbmyż próbę i śmiało przystąpmy do dzieła! Wielkie byłoby z tego błogosławieństwo! Bo jeżeli wówczas, kiedy liczba wierzących była tak mała, ledwie 5 do 6 tysięcy, jeśli wówczas, kiedy cały świat był wrogi, kiedy znikąd nie było pociechy, nasi poprzednicy tak dzielnie wzięli się do rzeczy, to o ileż więcej pewności powinniśmy mieć teraz, kiedy z łaski Boga wszędzie znajdujemy wierzących!”. Ale to właśnie, co Złotousty uważał za okoliczność przyjazną – mianowicie ogromny wzrost liczby wierzących – to właśnie nie pozwalało iść za przykładem pierwszych chrześcijan. Komunizm tego rodzaju dobry był dla pierwszych gromadek uczniów Chrystusowych, lecz nie dla całych tłumów. Dzielenie się majątkiem nie mogło stać się podstawą ustroju społecznego; toteż najpiękniejsze kazania nie mogły nic na to poradzić. Św. Jan sam dobrze określa nastrój wierzących, mówiąc, że „ludzie (zamożniejsi) boją się takiego stanu rzeczy (użytkowania komunistycznego) bardziej, niż skoku w głąb morską”.

Jeszcze w VI stuleciu Grzegorz Wielki pisał: „Nie wystarcza, że się innym nie zabiera ich własności; nie jest bez winy, kto zachowuje dla siebie dobra, które Bóg stworzył dla wszystkich. Kto nie daje innym, co ma, jest zbójem i mordercą; ponieważ bowiem zachowuje dla siebie, co mogłoby służyć do utrzymania ubogich, więc można powiedzieć, że dzień w dzień zabija on tylu, ilu mogłoby wyżyć z jego zbywających bogactw. Kiedy dzielimy się z potrzebującymi, to nie dajemy im niczego, co do nas należy, lecz to, co do nich należy. Nie jest to miłosierdzie, lecz spłata długu”.

Moglibyśmy więcej przytoczyć takich głosów, ale wszystkie one rozbrzmiewały bez odgłosu, nie mogąc zmienić biegu życia. Społeczeństwo chrześcijańskie wyzbywało się coraz bardziej cech komunistycznych, które występowały wyraźnie w jego pierwocinach, tak samo, jak odchylało się coraz bardziej od ideału „Królestwa Bożego”.

Mówiliśmy już, że na owym bezładnym komunizmie pierwszych chrześcijan społeczeństwo oprzeć się nie mogło. Ale też chrześcijanie nie mieli na widoku jakiejś określonej reformy społecznej w naszym tych słów rozumieniu. Komunizm użytkowy był dla nich niejako przygotowaniem moralno-religijnym do „Królestwa Bożego”. Nie chodziło im o to, aby wytworzyć określony ustrój społeczny, w którym by wszyscy mogli korzystać z dobrobytu i wszechstronnie rozwijać siły swe i zdolności; osiągnięcie czysto ziemskich celów czysto ziemskimi środkami nie odpowiadało ich wybujałemu nastrojowi religijnemu. Ówczesna ludzkość nie mogła zbawić się sama; pokładła więc wszystkie swe nadzieje w Zbawicielu z nieba, który zbawi ją cudem. Z jakich żywiołów rekrutowali się pierwsi chrześcijanie? Przeważnie z „cierpiących i obciążonych”, z najniższych warstw społecznych, jak przystoi żywiołowi rewolucyjnemu. A z kogo składały się te warstwy?

W miastach z podupadłych, wolnych, należących do najrozmaitszych narodów…, dalej z wyzwoleńców (byłych niewolników) i zwłaszcza z niewolników; w wielkich posiadłościach ziemskich Włoch, Sycylii, Afryki – z niewolników, na wsi chłopów, upadających coraz bardziej pod brzemieniem długów. „Wspólnej drogi wyzwolenia dla wszystkich tych żywiołów stanowczo być nie mogło” (Fr. Engels: Przyczynek do historii pierwotnego chrześcijaństwa). Wspólna niedola łączyła te żywioły; pożądanie wyzwolenia było bardzo silne, ale własnymi siłami niepodobna było się wyzwolić. Wyjścia rzeczywistego nie było – szukano go więc w religii, w nadziei na rychłe zapanowanie „Królestwa Bożego”, na zbawienie ludzkości przez powrót Chrystusa. Ponieważ wyzwolenie miało nastąpić mocą cudu, więc wyobraźnia religijna nie potrzebowała się krępować. Podniecona do najwyższego stopnia – tworzyła najdziwaczniejsze widziadła, śniła olbrzymie przewroty w całym wszechświecie, walkę nadprzyrodzonej potęgi ze złem, a potem – czasy „Królestwa Bożego”, niewysłowionego, bezmiernego szczęścia dla sprawiedliwych i wierzących, dla chrześcijan (którzy sami nazywali się „świętymi”). Wierzono więc i pożądano przewrotu, ale dokonanie go poruczono siłom nadprzyrodzonym. Pierwsi chrześcijanie nie pocieszali się tylko nadzieją, że każdy z nich dostąpi szczęścia niebieskiego za grobem; nie, oni marzyli o „Królestwie Bożym” na ziemi, o wytępieniu złych za pośrednictwem potęg nadprzyrodzonych, o jakimś niesłychanym połączeniu „nieba” z „ziemią”. W ewangeliach znajdujemy liczne tego dowody, przytoczymy z nich tylko niektóre. „Przyjdzie – mówi Chrystus – Syn człowieczy w chwale Ojca swego z anioły swoimi: a tedy odda każdemu według uczynków jego. Zaprawdę powiadam wam, są niektórzy z tych, co tu stoją, którzy nie uwierzą śmierci, aż ujrzą Syna człowieczego, przychodzącego w królestwie swoim” (Mat. XVI, 27, 28). Jezus szeroko opisuje uczniom, jakie znaki poprzedzą jego przyjście i dodaje: „Zaprawdę powiadam wam, iż nie przeminie ten naród, ażby się stało to wszystko” (Mat. XXIV, 34). Gdy Chrystus z uczniami zbliżał się do Jerozolimy, „ci mniemali, że się wnet Królestwo Boże okazać miało”. Chrystus opowiada więc im przypowieść o człowieku, który „jechał w daleką krainę wziąć sobie królestwo i wrócić się”. Sługom swoim, wyjeżdżając, rozdał pieniądze, aby „handlowali”. Nieprzyjaciele podczas nieobecności jego odgrażali się, że nie chcą jego panowania. „Dostawszy królestwa”, człowiek ów wraca, hojnie obdarza sługi, które przysporzyły pieniędzy, karze tego, który niedbale rozkaz spełniał; „wszakże nieprzyjacioły moje, one, co nie chcieli, abym królował nad nimi, przywiedźcie tu, a pobijcie przede mną”. Widzimy więc, że uczniowie spodziewali się nastąpienia „Królestwa Bożego” jeszcze za życia Chrystusa. Znaczenie zaś przypowieści jest jasne: Chrystus obiecuje, że powróci na ziemię, w oczekiwaniu tej chwili uczniowie powinni szerzyć jego zasady, za co spotka ich sowita nagroda; nieprzyjaciół zaś swoich Chrystus obiecuje wygubić.

„Objawienie Św. Jana”, utwór, który powstał prawdopodobnie w r. 68, daje nam dobre wyobrażenie o tym, jak pierwsi chrześcijanie przedstawiali sobie przyszłą rewolucję. Przede wszystkim – nastąpi ona niebawem; jak nowsi badacze wykryli, św. Jan spodziewa się, że przewrót ten odbędzie się za trzy i pół roku! Na tronie świata zasiadać będzie Antychryst – Neron, który powrócił do władzy – lecz Chrystus też powróci; rozpocznie się straszliwa walka, w której cała natura brać będzie udział; dziać się będą okropności niesłychane, lecz wreszcie Chrystus zwycięży. Nastąpi powszechne zatracenie grzeszników. Lecz męczennicy wiary zmartwychwstaną i „żyć, i królować będą z Chrystusem lat tysiąc”. A szatan wrzucony będzie do przepaści, aby nie zwodził dalej narodów. Po tym tysiącleciu jednak, szatan znowu wyjdzie ze swej „ciemnicy” i „będzie zwodził narody, i zbierze je na walkę”. Lecz tym razem nastąpi ostateczna z nim rozprawa i „będzie w nocy na wieki wieków”. A potem będzie „niebo nowe i ziemia nowa”. A na tę nową ziemię zstępuje z nieba „święte miasto Jeruzalem nowe”, w którym mieszkać będą chrześcijanie wraz z Bogiem i Chrystusem. „I otrze Bóg wszelką łzę z oczu ich: a śmierci dalej nie będzie, ani smutku, ani krzyku, ani boleści więcej nie będzie”…

Straszliwe te widzenia, kończące się taką sielanką, dają nam dobre wyobrażenie o nastroju pierwszych chrześcijan. „Królestwo Boże” był to ich ideał, było to dla nich wymarzone „przyszłe społeczeństwo”. Oczywiście do szczęścia, które w nim panować miało, nie można przykładać żadnej ziemskiej miary. Społeczeństwo, stworzone bezpośrednio przez Boga i Chrystusa musiałoby oczywiście wyglądać daleko piękniej od najpiękniejszego społeczeństwa, ale stworzonego przez ludzi. Szkoda tylko, że „objawienie św. Jana” nie sprawdziło się…

„Objawienie św. Jana” dało początek całej literaturze chiliastycznej, to jest wróżbom, dotyczącym „tysiącletniego królestwa” (wyraz grecki chilias oznacza liczbę tysiąc). Niekiedy rozkosze tego „przyszłego społeczeństwa” malowano w najjaskrawszych zmysłowych barwach. Tak np. św. Ireneusz (w II stuleciu) nauczał: „Przyjdzie czas, kiedy każda winna macica mieć będzie dziesięć tysięcy latorośli, każda latorośl dziesięć tysięcy wielkich gałęzi, każda wielka gałąź dziesięć tysięcy małych gałęzi, każda mała gałąź dziesięć tysięcy gron, każde grono dziesięć tysięcy jagód i każda jagoda – soku na dwadzieścia miar wina”. Ale Ireneusz troszczył się nie tylko o alkoholików; jego „przyszłe społeczeństwo” byłoby dla kochanków bardzo ponętne. Albowiem: „dziewice będą się tam weseliły w towarzystwie młodzieńców; starcy będą używali takich samych przywilejów i ich troski ustąpią miejsca przyjemnościom”. Inni ojcowie kościoła przedstawiali sobie „tysiącletnie królestwo” w sposób bardziej uduchowiony, ale zawsze miało to być społeczeństwo nad wyraz idealne, gdzie „nie będzie więcej żadne przekleństwo, ale stolica Boża i Barankowa w nim będą, a słudzy jego służyć mu będą (Objawienie św. Jana, XXII, 3).

W miarę jednak tego, jak Kościół coraz mocniej i pewniej sadowił się na ziemi, tego rodzaju „chiliastyczne” przepowiednie stawały się dlań bardzo niewygodne. Przyjście Chrystusa odkładano na coraz dalsze czasy, „Objawienie Św. Jana” tłumaczono w sposób wykrętny, wreszcie kościół urzędowy uznał chiliastów za heretyków. Św. Augustyn (ur. 353, um. 430 r.) oświadczył, że „Królestwo Boże na ziemi” jest już urzeczywistnione – w Kościele. Kościół zatem, który doskonale przystosował się do warunków ziemskich i wytworzył nową warstwę uprzywilejowaną – kler chrześcijański; kościół, który oddalał się coraz bardziej od ideału – uznał za urzeczywistnienie tego ideału! Chrześcijaństwo urzędowe zerwało, jak widzimy, zarówno z wiarą w „tysiącletnie królestwo” – to wymarzone „przyszłe społeczeństwo” pierwszych chrześcijan – jak i z praktyką komunistyczną pierwszych dni swoich.

Ale tradycja ich żyła w licznych sektach religijno-komunistycznych wieków średnich i głośnym echem rozbrzmiewała w ruchu taborytów czeskich, w angielskiej i niemieckiej wojnie chłopskiej.

Renan, liberalny historyk francuski, w swoim słynnym „Życiu Chrystusa” mówi: „Nawet w naszych czasach… marzenia o idealnej organizacji społeczeństwa – marzenia, które tak bardzo przypominają dążności pierwszych sekt chrześcijańskich – są tylko niejako odroślą tej samej idei, gałęzią tego olbrzymiego drzewa, w którym kiełkuje każda idea o przyszłości, którego pniem i korzeniem po wsze czasy będzie »Królestwo Boże«. Wszystkie przewroty społeczne ludzkości zaszczepione będą na tym słowie. Ale »socjalistyczne« próby naszych czasów połączone są z grubym materializmem i dążą do niemożliwości, to jest chcą oprzeć szczęście powszechne na reformach politycznych i ekonomicznych; przeto pozostaną bezowocne, dopóki nie wezmą za wzór prawdziwego ducha Chrystusa, to jest bezwzględnego idealizmu, tej zasady, że należy zrzec się świata, aby go posiadać”.

Ten mniemany idealizm, który nam Renan zaleca, bardzo jest zapewne wygodny dla „silnych tego świata”. Oni, nie zrzekając się świata, posiadają go i bronią swojej zdobyczy wszelkimi środkami, w których liczbie wyzyskiwanie religii dla swoich celów nie ostatnie zajmuje miejsce. Chrystus miałby dzisiaj dla nich te same słowa, którymi smagał współczesnych mu faryzeuszów i bogaczów. Jeśli pierwsi chrześcijanie „wyrzekli się świata”, to dlatego, aby – w bratnim, komunistycznym związku między sobą – żyć, cierpieć i umierać dla wielkiej idei, w tęsknym wyczekiwaniu „Królestwa Bożego”. Lecz cud nie ziścił się – i nikt dotychczas nie wskazał innych środków zapewnienia „szczęścia powszechnego” – poza socjalistycznym przekształceniem społeczeństwa. To jest twardy grunt rzeczywistości, z którego wykwitnie i wyższa moralność i w ogóle wysokie duchowe podniesienie ludzkości. Ach, naturalnie, szczęścia bezwzględnego, doskonałego nie ma tu na ziemi i rozkosze „tysiącletniego królestwa”, które malowała wyobraźnia pierwszych chrześcijan, nigdy nie będą udziałem śmiertelnych. Lecz nam wystarczy to szczęście, które zdobędziemy sobie w społeczeństwie bez klas i bez wyzysku, bez nędzy i ciemięstwa. Oto nasz „gruby materializm”. Oto zarazem prawdziwa idea naszych czasów!

Feliks Perl
Powyższy tekst to cała broszura – sygnowana Feliks P. – opublikowana nakładem administracji tygodnika „Prawo Ludu”, Kraków 1906, wydanie nowe, od tamtej pory nie wznawiana, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł, zostawiając jednak oryginalne brzmienie w cytatach z Ewangelii.
Publikowaliśmy także inne teksty na podobny temat: Antoni Szech: Socjalizm a Kościół, Ludwik Królikowski: Socjalizm, Gromady Ludu Polskiego: Do ludu polskiego na rodzinnej ziemi, Aleksy Rżewski: Rekolekcje więzienne.
Publikowaliśmy także dwa teksty Feliksa Perla: Patriotyzm a socjalizm oraz Od „kas oporu” do 1 maja.
Feliks Perl (1871-1927) – pochodził ze zasymilowanej rodziny żydowskiej, jego ojciec walczył w powstaniu styczniowym. Na studiach związał się z ruchem socjalistycznym, wszedł w krąg II Proletariatu. Przed aresztowaniami uciekł do Berlina i Paryża. Uczestnik paryskiego zjazdu założycielskiego Polskiej Partii Socjalistycznej. Następnie działał w Galicji, a po aresztowaniu Piłsudskiego przeniósł się w 1900 r. do Królestwa Polskiego, aby redagować „Robotnika”. W 1904 r. aresztowany i więziony w Cytadeli. Po rozłamie w PPS, jeden z liderów Frakcji Rewolucyjnej, jeden z głównych ideologów socjalizmu niepodległościowego. Wkrótce jednak przeszedł do wewnątrzpartyjnej opozycji, w 1912 r. współtwórca i jeden z liderów PPS-Opozycja, krytycznej wobec działań Piłsudskiego. Po wybuchu I wojny światowej PPS-Opozycja i Perl powrócili jednak w szeregi PPS. Po odzyskaniu niepodległości członek władz PPS (m.in. w latach 1924-26 przewodniczący Centralnego Komitetu Wykonawczego partii), w latach 1915-27 redaktor naczelny „Robotnika”, poseł na sejm. Autor kilkunastu broszur i książek poświęconych historii, ideologii i strategii ruchu socjalistycznego.

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

__________________________________________________________________________________

Abramowski a anarchizm

 

Krytyka „państwowego socjalizmu”, nawoływanie do bojkotu struktur i instytucji państwa czy afirmacja oddolnej, samodzielnej organizacji społecznej – wszystko to zdaje się go zbliżać do anarchizmu sensu stricte. Wydaje się jednak, iż ukazywanie dorobku tego najbardziej bodaj oryginalnego myśliciela politycznego z Polski rodem w takim właśnie świetle, to nie tylko duże uproszczenie, ale wręcz przeinaczenie. To z kolei może wynikać z nieznajomości bądź niezrozumienia części jego tekstów, zwłaszcza z późniejszego okresu twórczości.

 

„Trzeba mieć serdeczny stosunek nie tylko do idei, ale przede wszystkim do społeczeństwa, do kraju, do narodu. Kto nie kocha żywych ludzi, kraju i narodu, a kocha tylko oderwaną ideę spółdzielczą, ten spółdzielcą nie jest”.

Przemówienie Edwarda Abramowskiego z 1917 r. [1]

 

Jakiś czas temu pytałem znajomego anarchisty, do jakich polskich tradycji lewicowych odwołuje się on i jego ideowi pobratymcy. Nie było dla mnie dziwnym, że w zasadzie poza Edwardem Abramowskim nie był on w stanie wskazać żadnego innego teoretyka polityki czy wymienić nazwy organizacji. Rzeczywiście na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, iż autor „Idei społecznych kooperatyzmu” miał z dzisiejszym anarchizmem wiele wspólnego. Krytyka „państwowego socjalizmu”, nawoływanie do bojkotu struktur i instytucji państwa czy afirmacja oddolnej, samodzielnej organizacji społecznej – wszystko to zdaje się go zbliżać do anarchizmu sensu stricte.

Wydaje się jednak, iż ukazywanie dorobku tego najbardziej bodaj oryginalnego myśliciela politycznego z Polski rodem w takim właśnie świetle to nie tylko duże uproszczenie, ale wręcz przeinaczenie. To z kolei może wynikać z nieznajomości bądź niezrozumienia części jego tekstów, zwłaszcza z późniejszego okresu twórczości.

Anarchistyczni i nie tylko sympatycy Abramowskiego, o ile w ogóle dostrzegają w jego pracach naleciałości patriotyzmu, sytuują je w późnym okresie życia tego teoretyka spółdzielczości (zazwyczaj na lata 1914-18). Rzeczywiście, to właśnie w 1914 roku idol części „wolnościowej” lewicy opublikował swój najbardziej bodaj jaskrawy manifest żarliwego patriotyzmu pt. „Pomniejszyciele ojczyzny”. Osobie opierającej się na tendencyjnych, na ogół opatrzonych dialektyczno-bełkotliwym komentarzem, PRL-owskich zbiorach pism Abramowskiego może się on wydawać niemałym zwrotem ideowym w jego twórczości. Wojciech Giełżynski w swej książce „Edward Abramowski – zwiastun »Solidarności«” „tonację szowinistyczną” tegoż tekstu kładzie na karb choroby autora. Nie jest to jednak pogląd słuszny, gdyż gruźlica i narkotyki zaczęły mieć wyraźny wpływ na zdrowie Abramowskiego dopiero w 1915 roku. Jednak i rozmaite dolegliwości nie otępiały jego umysłu i nie przeszkadzały w objęciu i aktywnym kierowaniu Katedrą Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Miały one jednak znaczący wpływ na mniejszą liczbę publikacji i prac z zakresu polityki.

Albo więc „Pomniejszyciele ojczyzny” to efekt jakichś potężnych perturbacji światopoglądowych Abramowskiego, albo logiczna kontynuacja jego dawniejszej myśli. W moim przekonaniu obie tezy nie są pozbawione racji.

Romuald Jezierski w wydanej w 1970 r. książce „Poglądy etyczne Edwarda Abramowskiego”, obok wylewania pomyj w typowo komunistycznym stylu, dokonuje bardzo interesującej analizy osobowości tego myśliciela politycznego. Otóż autor dostrzega, że Abramowski, jako pewien typ introwertyka oraz człowiek wielokrotnie dotknięty przez los miał tendencje do zmian w swoim światopoglądzie. Rzeczywiście, do 1894 roku marksista, potem socjalista etyczny, kooperatysta, psycholog, żarliwy patriota, a na łożu śmierci mistyk – mało kto mógłby doczekać się tylu przyporządkowań w toku swego życia!

Z drugiej jednak strony już mając 24 lata Abramowski wstąpił do Polskiej Partii Socjalistycznej, czyli formacji, która od zarania – inaczej niż „opozycyjna” Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy – miała konsekwentnie niepodległościowy charakter. Nigdy też jednoznacznie nie określił się jako anarchista, mimo że nurt ten niewątpliwie znał. Wszak trzy lata przed jego narodzinami zmarł Pierre Proudhon.

Niemniej rzeczywiście w kilku jego pracach z okresu przełomu XIX i XX wieku można dopatrzyć się sformułowań, będących mniej lub bardziej jawnymi nawoływaniami do zniesienia państwa. Przed uderzeniem wyimkami z tychże trzeba jednak naświetlić kilka niebagatelnych kwestii. W niemal wszystkich opracowaniach badacze myśli politycznej Abramowskiego dostrzegają, że jego pisma są trudne do jednoznacznej interpretacji z powodu specyficznego stylu. Są one sugestywne, naładowane emocjami i do szpiku erudycyjne. Stąd fragmenty dotyczące krytyki państwa nierzadko do złudzenia przypominają manifesty głównych tuz propagandowych anarchizmu.

Twórczości Abramowskiego nie można też odrywać od okresu życia autora, a to z kolei przypadało na schyłkowy okres zaborów. Stąd też wysuwane przezeń postulaty bojkotu instytucji odczytywać należy raczej jako formę walki z okupantami, a nie sprzeciw wobec państwa jako takiego. Stąd też w pracy „Nasza polityka” z 1906 r. stwierdził on, że owszem, należy zrujnować rząd, ale rząd rosyjski, ponieważ „jak powiedzieliśmy raz sobie, że chcemy sejmu polskiego w Warszawie, to tak być musi” [2]. Zatem już na 12 lat przed śmiercią Abramowski w sposób jednoznaczny opowiadał się za niepodległą Rzeczpospolitą Polską.

Również wysuwanie prostej antynomii socjalizm państwowy – socjalizm bezpaństwowy w oparciu o zaciekłą krytykę tego pierwszego jest sporym uproszczeniem. W zasadzie bowiem tylko w jednym miejscu Abramowski, w dodatku w sposób niejednoznaczny, opowiada się za socjalizmem bezpaństwowym. Faktycznie bowiem popierał on swoiste państwo-minimum; pojmowane jednak na socjalistyczną, a nie liberalną modłę. W swym programie „Zasada respubliki kooperatywnej” z 1905 bądź 1906 r. stwierdził on jednoznacznie, że państwo ze swoją machiną biurokracji i owa „respublika kooperatywna” (rozumiana jako oddolne inicjatywy ludu) tkwią oczywiście w antagonizmie. Niemniej organizacja państwowa jest, według Abramowskiego, niezbędna do zapewnienia ochrony granic kraju i utrzymania bezpieczeństwa wewnętrznego. Z pozostałych dziedzin życia powinna ona być wyparta przez tworzone oddolnie kooperatywy i stowarzyszenia [3].

Jak wspomniałem, koronnym dowodem na obecność patriotyzmu w myśli politycznej Abramowskiego jest artykuł „Pomniejszyciele ojczyzny”. W tekście tym autor wypowiada się w sposób zdecydowany przeciwko koncepcji tzw. Polski etnograficznej, czyli zawężeniu granic odrodzonego państwa tylko do tych ziem, które są zamieszkiwane w przewadze przez ludność polską. Autor nie stronił również od sformułowań o wymowie nacjonalistycznej. Oto idol części polskich anarchistów nawołuje do walki „o wyrugowanie kapitałów niemieckich i żydowskich” z polskich ziem oraz o „sprawę unarodowienia miast, spolszczenia całego handlu i przemysłu” [4].

Jednocześnie dążenia asymilacyjne zostają przezeń dobitnie skwitowane jako zdrada. Abramowski w artykule tym wzywa również do powrotu wszystkich Polaków, którzy udali się na emigrację i konsekwentnie twierdzi, że chłop polski, litewski i ukraiński od wieków żyli w harmonii, a wszelkiego rodzaju zatargi wynikały z wyzysku włościan przez szlachtę.

Nie jest to bynajmniej jedyny jego artykuł o tak jednoznacznie patriotycznej, czy wręcz nacjonalistycznej wymowie. W podobnym tonie utrzymany jest także tekst pt. „Ludność Polski”.

Za uznaniem Abramowskiego za patriotę przemawia jeszcze jedna racja. Skoro przynajmniej na kilka lat przed śmiercią tego rodzaju idee były obecne w jego pracach (a jak wykazałem za niepodległością Polski w sposób niedwuznaczny opowiadał się on co najmniej od 1905 r.), to powinniśmy przyporządkować go do tej szufladki ideowej, w której tkwił do końca swych dni. Nie zapominając rzecz jasna o tym, że w pewnym okresie swej twórczości zbliżył się do anarchizmu. O królu chłopskiego pochodzenia też potomni będą myśleć jako o królu, a nie prostym wieśniaku. Wszak przyszło mu umrzeć w koronie i purpurze.

Nie oznacza to oczywiście, że z Abramowskiego należy robić bożka, i bezkrytycznie przyjmować każdą wysuwaną przez niego tezę. Wręcz przeciwnie, historia lewicowej myśli politycznej charakteryzuje się ciągłym ruchem myśli i wykuwaniem nowych idei w toku nieustannej dyskusji. Również nie mam intencji uzurpowania sobie monopolu na prawdę, ani tym bardziej oświecania czy nawracania anarchistów. Zależy mi raczej na wywołaniu dyskusji i ukazaniu w pełnym świetle dorobku Abramowskiego, co mu się z całą pewnością należy. Dla teoretyka polityki czy – szerzej – myśliciela w ogóle czymś gorszym od zapomnienia przez potomnych jest niewłaściwa recepcja jego pism. A zdaje się – spoglądając nawet na bardzo tendencyjny artykuł w Wikipedii – że w tym właśnie przypadku mamy z takową do czynienia.

Działaczy anarchistycznych zaś odesłałbym raczej do przedwojennego ruchu anarchistycznego. Gruntowne zbadanie tak godnych docenienia i pamięci zjawisk, jak Warszawska Spółdzielnia Lokatorów, byłoby być może warte więcej, niż kolejna publikacja o hiszpańskich kolektywach z czasów wojny domowej. Z całą zaś pewnością zdmuchiwanie kurzu z zapomnianych tradycji polskiej lewicy niczym cierń godzi w wypracowany mit, jakoby Polacy od zawsze byli narodem konserwatywnym, obdarzonym mentalnością rodem z głębokiego średniowiecza. Ale to już temat na zupełnie inne opowiadanie.

Piotr Kuligowski

 

Przypisy:

1. „Z przemówień Edwarda Abramowskiego” w: Edward Abramowski, „Braterstwo, solidarność, współdziałanie. Pisma spółdzielcze i stowarzyszeniowe”, wybór i opracowanie R. Okraska, Łódź-Sopot-Warszawa 2009, s. 245.

2. E. Abramowski, „Nasza polityka”.

3. E. Abramowski, „Zasada respubliki kooperatywnej”, w: „Braterstwo, solidarność, współdziałanie. Pisma spółdzielcze i stowarzyszeniowe”, wybór i opracowanie R. Okraska, Łódź-Sopot-Warszawa 2009, s. 205-207.

4. „Pomniejszyciele ojczyzny”, E. Abramowski w: „Magazyn Obywatel”, nr 1(45)/2009, s. 134-140.

Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl

 

__________________________________________________________________________________

LINKI

__________________________________________________________________________________

www.socjalistyczna.pl

www.przeglad-socjalistyczny.pl

www.lewica.pl

www.mlodzisocjalisci.pl

www.feminoteka.pl

www.8godzinpracy.pl

www.kuznica.org.pl

www.faktyimity.pl

http://www.krytykapolityczna.pl

WWW.okiemsocjalisty.bloog.pl

WWW.lewicowo.pl

WWW.daszynski.warszawa.pl

www.kaszebskorewolucejo.pl

WWW.cia.bzzz.net

WWW.fakrakow.wordpress.com

WWW.pismodalej.pl

WWW.internacjonalista.pl

WWW.wladzarobotnicza.pl

Nr.54. Kraków, środa 10 listopada 2010. R. LXII.

__________________________________________________________________________________

Naprzód pisany jak zawsze w „naprzodowym stylu”

__________________________________________________________________________________

Pismo ukazuje się w każdą środę i piątek o godzinie szóstej.

__________________________________________________________________________________

Napisz do Naprzodu naprzod.info@wp.pl

Zapraszamy do nadsyłania uwag, opinii, informacji i artykułów.

__________________________________________________________________________________

Kraków

_______________________________________________

Krzeszowice

_______________________________________________

Warszawa

_______________________________________________

Polska

_______________________________________________

Kultura

_______________________________________________

Dratewka

__________________________________________________________________________________

Uchwała Sekretariatu Krajowego Młodych Socjalistów ws. dni świątecznych

Decyzją polskiego parlamentu 6 stycznia ma być od przyszłego roku dniem ustawowo wolnym od pracy. Katolickie Święto Trzech Króli zobowiązany będzie przestrzegać każdy – bez względu na światopogląd, wyznanie czy osobiste chęci.

Należy podkreślić, że jest to wyłącznie pozorne zwiększenie liczby dni ustawowo wolnych od pracy. Aby „zrekompensować straty” pracodawcom, rząd PO-PSL postanowił, iż pracownikom nie będzie przysługiwał – tak jak dotychczas – zastępczy dzień wolny, w zamian za święta wypadające w soboty. Poza tym stworzył niebezpieczną furtkę prawną umożliwiającą pracodawcom zobowiązywanie pracowników do odpracowywania w weekendy tych świąt, które wypadają w tzw. dni powszednie. Po raz kolejny rząd premiera Donalda Tuska stanął po stronie bogatszej i uprzywilejowanej części społeczeństwa, w praktyce wydłużając czas pracy.

Młodzi Socjaliści, jako organizacja broniąca interesów społecznych i pracowniczych, wyraża swój stanowczy sprzeciw wobec tej decyzji i jednocześnie poparcie dla działań podjętych przez OPZZ. Apelujemy do Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego o niepodpisywanie tej ustawy, co w naszym mniemaniu jest obecnie jedyną i ostateczną szansą na obronę interesów ludzi pracy.

Nie możemy zgodzić się na kolejne ustępstwa wobec właścicieli firm, kosztem ich pracowników. Chcemy przypomnieć władzom, że to nie managerowie i dyrektorzy, ale szeregowi pracownicy kreują każdy sukces gospodarczy tego kraju i poszczególnych przedsiębiorstw. Tak drastyczne ograniczanie im możliwości wypoczynku, oznacza dalszą degradację społeczną pracowników – sprowadzanie ich do pozycji maszyny, która ma produkować jak najwięcej, przy jak najgorszych warunkach. Na to naszej zgody nie ma i nie będzie!

Sekretariat Krajowy MS

Źródło: www.mlodzisocjalisci.pl

__________________________________________________________________________________

KRAKÓW

__________________________________________________________________________________

III Otwarty Turniej Antyrasistowski w Krzeszowicach

Już po raz trzeci, w Krzeszowicach (Małopolska) 14 listopada, w Hali Widowiskowo – Sportowej przy ul. Długiej 22, odbędzie się antyrasistowski turniej piłki nożnej.

W turnieju mogą brać udział 5-osobowe (+ max. 2 zawodników rezerwowych) zespoły zarówno męskie, żeńskie i mieszane.

Gra odbywać się będzie w dwóch kategoriach wiekowych:

do 16 lat – w godzinach 10:00 – 12:00

powyżej 16 lat – w godzinach 12:00 – 15:00

Organizatorzy bardzo proszą o wcześniejsze zgłoszenie swojej drużyny, najpóźniej do 11 listopada do godziny 22:00.

Zgłoszenia przyjmowane są przez Bartka Zawiszę, drogą mailową pod adresem: b.zawisza@mlodzisocjalisci.pl lub telefonicznie pod numerem: 504-97-00-32.
W zgłoszeniu bardzo proszą podać:

– nazwę drużyny

– imię i nazwisko zgłaszającego

– kontakt do osoby zgłaszającej (nr tel, email)

– liczebność drużyny wraz z zawodnikami rezerwowymi

Więcej na  http://antyrasizm.kce.prv.pl

Źródło: www.mlodzisocjalisci.pl

__________________________________________________________________________________

WARSZAWA

__________________________________________________________________________________

Faszyzm nie przejdzie!

Jak co roku, 11 listopada nacjonaliści i neofaszyści z różnych organizacji planują przemarsz ulicami Warszawy. Nie chcemy, by zwolennicy ksenofobicznych i rasistowskich ideologii, którzy z dumą odwołują się do przedwojennych organizacji o jawnie faszystowskich sympatiach, znowu przeszli przez stolicę.

Pomni wcześniejszych doświadczeń uważamy, że rosnącemu w siłę ruchowi narodowemu trzeba się przeciwstawić. Od dwóch lat próbujemy ich marsz zablokować. Zatrzymamy go tylko wtedy, gdy będzie nas dużo. Jesteśmy grupą różnych ludzi i środowisk. Łączy nas sprzeciw wobec faszyzmu. Planujemy demonstrację na trasie faszystowskiego pochodu. Chcemy fizycznie go zablokować. Wykorzystamy przysługujące nam prawa obywatelskie. Zapraszamy wszystkich mieszkańców Warszawy i wszystkich, którzy zechcą przyjechać do Warszawy, do czynnego sprzeciwu wobec faszystów. Liczymy na Wasz udział w przygotowaniach, na przyjazd w zaproponowanym przez nas miejscu i czasie, na przygotowanie transparentów, na poinformowanie znajomych o naszych działaniach. Liczymy na Waszą obecność.

MS

Więcej na http://www.11listopada.org/

Źródło: www.mlodzisocjalisci.pl

__________________________________________________________________________________

WROCŁAW

__________________________________________________________________________________

ODZYSKAĆ NIEPODLEGŁOŚĆ

Zapraszamy wszystkich tych, którzy nie widzą dla siebie miejsca w obchodach prawicy

na obchody Dnia Niepodległości we Wrocławiu:

11. listopada 2010 r. o godz. 11.00

pod pomnikiem organizacji „OLIMP”

[róg ul. Sokolniczej i Zelwerowicza]

W rocznicę odzyskania niepodległości wrocławscy socjaliści pragną uczcić pamięć wszystkich działaczy, obywateli walczących z faszyzmem. Szczególnie chcielibyśmy przypomnieć o tych, o których często zapomina się w podręcznikach historii i w oficjalnych obchodach Dnia Niepodległości.

Na ziemiach odzyskanych taką grupą ludzi zaangażowanych w walkę o wolność kraju była antyfaszystowska organizacja OLIMP, która była szczególnym przykładem pracowniczej solidarności. Członkowie tej grupy z narażeniem życia pomagali polskim robotnikom, emigrantom i więźniom pracującym we Wrocławiu czasie II wojny światowej w faszystowskich obozach pracy.

W trakcie wojny, członkowie Polskiej Partii Socjalistycznej, walczyli o własne ideały – społeczeństwa wolnego, równego i solidarnego, ale także o suwerenność naszego kraju i jego obywateli. Dziś dla socjalistów działających w „wolnej” Polsce, dążenie do tych wartości nabiera innego, chociaż nadal aktualnego wymiaru.

Czy możemy czuć się wolni? Czy szanujemy wolność i suwerenność innych państw? Czy jesteśmy solidarni? Czy żyjemy w państwie dającym równe możliwości rozwoju i godnego życia?

Zapraszamy do wspólnych obchodów i rozmów pod pomnikiem organizacji „OLIMP”.

Polska Partia Socjalistyczna – Wrocław

Młodzi Socjaliści

__________________________________________________________________________________

POLSKA

__________________________________________________________________________________

„Parkowa” obywatelska inicjatywa ustawodawcza u finału

Uzbierano już ponad 100 tys podpisów pod inicjatywą ustawodawczą pod hasłem „Oddajcie parki narodowi”. W projekcie ustawy, która trafi teraz do Kancelarii Sejmu, chodzi o to, aby względy merytoryczne, przyrodnicze a nie „liberum veto” samorządów lub grup biznesowych, stanowiły o powoływaniu i rozszerzaniu parków narodowych. Warto przypomnieć, że Polska ze swoim jednym procentem powierzchni zajmowanym przez parki narodowe plasuje się na europejskim szarym końcu.

KR

Źródło: www.kaszebskorewolucejo.pl

__________________________________________________________________________________

 

Najlepiej żyje się w Gdyni!

 

Tygodnik „Przekrój” ogłosił wyniki drugiej edycji rankingu jakości życia w polskich miastach. Pod uwagę wzięto kilkadziesiąt kategorii z zakresu infrastruktury, gospodarki komunalnej, edukacji, lecznictwa, sądownictwa kultury i środowiska. Zwyciężyła Gdynia zdobywając 404 punkty. Drugie miejsce z wynikiem 394 punkty zajęły Katowice. Na trzecim i czwartym miejscu, z 382 punktami znalazły się Gdańsk i Poznań. Wysoką piątą pozycję zajął Kraków, gromadząc łącznie 376 punktów. Dalej znalazły się między innymi takie metropolie jak Wrocław, Warszawa i Łódź.

MM

__________________________________________________________________________________

KULTURA

__________________________________________________________________________________

Trzecia edycja międzynarodowego festiwalu teatralnego – od 2 do 12 grudnia

„Boska Komedia” po krakowsku

Kilkadziesiąt spektakli, przedstawienia młodych reżyserów, prace zagranicznych twórców, szereg spotkań z artystami oraz konkurs o Krakowską Nagrodę Teatralną – to atrakcje 3. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „Boska Komedia” organizowanego przez Krakowskie Biuro Festiwalowe.

Festiwal trwał będzie od 2 do 12 grudnia i zgodnie z tradycją (oraz intencją przywoływanego patrona) podzielony został na 3 części: Inferno, czyli konkurs najlepszych polskich spektakli minionego sezonu, Paradiso, część poświęconą pracom młodych, ale już cieszących się uznaniem reżyserów oraz Purgatorio, element Festiwalu obejmujący wydarzenia towarzyszące.

– Festiwal skierowany jest także do publiczności międzynarodowej, aby ludzie

z zagranicy mogli poznawać Polskę poprzez teatr – zauważy Bartosz Szydłowski, dyrektor artystyczny imprezy.

W części Inferno zobaczyć będzie można głośne Tango Jerzego Jarockiego z Teatru Narodowego w Warszawie oraz drugą część tryptyku Krystiana Lupy Persona. Po rocznej przerwie powracają do Krakowa Anna Augustynowicz oraz Monika Strzępka. Inscenizacja „Wesela” autorstwa Augustynowicz, zaprezentowana podczas pierwszej edycji festiwalu, udowodniła zarówno polskim widzom, jak i zagranicznym jurorom, że polski dramat narodowy nie musi być hermetyczny, a spektaklowi przyznana została wówczas nagroda specjalna. Tym razem artystka pokaże nam spektakl „Migrena” zrealizowany w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Z kolei Monika Strzępka powraca do Krakowa ze spektaklem „Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej”.

Do konkursu zakwalifikował się także Iwan Wyrypajew ze spektaklem „Lipiec” zrealizowanym w warszawskim Teatrze na Woli. W sekcji konkursowej krakowskie teatry reprezentować będą: „Wesele hrabiego Orgaza” Jana Klaty z Teatru Starego oraz „Hamlet” Macieja Sobocińskiego z Teatru Bagatela.

Liczne atrakcje czekają nas także w kręgu Purgatorio, obejmującym wydarzenia towarzyszące, w tym roku poświęcone projektowi „Życie w teatrze”. Legendarny „Opis

obyczajów”wedle Kitowicza  zrealizowany w Teatrze STU doczekał się kontynuacji, a po niej – części trzeciej. „O północy przybyłem do Widawy czyli Opis obyczajów III” w reżyserii Mikołaja Grabowskiego z Teatru Imka w Warszawie to nie tylko powrót wybitnego reżysera

do dzieła księdza Kitowicza, ale także podjęta na nowo rozmowa o polskości. Gościć będziemy także „Koniec” najnowsze przedstawienie warszawskiego Nowego Teatru – w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, łączące teksty o odchodzeniu Bernarda-Marie Koltèsa, Franza Kafki, J. M. Coetzeego.

Specjalnymi gośćmi Boskiej Komedii będą przedstawiciele słynnego Workcenter of Jerzy

Grotowski and Thomas Richards. „The Living Room” w reżyserii Thomasa Richardsa

stanowi jeden z etapów poszukiwań prowadzonych przez reżysera i spadkobiercę Grotowskiego. Spektakl „I am America” oraz poetycki koncert „Not History’s Bones”, oba w reżyserii Maria Biaginiego, oparte zostały na tekstach Allena Ginsberga – ikony epoki hippie..

Więcej informacji oraz pełny program festiwalu: http://www.boskakomedia.pl.

(PW).

__________________________________________________________________________________

 

Nagrody miasta Krakowa

 

Andrzej Mleczko, prof. Jan K. Ostrowski i Jan Pieszczachowicz – w dziedzinie kultura i sztuka, prof. Jerzy Wyrozumski, zespół prof. Dubiela (w składzie: prof. Jacek S. Dubiel, dr Dariusz Dudek, dr Artur Dziewierz, dr Tomasz Rakowski i dr Zbigniew Siudak) – w dziedzinie nauka i technika – to laureaci tegorocznych Nagród Miasta Krakowa.

Andrzej Mleczko otrzymał nagrodę za wybitne dokonania twórcze; prof. Jan K. Ostrowski za wybitne osiągnięcia w zakresie historii sztuki i odnowy Zamku Królewskiego na Wawelu; Jan Pieszczachowicz za dokonania w zakresie krytyki literackiej i redakcję pism społeczno-kulturalnych; prof. Jerzy Wyrozumski za szczególne osiągnięcia w zakresie badań mediewistycznych zwłaszcza nad dziejami średniowiecznego Krakowa; zaspół prof. Dubiela za wybitne osiągnięcia w zakresie kardiologii interwencyjnej. Komisja nie wnioskowała o przyznanie nagrody w dziedzinie sportu.

Wręczone zostały także wyróżnienia za prace doktorskie i dyplomowe. Otrzymali je: Michał Kumorek (UE) za pracę pt. Wieżowiec w panoramie historycznego miasta (na przykładzie Krakowa); Krzysztof Kucz (AGH) za pracę pt. Analiza czynników wpływających na jakość powietrza w Krakowie; Tomasz Głowacz (ASP) za pracę pt. Problematyka konserwacji markieterii w stylu Boulle’a. Próba zastosowania żywic syntetycznych do imitacji szylkretu; Barbara Izabela Wysocka (PWST) za pracę pt. Luk Perceval. Penthesilea.

Powoływana corocznie przez Prezydenta Miasta Krakowa Komisja Nagród, złożona w większości z profesorów krakowskich wyższych uczelni, po wnikliwej analizie wniosków, przedstawia propozycje Prezydentowi Miasta, który podejmuje decyzje o przyznaniu nagród. Pracom Komisji przewodniczy prof. dr hab. Andrzej Białas, Prezes Polskiej Akademii Umiejętności. Prace zgłoszone do konkursu muszą mieć związek z Krakowem (poprzez tematykę lub osobę autora).

Tradycja przyznawania nagród osobom szczególnie zasłużonym dla Krakowa sięga

XVI wieku. Pierwsza nagroda została przyznana w roku 1535 za kodyfikację prawa miejskiego. Początkowo nagrody wręczane były sporadycznie, zmieniło się to w roku

1930 – odtąd przyznawano je regularnie. Wybuch II wojny światowej przerwał tę tradycję. W 1945 roku wznowiono przyznawanie nagród i do roku 1949 były wręczane corocznie.

MG

__________________________________________________________________________________

REKLAMA

__________________________________________________________________________________

Komis meblowy „Mega” prowadzi kupno i sprzedaż:

  • »  mebli
  • »  sprzętu AGD i RTV
  • »  antyków
  • »  rowerów, sprzętu sportowego
  • »  bibelotów, zegarów i wielu innych rzeczy…

Skupujemy za gotówkę lub przyjmujemy w komis wszelkie rzeczy, które Państwu są zbędne, a nie straciły swoich cech użytkowych, nie są zniszczone ani uszkodzone.

U nas możesz kupić ładne rzeczy, dużo taniej niż w sklepie !
Istnieje możliwość negocjacji cen !

Na hasło „Naprzód” 10% zniżki!

Komis znajduje się przy Al. Powstania Warszawskiego 15 w Krakowie
Wjazd od ul. Żółkiewskiego:

Komis czynny:

pn-pt: 10-18
sobota: 9-14

tel (12) 431- 20 -30
kom. 0501 575 266

e-mail: megakomis@op.pl

ZAPRASZAMY DO WSPÓŁPRACY OSOBY PRYWATNE I FIRMY.
Świadczymy również usługi transportowe !

__________________________________________________________________________________

DRATEWKA

__________________________________________________________________________________

Cholera wie?

Oglądałem przed kilkoma dniami relację telewizyjną z konferencji samorządowej PiS. Po prawej stronie ekranu widać było grupkę działaczy, którzy coś tam mówili z większym lub mniejszym sensem, a po lewej Jarosław K. robił cierpiętnicze miny. I nie bardzo wiadomo, czy była to reakcja na wypowiedzi jego akolitów, czy w dalszym ciągu przeżywał smoleńską tragedię. Cholera wie? Wzdychał, wznosił oczy go góry, przymykał powieki, odrzucał głowę do tyłu i wzdychał raz jeszcze, przy czym te jego niezwykle atrakcyjne dla widzów miny kompletnie zdominowały medialny przekaz. W efekcie pojęcia nie mam co mówili współpracownicy Jarka K. bo cały czas wczuwałem się w głębokie, duszne przeżycia tej głównej postaci.

A pan Prezes, owszem, ożywił się nieco, gdy skończył się zasadniczy, samorządowy i rozpaczliwie banalny (chyba) przekaz a zaczęły pytania dziennikarzy, którzy ani jednym słowem nie nawiązywali do kampanii samorządowej tylko wiercili dalej dziurę w brzuchu (i widzów i prezesa PiS) pytając o losy pań Jakubiak i Rostkowskiej.

Sam wyrzucenie obu dam ani nikogo nie zaskoczyło ani nie interesuje zbytnio, bo jeden PiS, czy PiSy dwa, to mniej więcej na jedno wychodzi. Każdy, kto pamięta losy słynnego „Konwentu świętej Katarzyny” wie dobrze, że stronnictwa polityczne w naszym kraju, jeśli tylko zdarzy im się stracić nieco poparcia, natychmiast przeżywają bolesne konwulsje i rozpady, tak jakby każdy z działaczy chciał powiedzieć „to nie ja”, „to nie moja wina”!

Podobno rozwija się koncepcja „PiSu-bis” ku któremu nachyla się, przychyla (ześlizguje?) 15 posłów a że  jest też pewna grupa działaczy samorządowych widać wyraźnie, skoro mimo oficjalnej anatemy Rostkowska bywa zapraszana na PiSowskie, lokalne konwencje przedwyborcze. Przyznam jednak, że nie wierzę w powodzenie takiej inicjatywy, bo obecne poparcie dla PiS oscylujące wokół 20 proc. elektoratu to już osoby zdeklarowane, przekonane do końca o „smoleńskim spisku”, czyli typowe „mocherowe berety” ukradzione przez Kaczyńskiego Giertychowi.

Po drugiej stronie naszego aktualnego „Frontu Jedności Narodu”, czyli PO, można zauważyć szamotaninę Palikota, który nie może jakoś się zdecydować, które postulaty lewicowe (głównie z antyklerykalnej półki) można pożenić z jego prawicową duszyczką! Bo czymże, jak nie typowym, prawicowym postulatem, jest zapowiedź wprowadzenia okręgów jednomandatowych, preferujących ludzi majętnych? Jeśli do tego dodać, postulowane przez PO, obcięcie dotacji dla partii politycznych, to rysuje się dwubiegunowa scena – z jednej strony PO, które już ma dostęp do konfitur w postaci miejsc w państwowych spółkach i może sobie darować te jakieś „dotacje”, a z drugiej populistyczny, wspierany przez proboszczów PiS, na tyle radykalny (i odpowiednio, jak byczek na arenie, drażniony przez platformianych banderilleros) by można było nim postraszyć publiczność.


No i jeszcze jedno. Konia z rzędem temu, kto wskaże jakieś istotne różnice w programach wyborczych partii politycznych. Wszyscy, PiS, PO, S:LD, PSL i cholera wie, kto jeszcze, wszyscy chcą być „bliżej ludzi, bliżej ludzkich spraw”, dalej od „polityki”, wszyscy obiecują inwestycje, albo udają, że ich „nie obiecują” ale „zrealizują” i ma to swoje głębokie uzasadnienie, bo lokalna polityczka to zabieganie o konkretne drobiazgi życia codziennego, rozstrzyganie gdzie będzie parking i którędy pójdzie rurociąg. Startującym (nie czarujmy się) chodzi o posady i diety, bo przecież musi z czegoś żyć nasza „klasa polityczna”…

I co z tego wynika dla ludzi o poglądach lewicowych? A cholera wie, jakie są dziś te poglądy?!

Dratewka

__________________________________________________________________________________

LINKI

__________________________________________________________________________________

www.socjalistyczna.pl

www.przeglad-socjalistyczny.pl

www.lewica.pl

www.mlodzisocjalisci.pl

www.feminoteka.pl

www.8godzinpracy.pl

www.kuznica.org.pl

www.faktyimity.pl

http://www.krytykapolityczna.pl

WWW.okiemsocjalisty.bloog.pl

WWW.lewicowo.pl

WWW.daszynski.warszawa.pl

www.kaszebskorewolucejo.pl

WWW.cia.bzzz.net

WWW.fakrakow.wordpress.com

WWW.pismodalej.pl

WWW.internacjonalista.pl

WWW.wladzarobotnicza.pl

Nr.53. Kraków, piątek 5 listopada 2010. R. LXII.

__________________________________________________________________________________

Naprzód pisany jak zawsze w „naprzodowym stylu”

__________________________________________________________________________________

Pismo ukazuje się w każdą środę i piątek o godzinie szóstej.

__________________________________________________________________________________

Napisz do Naprzodu naprzod.info@wp.pl

Zapraszamy do nadsyłania uwag, opinii, informacji i artykułów.

__________________________________________________________________________________

Kraków

_______________________________________________

Polska

_______________________________________________

Kultura

_______________________________________________

Dzieje PRL-u

__________________________________________________________________________________

 

Kto obroni wiejskie poczty?

 

Poczta Polska jest w fatalnej kondycji finansowej. W ciągu kolejnych dwóch lat notowała po ok. 200 mln strat to rezultat ogromnego postępu w dziedzinie komunikacji internetowej, konkurencji prywatnych firm doręczycielskich i archaicznej struktury, opierającej się o 8240 małych placówek, które nie przynoszą zysku.  Niemal wszystkie wiejskie poczty, które nie są zlokalizowane w centrach gmin, generują wysokie straty.

Obecnie, w resorcie infrastruktury powstaje nowelizacja prawa pocztowego, które pozwoli na ograniczenie liczby stałych placówek do około 6,5 tys. Założenia zaakceptowała już Rada Ministrów. Sposobem na redukcję kosztów ma być też poszerzenie sieci agencji pocztowych, niejako drugiej działalności prowadzonej prywatnie przy sklepach i stacjach benzynowych. Dobrym wyjściem byłoby zastosowanie modelu brytyjskiego, w którym poczta od dziesięcioleci z powodzeniem wykorzystuje samochody objeżdżające każdego dani spory teren.

Przez stulecia poczta była ważną organizacją państwową pozwalającą utrzymać właściwe funkcjonowanie urzędowej administracji, a osoby prywatne obsługiwała niejako przy okazji! W dobie internetu ta jej funkcja staje się, albo już stała, nieaktualna a i osoby prywatne z jej usług korzystają coraz rzadziej.

Jak zauważyła Gazeta Wyborcza, jedyną siłą polityczną, której zależy na utrzymaniu lokalnych placówek poczty jest PSL, dla którego to sprawa prestiżu i zatrudnienia sporej i wpływowej, bo lokalnie rozpoznawalnej, grupy wyborców. Podobną motywację do walki o wiejskiej poczty ma PiS, który na wsi jest najsilniejszą konkurencją ludowców.

KK

__________________________________________________________________________________

KULTURA

__________________________________________________________________________________

 

Autorzy literackiego „Radaru”

na Targach Książki w Krakowie

 

Podczas 14. Targów Książki w Krakowie (4 – 7 listopada, ul. Centralna 41a) odbędzie się premiera drugiego numeru trójjęzycznego magazynu literackiego „Radar”. Znajdą się w nim m.in. poezja Kateryny Babkiny, Cezarego K. Kędera, Joanny Lech, Toma Schulza, Iryny Szuwałowej, Julii Stachiwskej, Jana Wagnera i Konrada Wojtyły, a także proza Dirka Braunsa, Larysy Denysenko, Matthiasa Göritza, Huberta Klimko- Dobrzanieckiego, Marty Syrwid, Hałyny Tkaczuk, Salome Wieland i Oksany Zabużko oraz felieton

Marcina Wilka.  Redakcja serdecznie zaprasza do odwiedzenia swojego stoiska nr B 83 w Hali Targowej oraz do udziału w spotkaniach z autorami związanymi z magazynem.

MK

__________________________________________________________________________________

 

Sztuka romska w Willi Decjusza

W dniach 8 – 10 listopada (poniedziałek – środa) w Willi Decjusza odbędą się warsztaty

pn. „Społeczność Romska”, adresowane głównie do tzw. „asystentów romskich” i nauczycieli wspomagających ze szkół województwa małopolskiego. Dobra współpraca nauczyciela

i asystenta z rodzinami romskimi jest niezbędnym elementem w edukacji dzieci i młodzieży tej grupy narodowej. Warsztatom towarzyszyć będą wydarzenia artystyczne otwarte dla szerokiej publiczności. Wstęp wolny.

W Willi Decjusza zostanie zaprezentowana m.in. wystawa „Świat romskich dzieci”. To prace uczniów szkoły artystycznej w Jarovicach (Słowacja), które pod kierownictwem Jana Sajki zdobyły liczne nagrody na konkursach twórczości dziecięcej w Japonii, Iranie, Indiach, Belgii, Portugalii, Norwegii, Szwecji, Finlandii, Niemczech, Macedonii i innych. Wystawa była prezentowana w siedzibie Rady Europy w Strasburgu. Wernisaż odbędzie się 8 listopada, o godz. 14.00. Wstęp wolny.

Dzień później, 9 listopada, o godz. 18.00, odbędzie się pokaz flamenco w wykonaniu: Bogusławy Delimata (ze szczepu Bergitka – taniec), Anny Malec (śpiew) i Michała Krygowskiego (gitara).

MS

__________________________________________________________________________________

 

Cztery wieczory i cztery spektakle w rytmach punka i rocka.

Duch miejsca

 

Tegoroczny festiwal Genius Loci, który odbędzie się w dniach 5 – 8 listopada w Łaźni Nowej, upłynie pod hasłem „Autorytety i inne kotlety, czyli punk is not dead”.

Imprezę zainauguruje premierowy spektakl gospodarzy – „Siekiera! Tańce polskie w tonacji punk” w reżyserii Łukasza Czuja (5 listopada). Spektakl ten oparty jest na muzyce, wizualizacjach oraz działaniach performatywnych. Jest on opowieścią o polskiej rzeczywistości i zmaganiu się z nią, ale także o buncie, potrzebie wolności i nienawiści do systemu, choć „system” wydaje się czymś ponadczasowym i ciągle aktualnym. Dziś PiS walczy z „systemem” i „układem” tworząc swój własny, jeszcze mniej sympatyczny „system”, więc może warto pomyśleć czym ten czy tamten „system” jest w rzeczywistości?

W kolejnych dniach festiwalu widzowie zgromadzeni w Łaźni Nowej będą mieli okazję zobaczyć jeszcze: „Kochanowo i okolice” (6 listopada), „Janosik. Naprawdę prawdziwa historia” (7 listopada) oraz „Niech żyje wojna!!!” (8 listopada). Więcej informacji, wraz z pełnym programem imprezy, znajduje się na stronie internetowej http://www.laznianowa.pl.

(ŁR).

 

__________________________________________________________________________________

REKLAMA

__________________________________________________________________________________

Komis meblowy „Mega” prowadzi kupno i sprzedaż:

  • »  mebli
  • »  sprzętu AGD i RTV
  • »  antyków
  • »  rowerów, sprzętu sportowego
  • »  bibelotów, zegarów i wielu innych rzeczy…

Skupujemy za gotówkę lub przyjmujemy w komis wszelkie rzeczy, które Państwu są zbędne, a nie straciły swoich cech użytkowych, nie są zniszczone ani uszkodzone.

U nas możesz kupić ładne rzeczy, dużo taniej niż w sklepie !
Istnieje możliwość negocjacji cen !

Na hasło „Naprzód” 10% zniżki!

Komis znajduje się przy Al. Powstania Warszawskiego 15 w Krakowie
Wjazd od ul. Żółkiewskiego:

Komis czynny:

pn-pt: 10-18
sobota: 9-14

tel (12) 431- 20 -30
kom. 0501 575 266

e-mail: megakomis@op.pl

ZAPRASZAMY DO WSPÓŁPRACY OSOBY PRYWATNE I FIRMY.
Świadczymy również usługi transportowe !

__________________________________________________________________________________

Dzieje PRL-u  (1)

_________________________________________________________________________________

 

Podziemne państwo

 

Ojczyzny podobnie jak rodziców się nie wybiera, po prostu się ma. Czy dziś, większość z nas umie się odnieść do PRL-u jako o swojej ojczyzny, czy też powie , iż było to zło konieczne, lub quwazi państewko pod sowiecką okupacją ? Jakże dziś modne i politycznie poprawne jest potępianie tego okresu, jednak niewielu zdobywa się na refleksję, czy zamiast Polski w wymuszonym sojuszu z ZSRR było w ogóle inne wyjście ? Owszem, było, siedemnasta republika sowiecka. Dlatego niech to posłuży za wstęp do cyklu artykułów, w których spróbujemy przedstawić te niełatwe i przede wszystkim niejednoznaczne losy naszego kraju.

***

Wydarzenie z drugiej połowy 1943 roku, okazały się dla Polski brzemienne w skutkach i przesądziły o jej losie na najbliższe kilkadziesiąt lat. W dniu 30 czerwca, w warszawskim lokalu konspiracyjnym przy ul. Spiskiej 14, Gestapo aresztowało komendanta głównego Armii Krajowej generała Stefana Roweckiego -Grota, był to o tyle dotkliwy cios, iż jego następcom –Tadeuszowi Komorowskiemu i Lepoldowi Okulickiemu) zabrakło charyzmy i zdolności przywódczych w kierowaniu największą polską organizacją podziemną, zwłaszcza w tym decydującym okresie, gdy ważyły się losy przyszłej Polski, a widoczny zwrot na prawo w działalności polskiego państwa podziemnego znacząco utrudniał jakiekolwiek porozumienie ze stronnictwami lewicowymi.Raptem cztery dni później, w katastrofie lotniczej nad Gibraltarem zginął generał Władysław Sikorski– premier polskiego rządu w Londynie, uznawany przez większą część społeczeństwa polskiego za jedynego przywódcę narodu, a zarazem mąż stanu, z którym, w jakimś stopniu liczyli się głowni alianccy przywódcy. Zaś uwieńczeniem hiobowych wydarzeń była konferencja w Teheranie, kiedy to 28 listopada spotkało się trzech najważniejszych przywódców świata- Winston Churchill, Franklin D. Roosevelt oraz Józef Stalin, by. wspólnie przedyskutować przyszłą wizję świata.

Jednym z punktów obrad tej konferencji była kwestia przyszłego wizerunku Polski, gdzie przy wyraźnym nacisku Stalina, niewystarczającym sprzeciwie Churchila oraz zupełnej obojętności Roosevelta, który zabiegał o udział ZSRR w wojnie przeciwko Japonii ustalono, iż przyszła wschodnia granica Polski przebiegać będzie według tzw. linii Curzona z korektami granicznymi w rejonie Białegostoku i Przemyśla na korzyść Polski, zaś nowa Polska pozostanie w szeroko rozumianej Radzieckiej strefie oddziaływań politycznych. Wydarzenia te, definitywnie przypieczętowały los Polski, a wszelkie próby zmiany tych ustaleń zakrawały na naiwne i samobójcze ataki desperacji. Decyzja wielkiej trójki, choć niewątpliwie dla Polski krzywdząca, miała charakter ostateczny i nieodwracalny, zwłaszcza, że za jej utrzymaniem stała przeszło 22-u milionowa Armia Czerwona, aspirująca do miana najpotężniejszej siły ówczesnego świata. Polscy przywódcy mieli do wyboru – odnaleźć się w nowej rzeczywistości, starając się przy tym wydobyć jak najwięcej korzyści dla nowej Polski i umęczonego wojną społeczeństwa, lub obrazić się na cały świat i z perspektywy Londynu skłaniać naród ku nowej wojnie. Rząd emigracyjny zdecydował się na rozwiązanie militarne, którym miała być akcja Burza wymierzona zbrojnie przeciw Niemcom, a zarazem i pewną demonstracją siły wobec nadciągającej ze wschodu Armii Czerwonej.

Armia Krajowa, największa podziemna organizacja zbrojna w okupowanej Polsce, owszem, była traktowana przez aliantów jako formacja wojskowa o charakterze dywersyjnym, jednak przy jej znikomym uzbrojeniu nie mogła ona uchodzić za realną, liczącą się siłę. Oczywiście uwzględniano jej rolę podczas analizy strategicznych działań w Europie jednak w wąsko określonym zakresie. Podczas obrad Kolegium szefów Sztabu w Waszyngtonie ustalono, iż AK ma ograniczyć się do prowadzenia wywiadu na rzecz aliantów i organizowania dywersji, a także koordynować swe poczynania z dowództwem Armii Czerwonej. Polskę reprezentował tam pułkownik Leon Mitkiewicz. Jego sugestie o planach zbrojnego powstania w Polsce przeciw Niemcom zdecydowanie odrzucono jako pozbawione sensu, zwłaszcza, gdy upadł plan ofensywy na Bałkanach. Odmówiono więc pomocy AK przy dozbrojeniu oraz wyłączono tą jednostkę z szerszych planów strategicznych. Churchill poinformował też gen. Sikorskiego, iż nie życzy sobie żadnego powstania w Polsce, gdyż zdaje sobie sprawę, że w konsekwencji mogłoby to doprowadzić do konfliktu Polaków z Armią Czerwoną i opóźnić całą ofensywę. Polscy politycy jednak łudzili się, że powtórzy się scenariusz z I wojny światowej, gdzie Niemcy i Rosja ugrzęzną w walkach na wschodzie. Jak pisał jeden z współpracowników rządu londyńskiego Tadeusz Katelbach : ,,Niemcy swymi kontrofensywami powstrzymają napór sowiecki u granic Polski. W tym czasie armie alianckie wraz z naszą armią zajmują Europę uwalniając Polskę od niemieckiego okupanta. Armie sowieckie zbliżające się ku zachodowi spotkają na granicy polskiej sprzymierzone z sowiecką armie alianckie oraz wielotysięczną armię polską wyposażoną w najnowszą broń przez Amerykanów i Brytyjczyków”.

Zarysował się, więc w okupowanej Polsce poważny konflikt interesów politycznych, gdyż dywersja przeciwko walczącym na wschodzie Niemcom nie była na rękę AK, zaś dla ugrupowań lewicowych  stanowiła główny cel walki. Zaczęło coraz częściej dochodzić do walk wewnętrznych, które nasiliły się po aresztowaniu przez Gestapo komendanta AK Grota- Roweckiego. Gdy zabrakło tego charyzmatycznego przywódcy, ta spójna dotąd organizacja przestała być już monolitem, doszło do walk wewnętrznych. Niektóre skrajne ugrupowania zaprzestały uznawania formalnej zwierzchności dowództwa AK i zaczęły prowadzić niezależną politykę, jak chociażby Bataliony Chłopskie, które zaczęły coraz bardziej skłaniać się ku sojuszowi organizacjami lewicowymi, czy też ultra prawicowe formacje Narodowych Sił Zbrojnych, które weszły w stan oficjalnej wojny z partyzantką komunistyczną.

NSZ,- romantycznie nazywane dziś przez niektórych ,,armią wyklętą”  powstało 20 września 1942 roku,  na bazie polityków endecji oraz innych radykalnych środowisk II RP. Organizacja ta, mogła w czasie wojny swobodnie realizować to, co jej członkowie wykrzykiwali w latach trzydziestych podczas nacjonalistycznych wieców. Jako wroga nr 1 uznawali ZSRR, dlatego NSZ-sowcy zwalczali partyzantkę radziecką oraz Armię Ludową, a przy okazji ukrywających się Żydów. W celu eliminowania przeciwników politycznych posuwano się często do denuncjacji ich na Gestapo, lub nawet prowadzenia taktycznej współpracy z Wehrmachtem. .Słynął z tego m.in. por. Hubert Jura ps. „Tom”, dowódca oddziału  NSZ „Sosna”. W dniu 22 lipca 1943 roku, partyzanci NZS wymordowali prawie cały odział Gwardii Ludowej im. L. Waryńskiego, 9 sierpnia k. Kraśnika rozstrzelali trzydziestoosobowy odział gwardzistów im. Kilińskiego. Duży nacisk kładła ta organizacja na dobre stosunki z Kościołem, wydawali nawet podziemne czasopismo poświęcone duchowieństwu ,,Lux mundi”, w którym zażarcie bronili oskarżanej o sprzyjanie nazizmowi Stolicy Apostolskiej. Do rangi symbolu urosła też utworzona z części oddziałów NSZ-tu licząca ok. 1500 osób Brygada Świętokrzyska pod dowództwem pułkownika  Antoniego Dąbrowskiego-Szackiego ps. Bohun (dziś ikona narodowców), która uciekając przed Armią Czerwoną zawarła szerokie porozumienie z Wehrmachtem. 13  Stycznia 1945 roku, Niemcy umożliwili im ewakuację przez Pilicę w okolicach Żarnowca na tereny, które jeszcze okupowali i za udzielenie deklaracji, że nie będą więcej z nimi walczyć, pozwolili na swobodny przemarsz w pełnym uzbrojeniu na Zachód. Niemcy liczyli na przekształcenie BŚ w jednostkę frontową- Polisch Wehrmacht. Jednak dogorywająca III Rzesza nie była już dla nikogo atrakcyjnym partnerem. NSZ-towcy odmówili swym taktycznym sprzymierzeńcom i rozpoczęli swój wielokilometrowy marsz w kierunku Czechosłowacji. W Arnau (zach. Czechy) do stacjonujących żołnierzy NSZ dołączyła ok. stu osobowa grupa AK-owców. Dla ochotników Niemcy zorganizowali tam szkolenia przygotowawcze do działań dywersyjnych na tyłach Armii Czerwonej. Pierwsze odziały polskich dywersantów, pod dowództw. kapitana  Stefana Celichowskiego ps. Andrzej samoloty luftwaffe zrzuciły 23 marca w okolicach Zawichostu. Jednak pozostała część BŚ postanowiła przedostać się na tereny zajęte przez Amerykanów. Niemcy, jak obiecali, nie robili im w tym problemów i 6 maja 1945 roku, Brygada Świętokrzyska przedostała się na obszar zajęty przez III Armię Amerykańską gen. Georgie Pattona. Amerykanie rozbroili cały odział, i przekształcili w kilka jednostek wartowniczych. Taka była pokrótce historia jednego z najbardziej kontrowersyjnych polskich oddziałów partyzanckich.

***

Tak, w dużym skrócie, przedstawiała się prawa strona polskiego państwa podziemnego, jednak by mieć pełny jego obraz, należy przyjrzeć się coraz bardziej zyskującej poparcie społeczne lewicy. Polscy komuniści na początku lat czterdziestych XX wieku, znajdowali się w niezwykle trudnej sytuacji. W 1937 roku, w czasie tzw. wielkiej czystki większość członków KPP została zamordowana na rozkaz ogarniętego patologiczną fobią spisku Stalina pod zarzutem imperialistycznych odchyleń. Do tego doszła dyrektywa Kominternu ( europejskie centrum rewolucji),o zakazie tworzenia w Polsce partii o charakterze komunistycznym, a każde złamanie rozporządzenia miało być traktowane jako prowokacja. Polscy komuniści byli, więc zaciekle zwalczani przez Niemców oraz nastawioną prawicowo część polskiego podziemia, a ponadto musieli się obawiać intryg i pomówień z kraju, który mienił się ojczyzną proletariatu i powinien być ich naturalnym oparciem. Przedstawiciele polskiej lewicy, by przetrwać zrzeszali się w rozmaitych organizacjach m. in. Związku Walki Wyzwoleńczej, Proletariuszu czy Rewolucyjnej Radzie Robotniczo-Chłopskiej. Organizacje te, nie odgrywały większej roli, jednak nieoczekiwanie zmieniała się sytuacja geopolityczna. Szokiem, jakim dla Stalina był atak ze strony dotychczasowego sojusznika- Hitelra oraz początkowe pasmo klęsk Armii Czerwonej w starciu z Wehrmachtem, zweryfikowało wiele dotychczasowych jego poglądów. Przy pomocy swojej ulubienicy- polskiej i zarazem rosyjskiej literatki oraz działaczki lewicowej Wandy Wasilewskiej, puścił oko do polskich socjalistów zachęcając ich do organizowania się i większej aktywności. Jednak, pomimo zmiany stanowiska, Stalin nie ufał Polakom i chciał mieć wgląd w ich poczynania. Polecił więc utworzyć w miejscowości Puszkino k. Moskwy specjalny ośrodek szkoleniowy, będący pod kontrolą NKWD , w którym odpowiednio indoktrynowano polskich działaczy komunistycznych, którzy później, jako tzw. Grupa Inicjatywna, a w większości stalinowscy agenci (choć nie wszyscy), mieli być przerzuceni do Polski, by tu na miejscu współtworzyć partię rewolucyjną.

W nocy 27 grudnia 1941 roku, w Wiązownej k. Warszawy dokonano pierwszego desantu tejże grupy, którą tworzyli  m. in.-Marceli Nowotko, Paweł Finder oraz Bolesław Mołojec. Miejscowi działacze, głównie dawni członkowie KPP czy PPS-u, a zarazem ideowi socjaliści, dawno wyzbyli się ze złudzeń, co do osoby Stalina, uważając go za zwykłego dyktatora i imperialistę, to też, z dużą nieufnością odnosili się do jego ,,prezentu” w osobach ,,spadochroniarzy”. Jednak również zdawali sobie sprawę, że w Puszkino szkolą się kolejni polscy ,,patrioci” , a dla Stalina nie będzie żadnym problemem, zwłaszcza kiedy do Polski wkroczy Armia Czerwona, utworzyć komunistyczną partię wyłącznie ze swoich agentów. Ta sytuacja ukazała w jak niezwykle trudnej materii przyszło działać polskim działaczom socjalistycznym. O dalszych ich losach napiszemy w następnym odcinku.

Paweł Petryka

pawel.pt@op.pl

Niniejszy cykl ukazał się w tygodniku „Fakty i Mity”

__________________________________________________________________________________

LINKI

__________________________________________________________________________________

www.socjalistyczna.pl

www.przeglad-socjalistyczny.pl

www.lewica.pl

www.mlodzisocjalisci.pl

www.feminoteka.pl

www.8godzinpracy.pl

www.kuznica.org.pl

www.faktyimity.pl

http://www.krytykapolityczna.pl

WWW.okiemsocjalisty.bloog.pl

WWW.lewicowo.pl

WWW.daszynski.warszawa.pl

www.kaszebskorewolucejo.pl

WWW.cia.bzzz.net

WWW.fakrakow.wordpress.com

WWW.pismodalej.pl

WWW.internacjonalista.pl

WWW.wladzarobotnicza.pl